XIX
Wbiegał po schodach, nie chcąc tracić czasu, czekając na windę, gdyż ta miała tempo stupięćdziesięcioletniego żółwia po zawale i dwóch wylewach, zważywszy na to, że przy jego kondycji trzecie piętro to tak zwana bułka z masłem. W tamtym momencie liczyła się dla niego każda minuta. Po usłyszeniu od Boguma informacji, że jego przyjaciel znalazł się w szpitalu, wyciągnął od niego jeszcze dokładną lokalizację, wraz z numerem sali, po czym rozłączył się, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce.
Serce biło mu jak oszalałe, a w głowie tworzyły się co rusz nowe, jeszcze gorsze od poprzednich, scenariusze. Po drodze zdążył potrącić nawet jakiegoś pacjenta, choć nawet jeśli była to pielęgniarka, to nie przywiązywał do tego uwagi, jedynie rzucając za siebie niewyraźne przeprosiny. W ciągu tej jakże krótkiej przebieżki, to co zaprzątało jego myśli, poza stanem zdrowia Taehyunga, to czy przypadkiem nie wisiało nad nim jakieś fatum, bo ilość negatywnych zdarzeń, która w przeciągu ostatnich kilku tygodni miała miejsce, była wręcz niemożliwa. Może faktycznie ściągał na siebie przysłowiowe plagi egipskie, które miały nieco nowocześniejszą formę, na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Gdy jeszcze owy pech dotyczył jedynie jego osoby, było mu z tym ciężko, lecz potrafił sobie poradzić, przyzwyczajając się do swojego losu. Gorzej, gdy przechodziło to na jego bliskich, bo wcześniej ojciec, teraz najlepszy przyjaciel. Tego było już za wiele.
Widząc upragniony numer sali, dopadł do drzwi, przelatując przeznie niczym pershing.
— Fuck, Tae. Nic ci nie jest? — sapnął, starając się jednocześnie wyrównać oddech. — Żyjesz? Co się stało? Coś ty sobie znowu zrobił? Prawie na zawał przez ciebie zszedłem! Czemu trafiłeś do szpitala? Coś cię boli? Ale kontaktujesz, tak? Proszę, powiedz, że to nic poważnego, że nie umierasz czy coś, bo chyba zwariuję... To nie rak, prawda? Ani...
— Jimin! Zamknij się w końcu i zacznij oddychać, bo chyba ci się mózg przegrzał i świrujesz. — Lawina pytań z ust Parka została nagle przerwana. — Skąd ci się w ogóle wziął pomysł z rakiem?
Wzrok Kima, jakim obdarował odrobinę starszego mężczyznę, jasno świadczył o tym, że miał podejrzenia, co do jego pełnych zdolności intelektualnych.
— No, bo ten twój cały Bogum do mnie zadzwonił i powiedział, że wylądowałeś w szpitalu. Chyba trochę spanikowałem i zbyt mocno zareagowałem, mając w głowie same czarne scenariusze — odpowiedział nieco zmieszany.
— Co "Bogum"?
Do pomieszczenia wszedł przystojny, wysoki mężczyzna o włosach ni to czarnych, ni kolorem przypominających ciemną czekoladę oraz z szerokim uśmiechem odsłaniającym rząd ładnych, zadbanych zębów. Park po raz pierwszy miał możliwość przyjrzeć się na żywo nowemu przyjacielowi Tae, bo jego zdjęcia z portali społecznościowych, którymi młodszy oczywiście zdążył już go zasypać, nie były najlepszej jakości. Coś w wyglądzie najstarszego przypominało Jiminowi Hoseoka, lecz nie był w stanie określić co dokładnie. Byli nieco do siebie podobni, choć ciężko było mu stwierdzić pod jakim dokładnie względem, prawdopodobnie przez zbyt długą przyjaźń z Jungiem. Jednak miał wrażenie, że ogólny wizerunek to nie wszystko, co mogło łączyć wspomnianą dwójkę, raczej chodziło o aurę jaką wokół siebie roztaczali - pozytywną, pełną ciepła i sympatii. Dlatego był wręcz pewien, że prędzej czy później Kim zejdzie się ze starszym Parkiem, bo gołym okiem można było dostrzec to rozmarzone spojrzenie, jakim ten go raczył.
Dopiero wtedy Jimin ocknął się ze swoich przemyśleń na temat starszego, wodząc spojrzeniem między jednym a drugim mężczyzną w sali, nie do końca rozumiejąc, co się tam dokładnie działo.
— Bogumie-hyung! Coś ty nagadał Chimowi, że teraz zadaje pytania z kosmosu? — zapytał najmłodszy, lekko nadymając policzki, przez co kąciki ust Boguma uniosły się jeszcze wyżej.
— W sumie to nic takiego nie powiedziałem. Nie zdążyłem, bo się rozłączył. — Podszedł do leżącego na łóżku szatyna, podając mu jeden z kubków, który trzymał w rękach. — Proszę, przyniosłem ci chai latte, bo podobno nie mają tam dobrego kakao. — Po wręczeniu napoju, odwrócił się najniższego. — Tak w ogóle, to cześć. Park Bogum, ale to już chyba wiesz. — Uśmiechnął się, wyciągając przed siebie rękę, którą po chwili Jimin uścisnął.
— Park Jimin, ale to też już żadna nowość. — Odwzajemnił grymas, kłaniając się przy tym lekko, z racji różnicy wieku między nimi.
— Taehyungie, chyba głodny jesteś, co? Nie zdążyłeś jeszcze nic zjeść, a jak rozmawiałem z pielęgniarką, to ze dwie godziny tu co najmniej posiedzisz. Na co masz ochotę?
— Coś smacznego! Hm... Może gunmandu? Proszę! — Jimin aż musiał się powstrzymać, by nie zaśmiać się na głos, na widok szczenięcych oczu Kima, który ewidentnie omotał swojego hyunga dookoła własnego palca.
— Jasne, żaden problem. Tylko będziesz musiał trochę poczekać, bo może mi zejść z godzinę, jak nie wiecej.
— Spoko! ChimChim ze mną jest, więc się niezanudzę — odparł wesoło, puszczając oczko do wychodzącego mężczyzny.
— Jak coś to pisz. Do później, chłopaki. — Pomachał jeszcze na odchodne i opuścił pomieszczenie.
Dopiero wtedy brunet mógł na spokojnie przyjrzeć się swojemu rówieśnikowi, który siedział całkiem swobodnie na szpitalny łóżku, jedynie z jedną nogawką podwiniętą do góry i nałożonym usztywnieniem na kostce. Wyglądało, że drugiemu nic się nie stało, gdyż radość od niego emanująca była identyczna, jak ta na co dzień.
— Tae, to w końcu co ci jest? I co to było? — Kciukiem wskazał na wyjście z sali, dając tym samym do zrozumienia, że chodziło mu o dwudziestodziewięciolatka.
— Nic, tylko prosiłem hyunga, by mi kupił coś dobrego do jedzenia. — Młodszy wyszczerzył się, w swoim charakterystycznym, kwadratowym stylu.
— Jak dla mnie, to ewidentnie go bajerujesz, a on się daje jak dziecko. — Pokręcił z niedowierzaniem głową. — Jak na dłoni widać, że chłopak jest tobą oczarowany i tańczy jak mu zagrasz. Zdecydowanie mu się podobasz.
— Jak dla mnie, to jest po prostu miły i się o mnie martwi. To wszystko.
— Ech.... Niech ci będzie, choć zobaczysz niedługo sam, że wyciągnie cię na jakąś randkę. No ale wracając! Co ci sie stało?
— Ehe. Chim, chyba za dużo romansideł sie naoglądałeś, bo już pieprzysz jak poobijany. — W przeciwieństwie do słów wypowiedzianych przez Kima, brunet bez problemu mógł zauważyć lekkie zmieszanie i rumieńce malujące się na twarzy młodszego. — Ale skończmy ten temat. — Odchrząknął, po czym kontynuował. — Skręciłem kostkę.
— Co? Jak?
Z jednej strony brunet był zaskoczony, gdyż dziwnym trafem Taehyung jakoś nigdy nie nabawił się większej kontuzji w swoim życiu aniżeli zwykłych stłuczeń, lecz przede wszystkim odczuwał swego rodzaju ulgę. Taka informacja była niczym dobra nowina w porównaniu do wizji, jakie jeszcze chwilę wcześniej nawiedzały jego umysł. Doprawdy, miał wrażenie, że ktoś poluzował ogromny węzeł jaki zdążył się zacisnąć wokół jego serca.
— W sumie to jakoś tak dziwnie wyszło... — Mruknął nieco niewyraźnie młodszy. — Byłem w pracy i zbliżał się koniec mojej zmiany, kiedy bawiłem się samochodzikami z dzieciakami. Akurat wstałem, by podać jednego małemu Changyunowi, kiedy nagle ktoś mnie zawołał ale jakoś tak mega niespodziewanie, że się trochę przestraszyłem, potknąłem i zahaczając o jedną z zabawek, poleciałem na ziemię. — Zaśmiał się lekko, drapiąc po karku. — Musiałem źle upaść, bo kostka mega mnie bolała, a gdy tu przyjechałem, okazało się, że jest skręcona.
— Ale tak poza tym, nic ni nie jest? Nie walnąłeś głową i nie masz wstrząsu mózgu? — dopytywał starszy, chcąc mieć pewność, że nic więcej nie stało się jego przyjacielowi.
— Nie, wszystko okay, tylko ta noga.
— Mhm. A co tu robił Bogum i czemu to on do mnie dzwonił? — zapytał nieco skonsternowany.
— No właśnie tutaj zaczyna się ta zabawniejsza część historii, bo to przez niego się tak wystraszyłem. — Młodszy się ponownie zaśmiał. — Hyung chciał mi zrobić niespodziankę i zabrać mnie gdzieś na obiad, o czym mi później powiedział. Jednak tak się przeraził, gdy zobaczył opuchliznę, że zaniósł mnie od razu do samochodu i tutaj przywiózł. Musiał do ciebie zadzwonić, gdy zabrali mnie na badania, choć prosiłem go tylko, by napisał wiadomość w moim imieniu. — Westchnął na koniec, bo mówił w takim tempie, jakby chciał wszystko na jednym wydechu przekazać.
— Czekaj. Czyli Park Bogum przyszedł do ciebie do pracy, chciał zabrać cię na obiad i spędzić z tobą piątkowe popołudnie oraz wieczór, ale ostatecznie przez niego skręciłeś kostkę, on zaniósł cię do samochodu i przywiózł tutaj, tak?
— No tak? Czego w tym nie rozumiesz? — odparł zdziwiony Kim.
— No właśnie, to ja się pytam czego ty tu nie rozumiesz? — odpowiedział Park, dość mocno zniecierpliwiony. — Facet chciał zabrać cię na randkę, ale trochę mu nie wyszło, więc cię niósł jak księżniczkę do samochodu, a teraz lata i robi wszystko czego tylko twoja dusza zapragnie. Aż mam ochotę napisać wielkimi literami "a nie mówiłem", żebyś w końcu zrozumiał, że mu się podobasz.
Jimin zastanawiał się czy tamten jest taki ślepy przez swoją miłość do Hoseok'a czy zwyczajnie głupi, bo to było aż nazbyt oczywiste.
— Przyjaciele też sie spotykają, wiesz Chim?
— Ale nie spędzają ze sobą praktycznie każdej wolnej minuty ze sobą. Przecież on też ma swoje życie i innych znajomych, nie pomyślałeś o tym? Jeśli by mu nie zależało na tobie na tyle lub chociaż w co najmniej takim samym aspekcie, jak większość przyjaciół, to by takich podchodów nie robił. Jasne, nie znacie się zbyt długo, a twoje uczucia do Hobiego nagle nie wyparują, ale może chociaż pogadaj z nim szczerze? Wtedy się po prostu przekonasz, który z nas ma rację. — Aż nieco uniósł głos z nerwów, choć nawet nie wiedział czemu tak burzliwie zareagował.
— ChimChim! Może chociaż trochę ciszej, co? Całe piętro nie musi nas słyszeć. W dodatku zaraz wraca mój współlokator i nie chcę, by patrzył się na nas jak na obleśne wyrzutki społeczeństwa. — Kim miał rację, ludzie raczej byli negatywnie nastawieni do homoseksualistów, nawet jeśli zaczynało ich być coraz więcej.
— No okay, ale jeszcze jedno. Jak coś, to daj mu szansę, dobra? To nie musi być od razu przecież wielka miłość, a mimo to możecie fajnie się ze sobą zgrać. Obiecaj mi to — dodał poważnie brunet. Chciał dla przyjaciela jak najlepiej, a z opowieści młodszego wychodziło, że tamten naprawdę się starał.
— Obiecuję, że spróbuję. Wystarczy? — Taehyung westchnął, ale zgodził się chociaż tyle zrobić, bo sam już miał dość tkwienia w tak zwanym friendzonie, cierpiąc.
— No to super, bo już jest progres. — Uśmiechnął się szeroko, przymykając nieco oczy, które kształtem przypominały małe półksiężyce.
— Ale jak już jesteśmy przy poważnych rozmowach, Chim... To co z tobą, Jeonem i Yoongim? Widziałeś się z nimi?
— Ech... — westchnął, odwracając głowę w innym kierunku, byle tylko nie napotkać spojrzeniem na to młodszego.
Przez chwilę udało mu się oderwać od myśli związanych z ową dwójką, poniekąd przez fakt, że miał porozmawiać z Jeonggukiem i niemal do tego doszło, gdyby nie telefon starszego Parka. Mimo, że przerażenie związane z możliwym wypadkiem Taehyunga, wyparło wszystko inne, co zajmowało jego głowę i odczuł niewyobrażalną ulgę, po usłyszeniu lepszych wieści niż przewidywał, to wolał nie wracać do tematu powziętego przez młodszego. Nie czuł się ani odrobinę pewien i nie miał najmniejszego pojęcia, co powinien myśleć poza obawą, strachem, a może nawet histerią. Jednak, co gorsza, w większości nijak się to miało do prawdziwych emocji, które nim targały, a dokładniej, ich brakiem. Co prawda odczuwał lekki niepokój, żal czy odrobinę smutek, lecz głównie miał wrażenie, że ktoś wyprał z niego wszelkie uczucia, zostawiając ich niewielką namiastkę. Określenie "emocjonalna znieczulica" najlepiej tu pasowało. Pomimo to, zdawał sobie sprawę, że nie jest to dobra reakcja i będzie musiał jakoś ją ukryć, zataić czy inaczej odegrać przed Kimem, jeśli nie chciał, by jego nowy plan na przyszłość został odkryty.
— Ej, Chim. Nie wzdychaj mi tu, tylko gadaj. Nie pozwolę, byś tym razem coś przede mną zataił — powiedział lekko zezłoszczony Kim.
— Em... No to... Tak jakby Jeongguk mnie tu przywiózł... — mruknął nieco niewyraźnie brunet.
— Co?! — Mina młodszego jasno dawała do zrozumienia, że ten nie wierzył w to, co usłyszał.
— Ech... Wczoraj, zanim wyszedłem po pracy spotkać się z Minjin, Jeon przyszedł do mnie do działu i powiedział, że najwyższy czas, aby wyjaśnić to, co się działo na i po imprezie — zaczął, przytłoczony samym wspomnieniem z poprzedniego dnia. — W sumie, to nie miałem za wiele do gadania, kazał mi dzisiaj na niego poczekać, aż po mnie przyjdzie...
— I co? Przyszedł? — wtrącił szatyn.
— Tae, proszę nie przerywaj mi, tylko daj mi skończyć i później będziesz zadawał pytania, okay? — Po uzyskaniu potwierdzenia w postaci mruknięcia i skinienia głową, kontynuował. — No ale tak, zjawił się. Byłem tak pochłonięty robotą, że totalnie zapomniałem o tym, więc trochę mnie zaskoczył jego widok przy moim biurku. Kiedy zacząłem się zbierać, akurat Bogum do mnie zadzwonił, że jesteś w szpitalu, a on to słyszał... — Lekko się zawiesił, lecz po kilku sekundach dodał już dużo ciszej. — I... Zaproponował mi, że mnie podrzuci.
— Czekaj. Jeon Jeongguk, twój szef, sam z siebie zasugerował ci, że cię tutaj przywiezie?
Park jedynie skinął głową.
— O chuj tu chodzi? — Zdziwienie w głosie Kima było wręcz namacalne. — Już nic z tego nie rozumiem. Najpierw przeruchał i potraktował cię z Yoongim, jak ostatnią szmatę, później totalnie olał, nie dając znaku życia. Teraz nagle się obudził i chciał pogadać, a na koniec, ot tak, oferuje ci podwózkę? Kurwa, no po prostu nie ogarniam tego człowieka.
— Ech... Ja też — westchnął zrezygnowany. — Nawet nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.
— A mówił coś, jak jechaliście tutaj?
— Nic. Chyba... Szczerze, to nie wiem, bo byłem tak zestresowany, że nawet nie zorientowałem się, kiedy dotarliśmy na parking. Później mu szybko podziękowałem i przybiegłem tutaj.
— Kurna, ale pojebana sytuacja...
— No trochę.
~ ~ ~ ~ ~
Było już ciemno, gdy Jimin opuszczał szpital, zostawiając w nim Tae ze starszym Parkiem, którzy również nie mieli zabawić tam długo. Szatynowi zostało jedynie wykonać ostatnie badanie, czekać na wyniki oraz wypis. Mimo, że Bogum zaoferował mu podwiezienie do domu, nie chciał siedzieć tam dłużej, dając tym samym owej dwójce chwilę dla siebie. Wolał wrócić metrem, wiedząc, że dzięki temu w czasie, w którym musieliby go zawieźć, Kim będzie mógł dowiedzieć się, jakie zamiary miał wobec niego jego hyung.
Sprawdzał godzinę na telefonie, kiedy usłyszał, jak ktoś zawołał jego imię. Odwrócił się w kierunku głosu i przystanął zszokowany, do tego stopnia, że komórka wypadła mu z ręki, uderzając o chodnik. W jego stronę, dość żwawym krokiem, podszedł Yoongi, razem z Jeonem, wpatrując się w niego intensywnie. Starszy przystanął, sięgając po urządzenie, które spadło niemal metr od niego i szybkim wzrokiem zlustrował jego stan.
Jimin poczuł jak robi mu się słabo, a żołądek zacisnął mu się boleśnie ze stresu. Miał niewielkie mroczki przed oczami i gdyby nie poręcz przy schodach, którymi kilka sekund wcześniej zszedł, był pewien, że padłby na ziemię, bo aż zachwiał się przez chwilowe osłabienie. Było mu potwornie niedobrze i podświadomie wzrokiem szukał miejsca, gdzie mógłby na wszelki wypadek zwymiotować, choć zapewne nie miałby czym, gdyż zjadł jak zawsze tyle, by jedynie nie paść z głodu. Jednak ilość stresu jaką doświadczył tego dnia, zdecydowanie wykraczała ponad normę i mocno nadszarpnęła jego zdrowie oraz wytrzymałość. Na domiar złego, jakaś dłoń znalazła się na jego plecach, prawdopodobnie próbując asekurować go, przed ewentualnym upadkiem.
To było dla niego za wiele. Od razu wyszarpnął się spod dotyku, który jak się okazało, należał do Jeona, jednak nie tak energicznie, jak mu się wydawało, ze względu na brak sił. Odsunął się nieco od dwóch mężczyzn, stojących kilkadziesiąt centymetrów przed nim, jednocześnie podpierając się jednym ramieniem o fragment elewacji. Nie był wstanie spojrzeć im w oczy, ale wyraźnie czuł na sobie ich wzrok.
Atmosfera była nieprzyjemna, gęsta i wywoływała u niego jeszcze większy strach. Dodatkowo miał problemy z oddychaniem, bo jak w ciągu ostatniej doby wydawało mu się, że niemal zabił w sobie wszelkie emocje, tak teraz wszystko uderzyło w niego nawet nie ze zdwojoną, a strojoną siłą.
Myśli kotłowały mu się w głowie, lecz żadna z nich nie była na tyle wyraźna, by mógł określić czego dokładnie dotyczyła, poza faktem, że wszystkie łączyły się ze sobą w postaci dwóch osób przed nim.
— Jimin. — Pierwszy krępującą ciszę przerwał szarowłosy.
Park automatycznie podniósł na niego swój wzrok, a gdy jego tęczówki napotkały te należące do najstarszego, odczuł kolejny bolesny skurcz w brzuchu. Samo patrzenie na twarz Mina, było ogromnym wyczynem w jego mniemaniu i bał się, że jeśli spróbuje cokolwiek powiedzieć, głos mu się załamie, przez co tylko dodatkowo się upokorzy przed nimi. Przeniósł rozbiegane spojrzenie na Jeona, lecz nie zatrzymał je na nim dłużej niż trzy sekundy, od razu z powrotem kierując na swoje nogi. Naprawdę miał dość i jedyne o czym marzył, to wydostanie się z tej pułapki, gdyż tylko z tym kojarzyło mu się jego obecne położenie. Gdyby mógł, to by się teleportował, zniknął, czy choćby zemdlał na zawołanie, by oszczędzić sobie większego upokorzenia, stresu i bólu. Jednak jak zawsze życie go nienawidziło, prezentując najgorsze z możliwych niespodzianek.
Gdy udało mu się unormować oddech, w końcu opanowując nagły atak paniki, zaczął ponownie trzeźwo myśleć i przywoływać się do porządku. Przecież miał w końcu brać od życia wszystko to, co chciało mu zaoferować przez najbliższy rok, skoro i tak był on jego ostatnim. Nawet jeśli równało się to z byciem prostytutką, poważną chorobą czy tak zwanym życiem na krawędzi. Nie miało to najmniejszego znaczenia, w końcu pieniądze dla rodziny były priorytetem, a wszelkie dotychczasowe problemu pogłębiały tylko brak chęci do życia.
Po powzięciu kolejnego głębokiego oddechu i ukierunkowaniu myśli na owo postanowienie, z nową siłą oraz odwagą spojrzał na mężczyzn, jednocześnie się prostując.
— Jiminie, wszystko okay? — Tym razem głos zabrał najmłodszy, robiąc krok w jego stronę i wyciągając rękę, jakby chciał być w gotowości, gdyby miał nagle znów zasłabnąć.
— Tak.... Chyba tak. — Odchrząknął, by jego głos nabrał odpowiedniej barwy oraz mocy. — Chyba za dużo się dzisiaj wydarzyło i zrobiło mi się nieco słabo.
— Jesteś pewien? Jeśli nie, to zaraz wejdziemy do środka, by cię przebadali — powiedział Yoongi, głową kiwając na wejście do szpitala nieopodal, którego się znajdowali.
— Tak, jest w porządku. — Starał się lekko uśmiechnąć, by tamci uwierzyli w jego słowa, choć raczej z trudem przychodził mu ten grymas, zwłaszcza przez ich nagłą troskę.
— No dobra... — Najstarszy odchrząknął, także robiąc krok w jego kierunku.
— Jiminie, chcieliśmy z tobą porozmawiać — powiedział łagodnie najwyższy, nie odsuwając się choćby o milimetr.
— Porozmawiać?
— Tak. Nie wyszło nam wcześniej, więc może teraz się uda.
— Nie wiem czy to odpowiedni moment — odparł Jimin, mimo wszystko jednak starając się odłożyć w czasie kolejną sytuację pełną nerwów i stresu.
— Proszę, Jiminie — dodał Min, jednak chyba dostrzegł niechęć w oczach Parka, gdyż kontynuował — pamiętasz jak byliśmy jakieś trzy tygodnie temu na lunchu i bilardzie?
Na co niższy brunet jedynie kiwnął głową.
— Mieliśmy zakład i ten kto wygrał, mógł oczekiwać jakiejś przysługi lub czegokolwiek od drugiego. Wygrałem i jeszcze nie odebrałem swojej nagrody, dlatego robię to teraz - chodź z nami, Jiminie. Obiecałeś.
W tym momencie dwudziestosiedmiolatek nienawidził tego, że starszy znał go tak dobrze, bo doskonale wiedział jak go podejść, by uzyskać obrany cel. Dla Jimina dane słowo było wręcz świętością, dlatego nie rzucał obietnicami na wiatr i za wszelką cenę starał się ich dotrzymywać, nawet jeśli bywało to ciężkie lub bolesne. Jednak nigdy nie przypuszczał, że głupia przysięga, którą dla żartu złożył te trzy tygodnie wcześniej, będzie miała tak dotkliwe dla niego skutki.
Ze łzami bezsilności w oczach, zgodził się pojechać razem ową dwójką, przy okazji mając nadzieję, że nie ucierpi przy tym jeszcze bardziej niż dotychczas.
Może znów cię przeruchają, kurwo.
----------------------------------------------------------------------------------------------
No kochani, sami zadecydowaliście (większość, która się wypowiedziała ^.-), że chcecie dziś jedną część, a dopiero po kilku dniach kolejną xp
Szczerze, to strasznie się stresuję i w jakiś dziwny sposób przeżywam pisanie tych części Jimbunny'ego, ale to chyba z tego względu, że bardzo mi zależy na tym, by jak najlepiej zobrazować i przedstawić to, co mam w głowie^^" Dlatego mam nadzieję, że podoba się rozdział~ Jeśli jednak nie, nie krępujcie się wytknąć mi jakieś błędy czy swoje uwagi^.-
Chciałam wam w ogóle bardzo, ale to bardzo podziękować za miłe powitanie powitanie po tak długiej przerwie! 😢🙆💚 Myślałam, że po takim czasie niewiele znajdzie się osób, które powrócą do ff, a tu taka niespodzianka! Dostałam znów dużo gwiazdeczek, czego się nie spodziewałam i za co neszcze raz dziękuję! 💛
Jak zwykle mln pomysłów na notkę autorka przed pisaniem, a gdy przychodzi co do czego, wszystko się zapomina xp
Na koniec standardem proszę o ☆ i komentarze~ 😉
Miłego dzionka!
PS. Bo się jeszcze was nie pytałam - zobaczę się z kimś na koncercie B.A.P w maju?^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro