Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Księżycowy człowiek


Dzień dobry. Takie to szalone AU mnie się zachciało. Oczywiście pewnie mogło być to lepiej napisane ale to tylko ja więc....jak zawsze. Zapraszam! A ja idę jeść ciasto


  Pojawił się jak czarna plama na jasnym krajobrazie. Sunął po ziemi jakby pływał. Gdy go pojmano zaczęto mówić, że jest przeklęty i że nie można go zabić, że zjawił się jak diabeł z najczarniejszych czeluści piekieł. Mówiono, że pożera światło i zabija wszystko, co w świetle żyje. Świadkowie widzieli jak stąpając po ziemi pozostawiał czarne, brudne ślady ciemności. Nie pasował tam. Wrzucili go do celi ciemnej jak na standardy Królestwa światła. Krzyczał. Oczy paliły go od jaskrawego światła które wydobywało się zewsząd. Nikt go nie odwiedzał ze strachu.

Te pogłoski dotarły i do Johna- księcia Królestwa, trzeciego syna króla, weterana który wrócił z wojny za swój kraj. Nie miał nic ciekawego do roboty. Z powodu rannej nogi nikt nie powierzał mu ważniejszych obowiązków. Z braku lepszego pomysłu poszedł więc do lochów gdzie przetrzymywano więźnia. Nie bał się prorokowanej śmierci. Przekonał się, że to nie jest najgorsza rzecz w świecie.

John nie wyglądał w żaden sposób szczególnie. Oczy były niebieskie. Miał jasne włosy i jasną cerę, która jak u każdego mieszkańca tej krainy emanowała delikatnym blaskiem. Cała jego skóra nie była skażona ani jednym piegiem czy ciemniejszym włoskiem. Dlatego gdy zobaczył przybysza z dalekiej krainy nie mógł oderwać wzroku.

Więzień siedział w celi, powietrze wokół niego było tak ciemne że w celi panował półmrok. Miał na sobie długi czarny płaszcz, kontrastujący z bladą, alabastrową cerą. Arystokratyczną twarz zdobiły wysokie kości policzkowe i oczy w kolorze atramentu. Pod jego nogami rozrastała się czarna kałuża mroku, która wyglądała jak nieprzejrzysta i mętna woda. John był zachwycony otaczającą go ciemnością, którą przedtem widział tylko za powiekami.

- Król każe cię zabić- powiedział, gdy stanął przed kratami- Wszedłeś na nasz teren. To droga jednokierunkowa.

Spojrzenie nieznajomego z odległej krainy księżyca przeszyło go na wskroś ale na wieść, że umrze nawet nie mrugnął. 

- Oczywiście- prychnął tylko- Nuda

- Nuda? - zdziwił się książę

- Taaak. To było do przewidzenia- więzień zaciekawieniem przyjrzała się nowej osobie- Świecisz- powiedział jakby ze zdziwieniem – w moim królestwie nic nie świeci- wyjaśnił

Książę odwzajemnił spojrzenie

- Powiedzieli, że pożerasz światło- oznajmił co spotkało się z szyderczym prychnięciem księżycowego człowieka.

- Totalna głupota. Jak niby miałbym to robić? Zeskrobywać ze ścian? Z własnych palców?- pokazał swoje palce, które emanowały ciemnością, tak samo jak lampa świeci jasnością- Jem jedzenie, jak wszyscy.

- Ale nie daliśmy ci jedzenia!

- Dlatego jestem głodny. Zwykle nie jem dużo ale parę dni bez niczego przekracza nawet moje możliwości.

John podskoczył

- Przyniosę ci coś...?- spojrzał pytająco na towarzysza

- Sherlock Holmes- wyciągał rękę i dodał ironicznie- więzień królestwa światła

- John Watson. Książę i trzeci w kolejce następca tronu Królestwa światła. Chciał odwzajemnić uścisk ale zawahał się- Nie sparzę cię dotykiem?

Księżycowy człowiek wzruszył ramionami

- Nie wiem. Zobaczymy- wziął swoją swoją bladą i wiecznie zimną rękę by chwycić ciepłą i miękką dłoń Johna. Z początku nic się nie stało. Słońce nie wybuchło, zmieniając się w supernową a ziemia nie zatrzęsła się w posagach. Ale gdy odsunęli swoje dłonie zobaczyli, że na dłoni księcia pojawiła się czarna plama braku światła. Wyglądała jak ślad atramentu. John przyglądał się zafascynowany tym zjawiskiem. Po raz pierwszy coś zabrudziło jego skórę, która jak wszystko tutaj- była zawsze perfekcyjnie czysta. Po chwili uśmiechnął się, schował naznaczoną rękę do kieszeni i pobiegł po jedzenie, wołając, że zaraz wróci.

Sherlock w tym czasie oparł się o kraty i czekał. Nie wiedział ile dokładnie bo nie odczuwał upływu czasu w tej małej celi. John jednak zjawił się ponownie dźwigając koszyk, który przysunął do krat i pozwolił Sherlockowi brać to, co chce. Ten zmarszczył brwi i wziął ciastko czekoladowe i kanapkę z kurczakiem.

Zapadła cisza przerywana tylko odgłosami chrupania i połykania

- Dlaczego przybyłeś?- spytał w końcu książę- Wiesz, że wchodzenia na terytorium innego księstwa to przestępstwo.

- Szukałem czegoś -wzruszył ramionami więzień. Widząc pytający wzrok drugiego uzupełnił- Szukałem czegoś innego do zobaczenia. Do poznania. Całe życie widziałem tylko mrok i ciemne barwy.

Odpowiedź więźnia przypomniała Johnowi jego własne, podobne pragnienia, o których prawie zapomniał z całkowitej niemożności ich zrealizowania.

- Też chciałbym zobaczyć coś innego -odezwał się z wahaniem- Ale nie mogę Jestem tutaj ale mogę wyjść. Poza tym nie pozwalają mi. Mówią, że to dla mojego dobra a nie mogę się kłócić. Ponoć mam obowiązki, ale nic nie robię. Jest najmłodszy z rodzeństwa. Jestem niewidzialny.

Sherlock spojrzał na niego ze zrozumieniem

- Poza tym utykasz też na jedną nogę z powodu urazy w ramię gdy byłeś na wojnie. Jesteś kreatywny więc piszesz własne historie. Masz kiepskie relacje z krewnymi i nadmiar wolnego czasu. Nie wychodzisz na zewnątrz i nigdy nie masz okazji wyrazić własnego zdania. Też jesteś więźniem. Więc jedyna różnica między nami do pracy to kraty – podsumował wzruszając ramionami

Książę jednak patrzył na niego w szoku wiec nie zauważył złośliwej uwagi

- Skąd...skąd wiesz?- zapytał zachwycony

- Wydedukowałem.

- To było niesamowite!- wyszeptał John

- Słucham?- Sherlock zmarszczył brwi

- To niesamowite. Jesteś genialny!- powtórzył przejęty książę

Człowiek księżyca wbił wzrok w ziemię

- Nie to zazwyczaj mówią ludzie....

- A co mówią ludzie?

- Odwal się- rzucił na co oboje wybuchli śmiechem

Rozmawiali długo. Sherlock opowiedział mu, że też ma starszego brata, który jest powodem do domu całej rodziny. W przeciwieństwie do niego. Byłby gotów się założyć, że nikt z początku nie zauważył, że zniknął. Rozmawialiby dłużej ale John musiał iść by nie wzbudzić podejrzenia rodzeństwa. Ale tego dnia zawarli cichy pakt. Że John będzie towarzyszem Sherlocka do końca.

Od tego dnia przychodził codziennie do księżycowego człowieka. Do swojego nowego przyjaciela. Nikomu nie powiedział o wizycie bo wiedział, że mógł tym rozzłościć ojca i rodzeństwo. W końcu jego rolą w pałacu było siedzenie cicho, nic nie robienie i nie wtrącanie się się w ważne sprawy. Przynosił mu jedzenie bo wszyscy nadal uparcie wierzyli, że Sherlock żywi się światłem. Podarował mu także dwa grube koce. Były śnieżnobiałe i emanowały blaskiem jak wszystko w królestwie światła. Ale gdy tylko Sherlock wziął je do ręki pojawiły się na nich dwie ciemne plamy, które stopniowo rozszerzały się jak lejący się atrament.

- W moim domu nic nie świeci- powiedział, patrząc jak ciemność powoli obejmuje oba koce- tam wszystko jest ciemne. Tutaj jest jasno. Dziwne- Materiał stał się całkowicie czarny i nie emanował już żadnym blaskiem. Ale nadal był ciepłym i grubym kocem podarowanym by umilić mu życie. Czuł ciepło gestu w piersi

- Można od tego czasem zwariować- powiedział John- zwykle jedyną ciemność jaką widzę to tą, za powiekami. W mocy panuje półmrok ale nadal rzeczy świecą. Emanuje światłem wszystko co tu należy- po chwili dodał- Czy nie macie słońca na niebie?

- Nie- odparł Sherlock owijając się czarnym kocami opierając się o kraty- mamy księżyc. Dlatego nazywają nas księżycowym ludem. Księżyc świeci bardzo jasno. Ale nadal jest ciemno.

***

John siedział przy przy obiedzie z rodziną. A przynajmniej z ludźmi, którzy twierdzili, że nią są. Ciekawe, jak inaczej postrzegamy innych ludzi niż oni siebie samych.

- Zabijemy go -oświadczył król królestwa światła- trzeciego dnia od dzisiaj gdy będzie najjaśniej w ciągu dnia. Niech będzie dobrze widoczny.

Rodzeństwo Johna uśmiechnęło się Jego siostra podniosła kawałek mięsa do ust

- Bardzo dobry pomysł ojcze. Wdarł się na nasz teren.

Drugi brat skinął głową

- Dokładnie. Zabijmy go jako nauczkę. Niech wszyscy zobaczą, że z dumnym królestwem światła nie ma żartów.

John nie umiał tego słuchać. Zdążył już zaprzyjaźnić się z tym dziwnym i fascynującym człowiekiem

- Ale on przecież nic nie zrobił- powiedział cicho, mając nadzieję, że nikt go nie usłyszy. Mylił się. Natychmiast zrobiło się cicho bo wszystkie oczy zostały utkwione w nim. John nie miał prawa głosu, w rodzinie, zawsze był pomijamy. Nie dziwne więc, że jego opinia wywarła tak duże wrażenie

- Co powiedziałeś?- zapytał król marszcząc groźnie brwi

Książę spojrzał na króla i postanowił jeden, jedyny raz wyrazić swoje zdanie publicznie nawet jeżeli ma mieć z tego powodu kłopoty. Sherlock na to zasługiwał

- Nawet z nim nie porozmawiałeś. Nie zapytałeś się dlaczego tutaj trafił! Może coś mu się stało, może go wygnali, może...

- Wewnętrzne sprawy ludu księżyca to nie nasz problem!- warknął król

- Dlaczego ty nawet nie słuchasz...- powiedział cicho, a głośniej już dodał- Możesz go wypuścić i powiedzieć żeby odszedł do siebie. Nie musisz go zabijać.

- Jeżeli go wypuszczę zabije nas wszystkich. Pożywi się NAMI!- król wykrzyczał ostatnie słowo

- On je normalne jedzenie!- Odkrzyknął tak samo głośno John- Poza tym ma na imię Sherlock!

Gdy wypowiadał ostatnie słowo już wiedział co zrobił. Chciał to natychmiast cofnąć, wepchnąć z powrotem do ust i już nie wypuścić. Ale było za późno.

- Taaa? A skąd ty to wiesz?- zapytał król niemal łagodnie

- Jaaa...tak myślę- próbował ratować się John- myślę, że je jedzenie. Ostatecznie żadnego światła jeszcze nie zjedzono- zachichotał niepewnie.

Ojciec zmierzył go wzrokiem zimnym jak stal

- Skąd wiesz? Byłeś tam? Zaprzyjaźniłeś się z...tym czymś?

Jego brat zaśmiał się złośliwie

- Nie dziwne ojcze. Nigdy nie był zbyt mądry.

- Nie...-ojciec pokiwał głową. Po chwili odchrząknął- rób sobie co chcesz. Pamiętaj tylko, że ON umrze. I nic z tym nie zrobisz- wstał z miejsca i odszedł. Służący natychmiast zaczęli sprzątać ze stołu.

Tak dobiegł końca jakże rodzinny posiłek,

***

- Czy boisz się śmierci?- padło pytanie gdy późnym wieczorem siedzieli w lochach jedząc kolację w postaci zimnej zapiekanki ziemniaczanej, którą John przemycił z kuchni by spożyć ją z przyjacielem. Tego samego dnia do więźnia dotarła wiadomość, że przesądzono jego los. Kartka papieru leżała teraz całkiem czarna w rogu celi. 

Sherlock wzruszył ramionami

- Nie bardzo. Ale zginę bo próbowałem zobaczyć coś więcej niż ciemność. I widziałem. Widziałem światło. Oczywiście chciałbym zobaczyć o wiele więcej- westchnął- ale światło to całkiem dobry początek, nie sądzisz?

John nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Całe swoje życie oglądał światło i było dla niego rzeczą normalną. Stałą. Aż nudną. Mruknął więc coś niezobowiązującego.

- Właściwie- przerwał ciszę Sherlock- chciałem cię o coś zapytać

- Słucham.

Więzień oparł się wygodniej o kamienną, doskonale czystą ścianę, która po chwili przybrała czarny odcień pustki

- Dlaczego tutaj przychodzisz? Jesteś księciem. Wiem, że twoja rodzina cię nie lubi, ale ja jestem więźniem. Zapewne bratanie się ze mną to złamanie zasad- uśmiechnął się

John zwiesił głowę jakby pogodzony z tą okrutną prawdą

- Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jedynym jakiego kiedykolwiek miałem. Reszty i tak nie obchodzi co robię- podniósł głowę i zobaczył, że więzień patrzy się na niego w autentycznym, szoku

- Nigdy wcześniej nie byłem niczyim przyjacielem. To...to zaszczyt- powiedział cicho po czym pierwszy raz szczerze się uśmiechnął. Był to najpiękniejszy uśmiech jaki John kiedykolwiek widział. Sam też się uśmiechnął patrząc w błyszczące oczy Sherlocka.

***

Ostatniego dnia przed egzekucją John w szybkim tempie wykonał wszystkie swoje obowiązki (trochę niedbale) by móc spędzić z przyjacielem cały swój czas

- Czy boisz się śmierci?- zapytał ponownie John

Sherlock pokręcił głową stojąc przy kratach i patrząc na Księcia. Podłoga pod jego stopami wydawała się jak czarna dziura z powodu mroku, który był wszędzie i osadzał się na wszystkim, czegokolwiek Sherlock dotykał.

- Nie. Poznałem ciebie. Nawet jeżeli to wszystko, to było to tego warte.

John skinął głową czując to samo

- Szkoda, że nie poznaliśmy się w przyjemniejszych okolicznościach- zauważył- Może mogłaby wyjść z tego niezła i pokręcona przyjaźń.

Sherlock uśmiechnął się kącikiem ust

- Taaa Moglibyśmy podróżować po świecie i rozwiązywać zagadki kryminalne.

John parsknął

- Zagadki kryminalne? Serio?

Wzruszenie ramionami

- Zawsze lubiłem opowieści o detektywach i krwawych morderstwach. Nie podoba ci się ten pomysł?

- Skądże. Byłbym zachwycony.

Gdy zapadł półmrok John nagle jakby przypomniał sobie, że istnieje świat i inni ludzie. Ludzie, którzy mogą być groźni jeżeli zobaczą jego zniknięcie. Spojrzał na Sherlocka, na jego spokojną twarz, jakby obecność Johna pomagała mu zapomnieć jaki los go czeka i pławił się aktualnie w swym zapomnieniu. Blondynowi pękło serce na myśl, że musi go zostawić.

- Muszę już iść- powiedział kiedy Sherlock otworzył oczy.

Więzień zbladł na te słowa. Przez chwilę wyglądał jakby się bał. I może rzeczywiście się bał. Może odczuwał lęk przed spędzeniem całej długiej nocy w jasnej, tak jasnej, że paliły go oczy celi, czekając na niechybną śmierć, nie mając się do kogo odezwać i słysząc echo każdego szmeru w tych pustych lochach. John wstał.

- Do widzenia- podniósł rękę ale nie poruszył nią. Sherlock patrzył tylko na niego z pokonanym wyrazem twarzy.

Książę poruszył niepewnie ramionami. Chciał coś zrobić dla swojego przyjaciela. Zmienić ten depresyjny wyraz w coś zachwyconego.

- Zanim wyjdę...czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? Cokolwiek?

- Nie zrobisz tego, czego chcę- odparł natychmiast Sherlock z lekkim uśmiechem

- Jasne, że zrobię- obniżył głos- chcę cię uszczęśliwić. To robią przyjaciele, prawda?

Sherlock patrzył na niego jakby się namyślał.

- Chciałbym cię pocałować- oświadczył po chwili prosto jakby pytał o godzinę- Powiedziałeś, że mogę prosić o wszystko- dodał widząc minę Johna- Jeżeli nie chcesz mi tego dać to w porządku, rozumiem.

-Nie, to nie...nie chodzi o to, że nie chcę...

- Więc o co?

- Wszyscy zobaczą- szepnął John wskazując na swoje usta. Wiedzieli co na myśli. Tymczasową plamę na ręce można było łatwo ukryć ale jak wyjaśnić plamę na wargach?

- Więc rozepnij koszulę- odezwał się niespodziewanie Sherlock

Przyjaciel zrozumiał pomysł i rozpiął śnieżnobiałą koszulę po czym ukazując przyjacielowi nagą klatkę piersiową przysunął się do kraty.

Sherlock najpierw delikatnie musnął palcem gładką skórę na piersi zostawiając po sobie delikatną ciemną smugę, po czym przycisnął usta do miejsca nad sercem, które natychmiast zrobiło się czarne, a ciemność trochę rozlała się po piersi, jak świeża farba spływa po obrazie.

- Może nie widziałem wiele, ale jestem gotowy przysiąc, że jesteś najpiękniejszą rzeczą na tym świecie- szepnął cicho Sherlock, a John poczuł jak ciepły oddech muska jego nagą klatkę.

Potem, ze łzami z oczach gdy książę opuszczał przyjaciela wydawało mu się jak słyszy jego głęboki głos odbijający się od ścian

- Lato było w południe/i noc u szczytu;/ i każda gwiazda na swojej własnej orbicie,/jaśniała blado, nawet w świetle/księżyca, który jaśniejszy i zimniejszy,/rządził wśród planet niewolników,/absolutna dama na niebie - i ze swoim promieniem na falach./Przez chwilę się gapiłem...*

Gdy dotarł do swojej komnaty książę jeszcze raz rozpiął koszulę i stanął przed lustrem by popatrzeć na słabnący już ciemny ślad na piersi. Wyglądał jak ciemna gwiazda na białym niebie. Był piękny podobnie jak osoba, która go tam zostawiła. John zastanawiał się jak sobie z tym poradzi. Sherlock na koniec poprosił go jeszcze by John uczestniczył w jutrzejszym procesie. By mieć chociaż jedną przyjazną duszę obok, gdy będzie umierał w strachu, otoczony tylko nienawiścią. I książę to zrobi. Ale na samą myśl ogarnęło go potworne uczucie, że nic nie zrobił.

***

Kilka godzin przed świtem strażnicy leżeli nieprzytomni na kamiennej posadzce, a pozostali usunęli się w cień i trzymając w rękach przepełnione złotem sakiewki będą w świetle poranka gotowi przysiąc, że nic nie słyszeli ani nie widzieli.

John przeskoczył ostatniego leżącego na ziemi strażnika, którego powalił w walce i pobiegł wgłąb korytarza. Już z daleka zauważył plamę półmroku, która zawsze wiła się jak wąż wokół Sherlocka. Gdy stanął przed jego celą bez wahania otworzył ją i nakazując Sherlockowi milczeć złapał go za rękę i pociągnął za sobą.

Na zewnątrz stały już dwa osiodłane konie. Jeden z przyczepioną do siodła torbą z jedzeniem.

- Szybko! Nie mam dużo czasu- powiedział pospiesznie książę- pojadę z tobą do twojej granicy, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo gdyby coś się stało.

Wdrapał się na swojego wierzchowca przelotnie zauważając, że ręka, w której trzymał rękę Sherlocka jest całkowicie czarna od oblepiającej ją ciemności. Nie miał absolutnie nic przeciwko.

Gnali przez jakiś czas. Nagle zaczęło się robić zdecydowanie ciemniej. Ciemność mieszała się z jasnością. Gdy zatrzymali się i zsiedli z koni John wytężył wzrok i ujrzał na ciemnym niebie coś, co mogłoby być księżycem. Świecił na niebie i był absolutnie piękny. Tuż obok niego Sherlock patrzył w tę samą stronę i mruczał pod nosem tęsknym głosem

- ....On spóźniony? Wszak godziny mi nie wyznaczył!/Gdy zjawi się, spojrzę w jasną twarz i wyznam mu,/ że czekam bez żalu, a los mi go przeznaczył!**

- Dobrze- odparł John- Teraz uciekaj ile sił! I żebym cię tu więcej nie widział- dodał żartobliwie, choć obaj wiedzieli, że mówi poważnie. I to bolało go najbardziej.

- Uratowałeś mnie- Sherlock spojrzał na niego jakby teraz do niego dotarło gdzie są i co zrobił Jon- Dlaczego...?

Książę uśmiechnął się

- Nie mogłem pozwolić ci umrzeć. Jesteś moim przyjacielem. Mówiłem ci. Nigdy nie miałem kogoś takiego. Jesteś pierwszy- John miał prawie łzy w oczach- będę ci wdzięczny do końca życia. Dałeś mi jakieś szczęśliwe wspomnienie!

Sherlock zrobił krok do przodu i przytulił go mocno

- Więc jedź ze mną- powiedział w jego włosy- Też chcesz zobaczyć świat. I nie jesteś tutaj szczęśliwy. A ja chcę zobaczyć coś jeszcze. Ze wschodniej strony znajduje się morze. Choć ze mną. Proszę! Lepiej oglądać rzeczy z przyjacielem u boku.

John spojrzał w kierunku domu udając, że się głęboko namyśla ale wiedział, że w głębi serca podjął już decyzję. Podjął ją już bardzo dawno.

Podał Sherlockowi rękę i pozwolił sobie pomóc przy wsiadaniu na wierzchowca.



* Gwiazda wieczoru- Edgar Allan Poe

** Noc ja i księżyc -Szydzik Zofia


\____/ <------- kosz na opinie 

Do zobaczenia! Ściskam was! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro