XIV
Siedział w pociągu zmierzającym w kierunku jego miasta rodzinnego i wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w widoki migające za szczelną szybą cichego pojazdu. Wyłączył się kompletnie na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne, a muzyka grająca ze słuchawek jego mp3 tylko mu w tym pomagała. Nie rozumiał ludzi, którzy tylko słuchali swoich ukochanych playlist na komórce, marudząc później, że ta szybko im się rozładowywała, co było wręcz oczywistością. Sam także odtwarzał swoje ulubione utwory na telefonie, ale tylko, gdy szedł biegać, ponieważ jako jedyne z posiadanych przez niego urządzeń,posiadało bluetooth i mogło się łączyć z jego bezprzewodowymi słuchawkami. Starał się nie myśleć o niczym, bo w przeciągu ostatniego tygodnia jego głowa wręcz pulsowała i parowała od ciągłego analizowania mijanych zdarzeń. Szkoda tylko, że nic dobrego z owych rozważań nie wynikało, dlatego postanowił dać sobie na razie spokój i odciąć się od tego wszystkiego, a problemy zostawić w Seulu. Jechał w końcu do swoich rodziców, za którymi już strasznie zdążył się stęsknić i nawet jeśli niemęsko to brzmiało, to nie wstydził się głośno o tym mówić. Ta dwójka była dla niego bardzo ważna - to oni wychowali go i stworzyli tym kim oraz jakim był. Niestety robiło mu się przykro, że daleko odbiegał od ideału, nie potrafiąc sprostać nawet tak niewielkim wymaganiom. Jednak oni zdawali się być z niego dumni pomimo jego braku pozycji, a przecież mając dwadzieścia siedem lat, powinien już coś osiągnąć w życiu. Gdyby został w Busan, pewnie pomagałby tacie z firmą, która całkiem dobrze sobie radziła na rynku, a możliwe, że z jego pomocą byłoby jeszcze lepiej. Natomiast, on w przeciwieństwie do jego ojca, zapragnął być kimś zupełnie innym niż hydraulikiem, a gdy zdecydował się powiedzieć o tym swoim opiekunom, ci tylko pochwalili go za ambicje i zaproponowali pomoc w dążeniu do upragnionego celu. Jak miał ich za to wszystko nie kochać? Większość rodziców zareagowałaby zupełnie inaczej, mówiąc że to były tylko jego głupie fanaberie i sposób na ominięcie obowiązku przejęcia firmy, co się często w Korei zdarzało. Naprawdę szanowną tych ludzi całym sobą i dlatego się tak starał, aby pokazać im, że warto było w niego wierzyć. Dziękował im też, w ten sposób za zaufanie i pewność w jego czyny. To dla nich codziennie zmagał się z przeciwnościami i przede wszystkim z samym sobą, bo to jego psychika była największą przeszkodą.
Lekko się uśmiechnął, gdy spojrzał na niewielki pakunek znajdujący się na jego udach. Jimin mógł narzekać na wiele rzeczy, które mu się w życiu nie udawały lub na swojego pecha w kwestii związków, gdyż ich za wiele nie miał, ale pewnym było, że miał szczęście do bliskich. Nie dość, że rodzice byli bardziej kochani, niż mógłby to sobie wymarzyć, to również przyjaciele nie byli gorsi. Taehyung udowodnił, że jednak cicha wiara Parka w wyższego chłopaka okazała się być uzasadniona. Gdy starszy skończył mu opowiadać o chorych relacjach i wydarzeniach, które miały miejsce w ciągu ostatniego miesiąca, czuł się jak totalne gówno. Dopiero wtedy dotarło do niego, jak żałośnie cała ta historia brzmiała oraz to, jak wielkiego kretyna z siebie zrobił. Dobił go chyba najbardziej fakt, że chciał wyrwać dwóch przystojnych mężczyzn, a zabrał się do tego z totalnie złej strony. Powinien najpierw sprawdzić czy ma jakiekolwiek szanse, zadbać bardziej o siebie, zdecydowanie więcej schudnąć, dopiero wtedy próbować ich poderwać. On zaś uwierzył, że jeśli wbije się w ładne ciuszki, zwojuje świat, a przecież tu chodziło o coś więcej, niż tylko wygląd fizyczny. Jasne, od niego był on wymagany w jak największym stopniu, bo inaczej nikt nie chciałby się z nim umówić. Jednak, jeśli rozbiegało się o tamtą dwójkę, należało im także zaimponować pod względem charakteru, błyskotliwości i tak zwanego, życiowego ogarnięcia. A tym ostatnim, brunet się zbytnio nie popisał. Teraz jednak poczuł się przez nich skrzywdzony do tego stopnia, że nie miał zamiaru wymawiać ich imion więcej, aniżeli było to konieczne. Relacje z nimi uważał chwilowo za zakończone i nie chciał jeszcze myśleć o tym, że przecież jednym z nich był jego przełożony, którego prawdopodobnie będzie musiał omijać szerokim łukiem w pracy. Pokrzepiała go myśl, że skoro tamtemu udało się przez ostatni tydzień nie zamienić z nim choćby słowa, to może i jemu się to również uda.
Na szczęście nie pogrążał się w przygnębieniu zbyt długo, bo Taehyung otulił go ramionami, w typowo matczynym stylu, dzięki czemu Jimin mógł spokojnie odetchnąć, odczuwając wewnętrzny spokój. Szatyn nie odzywał się przez cały jego monolog, tylko po to, by nie wybić go z rytmu. Choć korciło go nie raz, by powiedzieć, co sądził na temat jego samooceny, czy tamtej dwójki. Oczywiście, też mu się oberwało, głównie przez to, że wcześniej nawet słówka nie pisnął wyższemu, gdy tamten otworzył się przed nim i wyjawił swoją miłość do Hoseoka.
Rozmawiali długo, nawet bardzo, choć i tak wydawało się im, że niewystarczająco. Na więcej jednak nie mogli sobie pozwolić, ponieważ niższy spóźnił się na pociąg do Busan prawie półtorej godziny. Na szczęście, jego rodzice nie mieli mu tego za złe i powiedzieli, że poczekają na niego tyle, ile tylko będzie trzeba.
Na odchodne, gdy już stali na dworcu, bo szatyn uparł się, że odprowadzi go na pociąg, dostał od niego paczkę z prezentem urodzinowym, który zapomniał podarować w piątek przed nieszczęsna imprezą. Umówili się jednak, że starszy otworzy go dopiero siedząc w zaciszu domowym, mając wolną chwilę i dostęp do komputera.
~ ~ ~ ~ ~
Tak jak mógł przypuszczać, rodzice niesamowicie ucieszyli się na jego widok, bo gdy tylko wysiadł z pociągu, ci czekali na niego na peronie. Matka od razu rzuciła go w swoje ramiona i nawet różnica wzrostu pomiędzy nimi, nie stanowiła dla niej żadnego problemu, a po winna, gdyż była mniejsza od swojego syna o dobre dziesięć, jak nie piętnaście centymetrów. Ojciec również go objął i poklepał po plecach, w typowo męski, ale jakże rodzicielski sposób, tym samym pokazując, że on również się stęsknił za swym potomkiem. Podróż do domu, jak i cały dzień przebiegł w ciepłej atmosferze, wśród niekończących się rozmów oraz opowieści, które obie strony raczyły siebie nawzajem.
Jimin stęsknił się za tym. Za tym, że mógł bez przeszkód powiedzieć im o niemal każdej rzeczy, a ci go w żaden sposób nie oceniali, nawet jeśli nie do końca podobało im się to, co słyszeli. Wiedzieli, że ich syn był dorosły i miał prawo do podejmowania takich, a nie innych decyzji. Nawet jeśli chcieli uchronić go przed całym złem tego świata, przekazać mu calusieńką swoją wiedzę, tylko po to, by nie popełniał pewnych błędów, to wiedzieli, że było to niemożliwe. Dlatego jedynie słuchali, wspierali i doradzali, gdy brunet o to prosił. Zdawali się jednak wyglądać na szczęśliwych, że nadal udawało im się utrzymywać tak dobry kontakt z synem, mimo iż ten od dłuższego czasu mieszkał w zupełnie innym mieście. Również cieszył całą trójkę fakt, że znów mogli razem zasiąść do stołu, by wspólnie zjeść obiad, który przygotowała gospodyni. A ta postarała się, jakby co najmniej prezydent kraju miał ją odwiedzić, bowiem naszykowała tyle dań, że nie było możliwością, aby skonsumowali to za jednym razem. Najmłodszy z Parków był skłonny stwierdzić, że przez trzy dni będą musieli to jeść, bo ilość potraw zakrawała wręcz o niebotyczną liczbę. Średnio mu się to wszystko uśmiechało, bo tak bardzo jak tęsknił za gwarem przy rodzinnym stole, w tak samo wielkim stopniu bał się choć odrobinę przybrać na wadze. Stwierdził jednak, że ten jeden raz, jak nagnie odrobinę swoje zasady i nie będzie trzymał się diety, nic się wielkiego nie stanie. W końcu zabrał ze sobą strój treningowy, więc spali kolejnego poranka nadmiar spożytych kalorii podczas joggingu. Dlatego skosztował wszystkiego po troszku, co w ogólnym rozrachunku i tak o ponad połowę przekraczało jego normalny posiłek. Martwiło go to, a wyrzuty sumienia nawet na chwilę nie dawały mu spokoju, co rusz podsuwając w umyśle wizje tego, w jak dużym stopniu przytyje. Oczami wyobraźni widział jak każdy kęs zamieniał się w wałki tłuszczu, które momentalnie zaczną odkładać się mu na twarzy i brzuchu, a waga drastycznie skoczy do góry. Nienawidził tego, gdyż każde dziesięć deko przeżywał jak przysłowiowa żaba okres, dlatego gdy wartości te zwiększały się już o pół kilo lub, o zgrozo więcej, wariował. Dosłownie. Miał ochotę wyrzygać wszystko, co wcześniej znalazło się w jego ustach, przestać jeść, ewentualnie zmniejszyć sobie drastycznie porcje żywieniowe, a jeśli miałby przymierać głodem, nie przejąłby się tym. Czym było kilka godzin czy dni chodzenia z uczuciem ssania w żołądku? Nic nie znaczącą drobnostką, którą warto było poświęcić dla upragnionego efektu jakim był wymarzony wygląd, wraz z wagą. Szkoda jednak, że ten nigdy nie był zadowalający i zawsze brakowało mu tak wiele do spełnienia swoich marzeń. Choć zdawał się już wątpić, że kiedykolwiek uda mu się pozbyć tej wkurwiającej oponki z dolnej części brzucha, z którą walczył tak długi czas. Jednak żadne ćwiczenia zdawały się nie odnosić oczekiwanego skutku. Chyba będzie musiał już do końca życia użerać się ze zwisającym tłuszczem w tamtym miejscu i za każdym razem krzywić się, gdy tylko spojrzy w lustro. Dlatego wolno przeżuwał smakołyki jakie naszykowała jego rodzicielka, nie chcąc jej urazić, bo przecież wiele wysiłku włożyła w naszykowanie tych wszystkich pyszności, na których widok Jiminowi świeciły się oczy. Żałował tylko, że od samego patrzenia nie dało się najeść, bo to byłoby najlepsze dla niego rozwiązanie.
Starał się odgonić od siebie te myśli, by przez przypadek nie zepsuć atmosfery panującej wokół. W końcu, była to ostatnia rzecz jakiej pragnął w tamtej chwili.
~ ~ ~ ~ ~
Wrócił, po obiecanej samemu sobie porannej przebieżce. Może to i głupie, ale odczuwał niebywałe szczęście na samą myśl, że udało mu się przebiec około piętnastu kilometrów, spalając przy tym nadmiar kalorii spożytych poprzedniego dnia. Gdy z rana wszedł na wagę, którą jakimś cudem udało mu się znaleźć w łazience rodziców, myślał że się zapłacze lub krzywdę sobie zrobi z całej tej ogarniającej go frustracji. Mieszanka emocji, która w nim wybuchła, była wręcz zabójcza, ponieważ podsuwała mu niezbyt przyjemne i wesołe myśli. Najgorsze było chyba jednak uczucie bezsilności, gdyż naprawdę starał się nie zjeść zbyt wiele, czego odzwierciedlenia nie zobaczył w cyfrach pojawiających się na małym wyświetlaczu. Niby jego porcja była praktycznie jedną trzecią tej, spożytej przez ojca i nawet mniejsza od matki, to jednak wciąż za duża jak na jego beznadziejną przemianę materii. Ważył siedemdziesiąt deko więcej. Aż tyle! Przecież będzie musiał to, co najmniej cztery dni spalać, przy mocnej diecie i ciężkich ćwiczeniach. Jeśli jednak choć odrobinę odpuści, to i tydzień będzie się zmagał z nadwyżką, przez którą na sam widok jedzenia, chciało mu się talerzami rzucać. Widział się też w odbiciu lustra, podczas porannej toalety i było dokładnie tak jak przypuszczał. Jego ciało nie wybaczało nawet najmniejszych odstępstw od normy, co było widoczne gołym okiem, w szczególności na brzuchu, na którym już utworzyła się oponka z wcale nie tak małą wypukłością. Dobijało go to niesamowicie, bo wystarczyła jedynie trochę podwyższona porcja obiadu, by wyglądem przypominał kobietę w czwartym miesiącu ciąży. Nie wiedział czym sobie zasłużył na takie geny, bo była to jawna niesprawiedliwość w porównaniu do innych. Nawet jego tato pochłaniał niesamowite ilości pożywienia, przez co był w żartach nazywany domowym śmietnikiem, bo przy nim nic się nie marnowało. Mama również, żeby przytyć musiała się postarać i ciągle jeść. Wystarczyło, że kilka razy pod rząd zapomniała o kolacji i momentalnie kilogramy jej leciały. Tylko on jedyny był jakiś niedorobiony i tył od samego powietrza. Dlatego ostatnią jego deską ratunku były ćwiczenia na siłowni oraz jogging, którym poświęcał się całkowicie, by móc w miarę normalnie funkcjonować z samym sobą. Niestety, ostatnio przez nawał w pracy oraz rozwój wydarzeń w przeciągu ubiegłych tygodni jego plan treningowy nieco się posypał. Aktualnie ćwiczył jedynie trzy razy w tygodniu i czasem chodził biegać, choć nie było to już regułą. Jednak tym razem się nie oszczędzał i dał z siebie sto procent, jak nie więcej, co go niesamowicie radowało. Teraz jedynie marzył o prysznicu, który był wręcz wskazany po takim wysiłku. Zatem ruszył do łazienki, uprzednio chwytając w dłonie swoje rzeczy na zmianę, lecz zanim tam dotarł, przypomniało mu się, że chciał zapytać któregoś ze swoich rodziców, czy byliby w stanie odwieźć go pod wieczór na pociąg. Dlatego też zmienił tor swej wędrówki i pokierował się ku gabinetowi, w którym powinien zasiadać jego ojciec, skupiając się nad dokumentami dotyczącymi własnej firmy. Często tam przesiadywał, dlatego tym większe było zdziwienie Jimina, gdy go tam nie zastał. W chwili, gdy chciał się kierować w kierunku wyjścia dojrzał ramkę ze zdjęciem na jednej z półek.
- Nie wierzę. On nadal to ma? - spytał na głos, chyba samego siebie, gdyż nikt inny odpowiedzieć mu nie mógł. Podszedł bliżej przedmiotu, który skupił jego uwagę na sobie i przyjrzał mu się ze znacznie mniejszej odległości. Owa fotografia przedstawiała jego jako małego brzdąca, budującego wieżowiec z piasku podczas jednych ze wspólnie spędzanych wakacji. Jego rodzice zawsze dziwili się czemu brunet nie chciał, jak inne dzieci konstruować wielkich zamków z fosami, skupiając się raczej na zwyczajnych budynkach. Teraz zapewne wszyscy znali odpowiedź na niegdyś zadawane sobie pytanie. Uśmiechnąwszy się tylko do siebie, na wspomnienie jakie zaczęło się kłębić w jego głowie, odłożył starą ramkę na pierwotne miejsce, tuż obok rozpakowanego listu. Nie powinien czytać cudzej korespondencji, lecz logo jednej z popularnych klinik zbyt mocno przykuło jego uwagę oraz pobudziło ciekawość, by chociaż nie zajrzeć czego treść owego pisma dotyczyła.
Tak szybko jak uśmiech pojawił się na wargach młodego Parka, tak równie prędko zrzedła mu mina, zastępując tą dotychczasową szokiem, przerażeniem i zmartwieniem. Nie sądził, że z samego rana przyjdzie dowiadywać mu się takich rzeczy. Nie, poprawka. Nie podejrzewał, że to właśnie u jego ojca zdiagnozują retinopatie barwnikową.
Musiał jak najszybciej porozmawiać ze swoimi opiekunami.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Znacie to uczucie, gdy myślicie, że jest beznadziejnie, a życie pokazuje wam "Nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej"? No cóż, ja już zdążyłam tego doświadczyć, ale mam nadzieję, iż was to ominęło. Lecz przeważnie tak jest, że wszystko idzie falami. Najpierw cisza i nic się nie dzieje, ale jak już zacznie się pierdolić, to wszystko po kolei... Co zrobisz, skoro nic nie zrobisz? 😧
Co do choroby ojca Jimina, to nie musicie googlować (chyba, że bardzo chcecie xp), bo wszystko bd wytłumaczone w kolejnym rozdziale ^.-
Ale, yay! Jest nadal poniedziałek, a ja w końcu wyrobiłam się z opublikowaniem w terminie~ 😁
Ostatnio mam z tym coraz większy problem, bo życie daje ostro w kość i czasu zaczyna brakować^^" Dodatkowo dzieje się tak, bo piszę na ostatnią chwilę, chcę by było zbetowane, ale zapominam uwzględnić, że nie każdy może mieć wolne wtedy kiedy ja^^" Dlatego znów przepraszam, ale Yoshino_5 dopiero na dniach swym czujnym okiem ogarnie mój tekst~ Jednak! Jeżeli wy widzicie gdzie błędy, to proszę was, zaznaczcie mi je, jeśli to możliwe ^.-
Na odchodne powiem (Tak, wiem. "Napiszę" :v), że was kocham~
Czy wy widzicie to, co ja? Dzięki wam chce mi się płakać ze szczęścia, bo to jest cudne i magiczne! Dziękuję! 💋 💛 Jesteście niezastąpieni!
(Właśnie, ciekawa jestem czy występuje tu jakiś osobnik płci męskiej, bo nie wiem jak się do moich wspaniałych czytelników się zwracać xp)
Na koniec, standardowo proszę o 🌟 i komentarze~
Miłego dzionka!
PS. Yoshino_5 się cudnie spisała i sprawdziła rozdział~ Dziękuję 💛
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro