Blizny
Dobry! Ten ff powstał bo....ktoś sobie życzył, a kimże ja jestem żeby odmawiać....
No to ten.....no.
Tylko ja mam tak dziwny wygląd wtt? Była jakaś aktualizacja a ja tego nie zarejestrowałam?
_______
Miał koszmary odkąd wrócił z martwych. Wił się spocony wśród prześcieradeł krzycząc z bólu, który przestał już dawno czuć bo ci ludzie już nie żyli. Niestety koszmary przychodziły. Nie zawsze. Ale bardzo często.
blizny
strach
krew
ból
pot
nasienie
Wszystko zmieszało się w jego umyśle. Wydawało mu się, że jest zamknięty w ciasnej klatce, związany, nie ma możliwości uwolnienia się. Zza pleców dochodził do niego śmiech i jakieś słowa po serbsku, na które nie umiał odpowiedzieć.
- где су они?!
- који радите са?!
- одговорите или ћете још више патити!!!!!
Pytania nie miały znaczenia, cierpiał już tak bardzo, że niemożliwością byłby móc znieść więcej. Jego plecy bolały, nie mógł znaleźć słów, było mu gorąco i zimno jednocześnie, gardło paliło od krzyków i jęków a łzy frustracji spływały niekontrolowanie. Krzyknął jeszcze raz.
***
Obudził się na podłodze w swojej celi. Rany na plecach piekły i wyciskały łzy z oczu. Nie mógł poruszyć się z bólu. Gorączka wywołana zanieczyszczeniem ran, skrajnym wygłodzeniem, zakażeniem i przebywaniem w nieludzkich warunkach szalała i nie wiedział już czy coś mu się zadaje czy nie. Gardło paliło od krzyków. Nie było wody, oprócz kałuży własnego moczu na podłodze. Jakiś postawny mężczyzna walił kijem (tym samym, którym wcześniej tak samo bezlitośnie walił w jego plecy) w kraty, krzycząc coś co tylko w połowie dochodziło do jego umysłu.
- Ако ускоро не ућутиш, даћу ти разлог да вриснеш!!!!!!
***
I kolejny koszmar wziął go we władanie zanim obudził się przerażony i zlany potem, pomieszanym ze łzami.
Leżał na pustym, polowym łóżku. Jego plecy były oczyszczone i zabandażowane, przykryty był cienkim prześcieradłem, które nie raniło jego skóry. Gorączka była znacznie mniejsza. Teraz mógł otworzyć oczy. Gdyby miał siłę. Uchylił delikatnie powieki bojąc się tego co zobaczy. Czy będzie to ciemne wnętrze jakimi? Sali tortur? Ubrudzona i śmierdząca odorem zwłok dziura bo wrzucili go tam myśląc, że nigdy się nie obudzi? Ze strachu mocniej zacisnął palce na czymś szorstkim co miał pod ręką (potem okazało się, że to kawałek papieru w roli prześcieradła). Uchylając oczy, musiał natychmiast je zamknąć oślepiony jaskrawym światem. Spróbował jeszcze raz. Jak przez mgłę zobaczył Mycrofta siedzącego obok niego. Pisał coś na komórce, a drugą rękę trzymał na ramieniu brata. Po chwili oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na Sherlocka. Odgarnął mu włosy z czoła, pogłaskał po policzku i szepnął
- Śpij, mój bracie....
Oczywiście nigdy później nie przyznał się do tego, że sytuacja w ogóle miała miejsce.
***
Sherlock się niepokoił. Ołówkiem były zakreślone ogłoszenia o wynajem mieszkania, bądź sprzedanie, Na kartce papieru obok były zapisane numery telefonów z różnymi adnotacjami. Ilekroć Holmes przypominał sobie o tym czuł w piersi niesamowity ciężar, a w gardle miał gulę, nie do przełknięcia, Nie mógł tego znieść. To było straszne. Po radę poszedł do pani Hudson. Dobra gospodyni zawsze miała na wszystko odpowiedź. Spojrzała tylko na niego z litością.
- Powinieneś z nim o tym porozmawiać, kochanie.
- A co jeżeli nie chcę?
- Chcesz- powiedziała stanowczo- Przecież nie chcesz żeby odchodził. Jest twoim najlepszym przyjacielem.
Sherlock mocniej ścisnął w dłoniach kubek z herbatą.
- A próbowałeś? Jeżeli nie, nigdy się nie dowiesz. A może też robi to wbrew sobie.
Głowa detektywa podniosła się gwałtownie. Rzucił pytające spojrzenie na gospodynię, Widząc jego wzrok, rozwinęła myśl.
- Może myśli, że go tu nie chcesz i...
- Chcę!- przerwał jej Sherlock- Jeżeli czegokolwiek chcę to chcę by tu był. Żeby tu mieszkał. Żeby uznawał to miejsce za swój dom. Żebyśmy tu byli razem. On i ja. I Rose- dorzucił po namyśle
- Tu mu to powiedz- westchnęła i wstała podchodząc do okna- Ten człowiek cię kocha.
W kuchni zapadła głęboka cisza. Pani Hudson wstrzymała oddech chcąc usłyszeć każde słowo, które spłynie z ust Holmesa na te nowinę. Po chwili nie mogąc już znieść niepewności zerknęła przez ramię.
Detektywa już nie było. Na stole stał kubek z niedopitą herbatą,
- Pszczoła wschodnia, pszczoła olbrzymia, pszczoła karłowata, pszczoła miodna- powtarzał sherlock w myślach idąc przez park, żeby się uspokoić i skupić na słowach gospodyni- Pszczoła wschodnia, pszczoła olbrzymia, pszczoła karłowata, pszczoła miodna, pszczoła wschodnia, pszczoła olbrzymia, pszczoła karłowata, pszczoła miodna, pszczoła wschodnia, pszczoła olbrzymia....
John go kochał? Parsknął. Jego nie dało się kochać. Mycroft wyraził się jasno gdy miał 8 lat.
Wpadł do domu całkowicie szczęśliwy po szkole
- Poznałem chłopca! Uroczego chłopca- tańczył i skakał w kuchni- ma na imię Victor i będziemy razem na resztę życia!
Mycroft stał w rogu kuchni. Miał 15 lat i paskudny humor. Szydził.
- Och, Sherlock. Przecież ciebie nie da się kochać. Nie na darmo nazywają cię dziwakiem. Dorwie cię wschodni wiatr a kiedy to zrobi skrzywdzi ciebie i wszystkich dookoła.
(Trochę czas później okazało się, że Victor nie był dobry. Nawet dopuszczalny. Ale to opowieść na inny czas)
***
Pewnego dnia przy śniadaniu John siedział i zakreślał kolejne ogłoszenia. A Sherlock zdecydował. W końcu nadszedł ten dzień. Nie mógł przeciągać swojej niepewności wiecznie.
- Dlaczego szukasz ogłoszeń o wynajem domu w gazecie?- zapytał
John spojrzał na niego znad gazety
- Przecież nie mogę mieszkać tu wiecznie. Tym bardziej nie z Rose.
Mógłbyś. Moglibyście. Zapewniłbym was obojgu bezpieczeństwo pilnując żeby nikt was nie skrzywdził. Moglibyście. Bylibyście moimi. A ja byłbym wasz. Żylibyśmy razem.
- Dlaczego nie? Moglibyście! Jesteście tu zawsze mile widziani.
Ale John tylko pokręcił głową.
- Nie ma mowy żebyś tyle dla mnie zrobił. Nie mogę ci pozwolić- uśmiechnął się
- John... - Sherlock wręcz parsknął śmiechem- zrobiłem o wiele więcej niż ci się wydaje
- Tak! Wytrzymałeś z nami już dwa tygodnie, od sprawy z Eurus... Jesteśmy niezmiernie wdzięczni ale nie możemy dłużej tu mieszkać. Nigdy się na to nie zgodziłeś oficjalnie a poza tym ona i tak przeszkadzałaby w twoich czułych eksperymentach.
Westchnął. Miał wrażenie, że coś utkwiło mu w piersi. Czy tak właśnie widział go John? Jak człowieka, któremu przeszkadza dziecko najlepszego przyjaciela? Człowieka dla którego liczył się tylko eksperyment? Parę lat temu może i tak. Ale się zmienił. Wiedział o tym. Teraz takie oskarżenia bolały fizycznie. Po tym wszystkim co przeszedł dla Johna. Po całym bólu, więzieniu czy byciu martwym przez cały czas. Chciał zatrzymać go przy sobie i zrobił bardzo dużo by tak było. Teraz nie mógł go stracić. Odmawiał. Oczy zaczęły go piec.
- John zrobiłem ogromnie więcej, niż wytrzymanie dwóch tygodni...
- Na przykład co?- Lekarz założył ręce na piersi- wyciągnięcie palców z lodówki się nie liczy. I doceniam, że pójdziesz do sklepu i kupisz mleko ale to nie o to chodzi w 'zrobieniu coś dla kogoś'. Chociaż wiem, że to dla ciebie duży wysiłek.
I wtedy Sherlock zrobił coś, czego nie robił odkąd był małym chłopcem, przezywanym „dziwakiem" i wykorzystywanym przez chłopaka, którego myślał, że kocha- zaczął płakać.
Nie zgiął się w histerycznym i wyczerpującym szlochu, ale stał i patrzał prosto na Johna, broda mu drżała, a łzy spływały po policzkach.
Płakał bo nie miał się z kim podzielić bólem, bo nie mógł patrzeć na to spokojnie. Bo John nie wiedział jak bardzo mu zależało. Płakał bo mógł stracić Johna. Płakał bo przeżył tyle bólu, że nie chciał już do tego wracać. Płakał bo nikt nie mógł go przytulić i poskładać tak jak marzył swoją małą, wciąż dziecięcą częścią siebie. Że nikt go nie obroni. Nawet przed samym sobą.
- Och, Sherl...- John chciał podejść do Sherlocka i objąć go ale detektyw wystawił jedną dłoń przed siebie w obronnym geście cały czas płacząc.
- John- wziął głęboki oddech, drżący z powodu targającego nim szlochu- Przeżyłem dla ciebie najgorszy ból, jaki mogłem znieść. I zrobiłbym 10 czy 1000 razy to samo i mocniej, Jeżeli to oznacza woje bezpieczeństwo- mówiąc to zaczął rozpinać koszulę guzik po guziku, metodycznie. Wahał się tylko przez chwilę.....Wziął głęboki oddech i odwrócił się. Niech się dowie, jak głęboko sięgają uczucia Sherlocka. I zasługiwał naprawdę. Na dowiedzenie się co się właściwie stało. A blizny są jak słowa na naszym ciele. Opowiadają całe historie.
Słyszał jak John za nim wydaje coś pomiędzy westchnieniem a krzykiem. Detektyw dokładnie wiedział jak wyglądały jego plecy. Jakby pijak grał na nich w kółko krzyżyk. Setki razy. Nadal czuł chlast bata i pieczenie kwasu, który wylano na nie pod koniec. Nadal to czuł. I cały czas miał przed oczami jak po tych wszystkich rzeczach wygląda jego skóra. I twarze tych ludzi.
- Chryste....
Poczuł ciepło dłoni Johna na ciele ale lekarz nawet go nie dotknął. Mimo to odsunął się.
- Sherlock....
- John....- Zaczęli mówić w tym samym momencie.
John usiadł na kanapie i zasłonił twarz dłońmi. Detektyw nałożył koszulę, nie zapinając jej i podszedł do Johna. Lekko obejmując go ramieniem.
- Nie pokazałem ci tego żebyś miał poczucie winy- zaczął ostrożnie- Pokazałem ci to, żeby pokazać co byłem w stanie dla ciebie znieść i dlaczego nie chcę żebyś się wyprowadzał, Bo byłbym w stanie zrobić dla ciebie wszystko i gdyby znaczyłoby to wyprowadzkę na koniec świata zrobiłbym to bez pytania. Ale nie chcę się z tobą rozstawać. Tego jednego zrobić nie mogę, John.
- Jak możesz...chcieć mnie tutaj. Po ty, wszystkim co ci zrobiłem. Jestem takim kutasem. Tak okropnie cię traktowałem a ty na to w ogóle nie zasłużyłeś. Przepraszam, Sherlock....tak bardzo, bardzo cię- John zaczął szlochać
- John, nie przepraszaj, proszę. Nie byłeś sobą, a ja nie byłem sobą też. Po prostu...uznajmy, że to się stało i nic z tym nie zrobimy.
- Gdybym kiedykolwiek cię skrzywdził, nie...
Sherlock złapał go mocno za ramiona, wbijając palce w jego ramiona.
- Nie skrzywdzisz mnie, wiem o tym.
John mruknął coś niezrozumiałego.
- Sam chciałbym być pewien tego. Ale jedno ci mogę powiedzieć. Nie opuszczę cię już nigdy. Nie chcę już nigdy więcej odchodzić, Sherlock. Nigdy. Jeżeli to nadal znaczy cokolwiek.
Cóż. Dla Sherlocka znaczyło to świat.
- Dobrze- To było jedyne, co przyszło Sherlockowi do głowy, Niezbyt odkrywczo.
- Po prostu powiedz mi czego chcesz, a będziesz to miał. Obiecuję. Po prostu powiedz.
- Chcę cię blisko.
- Ja też ale nie wiem czy na ciebie zasługuję...
- To nie jest kwestia zasługiwania. To po prostu to, czego chcemy. Obaj. A chcemy siebie- chciał dodać coś jeszcze ale wtedy John się poruszył.
Objął swoimi ciepłymi dłońmi policzki Sherlocka i pocałował go tak, jak detektyw przez całe życie chciał żeby zrobił. W tej jednej chwili życie detektywa stanęło w miejscu. Jakby całe życie się kręcił a teraz nagle stanął prosto. Jakby jechał z wielką szybkością i nagle się zatrzymał.
To nie tak jak na filmach, że wszystko nabrało sensu (jeden pocałunek nie może tego zmienić. Tak samo jak herbata, mimo że jesteśmy anglikami). Nadal było pełno niepewności i dużo niewyjaśnionych rzeczy, ale przynajmniej się nie bał. A to już było coś.
Potem już był w domu, wśród bezpiecznych, ciepłych ścian, ciepłej pościeli. Ale nie zawsze tak było. Ciężko pracowali, dużo rozmawiali. John i Rose zostali ku niewypowiedzianej radości Sherlocka. Rose dostała pokój na górze a John przeniósł się na drugą połowę łóżka Sherlocka. I do połowy jego szafy. A Sherlock w końcu powiedział Johnowi o wszystkim co mu się przydarzyło i co musiał znieść. I co czuje. I było lżej.
***
Było i tym razem. Tym razem w środku kolejnego upiornego koszmaru, retrospekcji, z kolejnej nicości, gdzie nie było nic prócz bólu i samotności i tęsknoty, gdzieś z głębi, gdzieś z daleka, ze skraju podświadomości usłyszał odpowiedź
- Sherlock!?...Sherlock?!
Otoczył go nagle ciepło. Ale nie gorące czy duszące. Było...orzeźwiające i kojące. Pachniało tak miło....Johnem. Pachniało domem. Jakby powodowany gwałtowną zmianą atmosfery, obudził się z gwałtownym wdechem. Odwrócił głowę w stronę ciepła czym okazała się być pierś Johna. Bezmyślnie oddychał w nią przez chwilę nie dbając o to, że pomoczy mu koszulkę pozostałościami potu, czy łez wciąż spływających mu po policzkach. Przez te chwilę czuł się naprawdę bezpieczny. Naprawdę w domu.
- Sherlock...już dobrze, kochanie. Już dobrze. Shhhh....Już jest okej. Jestem tutaj.
Detektyw mruknął coś niezrozumiałego i wtulił się jeszcze mocniej. W fałdach koszulek Johna było tak ciemno, że nie chciał już nigdy więcej oglądać tego przerażającego świata. I tego realnego i tego ze swojej głowy.
Nie musiał nic tłumaczy Johnowi. John wiedział mniej więcej co przeżył w trakcie swojej nieobecności. I przeżył to samo po Afganistanie. John po prostu wiedział co Sherlock przeżywał, z czym musiał sobie poradzić i co czuł. Nie wiedział ile tak siedzieli, ale i tak było za mało.
Po pewnym czasie John zapytał
- Czy myślisz, że to kiedyś minie?
Oparł czoło o jego ramię
- Nie wiem, John. Nie wiem. Ale jestem wyczerpany. Wyczerpany.
- Wiem, wiem- powiedział John oplatając go ramionami- Pomogę ci. Przejdziemy przez to. Będę tutaj. Nie odejdę. Obiecuję.
I tak zostali wtuleni w siebie na długo. Potem musieli się od siebie oddzielić, ale nadal byli blisko. Bliżej. Teraz kładł się spać co noc w ciepłych objęciach Johna. Był bezpieczny. Owszem, zdarzały się koszmary, ale John odganiał je szybko i skutecznie, A jeżeli nie....cóż. Noc była długa, a gorąca herbata w czajniku,
I John- to najważniejsze. Że był obok.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro