Rozdział 4
Byłam na jakimś pustkowiu, a dokładniej, niedaleko krateru wulkanu. Bose stopy miałam posiniaczone i okaleczone. Biegłam. Coś mnie goniło, i definitywnie się zbliżało... jednak nie poddawałam się i dalej wprawiałam swoje nogi w ruch. W jednym momencie potknęłam się skręcając kostkę. Pomimo rozrywającego bólu, podniosłam się i na ile mogłam, biegłam dalej. Wtedy to usłyszałam. Przeraźliwy ryk zza pleców. Powoli się odwróciłam i stanęłam twarzą w twarz z najgorszym smokiem jakiego kiedykolwiek widziałam... a widziałam tylko swojego, malutkiego, przesłodkiego. Ten jednak całkowicie go nie przypominał, gdyż był wielki, z grubą, łuskowatą i suchą skórą, na grzbiecie miał coś na kształt dwóch wulkanów, i chyba rzeczywiście nimi były, tyle że w pomniejszeniu. Zionął ogniem i zaszarżował na mnie, a jedyne co poczułam, to okropny ból, kiedy przytrzasnął mnie swoim ciężkim ciałem. Krzyczałam na darmo, byłam bezsilna.
--------------------------------------------------------
Obudziłam się z głośnym krzykiem, serce mi łomotało a wspomnienie koszmaru ciągle prześladowało... dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Gdy sen jest przyjemny, natychmiast ulatuje ci z pamięci, ale kiedy jest to najgorszy z koszmarów... ciągle go pamiętasz. Wstałam z łóżka i natychmiast tego pożałowałam, a to co zobaczyłam, wstrząsnęło mną jeszcze bardziej.
- Co to ma być?! To jakieś jaja! - patrzyłam na swoje stopy i ręce, które były tak samo okaleczone jak we śnie, a w dodatku cała byłam spocona i brudna. Lunatykowałam czy co? Do pokoju wpadła zaspana Rose.
- Boże! Karen, co ci się stało?!
- Ja... um... - starałam się wymyśleć jakąś wymówkę, chociaż sama nie wiedziałam czemu tak bardzo zależy mi, by nikt się o tym co przed chwilą zaszło, nie dowiedział. - poszłam wynieść śmieci!
- O czwartej nad ranem?! I taka brudna?
Wymierzyłam sobie mentalnego kopniaka, cholera, wracamy do punktu wyjścia.
- Taak... dobrze słyszałaś, o czwartej, a brudna jestem bo... spadłam z górki, takiej piaszczystej, wiesz...
Patrzyła na mnie podejrzliwie, ale po chwili sobie odpuściła i ruszyła do wyjścia.
- Dobra, nie ma sprawy. Lepiej się ogarnij, bo fatalnie wyglądasz.
- Oczywiście...
Gdy Rose wyszła, rzuciłam się do łazienki. Mało brakowało a bym wpadła... uznałaby mnie za wariatkę! Tak, bo wiesz Rose, miałam sen na jawie! Boże... co się ze mną dzieje? Dopiero gdy wyszłam z łazienki, zdałam sobie sprawę, że nie ma Espera. Cholera... dzisiejszy dzień jest fatalny. Podeszłam do szafy i dobrałam mundurek. Zwiewna, dżinsowa spódniczka przed kolano, z takiego samego materiału luźna, bufiasta kamizelka a pod spód, zwykła czarna, obcisła bluzka. Do tego moje czarne, wiązane za kostkę botki na obcasie i jestem gotowa. Włosy rozpuściłam, a oczy podkreśliłam malując rzęsy. Tyle. Mam jeszcze dwie godziny, co można zrobić?
Długo nie musiałam myśleć, bo do pokoju nagle wleciał Espero i rozsiadł się na miękkiej trawie. Wyglądał... inaczej. Teraz był większy i dostojniejszy. To naprawdę on?!
- Espero, jakie zmiany we mnie zaszły, że urosłeś?- spytałam smoka a ten na mnie spojrzał z potępieniem.
- Już nie pamiętasz snu?- Otworzyłam buzie ze zdziwienia.
- Ty wiesz? Powiedz mi, dlaczego jak się zbudziłam, byłam cała brudna...?
- Twoja moc się budzi. Niedługo się dowiesz.
Z tymi słowami spędziłam dobre dwie godziny, moja moc się budzi... już niedługo... coraz bardziej się boję. Pognałam na lekcje i weszłam równo z dzwonkiem. Pierwsza lekcja... historia smoków. Nauczycielem jest jakiś facet po 40. Okularki, i wariacki uśmiech. Powinno być zabawnie.
- Wejdźcie i zajmijcie jakieś miejsca. - powiedział nauczyciel, poprawiając okulary i szeroko się przy tym uśmiechając. Usiadłam z Essie w ostatniej ławce przy oknie. - Nazywam się Richard Brown. Ze mną macie tylko lekcje historii. Mam nadzieję na miłą współpracę. - Profesor mówił o powstaniu smoków, coś podobnego do mitologii greckiej, tylko w wersji smoczej. Cytuję. Na początku był Chaos... potem zaczął gadkę jak to pierwszy smok na świecie, Chaos, miał dzieci i bla bla bla... zwróciłam się w stronę przyjaciółki, która również przestała go słuchać.
- Ty to już miałaś.
- Oczywiście, że tak, ale musiałam powtórzyć ten rok historii.
- Bo?
- Długo by opowiadać... - dziewczyna się zamyśliła patrząc w okno, nagle jej oczy rozbłysły dziwnie, a na twarzy pojawił się uśmieszek. Spojrzałam w tym samym kierunku co ona, i zrozumiałam. Zajęcia z mieczami miała grupka starszych chłopaków. Rozejrzałam się po sali, zdając sobie sprawę, że wszystkie dziewczyny patrzą w okna. Najwidoczniej dla większości to najciekawszy moment lekcji.
W końcu nadszedł kulminacyjny punkt, na który cierpliwie czekałam - nauczyciel zacz¹³ charakteryzowaæ postacie.
- Upadli aniołowie są całkowicie pozbawieni dobroci, nie ma w nich nawet kszty miłości, czy litości. Przy mordowaniu swojej ofiary nawet się nie wahają. Tym od nich się różnimy, dlatego też nasze rodziny mają ze sobą stały konflikt - opowiada³ pan Brown.
Na następnej lekcji, już mniej luźno. Nauczycielka na wstępie zaczęła nas rozsadzać, a z powodu, że co lekcje mamy inny skład grup, nie było nikogo z moich przyjaciółek. Lekcja eliksirów. Katorga... Czekałam na ogłoszenie miejsc w ławkach, gdy nagle zdarzyły się dwie okropne rzeczy. Do sali wszedł zdyszany Scott i nauczycielka ogłosiła:
- Panna Karen Hall i pan Scott Willson, stolik numer 3. Na miejsca!
Stałam osłupiała, patrząc na zadowolonego Scotta, zaraz mu przywalę... zaraz mu przywalę... spokojnie, wdech, wydech, wdech... Scott wziął mnie za rękę, korzystając z okazji, że nie potrafię się ruszać. Usłyszałam niezadowolone pomruki i westchnienia dziewczyn z klasy... cholera pierwszy dzień i już narobiłam sobie wrogów. Wyrwałam od niego swoją rękę i zmierzyłam nienawistnym spojrzeniem, po czym z uniesionym podbródkiem usiadłam po lewej stronie ławki. Tym razem wszyscy chłopcy w klasie patrzyli na mnie maślanymi oczami. Co, nie widzieli nigdy laski z charakterem? Nie spodziewałam się jednak takiej reakcji Scotta.
- Na co się tak lampicie gnoje?! - wrzasnął w MOJEJ obronie. Jeden z tych chłopaków podszedł do Scotta i groźnie na niego spojrzał.
- Zazdrosny? Woaa, no popatrz, ale nie przestanę się gapić, bo jest na co. - w tym momencie puścił mi oczko. Mój kolega z ławki wyraźnie gotował się w środku, bo zwinnym ruchem powalił winowajcę zamieszania na podłogę.
- Jeszcze raz się do niej... - zaczął mówić, a ja stałam z rozdziawioną buzią. W końcu przerwała mu nauczycielka.
- Co tu się dzieje?! Panie Wilson! Jak pan wytłumaczy swoje zachowanie?! - wskazała na leżącego na ziemi chłopaka.
- Nie zamierzam się tłumaczyć. - odparł Scott i usiadł z powrotem w ławce.
- W takim razie jedynka!
- Mam to w dupie. - wymruczał obok mnie blondyn.
Co tu się przed chwilą stało?! Mam halucynacje, czy on przed chwilą był skory pobić się z jakimś gościem, tylko dlatego, że do mnie mrugnął? Przez moment nawet zastanawiałam się, czy może jakoś się do niego odezwać, ale wolałam całą sprawę przemilczeć.
-------------------------------------------------------------------------
Wieczorem, gdy wszystkie lekcje dobiegły już końca, musiałam siedzieć i grzecznie słuchać pisków podniecenia dziewczyn, gdy dowiedziały się o reakcji Scotta na eliksirach. W kółko powtarzały, że mu się podobam, że jest o mnie zazdrosny, jednak mnie to nic nie obchodzi. Jest skończonym debilem. Kropka. Powoli jednak traciłam swą świętą cierpliwość.
- Nie żartuj! Może mieć każdą, a chce ciebie.
- O to mi właśnie chodzi! Mam to gdzieś, że mu się podobam, skoro on mi nie! - krzyknęłam tak, że cały pokój się zatrząsnął, współgrając z dreszczami na moich plecach. Oczekiwałam na jakąś reakcję ze strony dziewczyn, te jednak patrzyły na mnie z szeroko otwartymi oczami. - O co chodzi? Przecież ruszył się tylko pokój.
- Karen... nie pokój, tylko ziemia... -powiedziała równie wystraszona Rose. Co?! Przecież to nie możliwe, żebym zdołała zatrząść ziemią... to nie możliwe... w tym momencie przez balkon wleciał Espere, wyrywając drzwi z zawiasów. Jeszcze większy niż ostatnio. Czyli to jednak moja robota...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro