Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z konsekwencji?! - Słuchałam męczących wyrzutów dyrektorki. Czasem mogłaby trochę się uspokoić. - Naraziłaś nas na niebezpieczeństwo! Przez twoje lekko myślne czyny mogło komuś się coś stać!
- Tak, oczywiście! Ale nie rozumiesz? Mam dość, że w kółko jestem okłamywana! - Patrzyłam jej w oczy, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, mówiąc jej o tym, że wiem że wszystkiego mi nie mówi?

Po powrocie do pokoju, jak za sprawą dotknięcia magicznej różdżki cała zbroja zniknęła, nic po sobie nie pozostawiając. Zastanawia mnie to już od tamtego momentu... Kiedy znów się pojawi?

- Nie myśl sobie, że nie poniesiesz konsekwencji. - Z tymi słowami dyrektorka opuściła mój pokój.
Spojrzałam na przyjaciółki, które w milczeniu na mnie spoglądały, i co teraz?
- Karen! Obiecaj, że nigdy więcej nas tak nie przestraszysz. - Rzuciła nagle Essie i mocno mnie przytuliła, w jej ślady poszła również Rose. Zaśmiałam się.
- Nie obiecuję. - W odpowiedzi zostałam zgromiona wściekłym spojrzeniem.

Teraz mam tylko jedno w głowie. Spać! Jestem wykończona, dzisiejszy dzień był pełny niespodzianek, ta świątynia... Czuję, że stanie się coś złego. Nie czekałam długo, wyszłam z pod prysznica i udałam się pod ciepłą kołdrę. Przypomniał mi się ten chłopak z ostatniego snu, ciekawe, czy jeszcze kiedyś go spotkam, by podziękować. W końcu mnie uratował.
Zapadłam w sen.

Nie spodziewałam się, że akurat dzisiaj, znów znajdę się w koszmarze. A jednak. Wokół mnie ciągnął się krater, jedyne przejście na drugą stronę, to stary, dziurawy most... Super. Albo zostanę pochłonięta przez lawę, albo będę ryzykować roztrzaskaniem. Wybieram drugą opcję. Pewnym krokiem ruszyłam przez siebie. Wszystko będzie dobrze... Pierwszy krok na moście. Będzie dobrze, drugi krok, całkiem szybko idzie... Trzeci, czwarty...dochodzę do połowy, gdy nagle deska pod moją lewą stopą odpada i na moich oczach spada do ognistego krateru. O cholera! Nie zważam na dziurę i próbuje ją ominąć, ale kolejne deski również się urwały... Serce prawie mi wyskoczyło, co teraz? Jestem w kropce, a może... Znajduję się tu przez sen, może gdy zapragnę się obudzić to tak się stanie? Zamknęłam oczy i skupiłam się na swoim łóżku, chce tam wrócić. Nic się nie stało. No co jest? Poczułam jak coś łapie mnie za koszulkę i tracę grunt pod stopami.
- O co chodzi?! Czemu latam?! - Spojrzałam do góry i w chwili gdy zauważyłam ogromne skrzydła, smok mnie puścił prosto do krateru. Krzyczałam, pragnęłam się obudzić, ale nic to nie dawało, nic nie mogę zrobić, spadam. Zamknęłam oczy i czekałam, czekałam na odgłos łamanych kości, ciężkiego huku, spowodowanym zderzeniem się ciała o ziemię... Ale to nie nastało, przynajmniej nie tak, jak sobie wyobrażałam. Poczułam szarpnięcie i czyjąś sylwetkę, mocno mnie obejmującą. Jednak nie otworzyłam oczu. Wtedy zderzyłam się z glebą.

-------------------------------------------------------------

Nie wiedziałam ile czasu leżałam, spodziewałam się natychmiastowej śmierci, ale jakimś cudem ciągle żyję, tylko jak? Nikt nie przeżyje upadku z takiej wysokości... Coś pode mną jęknęło, wtedy zauważyłam ręce oplatające moją talię. Co do cholery?!
- Spokojnie, nic ci nie jest, przejąłem na siebie upadek. - Usłyszałam zachrypnięty głos i jak najdelikatniej przewróciłam się na lewy bok, by spojrzeć na nieznajomego, również na mnie patrzył a gdy spostrzegł moją minę, nierówno się zaśmiał, jednak od razu na jego twarzy zagościł grymas bólu.
- O cholera... - Wystraszyłam się, ale raczej nie jego, tylko o niego. - Przecież jesteś ranny! Jak mogę ci pomóc?!
- Nic mi nie jest... To tylko...
- Jak to nic?! - Spojrzał na mnie zaskoczony - przyjąłeś na siebie upadek z chyba 20 piętra! Powinieneś być martwy! Uratowałeś mnie... - Dodałam ciszej. - Dlaczego to zrobiłeś?
Chłopak dziwnie na mnie spojrzał.
- Sam nie wiem... Nie mogłem pozwolić ci zginąć... Nie wiem czemu. - Zmieszał się. Leżeliśmy tak w ciszy patrząc na siebie, próbowałam to zrozumieć, odzyskiwał siły, kości mu się powoli zrastały... Niewiarygodnie.
- Nie jesteś człowiekiem. - To było raczej pytanie niż stwierdzenie. Zauważyłam, że nad czymś myśli.
- Nie... Mam kilka mocy.
- Jesteś jeźdźcem, tak jak ja? - Patrzyłam w jego piękne karmelowe oczy, próbując wyczytać, dlaczego mi nie odpowiada, tylko ponownie nad czymś rozmyśla, w jego oczach dostrzegłam złość... Z mojego powodu? Czy coś zrobiłam?

- Powinnaś już iść. - Powiedział twardo i odwrócił wzrok. Nie wierzę...
- Ale jak?! Nie mogę się obudzić! Wyganiasz mnie?
- Ja... - Zaczął ale się rozmyślił. - Zaraz się obudzisz. - Położył mi rękę na policzku, pierwsze nic się nie działo, tylko patrzył mi w oczy a jego kciuk delikatnie głaskał mój policzek... Jednak to była tylko chwila, bo poczułam szarpnięcie i znalazłam się w łóżku.

Nie! Dlaczego zawsze budzę się w takich momentach?! Wstałam z impetem i kopnęłam w szafę, budząc przy tym Essie i Rose. No pięknie.
- Karen! Co się stało?!
- Dlaczego atakujesz szafę?
Nie wiem, czy zdołam je kolejny raz okłamać, sama nie lubię gdy mnie ktoś kłamie... Więc wszystko jasne.
- Dlaczego jesteś cała brudna? Nie wmówisz mi, że spadłaś z górki. - Zauważyła Essie.
- Muszę wam coś powiedzieć... To ważne. - Zaczęłam.
- Słuchamy! - odkrzyknęły na raz, czasem zachowują się podobnie...
- Ja... Mam sny.
- Tyle to wszyscy mamy.
- Ale nie takie normalne, mam koszmary i za każdym razem gdy się budzę, wyglądam tak, jak właśnie w tym śnie. A nie wspomnę o ich tematyce...
- Oj wspomnisz! - rzuciła oburzona Rose.
- Eh... Zawsze coś zagraża mojemu życiu, ale ostatnio uratował mnie pewien chłopak. - Dodałam smutniej na jego wspomnienie.
- Chłopak? W twoim śnie? - spytała zaskoczona Essie. - Dziwne.
- Chyba że... - Przerwała nam Rose. - Potrafisz wejść do miejsca pomiędzy rzeczywistością a snem. Tam żyjesz normalnie, możesz nawet zginąć. Możliwe, że to twoja kolejna moc. A co się z tym wiąże, kreujesz sny.
- Fantastycznie... Jestem dziwolągiem. - powiedziałam.
- Oj nie przesadzaj, a tak w ogóle, ten chłopak jest jeźdźcem? - Spytała Rose.
- Nie wiem... Nie odpowiedział mi, tylko kazał się obudzić... - Ominę moment gdy mnie głaskał. Najlepiej będzie, jak w ogóle zapomnę...
Dziewczyny więcej nie pytały, było jeszcze wcześnie, więc wróciły do siebie. Tylko ja nie mogłam zasnąć. Pytania kotłowały mi się w głowie, kim on jest, co ukrywa? Czemu jednak mnie głaskał, skoro wcześniej był taki stanowczy... Myślałam tylko o nim. To źle świadczy.

Żeby odgonić od siebie myśli o nim, wspomniałam tą przyjemną chwilę, sprzed paru godzin, gdy Espero mi powiedział, że wybrał mnie cały arsenał. Czułam się wtedy tak wspaniale. I towarzyszyły temu również przyjemne mrówki na plecach. Wstałam i z własnej ciekawości podeszłam do lustra, które swoją drogą niedawno tu powiesiłam, zdjęłam koszulkę i spojrzałam na odbicie swoich pleców, to co tam zobaczyłam, wywołało u mnie gęsią skórkę... całe moje plecy pokrywał piękny tatuaż. Całe! Przedstawiał on czarne skrzydła. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że nikomu nie będę mogła go pokazać. Jestem w szkole jeźdźców, oni nie mają skrzydeł... chyba, że coś jest ze mną nie tak. Bo niby skąd wziąłby mi się ten tatuaż, przypadkiem? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. I ta korona na nadgarstku... pokazała się po tej całej ceremonii przejścia, pierwszego dnia. Wtedy, gdy nas zaatakowali. Z czystej ciekawości, sprawdziłam go następnego dnia, gdy znalazłam chwilę wolnego. Coś mi tu nie pasowało... chyba jeszcze wszystkiego o sobie jednak nie wiem. Czeka mnie dużo tajemnic do odkrycia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro