Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

God, save the King!



Ja wracam z czymś takim. Tekst dedykuje dwóm wspaniałym osóbką 

assguardian6

AvanaDragon6436

Dziękuje wam za.....za wszystko. I mam nadzieję, ze wam (i nie tylko wam) się spodoba. 



________________________________

Detektyw kołysał delikatnie zasypiające dziecko w ramionach, w zaciszu ścian w 221b.

- Ciiicho, skarbie....- mruczał delikatnie pocierając jej policzek nosem, wdychając delikatnie jej zapach. Była jeszcze na tyle mała, że rozsiewała wokół siebie delikatną woń raju. Z czasem zniknie całkowicie, ale na razie utrzymywała się wokół niej jak niewidzialna chmurka.

John wyszedł jak zwykle do pracy. Co dzień proponował, żeby Pani H zajęła się Rose, a Sherlock co dzień zaprzeczał. Chciał Rose obok siebie. Chciał część Johna cały czas koło siebie, co było zanadto sentymentalne niż chciał przyznać, a Mycroft w jego pałacu pamięci śmiał się bezustannie.

- Chiicho....-przemawiał dalej do dziecka- Tata niedługo wróci z pracy i pójdziemy do parku, gdy przestanie padać, co?

Ta ulotna bańska szczęścia nie mogła trwać oczywiście długo. John kogoś miał. Jakąś kobietę. Ta myśl napawała Sherlocka bólem do granic możliwości. Jeszcze jej nie przedstawił ale była. Gdzieś tam, za oknem, bez twarzy. Dawała Johnowi przelotne pocałunki w czoło i głaskała jego knykcie, a w wolnych chwilach spijała jego śmiech prosto z warg.

Na tę myśl Sherlockowi zakręciło się w żołądku ale przełknął żółć. Oddech.

Ta kobieta w końcu przyjdzie, zobaczy jego, zobaczy Rose. Wyrwie mu Rose z ramion i przytuli do siebie, a potem wyjdzie z Johnem, a Sherlock zostanie sam i będzie tak jak miało być od zawsze.

Może nie będzie tak źle i będzie widywał Rose od czasu do czasu? Może raz w miesiącu gdy będzie miał szczęście?

To i tak za mało żeby Rose go zapamiętała. Może pierwsze parę razy jeszcze nazwie go „Lock", ale potem.... nie ma na co liczyć. Może przy odrobinie szczęścia będzie wujkiem? Albo po prostu „Panem". Będzie go witała „Dzień dobry, Panie Holmes". Albo w ogóle nie będzie przychodziła bo John i ta kobieta przekonają ją, ze to niebezpieczne?

Przytulił ją delikatnie do siebie jeszcze bardziej. Nie chciał jej stracić.

Była mostem pomiędzy nim a dobrymi ludźmi.

Była kotwicą trzymającą go w bezpiecznym porcie.

Kołem ratunkowym na środku morza.

Ona i John.

Kołysał ją tak w ramionach gdy na schodach rozległy się kroki i przyszedł John.

- Musimy porozmawiać - rozległo się na powitanie

Sherlock objął Johna wzrokiem


                                         ....kobieta w kolejce za Johnem była ładna...

   ....wrócił piechotą....                                                             ...kupił mleko...                

                                                     ...mało pacjentów....                 

              ....kłótnia z kasą samoobsługową...


- W porządku- westchnął Sherlock- O czym? Jeżeli chodzi o eksperyment to mogę Cię zapewnić, że nasz stół nie jest narażony na kontakt ze żrącym kwasem.

John uśmiechnął się.

- Nie w obecności Rose. Zabiorą ją stąd. Wrócę za godzinę. Ona będzie nam przeszkadzać.

- John, zostań. Ona może tu być. Nie przeszkadza- Przygarnął Rose nieco mocniej do siebie. Nie odda jej. Nie mógłby.

John podszedł bliżej i wyciągnął ręce.

- Nie John, nie, proszę nie. Ona nic nie zrobi....

- Sherlock, muszę z tobą porozmawiać a to nie wyjdzie jeżeli ona tu będzie.

- Gdzie ją zabierasz?

- Do Lucy. Jej syn i Rose dogadują się naprawdę świetnie, nic jej nie będzie, nie martw się.

- N-n....

Ale John wziął już śpiącą dziewczynkę od Sherlocka, a ten mu pozwolił. Był jej ojcem. Miał do tego święte prawo. Nie to co Sherlock. Rose zbudziła się, zamrugała dwa razy oczami, jakby wciąż jeszcze widziała śnione obrazy. I wyciągnęła małe rączki do Sherlocka

- Lock...mh....lock!- Zaczęła wołać

John kołysał ją lekko.

- Idziesz z tatą do Lucy? Hm? Pobawisz się z Kevinem?- zapytał John zakładając jej czapkę.

Rose na te słowa zdecydowanie kiwnęła główką.

-Ya!

- Okej. Zrób „papa" Sherlockowi i idziemy.

Rose podniosła rączkę do góry.

- Ba ba Lock!

Sherlockowi obraz rozmazał się przez łzy. Wyciągną rękę i na ostatek musnął policzek dziewczynki palcami. Był ciepły i miękki jak cała ona. John uśmiechnął się do detektywa i wyszedł.

Drzwi na dole trzasnęły.

A więc to jest to- Pomyślał Sherlock, zostają sam w salonie. Rose została mu brutalnie wyrwana z ramion i już nigdy jej nie zobaczy a John oświadczy, że wyprowadza się do Alice (A może to była Lucy? Monica?) i Sherlock zostanie sam. Miał ochotę płakać. Miał ochotę przeanalizować tę falę druzgoczącego uczucie pokonania. Wyjść z siebie samego i popatrzeć z boku na ten bolesny proces; Miał ochotę strzelić sobie whisky, strzelić sobie w żyłę, strzelić sobie w łeb. W sumie...co go powstrzymuje, prawda? Cholerny świat może iść się walić na łeb. Spojrzał w stronę włączonego telewizora. Dlaczego był włączony? Leciał film z Davidem Duchovn pt „Udając Boga". Skąd Sherlock wiedział? John lubił ten film. Wyłączył go gniewnie. David niech też idzie się walić.

Odetchnął głęboko ignorując bolące i rozrywające serce. Jak to możliwe, że człowiek żyje odczuwając tak potworny ból? Jego wzrok powędrował w stronę perskiego kapcia. Jego zawartość była kusząca. Sherlock aż czuł zapach papierosów. Aż czuł kokainę pojawiającą się w jego krwiobiegu.

Nie weźmie.

Przecież obiecał Johnowi (dawno temu. Może już się nie liczy? Bądź co bądź John wyszedł?)

Ale to bolało

Chciał Johna tak bardzo, a jemu kończyły się resztki samokontroli ale potrzeba zapomnienia i powtórzenia tego pięknego procesu autodestrukcji była większa niż wszystko inne.

Nie weźmie. Zniesie to dumne jak przystało na wielkiego detektywa Sherlocka Holmesa. W pełni samowystarczalnego.

***

Pół godziny później...

Na Baker Street rozlegały się wystrzały. Jeden po drugim. Nieświadomy niczego przechodzień mógłby pomyśleć, że dzieję się tam coś niedobrego. Natychmiast wybrał numer do Scotland Yardu kryjąc się w cieniu po przeciwnej stronie ulicy.

- Słucham?- rozległ się głos w słuchawce

- B....Baker Street. Słychać strzały z pistoletu! Ludzie na Boga zróbcie coś zaraz ktoś zginie!!! To chyba 221!!! Panowie, szybko!

Po drugiej stronie słuchawki mężczyzna rzucił tylko okiem na obraz kamer i ziewnął.

- Marnuje Pan mój cenny czas. A co za tym idzie cenny czas państwa, premiera, królowej i wszystkich innych.

- Ale...

-Sytuacja jest pod kontrolą proszę wrócić z powrotem do swojego nudnego życia i nie marnować mojego, ani policji cennego czasu.


***

Tymczasem na Baker Street pod 221 wystrzały wciąż były bardzo słyszalne. Zaraz potem zaczął im towarzyszyć odgłos gwałtownego uderzania stóp o schody.

To John Watson wbiegał po schodach jakby się paliło

- Sherlock! Co ty do cholery robisz?!

Przed drzwiami czekała już pani Hudson. Trzymała w drżących rękach filiżankę herbaty.

- Ja tam nie wejdę! - powiedziała gdy tylko go zobaczyła- Sąsiedzi zaczną się skarżyć!

- Nie musi Pani - powiedział łapiąc ją za ramię i odciągając delikatnie od drzwi- Spokojnie. Ja się tym zajmę.

Zapukał delikatnie do drzwi.

- Sherlock! Wchodzę - zawołał i otworzył drzwi.

Po pokoju toczyło się oczywiście istne tornado którym był sam Holmes, rzucając się po pokoju w swoim niebieskim szlafroku, odbijając się od ścian z pistoletem w jednej dłoni i recytując hymn brytyjski.

Miotał się po mieszkaniu wykrzykując:


....May he defend our laws,

And ever give us cause

To sing with heart and voice

God save the King!


- Sherlock!- zawołał Jon wchodząc do pomieszczenia i osłaniając twarz rękami.- Sherlock odłóż to!

Detektyw nagle zatrzymał się i znieruchomiał patrząc na przyjaciela z szokiem wymalowanym na twarzy. Nastała przenikliwa cisza.  

- Wiesz, że mamy królową a nie króla?- odezwał się John

- Och.... - Holmes poruszył ramionami- może...

- Co ty robisz?

- Ja....

John zaczął mówić uspokajająco do przyjaciela i delikatnie wyciągając mu z dłoni pistolet i kładąc go na stoliku.

- Sherlock, czy ty coś brałeś?

- Powiedziałeś, że zaraz przyjdziesz. Czekałem.

John uśmiechnął się lekko.

- Rozwalając mieszanie? Mogłeś usiąść w fotelu i zrobić herbaty.

- Ty zwykle robisz herbaty.

- No tak, to najlepsza wymówka, masz rację. Czemu mnie to nie dziwi....- westchnął i pokręcił głową- Jeżeli nie powiesz mi co się dzieję, nie będą mógł ci pomóc.

- Nie pomożesz mi - nadeszła szybka odpowiedź.

- Skąd wiesz? Może bym mógł. Niby dlaczego nie mogę?

Wstał i poszedł do kuchni w celu zrobienie herbaty. W końcu był Brytyjczykiem a ich czekała trudna rozmowa. Właśnie wchodził do kuchni gdy nagle Sherlock postanowił mieć to szybko z głowy.

Pieprzyć to!- pomyślał i zaczął mówić.

- Bo się wyprowadzasz! Zostawiasz mnie dla Lucy! Dla Lucy. Mnie! Ja nie chcę!- niemal jęknął- Zostanę sam, nie chcę być sam, już nie umiem być sam! Widzisz co mi zrobiłeś?! Byłem sam i nikogo nie potrzebowałem a potem nagle zjawiłeś się Ty i udawałeś, że wszystko jest w porządku gdy zacząłeś być razem ze mną przeciwko całemu cholernemu światu!

I co z tego, że było to do bólu emocjonalne i sentymentalne. Mycroft będzie się przez to więcej śmiał ale to dobrze. Nie można jednocześnie się śmiać z sentymentu i wpychać do jadaczki ciastka.

- Zerwałem z Lucy-oświadczył John. Właśnie o tym chciałem porozmawiać.

Sherlock zmarszczył brwi. Ugh. To było.... co najmniej niespodziewane.

- Po co?- zapytał Sherlock marszcząc brwi- Dość dobrze się dogadywaliście.

John i Lucy. Byli dość dobrą parą zwłaszcza, że Lucy miała już dziecko, więc Rose miałaby towarzystwo. Więc....dlaczego? Potrzebował więcej danych.

- Ona jest, wiesz- zaczął John- terapeutką.

Sherlock skinął głową. Miało to sens.

John westchnął.

- No i zerwałem z nią

- Mówiłeś.- oświadczył wciąż ogłupiały Sherlock- Ale po co?

- Nie mogę z nią być. Po prostu nie mogę- Nalał wody do czajnika, wciąż mówiąc a Sherlock wciąż nie rozumiał! (to on powinien dostać koszulkę a nie John!)

- Może Monica...?- zaproponował cicho- Lubiła Cię.

- Monica?- John skrzywił się- Nie wygłupiaj się. Nie chcę jej.

- Lisa?- strzelił

John roześmiał się cicho a czajniki zaczął gwizdać. Rozlał wodę do dwóch kubków. To było wspaniałe w Johnie. Nigdy nie pytał czy Sherlock chciał herbaty. Po protu ją robił. Nawet gdy wstawał w środku nocy i tak robił dwie herbaty bez pytania co mogło wzruszyć Sherlocka do łez.

Lekarz wziął dwa kubki i położył je na stoliku w salonie. Jeden obok fotela Sherlocka a następne sam usiadł na sofie z kubkiem parującego płynu w ręce.

- Sherlock....- zaczął

- Alice?

- Nie....żadna Alice- Sherlock mruknął pod nosem „ładna była". Ale John kontynuował- Nie chcę ich. Nigdy ich nie chciałem. Były....nie. Nie były. Nie w mojej głowie. I dla mnie jest to totalny bałagan ale ja ich nie chcę. Nie chcę ich. I nie chcę żebyś miał Adler i nie chcę nikogo prócz..

- Adler? Masz na myśli Irene? John...-Sherlock pokręcił głową z powodu absurdu tej sytuacji.- Irene nigdy nie była dla mnie w ten sposób i nie wiem jak Ci w ogóle przyszło do głowy, że....

- Po prostu myślałem- odparł cicho

W Sherlocku coś pękło.

- A ja co mam myśleć?! Dlaczego teraz zrywasz z Monicą, z Alice....

- To ona zerwała ze mną....

- Nie ważne, chodzi o idee! Schodzisz się z nimi, śpisz z nimi, a potem wracasz do mnie jakby nigdy nic się nie zmieniło! I co mam myśleć? Pasuje mi to bo nie jestem sam przez zbyt długi czas. Mam Ciebie i jest w porządku! A Ty potrzebujesz jeszcze tych małych rozchichotanych istotek i mam dosyć! Więc czemu z nimi teraz zrywasz?!

Zapadła cisza. John upił łyk herbaty i powiedział cicho.

- Z twojego powodu. Wolałbym raczej zostać z tobą.

Sherlock zamrugał. Co?

- Ze mną?

- Tak. Jesteś ważniejszy niż każda z tych kobiet dziesięć razy. Wolę ciebie okej? Wolę ciebie sto razy bardziej i zawsze wybrałbym ciebie. Wolę ciebie gdy leżysz na kanapie i narzekasz. Wolę ciebie gdy zapominasz o mnie na miejscach zbrodni. Wolę ciebie gdy dwa razy dziennie grożą nam śmiercią. Zawsze wolę ciebie - jego ramiona drżały- wiem, że u ciebie to nie jest takie proste, że ty nigdy....albo przynajmniej nie ze mną. Nigdy nie i ja to rozumiem ale....

- Zamknij się zanim dokończysz to niemożliwe śmiesznie zdanie. Oczywiście, że cię chcę. Chryste, jak mógłbym nie?- detektyw właściwie ledwo umiał mówić. Czuł się nagle taki lekki. Chciał przytulić Rose, przytulić Johna i Rudobrodego i polecieć do góry, a cały ciężar, który dotychczas dusił go od środka, został tutaj.

Doktor patrzył na Sherlocka niepewnie jakby nie był pewien czy Sherlock wie co mówi.

- Chcesz mnie? Mnie?

- Ciebie. Tylko ciebie. Nigdy nie wiedziałem czy chcę kogokolwiek ale chcę ciebie. I wszystkiego co możesz mi dać, jeżeli chcesz mi to dać. To logiczny wniosek. Jesteśmy tylko my przeciwko całemu światu. Zawsze byliśmy. To oczywiste, że chcę ciebie. No i Rose- dodał cicho na końcu i jakby po namyśle.

John pokręcił głową.

- No tak. Ona cię kocha, wiesz prawda? Jest tak samo moją jak i twoją córą.

Na te słowa detektywowi serce prawie pękło z przepełnienia. Uśmiechnął się prawie nieśmiało. John owinął ramiona wokół talii Sherlocka, a Sherlock prawie się rozpłakał. Szepnął cicho w szyję Johna

- Chcę też pszczoły w ulach. Za 30 lat. W Sussex. W naszym domu z widokiem na ocean.

John pokręcił głową z uśmiechem. Idiota. Jego idiota.

- Cztery ule, Sherlocku. Albo czterdzieści. Ile będziesz chciał.

Reszta tego dnia była cudowna. John całował Sherlocka, potem przyniósł Rose i całował Sherlocka gdy detektyw trzymał ją na rękach (a potem gdy ręce mu się zbyt zmęczyły by mógł trzymać ją dalej). Zamówili obiad i Sherlock grał na skrzypcach najweselszą melodię od lat.

Wieczorem położyli Rose spać i obaj zwinęli się obok siebie na sofie udając, że interesuje ich film „Władca Pierścieni". Po seansie doktor wstał i zaczął iść do swojej sypialni.

- Idę do łóżka. Dobranoc

- Dobranoc?

Parę godzin później Holmes obudził Johna gdy owijał się wokół niego w jego łóżku. Miał zimne stopy. John nieprzytomnie mruknął.

- Masz swoje łóżko....

Chryste, czy John był idiotą?

- Moje było za duże i za zimne. Nie było tam ciebie. Dobranoc.

A potem już spał. Poczuł jak przez mgłę, że wolna ręka Johna przyciąga go bliżej.


Na razie wszystko było w porządku.

I dobrze, niech tak zostanie.

Tak powinno być.

***

Parę tygodni później...

John zajrzał Sherlockowi przez ramię przyklejając tors do jego pleców i chowając rękę we włosach Sherlocka. Detektyw ledwo zauważalnie pochylił się do tego dotyku, pogłębiając go.

- Co robisz?- mruknął John

- Piszę ten cholerny list.

- Daj zobaczyć - John sięgnął po kartkę papieru i odczytując na głos eleganckie, pochylone pismo Sherlocka.


Drogi Mike'u!

Prawdopodobnie ten list Cię zaskoczy, ale czułem przymus napisania go. (I John powiedział mi, że jeżeli go nie napiszę to przestanie robić herbatę. Więc rozumiesz, w imię wyższego dobra)

Szczerze to nawet nie wiem jak zacząć bo chciałbym napisać coś konstruktywnego, zamiast zapełniać całą stronę słowami „Dziękuję, dziękuję, dziękuję i dziękuję". Byłoby to nudne, głupie i niepotrzebne. Mógłbym to zrobić smsem ale Mycroft by go oczywiście przechwycił i nie uwolniłbym się od wiecznego upokorzenia z jego strony a to gorsze niż śmierć (naprawdę).

Więc za co tak naprawdę Ci dziękuję. Cóż. Za uratowanie mi życia, oczywiście. Dosłownie. Ocaliłeś mi życie 29 stycznia 2010 roku i będę ci za to wdzięczny do końca świata i jeden dzień dłużej.

Boże, Mike, nawet nie zdajesz sobie sprawy co zrobiłeś. Byłem beznadziejne samotny i myślałem, że jestem szczęśliwy, a potem Ty powiedziałeś „To jest John Watson" udowadniając mi jakim okropnym idiotą byłem. Nigdy Ci za to nie podziękuję tak, jak na to zasługujesz, nawet jeżeli zrobiłeś to nieświadomie. Najchętniej postawiłbym Ci pomnik, ale John nie zgodziłby się na twój pomnik w naszym salonie, Pani H zabiłby nas gdyby stanął na jej kwiatkach, a w centrum stoi już pomnik Szekspira. Może dorobię twoją twarz aniołowi miłosierdzia? Widzisz jakie śmieszne pomysły wysnuwam? To dostatecznie świadczy o tym, że nie mam pojęcia jak wyrazić swoją wdzięczność.

Nie znaliśmy się aż tak dobrze a Ty mimo to uratowałeś mi życie. Nieświadomie, chociaż lubię myśleć, że już wtedy wiedziałeś, że prawdopodobnie wyniknie z tego coś dobrego.

Jestem dupkiem, Mike. Nic się nie zmieniło w tej kwestii ale John obrania przede mną resztę świata i chroni mnie od rozczarowania i złości i jest absolutnie wszystkim czego mógłbym sobie życzyć


- Jednak w głębi serca jesteś romantykiem, prawda?

- Zamknij się i mnie pocałuj.

- A nie mówiłem?



\____/  <--------    kubeł na opinie 



To ten..... ja znikam....

do następnego....

*Puffff.....*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro