Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Essie

Nareszcie poczułam powiew świeżego powietrza. Owiewał moją twarz, jakby chciał ją powitać. Delikatnie. Odetchnęłam pełną piersią, przystając na moment. W końcu spokój... już nic nie było słychać, żadnych rozmów ani przekrzykiwań. Nic. Drzwi do szpitala zamknęły się za nami, zsyłając wieczny spokój... przynajmniej tak myśleliśmy.

Choæ przez chwilę, mogliśmy zapomnieć po co istniejemy i co mamy zrobić. Bo prawda nie jest wesoła, a cisza nigdy nie będzie trwać wiecznie.

- Wszystko jest okej? - spytał cicho Rayan, przystając razem ze mną.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością w jego stronę.

- Jak nigdy dotąd. - wywróciłam oczami, ciągle się uśmiechając.

- Tak właśnie sądziłem - poklepał mnie po ramieniu, po czym się wyszczerzył - wiedziałem, że silna z ciebie dziewczynka.

Złapałam się za serce, z teatralnym oburzeniem, unosząc przy tym brwi tak wysoko, że chłopak parsknął śmiechem. Musiałam wyglądać komicznie... natychmiast poczułam jak moje policzki przybierają większą temperaturę.

Ruszyłam za Scottem, który szedł ciągle przed siebie, nie zwracając nawet mniejszej uwagi na nas.

- Debil... - wyszeptałam tak cicho, żeby wyglądało to tak jakbym nie chciała by cokolwiek usłyszał, jednak dostatecznie głośno, by mógł przybiec do mnie i z pretensjonalnym tonem oznajmić:

- Ej! To nie moja wina, że patrząc jak starasz się wyglądać na wściekłą, tarzam się po ziemi! Musisz się jeszcze wiele nauczyć... - zamyślił się.

- Czyżby? - Uniosłam jedną brew.

- O taak... - pokiwał energicznie głową, przeglądając mi się z mieszanką strachu i rozbawienia.

- A odwal się, radzê sobie doskonale. - zaśmiałam się i ruszyłam przed siebie jeszcze szybszym tempem. Jednak Rayan dumnie dotrzymywał mi kroku.

- Skoro tak uważasz...

Już miałam mu coś odpowiedzieć, co zakończyło by naszą wymianę zdań, jednak w tym samym momencie Scott odwrócił się do nas z powagą wypisaną na twarzy, krzyknął coś i czekał, aż do niego raczymy dojść.

- Zbliżamy się do lasu, niegdyś kryjówki upadłych... miejcie oczy szeroko otwarte. - Spojrzał na Rayana. - Kojarzysz to miejsce?

Chłopak wyglądał jak poparzony, widząc to, o co spytał go blondyn.

- Ja... - Spojrzał na otaczające go drzewa, pola w oddali po prawej... oraz urwisko, przy którym od jakiegoś czasu szliśmy. - Nie znam tego miejsca.

Odpowiedział z taką pewnością, że się zdziwiłam. Byłam już niemal pewna, że przyzna się do czegoś złego, co wydarzyło się w tym miejscu. Byłam niemal pewna... ale jednak się myliłam...

Rayan

- Zbliżamy się do lasu, niegdyś kryjówki upadłych... miejcie oczy szeroko otwarte. - Scott spojrzał na mnie. - Kojarzysz to miejsce?

Dopiero teraz się rozejrzałem.

Wszystkie te otaczające nas drzewa, pola pod urwiskiem... To wyglądało tak znajomo, jakbym kiedyś tu był... Scott powiedział, że to była kryjówka upadłych. A jeśli...

Byłem pewny, że natychmiastowo pobladłem.

Nikt nie zna mojej przeszłości. Nikt nie wie, przez co przechodziłem. Całe życie byłem samotnikiem... Może i mogłaby być sobie tutaj niegdyś kryjówka, jednak nikt nie wiedział, co tutaj się jeszcze tak niedawno wydarzyło... Teraz wyraźnie pamiętam tą noc. Wszędzie były płomienie, cały las siê palił. Ludzie mieszkający w wiosce krzyczeli z przerażenia. Nikt nie wiedział o co chodzi.

A wszystko to spowodowałem ja...

Nie byłem sobą, zmusili mnie. Najchętniej zapomniałbym tamtą noc. Wszystko co się wtedy działo... Pamiętam tak wyraźnie. To co robiłem było straszne. Jednak nie mogę im tego powiedzieć, stracili by do mnie zaufanie.

- Ja... Nie znam tego miejsca.

Odpowiedziałem z pewnością, której bym się u siebie nie spodziewał. Oboje popatrzyli na mnie uważnie, jakby się czegoś domyślali. Jednak to było nie możliwe.

Podniosłem ręce w górę i zaśmiałem się sztywno.

- Ludzie! Obiecuję! Nigdy w życiu tu nie byłem.

- To nic. Myślałem, że mógłbyś nas poprowadzić przez ten las, ale skoro go nie znasz, to jakoś sobie poradzimy. - Mówił szczerze. - Trzymajmy się lepiej razem. Nic nie jest tutaj pewne...

Wszyscy pokiwaliśmy głowami, zgadzając się ze Scottem. To był jego najmądrzejszy plan...

Scott

Nie uwierzyłem Rayanowi nawet odrobinę. Coś przed nami ukrywa, a ja mam zamiar dowiedzieć się co to takiego... Choćbym miał wyrwać mu to z gardła.
Nie zaprzeczam - jestem ciekawski, ale to już nie jest ciekawość, tylko instynkt przetrwania.

Cokolwiek on wie, nawet najmniejszy szczegół może nam pomóc. Ja osobiście mam wiele celów, jednak jesteśmy tu, by znaleźć Karen. Nawet jeśli jej tu nie ma, to może znajdziemy jednego z upadłych i wyciągniemy z niego informacje o miejscu jej pobytu. Przecież COŚ muszą wiedzieć...

Właśnie w tej chwili mogą jej coś robić. Może dziać się jej krzywda, a do tego nie możemy dopuścić.

------------------------------------------------------
Karen

- Ze mną jednak twoje życie stanie się ważne dla wielu osób. Będziesz wtedy kimś. To jest właśnie moja prośba do ciebie...

Czy... o nie...

Cofnęłam się o krok w zamiarze ucieczki, jednak natrafiłam tylko na umięśnione ciało jednego z upadłych.

- Karen Hall. Czy dołączysz do mnie?

Jego słowa wypełniły moją głowę, co chwila wracały i nie pozwalały o sobie zapomnieć. Powracały jak bumerang, tylko z każdym kolejnym razem z większą siłą. Teraz już rozumiem, czemu postrzelił Aidena. By nie pomagał mi w podjęciu decyzji. Oczywiste było to, że kazałby mi odrzucić propozycję, jednak decyzję musiałam podjąć sama. To był ten moment, gdy jedno słowo, jedna decyzja może zmienić wszystko. Dosłownie. Oczywiste jest to, że nigdy w życiu bym się nie zgodziła, jednak musi być w tym jakiś haczyk.

Co się stanie, gdy odmówię? Przecież nie może być tak źle... - pomyślałam.

Mężczyzna jakby słysząc o czym myślę, odparł:

- Tutaj nie ma nad czym się zastanawiać, Karen. Albo ty, albo twoi przyjaciele. Wybór należy do ciebie...

Na mojej twarzy zagościł szok. A to sukinsyn! Grozi, że zabije mi przyjaciół... mogłam się tego domyślić.  Tacy ludzie jak on, nie mają sumienia. Myślą tylko o jednym. O władzy i sławie. Nawet nadnaturalni chcą rozgłosu jak widać... Jednak do tego, czego chciał upadły przede mną, nie byłam pewna. Wiem tylko, że żeby mógł to osiągnąć, jestem mu potrzebna ja.

Nie myślałam o nim pod żadnym dobrym względem. Stał przede mną tylko jako wcielenie zła. Czystego zła. Czy naprawdę mogłabym do niego dołączyć? Czy to nie tak, że on chce zabić mnie i Aidena za zdradę? Za zakazaną miłość? A jeśli mówił prawdę... co do mojej rodziny... czy Cordelia byłaby w stanie mnie zabić? Wykorzystać?

Wszystykie myśli plątały mi się w głowie. Było ich za dużo. Za dużo pytań bez otrzymania odpowiedzi. Za dużo... Najbardziej przeszkadzała mi myśl, komu mam ufać? Kto mówi mi prawdę? Kto jest ze mną szczery i nie chce mnie wykorzystać? Kto? Mój wzrok automatycznie powędrował na nieprzytomne ciało Aidena a uczucie uśmiechu wkradło się na usta. Wiem, kto jest ze mną szczery, był i zawsze będzie. Jest jak promyk nadziei. Nadziei, że nie jestem sama.

Do moich uszu doszło ciche jęknięcie, a w następnej kolejności zarejestrowałam delikatne poruszenie się jego ciała. Ten widok wzbudził we mnie kontrastujące emocje. Nie mogę go stracić, nie mogę stracić przyjaciół. A jeśli uratuje siebie... nie zdołam uratować ich.

Wybór należy do mnie.

Czemu jednak ojciec Aidena go nie zabił, jak tylko miał na to okazję? Czy nie tego chciał? Zabić go za zdradę? Czego on tak naprawdę chce...? Wielki i potężny władca upadłych aniołów? Czego chce?

Nigdy lepiej się nie dowiem, jak będąc jedną z nich. Czas wykazać się umiejętnością sprytu i podstępu.

Podniosłam głowę i spojrzałam prosto w oczy upadłemu mężczyźnie, następnie przejechałam wzrokiem po wszystkich zgromadzonych tutaj upadłych. Podczas moich przemyśleń, zjawiła się jego świta, jak widzę... nawet za mną, nie stał jeden a pięciu wrogów. Środków ostrożności nigdy za wiele, jak mniemam? I właśnie w tym momencie, mój wzrok skrzyżował się z udręczonym spojrzeniem Aidena. Jedno spojrzenie na jego twarz i już byłam pewna, że wszystko słyszał i wie, co chce zrobić. Uśmiechnęłam się smutno, widząc jak jego spływające łzy, tworzą sobie ścieżkę na policzkach. Otworzyłam usta i wyszeptałam do niego bezdźwięcznie: Kocham cie.

Pokręcił szybko głową, z nagłym strachem w oczach. Był na siebie wściekły, że nie może wstać, jednak jakaś siła trzymała go na ziemi, nie pozwalając na to.

Niesamowite, jak szybko ludzie się rozstają. Nawet nie zdążyliśmy ze sobą porozmawiać, wyżalić, przytulić... a znów coś nas rozdziela. Czy to los tak chce? Czy po prostu przypadek...?

Otarłam rękawem łzy a następnie spojrzałam w oczy rozbawionemu mężczyźnie.

- Mam jednak jeden warunek - sama zdziwiłam się, z jaką pewnością wypowiedziałam to zdanie.

- Ach tak? - spojrzał na mnie z zaskoczeniem - Proszę, słucham.

- Uwolnisz wszystkich moich przyjaciół, jakichkolwiek przetrzymujesz i nie dotkniesz ich nawet kijem. Zostawisz ich w spokoju a do ciebie dołączę.

Patrzył na mnie w skupieniu, mocno nad czymś myśląc.

- Aktualnie przetrzymuję twojego smoka, więc nie jestem pewien, czy on zalicza się do przyjaciół... - jego oczy zabłyszczały złowrogo - ale oczywiście przyjmuję warunek.

Zaniemówiłam.

- Espero... zapomniałam... Czekaj! On też zalicza się...

- Za późno, nie możesz już zmienić warunku. Został przyjęty i zapieczętowany.

- Nie! Nic nie rozumiesz! Espero... - zgromił mnie wzrokiem, zmuszając bym zamilkła.

- Koniec.

Nagle dotarły do mnie dźwięki helikoptera i natychmiast puls mi przyspieszył. Tylko nie ta przeklęta maszyna... wszystko tylko nie to...
Wylądował przed nami, po czym ojciec Aidena wepchnął mnie do środka. Sam jednak został, wyjaśniając, że poleci drugim. Natomiast Aiden, gdzie on się podział? Odwróciłam głowę w kierunku gdzie przed chwilą był, lecz zniknął... oby nic mu się nie stało...

Usiadłam na miękkim siedzeniu latającej maszyny, czując jak wznosimy się w górę razem z towarzyszącymi mi przy tym wybuchami paniki.

Obym tylko nie podjęła złej decyzji... Jestem wśród wron, czas nauczyć się tańczyć jak one...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro