Rozdział 23
Karen
- Jak to odebrali ci wspomnienia?! - przez cały ten czas, próbowałam wytłumaczyć Cordelii moje aktualne położenie, nie najlepsze... Ale potem powiedziała mi, że pamięć wróci, jeśli zdarzy się coś, dzięki czemu będę mogła sobie wszystko przypomnieć, coś ważnego, to na pewno.
Wieczorem udałam się do swojej komnaty, i rzuciłam się na łóżko, w tym samym czasie, z kieszeni spodnii, które przez tą całą przygodę ciągle miałam na sobie, wypadło małe, czarne pióro... Przyglądałam mu się przez moment, próbując wymyśleć, skąd ono się tam wzięło?
Za każdym razem, gdy przejechałam po nim palcem, przyjemne mrówki rozchodziły się na moich opuszkach a serce wywracało fikołka... Zachowywało się tak, jakby wiedziało, skąd to pióro się znalazło i pewnie tak jest.
Nie mam pojęcia czemu, ale nie wyrzuciłam go, tylko z powrotem schowałam do kieszeni. Życie bywa zabawne, gdyż nawet najmniejszy drobiazg może zmienić wielką rzecz.
Nie wiedziałam co mam robić, jestem w domu, o którym nawet nie miałam pojęcia, w sytuacji bez wyjścia... I jeszcze dziś mam stawić się w pięknej, według mojej siostry, sukni. Tylko tutaj jest problem, bo ja nie cierpię kiecek! Dla mnie nie ma w nich nic wygodnego... Czy Cordelia zabiłaby mnie, gdybym zjawiła się przed całym pałacem w dżinsach...? Warto spróbować.
Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że mam tylko pół godziny. W szybkim tempie zeszłam z ogromnego łóżka i podeszłam do jednej z szaf. Miałam tylko nadzieję, że jest to ta odpowiednia. Nie pomyliłam się i już po chwili wyjmowałam z niej piękną, czerwoną suknię, z białą kokardą wokół talii i dalikatnie rozkloszowanym dołem.
A czy stało by się coś, gdybym jednak w niej poszła? Oj, chyba nie byłoby aż tak źle... Przecież to tylko suknia, zwykła, ale piękna sukienka.
Cholera, stoję przed życiowym wyborem, który może zniszczyć moje życie...! Przewróciłam z ironią oczami. Czym ja się przejmuję? Suknią? Pokażę sobie, że jeste na tyle silna, by wytrzymać ten głupi materiał na sobie.
Aiden
Miałem ochotę kopać i walić we wszystko co mijam po drodze. Puściłem ją! Uciekła! A była już tak blisko... Tylko czemu mnie nie rozpoznała? Co ta Mia jej tutaj robiła... Moja, mała, kochana księżniczka. Nie mogę jej stracić. Nie teraz, gdy tyle poświęciłem.
Po nieudanej akcji w siedzibie Mii, wyznaczeni do tej misji uczniowie, w tym ja, wrociliśmy do akademii. Nie udało nam się jej dogonić, nawet gdy dostała strzałą, uciekła do lasu a tam nie udało nam się jej znaleźć.
Byłem już tak zmęczony, mało jadłem i ogólnie mało kontaktowałem. Jednak niedługo potem pan Andrew podsunął mi genialny pomysł.
- Mówiłeś coś, że Karen jest z rodziny królewskiej, to może jej siostra, księżniczka, będzie coś wiedziała? Jeśli oczywiście ona żyje...
- Nie! Ona na pewno żyje - nie dopuszczałem tej myśli do siebie, to nie jest możliwe, by ona zginęła. Trzeba mieć nadzieję, tylko ona zostaje nam w takich chwilach.
To właśnie z nadzieją wracasz z jakiejś bitwy do domu, że zastaniesz tam całą i zdrową rodzinę i przyjaciół, to właśnie nadzieja napędza nas i motywuje. Bez niej, bylibyśmy skorzy do najgorszych czynów.
- Ale to nie jest zły pomysł, odwiedzimy ją i spytamy się czy wie coś na jej temat... - dodałem.
- Polecisz z Essie i Scottem, dzisiaj, nie ma czasu. - mina mi zrzędła, nie z powodu, że tak szybko, tylko, że będzie z nami Scott. Ten dupek już od dobrego tygodnia działa mi na nerwy, mogę się założyć, że również nie będzie zachwycony tą misją. Oboje nie pałamy do siebie sympatią.
Pokiwałem bez entuzjazmu głową i wyszedłem z budynku, kierując się na pobliską ławkę. Jednak gdy usiadłem, miałem dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. Oh, nonsens! Co może się wydarzyć w tak spokojny dzień?
Właśnie w tej samej chwili, granice akademii zaczęły przekraczać drogą powietrzną smoki, dużo smoków. Zerwałem się z ławki, gdy zobaczyłem kto leciał za nimi. Masa czarnych skrzydeł wlatywała na teren szkoły a ja wiedziałem z jakiego powodu. Dowiedzieli się, że przebywam u jeźdźców, ta walka była niewykluczona, jednak nie spodziewałem się jej teraz.
Zaczęli atakować spokojnie spacerujących uczniów i już po chwili można było usłyszeć straszne krzyki. Smoki sprzeciwiały się swoim panom i dołączały do wrogów, pytanie pozostaje, czemu?
Jednak bez problemu mogę stwierdzić, że rześ już się zaczęła.
Biegiem ruszyłem przed siebie a dokładniej w poszukiwaniu pana Andrewa. Po drodzę omijałem już niektóre martwe ciała jeźdźców, którzy stali się ich ofiarami. Spojrzałem na nich ze współczuciem, jednak nie mogłem zostać w miejscu, więc po chwili ruszyłem dalej.
- Essie! - krzyknąłem do większej grupy wystraszonych uczniów, z nadzieją, że wyskoczy z niej dziewczyna, tak się jednak nie stało, natomiast zamiast niej, przede mną wylądował jeden z upadłych z chytrym uśmieszkiem. Wyjąłem miecz, byłem gotów walczyć ze swoimi.
- Kogo my tu mamy...? No proszę, Aiden! Nasz zdrajca i przestępca, trzyma z aniołami! Kto by pomyślał! - zaśmiał się.
- Czego chcesz. - warknąłem, chociaż dobrze wiedziałem. Obejrzałem się wokół w wypadku, gdybym potrzebował planu B, czyli ucieczki. Jednak jedyne co teraz widziałem, to zaciekle ze sobą walczących aniołów jeźdźców i upadłych. Wszyscy byli teraz obecni na polu bitwy, wykorzystując te wszystkie lata nauki i sprawdzając swoje umiejętności w nierównej walce na śmierć i życie. A to wszystko przeze mnie i Karen...
- Nie udawaj głupiego, bo nim nie jesteś. - sposępniał. - Ty i ta twoja dziewczyna złamaliście prawo, powinniście zostać zabici, ale sprawa trochę się skomplikowała... - westchnął i zaatakował mnie, co bez żadnego problemu zablokowałem. Tym razem ja wykonałem pierwszy ruch. - Nie wiesz nawet co robisz! Nie jesteś sobą!
- Zamknij się! Mam gdzieś to, że chcecie mnie zabić, ale to nie jest to zło, z jakim musimy się zmierzyć!
Prowadziliśmy całkiem dobrą walkę, on atakował, ja odbierałem i na odwrót, mieliśmy po równo szans, jednak widocznie mu ta gra się nudziła, bo podchaczył mnie, czego się nie spodziewałem, po czym z łoskotem wylądowałem na ziemi. Upadły trzymał swój miecz przyciśniety do mojego gardła, z twarzą nie wyrażającą niczego.
- Posłuchaj mnie - wychrypiałem - to nie z nami powinniście walczyć, prawdziwy problem jest tysiąc razy groźniejszy.
Patrzyłem w jego oczy, mając nadzieję, że zrozumie, jednak chwilę potem uderzyła w niego ogromna kula ognia i opadł bezwładnie koło mnie.
- Essie!
- Prawie cię zabił, powinieneś być mi wdzięczny.
- Już go prawie miałem... - wstałem naburmuszony i skierowałem się z Essie do środka akademii.
O dziwo było tutaj cicho jak nigdy, zazwyczaj od kąd pamiętam, te korytaże były pełne uczniów a teraz...
Nagle dobiegł nas zbiegany głos Scotta.
- Tu jesteście! Andrew kazał nam natychmiast lecieć do pałacu, między innymi po pomoc do tej bitwy. - nie było teraz czasu na kłótnie i wypominanie sobie, trzeba szybko działać.
- Polecimy na Aroghu, chodźcie! - krzyknąłen i zaprowadziłem ich na tyły akademii, gdzie była niewielka polana.
- Ciągle mnie zastanawia, czemu twój smok jest tobie tak wierny? Nie dał się nawet omamić przez atakujących upadłych. - spytała po chwili Essie. Nie dziwiłem jej się, że się spytała, sam chciałbym to wiedzieć.
- On jest inny.
Z tymi słowami rzuconymi w powietrze, wybiegliśmy na łąkę, gdzie stał mój smok, jakby spodziewał się, że będzie nam potrzebny. Wokół niego zauważyłem kilku martwych upadłych, starałem się nie zwracać na nich uwagi, w końcu to moja rodzina i nie mogę tak po prostu stwierdzić, że już mnie nie obchodzą, bo bym skłamał, ja po prostu wybrałem słuszniejszą opcję.
- Ja tym nie lecę! - zaprotestował Scott a Essie wybuchła śmiechem i usiadła tuż za mną na Aroghu.
- Tchórz! - pokazała mu środkowy palec i ponownie się zaśmiała. Ja sam nie mogłem powstrzymać uśmiechu wkradającego się na moje usta.
W końcu wystraszony chłopak usiadł na samym tyle i kurczowo złapał się brzucha Essie co wyglądało dosyć śmiesznie.
- Gotowi?! - krzyknąłem a w odpowiedzi usłyszałem "Nie!" i "Tak!", po czym wznieśliśmy się w niebo, przepełnione krzykami rozpaczy i odgłosami walki. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na pewien kształt poruszający się za nami między drzewami.
-----------------------
Heloł xD
Więc jest rozdział, mam nadzieję, że mi wyszedł... ;P
Czy ktoś domyśla się, kto za nimi może lecieć? :) Śmiało! Lubie czytać wasze spostrzeżenia z rozdziałów :3
Do next.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro