Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Strach niewypowiedzianych



Zdarzyło się to podczas kolejnej szalonej sprawy, podczas której Holmes i Watson zmuszeni byli oglądać najokropniejsze w historii policyjnych akt- zbrodnie.

Watson oczywiście nie pochwalał tego. Ostatnia sprawa okropnie wycieńczyła detektywa i musiał leżeć w łóżku pod okiem lekarza przez cały ostatni tydzień. Według Watsona dalej nie mógł pozwolić sobie na tak wielki fizyczny i intelektualny wysiłek. Jednak kiedy tylko inspektor Lestrade pojawił się w drzwiach 221B, Holmes zaprosił go do środka i słuchał w napięciu, wiercąc się niecierpliwie z chęci wejścia w kolejną przygodę.

A skończyło się jak kurna zwykle. Gonili po ciemnych uliczkach i kanałach za sylwetką, którą- zdaniem Holmesa- był ich podejrzanym- Louisem. W pewnym momencie Holmes potknął się o leżący na ziemi pręt i upadł. Ciemna sylwetka barczystego mężczyzny natychmiast wyskoczyła z cienia i jednym zamaszystym ruchem chwyciła detektywa za gardło, skutecznie go podduszając, a drugą ręką przykładając mu pistolet go głowy.

Holmes jęknął słabym głosem, a Watson widząc co się dzieje natychmiast wycelował swój rewolwer w oprawcę i krzyknął

- Puść go!

Mężczyzna uśmiechnął się groźnie w odpowiedzi, ukazując swoje brudne i żółte zęby.

- Bo co?- rzucił zjadliwie- To tylko kolejny człowiek. Z resztą... zaraz go nie będzie.

Jednak Watson tylko mocniej zacisnął palce na broni i warknął

- Puść go albo przysięgam na moją miłość do tego mężczyzny, że cię zabiję.

Na te słowa Holmes lekko podniósł głowę i przez chwilę nie wyglądał jak ofiara z pistoletem przyciśniętym do głowy. Wyglądał jak człowiek, który usłyszał coś niespodziewanego i czeka czy z ust mówiącego wydobędzie się więcej słów. Natomiast Louis tylko zaśmiał się szyderczo.

- Mogłem się tego spodziewać. Sherlock Holmes i John Watson- jego głos przypominał krew, która powoli toczy się z rany i wie, że kiedy wypłynie jej za dużo konający pożegna się z życiem- W każdej sprawie pojawiają się razem. Właściwie nie dziwne gdybyście byli brudnymi pedałami i brali to sobie nawzajem w dupę. Obawiam się jednak, panie Watson- tu poprawił uścisk na szyi Holmesa a jego oczy zalśniły- że będzie pan mógł niedługo znaleźć sobie kolejną żonę.

W tym momencie za Watsonem rozległ się strzał. Doktor po wydarzeniach w Afganistanie, zaznajomiony z wystrzałem pistoletów, nawet nie drgnął. Kula przeleciała tuż koło oprawcy, który podskoczył ze strachu, co wykorzystał Watson by rzucić się na niego i unieruchomić go z rękami za plecami. Holmes upadł na podłogę i kaszlał straszliwie.

Policjanci przejęli Louisa, zakuli go w kajdany. Watson zbliżył się do przyjaciela, który dalej wyglądał na straszliwie bladego. Położył jego głowę na swoich kolanach i odgarnął spocone włosy z oczu.

- Holmes? Jak się czujesz? Możesz wstać?

Detektyw spojrzał na niego spod półprzymkniętych powiek. Z jego nosa spływała stróżka krwi. Jednak widząc swojego przyjaciela kąciki jego ust, jak zawsze, podniosły się nieznacznie.

- Watsonie- mruknął- Zawsze dobrze cię widzieć

- Jak się czujesz?- dopytywał się Watson- coś cię boli?

- Jestem trochę zmęczony- wymamrotał niewyraźnie detektyw.

I zemdlał.

***

Po tym wydarzeniu Watson zażądał bezwzględnie, że Holmes musi ochłonąć i odpocząć. Właściwie obaj musieli. Wybrali się na tydzień do Sussex. Mieszkali w letnim domku rodziców Holmesa, który teraz stał pusty. Pewnego, dość ciepłego jak na porę roku dnia, wybrali się na spacer. Włosy Holmesa falowały na skutek wiejącego wschodniego wiatru. Skierowali się na pustą plażę, gdzie zdjęli buty i zostawiając je na piasku zaczęli iść ramię w ramię wzdłuż brzegu, pozwalając by woda od czasu do czasu obmywała im stopy. W pewnym momencie Holmes schował ręce do kieszeni i westchnął

- Watson, zadam ci teraz pytania, które chciałem zadać od ostatniej sprawy

- Więc pytaj- rozległa się spokojna odpowiedź- Co cię powstrzymało?

Holmes zastanowił się. Po chwili odezwał się, ostrożnie ważąc słowa.

- Nie jestem człowiekiem, który łatwo się uzewnętrznia... ale jeżeli nie powiem tobie... wtedy nie powiem nikomu. Myślę, ze zbyt bałem się odpowiedzi by je zadać. Gdy obawiamy się odpowiedzi najczęściej zrezygnujemy z pytania- westchnął- jednak pytanie gryzie, zjada i pożera mnie od środka i jeżeli go nie zadam, niedługo pozostanę całkowicie pusty wewnątrz.

Watson położył rękę na ramieniu Holmesa zanim podpowiedział

- Dobrze więc, co to za wielkie, doskonałe i straszne pytanie?

Jednak detektyw wciąż się wahał nie mogąc ułożyć w zdania swoich myśli.

- Ostatnia sprawa...Watsonie, jeżeli moje pytanie nie będzie...

- Na litość boską, najdroższy przyjacielu! Po prostu pytaj. Mówmy sobie wszystko. Zawsze tak było.

- Chodzi mi o to, co powiedziałeś ostatnio....czy naprawdę tak myślałeś?

- Ostatnio?- Watson zdziwił się- Mój drogi, ja cały czas coś mówię i zazwyczaj nie ma to żadnego sensu. Musisz być bardziej precyzyjny, obawiam się.

Holmes mruknął pod nosem coś co brzmiało jak „nawet tego nie zauważasz... tylko wszyscy dookoła" A potem już głośniej

- Czy naprawdę tak czułeś gdy podczas ostatniej sprawy powiedziałeś... moja... moja miłość do tego mężczyzny.

Nastała cisza przerwana tylko szumem fal, które niestrudzenie uderzały o brzeg.

- Oczywiście rozumiem, jeżeli powiedziałeś to bez zastanowienie- powiedział szybko detektyw patrząc na swoje buty- nie spodziewam się, że...

Lecz w tym momencie poczuł mocny uścisk na swoich ramionach zatrzymujący go. Podniósł głowę i spojrzał na Watsona, który stał teraz naprzeciwko niego, w jego oczy tak samo niebieskie, jak ocean, który cały czas wydawał odgłosy życia. Ręka Watsona sięgnęła do gładkiego policzka Holmesa

- Holmes... ja... tak. Oczywiście, że tak. Ale to nie musi nic zmieniać. Ale mimo wszystko, dobrze zrobiłaby ci wiedza, że jesteś kochany. Przez Mycrofta, panią Hudson... przeze mnie.

Chciał powiedzieć coś jeszcze ale detektyw zmarszczył brwi i przerwał mu.

- Pani Hudson kocha mnie jak syna mimo całego bałaganu, który wprowadzam w jej życie. Mycroft... Mycroft tego nie okazuje ale oczywiście wiem, że mnie kocha. Jesteśmy braćmi. W pewien sposób musi mnie kochać. Ale ty... nie musisz mnie kochać. Jesteś moim przyjacielem, nie rodziną...

Rozległ się cichy ale czysty śmiech Watsona. Wbrew sobie Holmes uspokoił się bo nie był to zwiastun burzy. Śmiech jego przyjaciela zawsze był uspokajający,

- Na Jowisza. Holmes, oczywiście, że jesteśmy rodziną. Mieszkamy razem. Jemy razem, Spędzamy ze sobą najwięcej czasu. Zabierasz mnie do swoich rodziców. Poszedłeś ze mną na grób brata i ojca. Dzielimy się wszystkim co mamy, po równo, podczas dostatku i nie. Jesteśmy dla siebie zawsze. Oczywiście, że jesteśmy rodziną, a ja cię kocham.

Sherlock otwarcie patrzył teraz na Watsona jakby go widział pierwszy raz w życiu. Otworzył usta, nabierając gwałtownego wdechu i zapytał

- Jak ty... jak mnie kochasz? Co przez to rozumiesz?

Wzruszenie ramionami

- To oznacza wszystko. Że chciałbym być z tobą- mówił cicho jakby była to wielka tajemnica- podzielić się z tobą wszystkim co mam, czego pragnę i co czuję. I chciałbym tego od ciebie. Chciałbym spędzić z tobą niedzielne popołudnie na sofie i móc siedzieć tuż obok ciebie w pociągu i dorożce. Chciałbym cię przytulić po burzliwej sprawie. I może od czasu do czasu spędzić noc w twojej sypialni. Jeżeli byś się zgodził.

Twarz detektywa była nie do odczytania. Po prostu stał i patrzał jakby nie rozumiał. W pewnej chwili gwałtownie położył dłonie na twarzy Johna bełkocząc bez ładu

- Musimy.... to nie zadziała.... Watsonie.... Inaczej.... Powiedzieć....

Bełkotał cały czas jakby w panice. Lekarz ścisnął uspokajająco ramiona przyjaciela. Musiał wybudzić go z tego dziwnego stanu lęku i niepewności.

- Holmes? Holmes? Uspokój się!- zawołał Watson chociaż oczy zaczęły go szczypać i groziły rozlaniem się


Nie zadziała- powiedział przecież Holmes

Nie zadziała...

Nie przemyślał tego...


- ...Uspokój się, uspokój się. Nie musimy...Może być jak gdyby nigdy nic.

Jednak detektyw przez cały czas mamrotał słowa bez ładu i składu. Watson stał z rękami po obu stronach jego twarzy i starał się powstrzymać więcej łez, które już spływały po twarzy.

- To nie zadziała bez poinformowania pani Hudson. Musimy powiedzieć jej, by nie wpuszczała gości przed ósmą rano. I po ósmej wieczorem. Musimy zamykać drzwi. Każdą noc będziesz spał ze mną, bo nie chcę być bez ciebie i....czy ty...czy ty płaczesz, Watsonie? Na Jowisza, nie płacz, proszę.

Przycisnął policzek do policzka przyjaciela, pozwalając by słone łzy zmoczyły mu skórę.

- Nie płacz, John. Proszę. To beznadziejne.

Detektyw nigdy przedtem nie zwrócił się do lekarza jego pierwszym imieniem. Gdy Watson to usłyszał jego oczy rozszerzyły się a w środku zrodziło się jakieś bliżej nieokreślone ciepło. To brzmiało cudownie w ustach Holmesa. Słyszeć jak wypowiada jego imię. Odetchnął.

- Ty... - wydyszał lekarz po tym momencie strachu- chcesz mnie? Być ze mną? Tak jak powiedziałem.

- Na Jowisza, oczywiście, że tak. Nie płacz już, John. To okropne.

Lekarz uśmiechnął się przez łzy.

- Myślę- powiedział powoli- że powinniśmy wrócić z powrotem.

I wrócili. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi wzięli się w ramiona i stali tak, nie chcąc się puścić. Następnie przenieśli się do sypialni, gdzie Watson przytulił Holmesa do siebie w taki sposób jakby chciał schować go w swojej klatce piersiowej. Rozmawiali jeszcze długo mówiąc słowa, których nikt nigdy nie mógłby powiedzieć za dnia. Słowa, których nie powiedzieli przez te wszystkie lata. Słowa, o których bezustannie myśleli lecz aż do teraz nie mogli wypuścić. Poprzysięgli sobie miłość i wierność. Przysięgli kłótnie, które nie będą niczego kończyły. Przysięgli herbatę z rana. Przysięgli ciepło i bezpieczeństwo pod kołdrą. Przysięgli siłę i ochronę.

***

Gdy wrócili na Baker Street mieli świadomość, że trzeba przejść trudną rozmowę z ich gospodynią. Ciążyło to na nich bo wiedzieli co będzie jeżeli dobra kobieta nie będzie dobrze nastawiona.

- Nie martw się- mówił Watson widząc zdenerwowanie detektywa. Wziął rękę Holmesa i podniósł ją do ust- Będzie dobrze. Ona cię kocha.

- Nas -odparł Holmes. Odetchnął próbując uspokoić galopujące serce- kocha nas- dał Watsonowi krótki i słodki pocałunek w usta – do bitwy.

Schodząc na dół byli tak zdenerwowani, że wzdrygnęli się gdy trzeci stopnień zaskrzypiał pod ich ciężarem jak zwykle. Gospodyni krzątała się po kuchni nucąc i podśpiewując. Widząc ich uśmiechnęła się nieco.

- Życzycie sobie czegoś, panowie? Dlaczego macie takie miny jakbyście zobaczyli ducha?

Zawahali się na chwilę.

- Pani Hudson my.... musimy coś Pani powiedzieć.

- Więc mówicie- odparła wesoło- Nie mam jednak dużo czasu, skoro życzycie sobie kolację o tak bezbożnej godzinie.

- Może zechce pani spocząć?- zaproponował nieśmiało lekarz

Kobieta tylko prychnęła, patrząc na nich wyczekująco.

- Chcielibyśmy powiedzieć, że...ehm..

Detektyw nie widział jak to ująć słowami. Nie wiedział jak opisać te niespodziewane uczucie, któremu niekontrolowanie uległ. Które było tak głębokie, że wypełniło na wskroś całą jego istotę i ostatecznie zadomowiło się w środku, ogrzewając go mocniej niż słońce. Ciszę przerwał lekarz, zawsze gotowy do walki i do stawienia czoła niebezpieczeństwu.

- Holmes i ja jesteśmy w intymnym związku.

Zapadła cisza, podczas, której detektyw spoglądał na pustą twarz pani Hudson, a następnie spojrzał Watsonowi w oczy z przerażeniem i rezygnacją, mocniej ściskając jego rękę. Po chwili dodał

- Zdajemy sobie sprawę, że narażamy tym panią na niebezpieczeństwo i jeżeli tylko pani chce opuścimy Baker Street, tylko proszę nie wydawać nas władzy- na te słowa Watson spojrzał na ukochanego z szokiem, ale nie powiedział ani słowa.

Starsza kobieta nadal wpatrywała się w nich ze zdumionym wyrazem twarzy. Po chwili jednak- ku autentycznemu zdumieniu dwóch mężczyzn- wybuchła śmiechem.

- Obaj jesteście idiotami, jeżeli mogę tak powiedzieć. I tego baliście się powiedzieć? Och, proszę. Tak, jakby to nie było oczywiste! Ale cieszę się, że w końcu do tego doszliście. Czy pieczeń może być podana za pół godziny?

***

Po kolacji Holmes skulił się na kolanach Watsona. Leżeli tak, nie odzywając się (z resztą nie było takiej potrzeby), gdy usłyszeli skrzypienie drzwi i weszła gospodyni z herbatą. W pierwszym odruchu Holmes chciał jak najszybciej odejść z dala od Watsona, ale pani Hudson tylko spojrzała na nich radośnie, mówiąc

- Będę się musiała przyzwyczaić do takich scen. Ale nie przejmujcie się mną.

Odłożyła tacę na stolik i wyszła. Nastała przyjemna cisza zakłócona tylko tykaniem zegara i ich oddechami. Po chwili jednak Watson odezwał się, zadając pytanie, które męczyło go od rozmowy z gospodynią

- Naprawdę byłbyś w stanie żyć z dala od Baker Street i Londynu, mój drogi Holmesie Przecież kochasz Londyn.

On tylko się uśmiechnął.

- Byłby to oczywiście pewną niedogodnością. Ale uwierz mi, Watsonie, kiedy mówię, że mógłbym żyć z dala od Baker Street. Natomiast nie mógłbym żyć z dala od Ciebie, najdroższy. Zabiłoby mnie to.

_________________________________

Kooooniec! W połowie tekstu czcionka zrobiła się mniejsza. Jak do tego doszło nie wiem!

To chyba mój pierwszy ff, dziejący się w XIX wieku. Jestem fanką tego okresu i ff dziejących się w tym okresie. Cieszcie się razem ze mną! 

\____/ <---- kosz na opinie 


I wszyscy trzymamy kciuki za Ukrainę! Głowa do góry, moi drodzy!  



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro