Miłość i piękność
Bez kitu, wiecie ile nad tym pracowałam? Dużo. Tyle powiem. Dużo. Ale jestem z tego nawet dumna. Chciałam to podzielić na dwa rozdziały ale wtedy cały czas chciałabym coś zmieniać więc nie. Aha. Generalnie akcja dzieję się...dawno. Na początki stylizowałam to na czasy współczesne ale potem robiłam korektę wiec mogą pojawić się jakieś błędy czy nieścisłości. Oddaję w wasze ręce to o to to. Miłego!
*Macha rączką*
_________
Sherlock Holmes- następca tronu królestwa brytyjskiego siedział sam w swojej komnacie paląc i intensywnie wpatrując się w czarny garnitur wiszący na drzwiach obszernej, dębowej szafy. Jego oczy błyszczały z oczekiwania i ekscytacji. Już jutro poślubi miłość swojego życia. Poślubi osobę, która da mu szczęście, spełnienie i spokój od wiecznego zamartwiania się.
I być może od palenia- pomyślał, wypuszczając kolejną chmurę dymu.
Zmrużył oczy z przyjemności, wyobrażając sobie jak idzie ku niemu do ołtarza. Odziana w białą suknie i welon na głowie.
Irene
Irene Adler była córką francuskiego władcy. Piękna, zgrabna o inteligentnym spojrzeniu i niebywale przebiegłej naturze. Była spełnieniem marzeń każdego mężczyzny, każdy chciał mieć jej rękę, ale ona chciała akurat Sherlocka. Czuł się szczęśliwy. Poznał ją na jednym z bali... Była ubrana w blado-niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach. Nic niezwykłego na pierwszy rzut oka więc zrobił z nią to samo, co ze wszystkimi- wydedukował ją. Ona odparła tylko "nie jesteś taki głupi" i zaproponowała taniec. Oświadczył się pół roku później w nadziei, że to ona- ta jedyna miłość jego życia. Zgodziła się. Wszyscy sądzili, że to za wcześnie, ale on ją kochał bo nienawidziła gdy palił, bo troszczyła się o jego zdrowie, bo uwielbiała z nim jeździć konno i wiecznie poprawiała jego włosy. Była nieco mało wylewna, ale uznał, że to cechą charakteru Irene i nie ma to wpływu na intensywność jej uczuć do niego
Rozmyślania i marzenia przerwało mu pukanie do drzwi, które poprzedzało wejście służącego. Zawsze ten sam starszy pan, który znał go od maleńkości, i który był przyzwyczajony do jego wybuchowego temperamentu, okrutnego czasami charakteru. Angelo.
- Czy życzy pan sobie kolację, panie Holmes?
- Nie, idź!- odprawił go natychmiast Sherlock machnięciem ręki
Służący cofnął się
- Naturalnie, Sir. Czy potrzebuje pan czegokolwiek
- Na litość boską!- zerwał się z łóżka, upuszczając niemal wypalonego papierosa na podłogę- Jedyne czego potrzebuję to odrobina ciszy i spokoju!
Niech dadzą mu pomyśleć!
- Oczywiście, Sir. Przepraszam,
I wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Sherlock westchnął. Można by było pomyśleć, że bycie księciem to łatwizna. Cóż, nie. Nie, kiedy musisz cały czas użerać się z męczącymi służącymi cały czas pytających czy czegoś przypadkiem nie potrzebujesz.
Znowu położył się na łóżku, wlepiając oczy w sufit. Nagle usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi
- Na boga!- westchnął głośno- czy ja mówiłem, że niczego nie potrzebuję?!
- Nawet swojej narzeczonej?- rozległ się cichy, wysoki głos
Odwrócił się gwałtownie. Faktycznie tam była. Stała w drzwiach boso, ubrana w białą, wyzywającą halkę. Lekko kręcone włosy opadały na jej ramiona. Wyglądała pięknie.
- Fuj! Znowu tu śmierdzi dymem!- spojrzała na niego oskarżycielsko- Paliłeś! Wiesz, że to niezdrowe! To będzie cud jeśli przeżyjesz do jutrzejszego ślubu.
- Irene... przepraszam- uśmiechnął się
Podeszła bliżej. Wspięła się jak kotka na jego łóżko i położyła obok.
- Jesteś mi potrzebny żywy- szepnęła. Po długiej przerwie spytała- Denerwujesz się?
- Nie... będę z tobą. Jesteś miłością mojego życia.
Przysunął się do niej, chcąc ją objąć ale odsunęła się gwałtownie.
- Boli mnie głowa. Przepraszam.
- W porządku- mruknął.
Często tak robiła. Nie pozwalała mu się dotykać i przytulać. To znaczy owszem, dzielili się fizycznym kontaktem ale nie tak często jakby chciał. Nie było też mowy o żadnym uprawianiu seksu bo matka Irene nalegała by córka złożyła śluby czystości do trzydziestego roku życia. W rodzinie Adlerów była to tradycja. Inaczej dziecko mogła urodzić się przeklęte, jak wszyscy wierzyli.
Bolało, że nie mógł przytulić się do własnej narzeczonej, ale wiedział, że ona go uszczęśliwi. Uratuje się od wałęsania się po pałacu i szukania czegoś, "co sprawi, że poczuje się lepiej na więcej niż półtorej doby". Z tą nadzieją zapadł w sen, u boku Irene.
Obudziły go jasny blask słońca. Instynktownie odwrócił się na drugi bok ale nie wyczuł ciepłego ciała ukochanej, a jedynie pościel nagrzaną od promieni. No tak, Irene ma pewne obowiązki. Ziewnął planując spać dalej. Przeszkodziło mu jednak pukanie do drzwi
- Sir? Czy jest pan gotowy by przygotować się na ceremonię?
Natychmiast wrócił do niego szczęście, którego doświadczył. Irene miała zostać jego żoną. Kto był najszczęśliwszym człowiekiem w królestwie brytyjskim?
Westchnął radośnie i odrzucił kołdrę.
***
Ślub odbył się w wielkiej katedrze w centrum Londynu. Oczywiście, Sherlock nie był religijny. Nieco nie rozumiał idei Boga, ale jego rodzina nalegała. Tradycja- mówili. Ślub odbył się 14 lutego. Walentynki. Sherlock uważał to za całkowity kicz, ale jego ukochana twierdziła, ze to sprawi, że łatwiej będzie jej wtedy zapamiętać tę datę.
- Przecież wiesz, że nigdy nie umiem zapamiętać żadnych numerów- chichotała i poprawiała jego włosy by "jakoś wyglądały do zdjęcia, nie mogą się z nas śmiać"
Kończył właśnie ubierać się w swój garnitur, kiedy do pokoju weszła Molly. Osobista pokojówka jego mamy ale też i serdeczna przyjaciółka młodego księcia. Dzisiaj nie miała na sobie swojego zwykłego stroju pokojówki tylko jasnoniebieską sukienkę w różowe kwiaty.
- Ona cię nie kocha- ostrzegła bez powitania- W rzeczywistości nawet cię nie lubi.
Mówiła tak od kiedy Sherlock pierwszy raz zobaczył Irene i od razu wiedział, że zrobi dla niej wszystko. Książe nie wierzył Molly. Irene go kochała. Chciała się z nim ożenić.
- Molly- warknął również bez powitania- mówisz to cały czas. Zapewniam cię, że mnie kocha. Jest moją narzeczoną i za- spojrzał na zegarek- niecałą godzinę się z nią ożenię.
- Popełniasz błąd- złożyła ręce na piersi.
- Naprawdę, teraz chcemy o tym dyskutować, hm? Jestem dorosły, wiem co robię!
Próbował ją wyminąć ale chwyciła go za ramię i powiedziała
-Tylko pamiętaj, że gdyby coś...cokolwiek się stało. To...
- Tak, tak- przerwał jej
Wyszedł z pokoju wymijając ją i trzaskając drzwiami. Jak ona śmiała? Ostatni raz obejrzał się w lustrze. Poprawił krawat. Zamkowy fryzjer zajął się jego lokami, tak, że nie wyglądały jak gniazdo dla ptaków. Były lśniące i przylizane. Westchnął radośnie oceniając swój wygląd. Więc tak wygląda szczęśliwy człowiek.
Ślub był piękny. Filary były ozdobione łańcuchami z białych kwiatów, a do ław przyczepiono czerwone wstążki. Sama Irene promieniała w sukni koloru ecru, która wspaniale podkreślała jej smukłą sylwetkę.
- Przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
- Przysięgam ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Ich głosy rozniosły się echem po katedrze i po chwili byli już ze sobą związani. Chciał ją pocałować w te piękne i delikatne wargi, ale odwróciła głowę tak, by musnął tylko jej policzek. Poszedł na to.
- Jestem taki szczęśliwy- szepnął jej do ucha
Mruknęła coś niewyraźnie i odwróciła się do gości, wyślizgując mu się z ramion. Później nie będzie nawet pamiętał, że ją trzymał.
***
To nie jest historia gdzie rzeczy dzieją się stopniowo, gdzie jest 130 rozdziałów i kilka tomów. Bo zaczęło się właściwie od razu po ślubie. Irene miała swoje dziwactwa i różne kaprysy ale był przekonany, że go kochała. On ją też kochał. A zaraz po ślubie przestała z nim spędzać czas. Tańczyła z innymi osobami na przyjęciach i nie chodzili już razem na spacer. Obojętnie czy odwołał swoje spotkanie, czy zaplanował kolację, lub gdy chciał ją po prostu przytulić- zawsze znajdowała wymówkę.
Młody książę włóczył się jeszcze bardziej samotny niż kiedyś. Palił jeszcze więcej niż kiedyś i wychodził jeszcze częściej niż kiedyś.
I pewnego dnia przyjechał jego brat- Mycroft, który większą część czasu spędzał za granicami państwa. Ale Sherlock wiedział, że bardzo się o niego troszczy. Mycroft był siedem lat starszy niż on więc prawnie to jemu należał się tron, ale ubłagał rodziców by mu darowali i pozwolili wyjechać na studia za granicę by wciąż się kształcił. Nie obchodziło go noszenie korony i płaszczu w gronostaje. Nie był obecny na weselu ale wysłał Sherlockowi list, że Irene jest wspaniała, piękna, wpływowa i na pewno będzie to korzystne małżeństwo. Jego brat nie miał w sobie ani krzty romantyzmu. Ale są i tacy ludzie. I oni też się troszczą, mimo iż nie rozumieją. A Mycroft nie rozumiał, że Sherlock nie wyszedł za Irene dlatego, że była wpływowa i była córką francuskiego władcy. Wyszedł za nią bo ją kochał, bo z nią czuł się mniej (ale wciąż) samotny i dlatego, że myślał, że go kocha i chce z nim spędzić życie.
Zaskakująco szybko zmienił zdanie.
- Jak tam szczęśliwa para?- zapytał gdy zaskoczył Sherlocka w bibliotece, pogrążonego w nauce o układzie słonecznym.
W jego głosie było czuć ironię i sarkazm, ale Sherlock wiedział, że gdzieś tam, jest i troska. Patrząc na brata oparł czoło na dłoniach. Nie widział sensu kłamać.
- Nie wiem, Mycroft. Nie wiem. Jest...inaczej. Myślałem...nie wiem co myślałem, ale nie to. Ostatnio byliśmy razem na przyjęciu. Nawet ze mną nie zatańczyła. Cały czas rozmawiała z amerykańskim ministrem. Zachowywała się jakby nie była moją żoną. A jest...- dokończył niemal niepewnie
Myc zmierzył go spojrzeniem
- Jesteś nieszczęśliwy- powiedział
-Nie jestem!- zaprotestował Sherlock. Po prostu... Myślałem, że będę mniej samotny. A jestem jeszcze bardziej.
Mycroft nie mógł na to nic powiedzieć. Objął brata jednym ramieniem i powiedział tylko
- Och, Sherlock...
***
Leżał sam w łóżku o poranku. Irene wybrała się na poranny spacer. Robiła to bardzo często. Nie spędzali już razem poranków. W sumie nigdy nie spędzali ich razem. Właściwie w ogóle nie spędzali razem czasu. Dlaczego? Nie leżeli jeszcze razem w łóżku przed ślubem, bo nie mogli. I nie robili tego już po ślubie. Gdzie podział się okres pomiędzy?
Rozległo się trzaskanie drzwiami i wszedł ojciec Sherlocka. Był wysoki, szczupły, a jego gęste włosy były białe jak śnieg z powodu stresu towarzyszącego mu przez całe lata władania krajem. Paradoksalnie Sherlock rzadko widywał swoich rodziców. Byli zajęci sprawami państwa. Poza tym...o czym mieliby z nim rozmawiać? Jak większość rodziców, państwo Holmes tak naprawdę nie znali swoich dzieci.
- Witaj, ojcze- powiedział Sherlock wstając z łóżka
Jego ojciec zdawał się w ogóle nie zauważać faktu, że jego syn jest jeszcze w piżamie i leży w łóżku.
- Synu. Pojawiła się pewna kwestia, którą bezprecedensowo należy się zająć. Otóż twój służący... Angel...
- Angelo- poprawił go młody książę- Czy...coś się stało?
- Ma już swoje lata i codzienne obowiązki sprawiają mu coraz większy trud- westchnął- Oddaliłem go do pracy w kuchni. Będzie mu tam dobrze. A ty dostaniesz kogoś nowego.
- Ale Angelo...- zająknął się Sherlock
Król podszedł i położył mu rękę na ramieniu.
- Wiem, że Angelo był nie tylko twoim sługą ale też przyjacielem. Ale to będzie dla niego najlepsze. Przyślę ci kogoś dzisiaj, po południu, dobrze?- I nie czekając na odpowiedź wyszedł.
Po tej informacji książę znów położył się na łóżku nie wiedząc jak zareagować. Nie potrafił wyobrazić sobie straty Angelo. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Miał poczucie, że stado much bzyczy w jego głowie, nie pozwalając mu na własne myśli. Nie mógł się uspokoić, więc wyszedł się przewietrzyć na zamkowych korytarzach. Może przy odrobinie szczęścia zgubi się i nigdy nie będzie musiał wracać. Było mu okropnie z powodu Angelo. Był zdenerwowany i zestresowany i co najważniejsze- przygnębiony. Ludzie rzadko zwracają uwagę na przygnębienie swoje i innych a to jedna z najmądrzejszych emocji. Wiele mówi o tym, jaki człowiek jest. Wymieniał w myślach wszystkie cyfry Pi, żeby się uspokoić. Tę taktykę polecił mu jego nauczyciel. Kiedy w wieku 7 lat odkrył, że młody książę jest geniuszem od prostych działań natychmiast przeszli do ułamków i geometrii i okazało się, że nauka jest czymś co najbardziej uspokaja chłopca.
Jednak w obliczu straty osoby tak bliskiej jak Angelo, nauka wydawała się zimna i nieczuła. Spojrzał na zegarek. Irene powinna już wrócić. Skierował się więc na powrót do swojej komnaty by pobyć ze swoją ukochaną małżonką, by jej obecność uratowała go od stada much i autodestrukcyjnych myśli i przewidzeń.
- Może wyjdziemy razem na kolację- zaproponował wchodząc do komnaty, gdy przebiera się przy lustrze- albo obejrzymy film.
- O, tutaj jesteś- zignorowała jego słowa- Wychodzę z królową na galę charytatywną.
- Na galę? - zmarszczył brwi- Dlaczego? Z tego co wiem, zaproszona jest tylko królowa.
- Jakoś się wślizgnę. Możesz zapiąć mi sukienkę?
Odwróciła się do niego tyłem ukazując swoje gładkie i szczupłe plecy, do połowy zakryte materiałem sukienki. Podszedł do niej, złapał za srebrną klamerkę i delikatnie muskając jej plecy kostkami, przesuwał zamek w górę. Jej skóra była ciepła i gładka ale nawet tego nie czuł.
- Robię to dla nas- odezwała się
- Dla nas...-powtórzył w zamyśleniu. Złość i rozczarowanie zaczęły w nim niekontrolowanie buzować- Dla nas chodzisz na jakieś gale i przyjęcia gdzie nikt cię nie chce, nie pytając o moje zdanie i o moje plany tylko z góry ustalasz plan do którego muszę się podporządkować? Nie spędzaliśmy razem czasu od ślubu!
- Dbam o naszą przyszłość by ludzie nas lubili i by nie musieć męczyć się z przeciwnikami gdy już zasiądę na tronie!
- Ty?!- powtórzył z oburzeniem- Ty zasiądziesz na tronie? Oboje na nim zasiądziemy, ale jeżeli mamy być dobrymi władcami musimy zgadzać się ze sobą- stopniowo obniżał ton głosu od krzyku do lekko powyżej szeptu.
- Wiem- powiedziała- Ale jesteśmy już małżeństwem więc to coś oznacza. Że zgadzamy się na tyle by razem rządzić.
Sherlock spojrzał na nią tak zdziwiony, że nagle zapomniał o gniewie.
- Razem rządzić? Małżeństwo nie jest tylko po to- wyrzucił ręce w powietrze- Małżeństwo to obietnica wsparcia. I bycia obok. Uczucia. Nie tylko spraw biznesowych!
Popatrzyła na niego z litością, z którą patrzy się na pięcioletnie dziecko nie umiejące wrzucić klocków do pudełka przez odpowiednie otwory
- Podchodzisz do całej sprawy zbyt sentymentalnie- wzięła swój biały płaszcz do ręki przeszła przez pokój do drzwi.
- Po prostu chcę spędzić z tobą czas...- rzekł cicho gdy przechodziła obok niego.
- Jestem zajęta- zamknęła za sobą drzwi
Wyszła- pomyślał przez chwilę Sherlock, patrząc na otwarte drzwi. Po prostu wyszła. Z jednej strony był nawet rozbawiony. Z drugiej- chyba nigdy nie czuł się gorzej. Zaśmiał się sucho. Sięgnął do kieszeni i wyjął papierosa. Irene miała go uratować od palenia, a uratuje od śmierci nie spowodowanej rakiem płuc.
Uważniej obejrzał śmiercionośnego papierosa w swoich dłoniach. Taki mały, a taki dobry i okropny zarazem. Zapalił go. Zaciągając się po raz pierwszy, zastanowił się leniwie czy nie ma wyrzutów sumienia. Jasne. Pewnie, że ma. Ale ma też wyrzuty sumienia gdy dodaje do kąpieli dwie krople olejku zamiast trzech więc co za różnica.
Rozległo się pukanie do drzwi i dźwięk ich otwierania. Sherlock leżał na łóżku w kłębach dymu już niestety wypalonego papierosa. Był też cały czas wściekły z powodu zachowania Irene. Nadal buzowała w nim złośliwość, a ponieważ gardził wysiłkiem fizycznym musiał rozładować ją w inny sposób.
- Wasza wysokość?
Podniósł głowę na dźwięk nowego, melodyjnego głosu. Do jego komnaty wszedł chłopak niewiele od niego starszy. Tuż po pierwszym spojrzeniu książę nie umiał znaleźć na niego innego słowa. Piękny. Blondyn z niebieskimi oczami i złocistą skórą. Był piękny. Ale Sherlock był wściekły.
- Jestem John Watson, Sir- odezwał się blondyn- Król przysłał mnie w zastępstwie za Angelo
Na wspomnienie o nim, Sherlock mógłby przysiąc, że jego serce się zgniotło. Co spowodowało większy ból. I większą złość. Chciał Angelo, który rozumiał jego napady złości i smutku. I który nie zawracał mu głowy.
- Ah tak- Sherlock zmrużył oczy- I myślisz, że co?- przeciągał słowa jak lepki miód
John cofnął się, lekko zaskoczony ale bynajmniej nie przestraszony
- Co znaczy co, sir?
- Myślisz, że to będzie proste i przyjemne i łatwe?
Odpowiedź była jasna i zdecydowana
- Dam radę, Sir.
Gniew był przyjemnie oczyszczający i orzeźwiający. Kojąco osiadł mu ciepłym ciężarem w brzuchu. Sarkastyczny uśmiech wpłynął na jego twarz. Racjonalizacja
- Tak? Zobaczmy- założył ręce na piersi- Wiem, że jesteś niewolnikiem od niedawna, oddałeś się w służbę dobrowolnie ponieważ chciałeś odciąć się od swojej rodziny, zacząłeś studia medyczne przed przyjściem tutaj, a twój dziadek poszedł do wojska, co zawsze było też twoim marzeniem. Masz siostrę, która jest alkoholiczką ale mimo wszystko starasz się ją wspierać ale marnie to idzie, głównie dlatego, że nie otrzymała pomocy wcześniej a teraz jest już zbyt głęboko i za późno a ty się obwiniasz, a mimo to ona nie chce pomocy . Mylę się?
I chociaż na ustach wciąż błąkał się ten ironiczny uśmieszek, miał wrażenie, że żołądek mu się zapada. Jak to Irene powiedziała. Był beznadziejny. Nagle, od uczucia całkowitego gniewu, przeszedł do uczucia beznadziejności i maniakalnego smutku, który tylko zasadzał się na gniewie. Nie dawał ludziom szansy na polubienie go po on od razu musiał obnażyć ich wstydliwe strony. Był okrutny i podły. Był...
- Niesamowity!
- Słucham?-wytrzeszczył oczy
- Niesamowity. Jesteś niesamowity!
Młody książę spojrzał na niego dopiero teraz przyglądając mu się uważnie. Miał piękne niebieskie oczy i włosy w kolorze słońca. Uśmiechał się jak nikt nigdy się do niego nie uśmiechał, a John...uśmiechał się jakby Sherlock był wspaniały i przyjemność sprawiało mu samo bycie obok niego. Przed chwilą pokazał się z najgorszej możliwej strony a chłopak- John- tylko się uśmiechnął. To nie było coś czego przedtem doświadczył bo przecież nie zrobił nic żeby na niego zasłużyć. Zarumienił się.
- Dziękuję- powiedział cicho
I nagle cała złość się ulotniła. Może John będzie jednak w porządku. Może zostanie jego przyjaciele. Albo chociaż czymś na kształt.
***
Sherlock siedział na łące. Czasami miewał stany totalnej niechęci do świata, do ludzi i do siebie. Jeden ze stanów gdy myślał, że nikt go nie chce, że on nie chce nikogo. Był całkowicie sfrustrowany wszystkim i wszystkimi. Niech go wreszcie zostawią w spokoju. Rodzina brzęczy mu nad uchem, przyjaciele udowadniają swoje racje, małżonka ignoruje i książę nie chciał, do cholery nie chciał się z nimi kłócić bo mogło nastąpić coś bardzo złego, coś czego by już nie mógł odwrócić, a co zostawi go na dnie na zawsze. Jego genialny mózg czasami przeprowadzał zmasowany atak i bunt przeciw samemu sobie, nie wiedząc co chce osiągnąć. Wojna domowa.
Klęczał w cieniu drzewa, zbierając kawałki liści. Zamkowy zielarz kazał mu zebrać trochę do mikstur. Niech więc będzie. Lepsze to niż robić przegląd wojsk.
Pochylił się właśnie nieco niżej by złapać roślinę tuż przy ziemi, by łatwiej było wyrwać ją z korzeniami, gdy usłyszał za sobą głos
- Hej! Co robisz?
Odwrócił się i zobaczył, że przez trawę idzie ku niemu chłopak. Był jeszcze za daleko by rozpoznać jego rysy twarzy ale głos miał dziwnie znajomy. Podniósł się na kolana i wygiął szyję w górę. Osłaniając twarz przed słońcem jeszcze raz spróbował spojrzeć na twarz chłopaka. Zmarszczył brwi.
John?
- John...- podniósł się na nogi
- Sher...- John wydawał się bardzo zaskoczony widząc tutaj swojego pana- To znaczy. Wasza królewska mość- ukłonił się głęboko.
Sherlock parsknął i machnął ręką.
- Proszę, John. Masz wolne a ja jestem poza zamkiem. Więc naprawdę...-wyciągnął rękę- Sherlock.
- John- odparł natychmiast chłopak, tak jakby Sherlock nie znał przedtem jego imienia tak dobrze, jak swojego własnego- więc...co tu robisz?
- Zbieram zioła dla zamkowego zielarza. W ramach lekcji. Czy to jest...twój- zakręcił palcem, wskazując teren dookoła.
- Tak! To teren mojej ciotki. Ty...zbierałeś zioła? Potrzebujesz pomocy?
Królestwo miało dziwne prawo mówiące, że członkowie rodziny królewskiej mają prawo wchodzić na cudze tereny. Technicznie rzecz biorąc była to ich ziemia. Z zioła przyczyniały się do ratowania życia więc nikogo nie powinno to dziwić ani przeszkadzać. I tak większość ludzi uznała te zioła za chwasty. Można więc to zaliczyć jako prace społeczne.
Sherlock przyjrzał się Johnowi w jego nie-zamkowych ubraniach i stwierdził, że wygląda niezwykle atrakcyjnie. Bardziej niż zwykle. Miał na sobie białą bufiastą koszulę, zabrudzoną czymś, co wyglądało na mąkę.
- Tak, tak. Dla zielarza. Ale już właściwie skończyłem. A ty...byłeś w trakcie pieczenia, jak widzę- uśmiechnął się, wiedząc, że John lubi być obiektem jego 'genialnych dedukcji'
John kiwnął głową zadowolony.
- Chcesz próbować? Zrobiłem babeczki z owocami.
Dostał nie tylko talerz babeczek ale i gorącą herbatę. Ciocia Johna cały czas mu się kłania i mówiła z szacunki dopóki Sherlock jej nie uciszył.
- Proszę. Nie jestem tu w charakterze księcia tylko przyjaciela Johna. Jestem Sherlock
Zaraz po tym jak to powiedział, zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy użył tego określenia w stosunku do Johna. Spojrzał w jego stronę, sprawdzając czy chłopak nie wydaje się wściekły, ale on tylko uśmiechnął się radośnie.
O. dobrze. Miał przyjaciela. To przyjemne uczucie.
Do zamku wracali razem dopiero po zmroku. To było bardzo przyjemne, nie tylko na poziomie przyjemnego spaceru w rześkim, nocnym powietrzu, ale też na poziomie wzajemnego zrozumienia międzyludzkiego, na które trzeba długo pracować, a które połączyło dwóch chłopców od razu.
Gdy dotarli do komnaty Sherlocka i Irene, John zatrzymał się. Skinął głową w geście szacunku i powiedział
- Dobranoc, mój książę,
Chciał odejść ale został powstrzymany przez drugiego chłopca, który wyraźnie chciał coś powiedzieć. Przez chwilę nie wiedział jak ubrać to w słowa ale w końcu wydusił.
- Czy możemy się umówić, że gdy będziemy sami, będziemy po imieniu? Mam na myśli...jesteś moim przyjacielem, a ten głupi tytuł powoduje dystans między nami.
John się uśmiechnął
- W porządku, Sherlocku.
Sherlock też się uśmiechnął.
***
Następnego dnia obudził się, cały czas w euforii po zdobyciu przyjaciela. Uśmiechnął się w stronę wschodzącego słońca. Był naładowany pozytywną energią. Nawet jego rozpadające się małżeństwo wydawało się nieco szczęśliwsze. Porozmawia dzisiaj z Irene i zaprosi ją na kolację. Z radością wstał z łóżka. Ubrał się z luźną koszulę i skierował się do sali gdzie spotkał ojca, rozmawiającego z jego matką.
- Matko, ojcze- odezwał się pełnym szacunku głosem i lekko skinął głową.
Gdy formalności mieli za sobą, matka wzięła go w ramiona.
- Sherlock! Jak zawsze jesteś taki przystojny!- wykrzyknęła
Uśmiechnął się i przewrócił oczami. Jego matka była zbyt wylewna.
- Co możemy dla ciebie zrobić, synu?- odezwał się ojciec poważnym głosem.
Sherlock wyprostował się. Był o ojca niższy o parę centymetrów, a zawsze próbował wydać się wyższy gdy o coś prosił.
- Chciałbym poprosić o możliwość dnia wolnego. Chcę zaprosić Irene na kolację
- Cóż. Ostatnio dobrze się sprawiłeś w ostatnich obowiązkach więc jak najbardziej- ojciec wzruszył ramionami. Sam wiedział najlepiej jak życie członka rodziny królewskiej potrafi być ciężkie. Nie widział więc powodu by odmawiać czegoś swojemu najmłodszemu synowi.
- Dziękuję, ojcze. Matko- skinął głową obu rodzicom i wybiegł z komnaty.
- Irene!- zawołał wchodząc do komnaty
- Co chcesz?
Leżała na łóżku i czytała jakąś grubą powieść. Podniosła głowę i spojrzała na niego, a jej wyraz twarzy nie zmienił się nawet o drgnięcie brwi. Całkowite znudzenie i neutralność.
Usiadł obok niej na łóżku.
- Mam wolne dzisiaj- powiedział zdawkowo- I zgadnij, co!
- Co?- westchnęła- Zajmiesz się wreszcie wyborem zasłon do pokoju? Stare wciąż wyglądają jak dla typowego przedstawiciela klasy średniej.
Puścił ten komentarz mimo uszu
- Pójdziemy razem na kolację
Spojrzała na niego autentycznie zdziwiona
- Skąd ten pomysł?
- Jesteśmy małżeństwem- zaczął ostrożnie- I możemy spędzać ze sobą czas. No i tęskniłem za tobą ostatnio.
Spojrzała na niego jakby nie rozumiał podstawowej rzeczy. Odłożyła książkę.
- Czy na tej kolacji będzie jakiś ważny polityk zagranicznego królestwa i wymagana jest obecność nas obojga?
- Nie. Tylko my dwoje. To taka jakby...randka
Zaczęła się śmiać. Kiedyś myślał, że jej śmiech jest uroczy. Ale ten brzmiał tak...okrutnie i szyderczo.
- Oszalałeś? Nie idziemy na żadną randkę!
- Ale jesteśmy małżeństwem- powiedział
- I to chyba wystarczy.
Wstała i chciała wyjść z komnaty ale przesunął się i stanął na jej drodze. Nie rozumiał. W ogóle nie rozumiał. Spojrzała na niego, a on westchnął ciężko i zrobił krok w jej stronę. Próbował ją przytulić, chociaż dotknąć, przygarnąć do siebie, poczuć zapach jej skóry i włosów, poczuć się bezpiecznym i uziemionym. Zrozumieć. Wyciągnął rękę, ale ona uderzyła go w nią. Mocno. Zapiekło.
- Nie dotykaj mnie!- syknęła- nie chcę żebyś mnie dotykał!
Spojrzał na rękę. Nie bolała bardzo, a z drugiej strony nic tak bardzo nie bolało w jego życiu. Jak przez mgłę usłyszał odgłos trzaśnięcia drzwiami. Z bezsilności i smutku, który usunął mu ziemię spod nóg, padł na kolana. Nagle usłyszał, że drzwi się otwierają. Przez chwilę miał nadzieję, że to znowu Irene. Ale to był John. John, który wyglądał na absolutnie wściekłego
- Och Sherlock- westchnął
Książe próbował coś powiedzieć, ale szok i całkowite rozczarowanie mu nie pozwalały. John i tak zrozumiał
- Ja wiem- powiedział tylko- wszystko słyszałem.
W jednej chwili oplótł ramiona Sherlocka, przyciągnął go do siebie i oparł czubek głowy o jego policzek.
Książe wręcz zapowietrzył się z szoku. Nie pamiętał kiedy ostatni raz go przytulano. Widział ten gest na ulicach ale nigdy nie wydawało mu się to tak ciepłe i...miłe. Skutecznie wypierało samotność. Wydało mu się teraz, że to właśnie tego mu brakowało i na to liczył, tego szukał gdy żenił się z Irene. Czuć z nią te fizyczną bliskość, która przekłada się na płaszczyznę psychiczną. Książe dopiero teraz zobaczył jakie to szczęście i radość,
wtopił się w uścisk jak woda w kształt szklanki, delikatnie wpasował kontury swojego ciała w krzywiznę Johna, by być z nim jeszcze bliżej. Zamknął oczy i uderzyła go nagła świadomość że po raz pierwszy od dawna czuje się naprawdę bezpieczny
Z całym zaufaniem schował twarz we włosach Johna. I płakał dalej.
***
Sherlock zaczął z przyjemnością czekać na spotkania z Johnem. Uśmiechał się za każdym razem jak go widział. Na początku myślał, że poza piękną powierzchownością w słudze nie ma nic interesującego. Ale mylił się. John był....inny. Miły. Miły, dla młodego księcia, który nigdy przedtem nie doświadczył prostych gestów sympatii.
Pewnego razu John przyniósł mu jego ulubione czekoladki. Bez powodu. Innym razem gdy Sherlock sam siedział w swojej komnacie usiadł z nim i zaczął rozmawiać Nie jak z księciem. Jak z przyjacielem. I to kompletnie bez żadnego powodu. Żeby książę po prostu nie był samotny. Krzywił się też gdy wyciągał papierosa. Co w efekcie spowodowało, że Sherlock palił coraz mniej.
Sherlock zaczął się otwierać. Stopniowo dawał Johnowi kolejne fragmenty układanki o sobie. Opowiadał o samotnym dzieciństwie. O Irene. O braku uczucia. O braku bliskości i pocieszenia. O straconych nadziejach. O bezsilności. Mówił tak, jak czuł, wiedząc, że w końcu się rozpłacze. A gdy tak się stało John wstawał i przytulał go jak tego pamiętnego dnia w komnacie Irene.
***
Szedł korytarzem trzymając się za krwawiący nadgarstek. Zranił się podczas swojego eksperymentu i szklana fiolka pękła mu w dłoniach. Zmierzał do komnaty gdzie- jak miał nadzieję- Irene obwiąże ją bandażem. Mógł oczywiście zrobić to zamkowy lekarz ale...pomyślał, że to lepiej, i bardziej kojąco jeżeli zrobi to Irene. Nie wiedział dlaczego. Dlatego, że stracił już nadzieję na cokolwiek, a rannemu przecież nie odmówi. Albo, żeby raz na zawsze zyskać pewność, że nie ma już czego ratować?
Odgonił od siebie złe wyobrażenia. Musi być dobrej myśli.
- Sir, czy wszystko w porządku?- usłyszał za sobą głos Molly
- Tak, nie przejmuj się- odparł nie zatrzymując się i nawet nie oglądając na nią
Podbiegła do niego i zaczęła iść obok niego. Widząc kontuzję, chwycił go za nadgarstek, co spowodowało tak okropny ból, że łzy stanęły mu w oczach.
- Powinien to zabandażować lekarz!
- Molly, wszystko będzie dobrze- odepchnął jej rękę- panuję nad tym- Naprawdę.
- Niech ktoś to zabandażuje!- nalegała- Poproszę Johna!
- Nie!- zaprotestował ostro- Irene się tym zajmie.
Posłała mu spojrzenie, które mówiło, że poważnie w to wątpi i ma się nie wygłupiać, ma pozwolić sobie pomóc, ma jej raz w życiu posłuchać, przecież John się tym zajmie a Irene nawet palcem nie kiwnie bo ona go nawet nie kocha.
A Sherlock, co najgorsze, wiedział, że Molly ma rację. Jednak odepchnął ją, a ona bez protestu zniknęła za rogiem.
Wszedł do małżeńskiej komnaty zamykając drzwi tak, by dały wyraźny sygnał, że ktoś wszedł.
- O, nareszcie jesteś- usłyszał głos Irene przez drzwi otwartej łazienki- wychodzę na mszę
Zmarszczył brwi. Irene nie była religijna. To ona nalegała by ślub nie odbył się w katedrze, bo to i tak nie będzie nic znaczyło
- Na mszę? Przecież nie parasz się religią...
- Jasne, że nie- odrzekła przeglądając się jeszcze raz w lustrze i poprawiając koka- Ale twoja matka i wierni tak. Grunt żeby mnie zauważyli. To zrobi dobre wrażenie.
Chwyciła płaszcz i skierowała się w stronę drzwi. Spojrzała tylko na niego przelotnie. Bez większego zainteresowania. Ot, wzrokiem, którym obrzuca się muchę na oknie.
- I na litość boską, zrób coś ze sobą. Krwawisz. Poplamisz dywan. To perski, wiesz?
I zatrzasnęła drzwi. Stał na środku pokoju nie wiedząc co zrobić. Wyszła? Ale co z nim? Zwiesił głowę. Jasne, że zachowywał się jak dziecko ale miał nadzieję, że... a zresztą, mógł się tego spodziewać. Gwałtownie nacisnął dzwonek na drzwiach. Po chwili w drzwiach stanął John.
- Sherlock! Molly powiedziała mi, że... czy ty...o boże co ci się stało? W porządku?
Podbiegł do niego i wziął delikatnie nadgarstek. Obejrzał kontuzjowaną część ciała po czym poszedł do łazienki po mokrą szmatką i zaczął przemywać ranę. Sherlock cały czas siedział na łóżku ze zwieszoną głową.
-Boli?- mruknął cicho
- Tylko trochę- zapewnił książę
- Prawie skończyłem.
Następnie wziął kawałek czystego bandaża i zaczął owijać go wokół nadgarstka przyjaciela. Wszystko powinno być w porządku. Sherlock przymknął oczy na przyjemne uczucie, że ktoś się nim opiekuje i dba o niego. Neewiele osób szczerze to robiło. Nagle poczuł na swoim nadgarstku delikatny nacisk. Otworzył oczy i zobaczył, że John składa na bandażu delikatny pocałunek
- Co ty robisz?- zapytał ostro
Chłopak natychmiast go puścił i odsunął się
- Przepraszam. Po prostu...moja mama zawsze tak robiła. Żeby się szybciej goiło. Ale pewnie to tylko bajka. Przepraszam...
- Nie, nie przepraszaj- uciął mu Sherlock- to było...miłe
John zmrużył oczy i uśmiechnął się. Wtedy uderzyła go kolejna różnica między tym miłym służącym, a jego żoną. Na widok Irene nigdy nie czuł potrzeby uśmiechania się. Nawet nie chciał, bo nie miał powodu. Ona też nigdy nie uśmiechała się do niego. Ale przy Johnie...John był miły, szczery... troszczył się o niego. Nikt nigdy przedtem nie opiekował się Sherlockiem tak...czule. Ostatnio jego matka, zanim skończył pięć lat. Potem całkowicie zajęła się nim służba.
Patrzył w piękne i szczere oczy Johna jeszcze przez chwilę. Patrzył bardzo uważnie, i był wręcz zdziwiony, że ta twarz jest tuż przed nim. Kiedy znalazła się tak blisko? Ale ku swojemu zdumieniu odkrył, że nie czuję się źle, a wręcz przeciwnie. Chciał sprawdzić czy to na pewno nie iluzja więc położył dłoń na ciepłym policzku Johna. A wtedy John go pocałował. I Sherlock wtopił się w niego zachłannie jakby całe życie wiedział, że w tej chwili będzie całował się z Johnem Watsonem. Czuł się cudownie, czuł w nosie delikatny zapach Johna, jego miękkie wargi i gorącą skórę. Zapomniał o Irene, o swojej żonie. Zapomniał, to nie miało znaczenia. Co teraz do cholery miało znaczenie?
***
Siedział na dziedzińcu, zmęczony po lekcji z nawigacji w terenie. Lubił te zajęcia, ale czasami wymagały długiego chodzenia po lesie w poszukiwaniu składników do mikstur co było trochę bardziej problematyczne. Teraz siedział na ławce, ocierał pot z czoła. Chcąc nie chcąc myślał o Irene. Ale tylko trochę. Myślał o Johnie. O jego ciepłych wargach. I ciepłych ramionach, które go tak skutecznie chowały przed światem.
Wygrzewał się w ciepłych promieniach słońca gdy nagle przysiadła się do niego Molly.
- Piękny dzień- stwierdziła, patrząc na niebo
Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. Nie da się na to nabrać. Wiedział po co tutaj przyszła.
- Po prostu to powiedz- westchnął- Prawdopodobnie ci uwierzę.
- Serio?
- Tak- powiedział ponuro- To nie ma jednak sensu.
- Nigdy nie miało. Mówiłam ci od początku.
Łzy napłynęły mu do oczu.
- Ja już niczego nie czuję. Widzę ją i nie czuję nic. Nic, rozumiesz? Myślałem, że jej potrzebuję, że mnie uratuje. Ale ona tylko...
Przygarnęła go do siebie. Takie gesty między służbą a rodziną królewską były zakazane ale znał się z Molly już tak długo, że nic nie powiedział, tylko oparł głowę o jej ramię i zamknął oczy.
- Jesteś nieszczęśliwy- powiedziała
- Tak.- a po chwili dodał- Ale mam Johna.
***
Jego ojciec zlecił mu sporządzenie dokładnego raportu jego działalności na rzecz królestwa. Oczywiście, jako książę miał ich mnóstwo. Musiał nadzorować treningi rycerskie. Spędzał mnóstwo godzin w bibliotece na temat nad książkami studiując historię. Odbywał mnóstwo nocnych rozmów z zagranicznymi osobistościami, umacniając sojusze i ustalając zasady importowania towarów. Jednak siedząc już trzecią godzinę nad papierami nie potrafił pozbierać myśli. Czuł jakby nie należały one do niego. Chciał porozmawiać z Johnem ale był zajęty. Czuł się przytłoczony obowiązkami i samym sobą. Molly też miała dziś wolne. Czuł się paskudnie. Poszedł więc z braku pomysłu do gabinetu gdzie- jak przypuszczał, znajdzie Irene. Irene oczywiście nie była już jakimkolwiek pocieszeniem więc Sherlock nie liczył na poprawę nastroju. Ale ostatnio wszystkie jego rozmowy z Irene miały doprowadzić go do jasnej deklaracji stanowiska wobec niego. Na razie dryfował. Ani tu ani tam. Ani z miłością, ani bez niej.
Otworzył dębowe drzwi
Siedziała z założonymi nogami przy biurku i skrupulatnie coś notowała. Gdy wszedł uniosła głowę
- Co się stało?
Stanął z rękami w kieszeniach, zdenerwowany. Przesuwał się z nogi na nogę.
- Może spędzilibyśmy razem trochę czasu?- zapytał
- Po co?- zapytała
- Bo...
Bo chyba już cię nie kocham- pomyślał- Bo chyba ty nie kochasz mnie, może zapomniałaś, może zgubiliśmy się nawzajem po drodze, może... coś się po prostu stało a ja chcę wiedzieć co. A może tam nigdy nic nie było.
Tymczasem ona machała zniecierpliwiona długopisem
- Po co?- powtórzyła- nie mamy wspólnych tematów
I uświadomił sobie, że była to prawda. Patrzała na niego obojętnie. W ogóle nie tak, jak patrzysz na osobę, o którą się troszczysz, i którą chcesz zatrzymać przy sobie.
I uświadomił sobie też co innego
- Nie kochasz mnie- powiedział, nagle zdruzgotany tą okrutną prawdą, która była tam od początku, a którą świadomie ignorował
Potrząsnęła głową i przewróciła oczami
- Jezu, oczywiście, że cię nie kocham- niemal parsknęła- Naprawdę byłeś aż tak uroczo naiwny? Nie jestem stworzona do małżeństwa tylko do władzy.
- Ale...ale mówiłaś- wyjąkał
- Nigdy nie mówiłam. Tylko powtarzam. Musiałam zdobyć władzę, kretynie skoro mój ojciec mi jej poskąpił. Naprawdę, teraz na to wpadłeś?
- I...- wziął głęboki oddech i mówił dalej choć głos mu drżał- Nigdy mnie tak naprawdę nie kochałaś?
Spojrzała na niego autentycznie zdumiona.
- A myślałeś, że tak? Nalegałam na ślub w walentynki, żebym nie musiała zbytnio zaprzątać tym głowy. Poza tym wyglądało to na romantyczne. Nikt nie miał wątpliwości, że się kochamy- wypluła ostatnie słowo- Dorze, słuchaj. W przyszłym miesiącu jest ślub mojej siostry w Paryżu. Musimy....
Łzy zalewały mu oczy gdy wybiegał z komnaty. Teraz przypomniał sobie wszystko.
Kocham cię- powiedział jej kiedyś. Kiedyś wiele razy
Ja też - odpowiadała za każdym razem
Ale co "też"?
- JOHN!- krzyknął biegnąc przez ciemny korytarz
Znalazł go w pralni i nie myśląc wiele przytulił się do niego.
- C-co...?- zaczął John
Kochany, cudowny John. Nie rozumiał co się stało, ale już przytulał Sherlocka mocno do siebie. Wystarczało mu tylko to, że ktoś skrzywdził jego... Jego..?
- Ona mnie nie kocha, nie kocha mnie...- szeptał płacząc w koszulę Johna- Nigdy mnie nie kochała.
Blondyn nigdy nie puścił księcia.
Poprosił Johna by został z nim do końca dnia. Żeby go nie opuszczał, cokolwiek musiał zrobić. Czasem po prostu musimy z kimś być by ból był mniej dotkliwy i by lepiej znosić rozczarowanie. Chodził za Johnem jak wierny pies i wszędzie mu było dobrze, o ile trzymał go w zasięgu wzroku. Nie widział już tego dnia Irene i nie obchodziło go to. Ale w końcu trzeba było iść spać. Spojrzał wtedy na Johna, a on od razu zrozumiał i zaprosił księcia do swojego pokoju, gdzie mimo protestów Sherlocka, położył go do łóżka i głaskał jego włosy, siedząc tuż obok.
W pewnym momencie, gdy książę, już prawie spał, John wyszeptał cicho.
- Jak można cię nie kochać? jesteś troskliwy, wspaniały, genialny, chcesz postępować słusznie. Jak mogła tego nie widzieć?
Rozsunął powieki i spojrzał w ufne oczy Johna. Bardzo głęboko. Poczuł dotyk silnych dłoni, które otaczały jego ciało. Jak delikatne były, ale i pewne.
I wtedy zobaczył, że to nie Irene kochała go od początku. Że to w ogóle nie była miłość. Nie wiedział, czy to, to miłość ale miał nadzieję. I z tą nadzieją podniósł się i pocałował Johna.
***
- Matko. Ojcze- Sherlock skłonił się przed swoimi rodzicami
- Sherlocku- uśmiechnęli się- oraz...-spojrzeli na Johna
- To jest John- przedstawił go Sherlock. Jest moim służącym i...-wziął oddech- moim partnerem.
Jego matka spojrzała na niego jakby nagle oświadczył, że zamierza udać się na biegun i do końca życia żyć jako pingwin.
- Ale...-wyraźnie nie wiedziała co powiedzieć- Sherlock, kochanie...Jesteś po ślubie z Irene
- Chciałbym unieważnić ślub- przerwał jej książę, chwytając rękę Johna.
W tym momencie jego matka wyglądała jakby jej syn stracił rozum. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale w tym momencie odezwał się ojciec. Król był zawsze zadaniowy, nie patrzał na uczucia jeżeli uważał, że nie są one istotne w danej sprawie i nigdy nic nie uważał żadnego działania za głupie, jeżeli nie wiedział co się za nim kryło. Jeżeli jego syn chce unieważnić ślub, ma pełną uwagę ojca. Spokojnie odłożył kubek na stół.
- Na jakiej podstawie?- jego głos był łagodny jak wiosenny wiatr.
- Irene mnie nie kocha. Wyszła za mnie dla korony. Nie dba o nic a najmniej o mnie. Stosowała wobec mnie przemoc fizyczną- głos mu się trząsł, a oczy zaszły łzami gdy przypominał sobie te okropne i okrutne gesty od osoby, którą kiedyś tak głęboko kochał. Gwałtownie zadrżał, ale John ścisnął jego rękę- I chce unieważnienia ślubu. Jako następca tronu mam rządzić królestwem. A nie będę, jeżeli moja żona będzie taką osobą.
Jego matka spojrzała na niego poważnie. Po wysłuchaniu argumentów syna już nie była tak wrogo nastawiona
- Kochasz ją?-zapytała z pełną powagą
- Nie- odparł Sherlock- Nie kocham jej. Nawet jej nie lubię.
Jego ojciec odchrząknął wskazując ponownie na Johna
- A to jest...?
- To jest John. Mój partner. Jak już powiedziałem- dodał szybko.
- To twój służący- jego ojciec sprawiał wrażenie jakby nie do końca rozumiał.
Sherlock westchnął. Wiedział, że nie będzie to łatwe ale był zdecydowany by z nimi o tym porozmawiać.
- Tak. -oświadczył i zaczął swoją opowieść wciąż trzymając Johna za rękę.
***
Irene została wydalona do Francji po tym, jak opowiedział rodzicom co się stało. Że jest rozczarowany i samotny ponieważ w gruncie rzeczy w tym małżeństwie była tylko jedna osoba. Mieli oni trochę trudności by zrozumieć, że ich syn jest teraz w szczęśliwym związku ze swoim byłym służącym, ale miłość do Sherlocka pozwoliła im to przetrwać i nawet w pewnym sensie dostosować się do tego.
Ach...no właśnie.
Bo John już nie był służącym. Król i królowa widzieli, że opiekuje się on Sherlockiem i rzeczywiście uszczęśliwia ich syna. Mieli też okazję przekonać się o jego umiejętnościach w dziedzinie medycyny gdy pewnego razu król zranił się w nogę podczas jazdy konno, a zielarza nie było w zamku. Johna uczyniono więc asystentem zamkowego zielarza, w ramach podziękowań i docenienia. A ze względu na talent do posługiwania się mieczem został mianowany oficjalnym obrońcą księcia Sherlocka, następcy brytyjskiego tronu. Obaj chłopcy mieli nadzieję, że niedługo do tego dojdzie jeszcze tytuł jego męża.
Teraz Sherlock leżał w komnacie, którą niegdyś dzielił z Irene. Przyzwyczajony do towarzystwa (nawet niezbyt miłego) czuł się teraz nieco samotnie. Wiercił się z boku na bok, nie mogą ułożyć się w wygodnej pozycji ani się rozgrzać. Przypuszczał, że to z podświadomego poczucia samotności. Gdy rozważał wstanie z łóżka i zajęcie się czymkolwiek usłyszał delikatne pukanie do drzwi, a następnie ich ciche skrzypnięcie. W drzwiach pojawił się sylwetka Johna. Światło z korytarza nadawało jego włosom złocisty połysk, a twarz ukrywało w cieniu.
- John..?- zapytał cicho- Co tu tutaj robisz?
Uczeń zielarza zamknął drzwi powoli ale nadal nie wszedł dalej do pokoju. Stał niepewnie w miejscu.
- Ja...wiem, że nie powinienem tu przychodzić, ale cały czas o tobie myślałem i...ugh- westchnął i wzruszył ramionami- Mogę spać z tobą?- Sherlock ochoczo skinął głową na co John zbliżył się do łóżka księcia- Czemu nie śpisz?
- Nie umiałem spać. Zimno mi.
- Mhm- mruknął John- pozwól więc, że cię rozgrzeje.
Wczołgał się obok księcia a zarazem swoją Miłość pod ciepłą pościel i przytulił chłopca do siebie, chowając nos w jego lokach, a Sherlock zamarł. Nie pamiętał kiedy i czy kiedykolwiek dzielił z Irene taką bliskość. Pocieszającą, kojącą, dającą poczucie bezpieczeństwa. Natychmiast zrobiło mu się ciepło, więc jeszcze bardziej wtulił się w Johna splatając ich nogi razem.
- Dziękuję- szepnął cicho
- Za co, kochanie?
- Że jesteś.
Już zasypiał.
____________________________
Ta daaaam
*kłania się*
\____/ <-------- kosz na opinie
To ten. Ja znikam
Puuuf....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro