Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Podniosłam się do pionu, wciągając ze świstem powietrze, którego jak pewnie do tej pory mi brakowało. Czułam się jak wyprana z uczuć i wszelkich innych myśli. Co się stało?

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowałam. Kamienne ściany, bez jakich kolwiek mebli, ozdób... A co najgorsze, ręce miałam przykute do ściany i za żadne skarby nie mogłam się ruszyć. Siedziałam tak i zastanawiałam się nad swoim życiem... Czy ta kobieta ze snu... Mówiła prawdę, oznajmiając, że jest moją matką...? czy powinnam jej ufać? Przecież to był tylko zwykły sen... Ale ten smok wydawał się tak prawdziwy... I przepowiednia, która wywołała ciarki na moim ciele. Czy to wszystko prawda?

Nagle zaatakowała mnie fala gorącego bólu głowy, automatycznie zacisnęłam szczękę i zmróżyłam oczy a dłonie przykute nad głową, zacisnęłam w pięści. Co do cholery się tutaj dzieje i gdzie ja jestem?!

Czułam jak z każdą minutą spędzoną w samotności, krew z rąk powoli mi odpływała. Czy ktokolwiek to robi, robi to specjalnie? Nie chce, bym sie broniła?
W mojej głowie powstawały same pytania, na które nie mam, nie znam i pewnie nigdy nie dostanę odpowiedzi. Jeśli będę musiała zostać tu jeszcze kilka chwil dłużej, przysięgam, że zwariuję.

Jedynym plusem było to, że miałam na sobie ubrania. Co z tego, że są brudne i obdarte, nawet nie chce wiedzieć, co w nich robiłam... ważne, że wogóle są.

Nie wiem ile już tu siedziałam, ale na spokojnie mogłam wszystko przemyśleć... Jednak ze względu, że było tego mało, już po kilku minutach bezsensownego ślęczenia w ciszy i samotności, nie wytrzymałam.

- Cholera jasna, jest tu ktoś?! Tyłek mnie boli! - brawo za twoją pomysłowość Karen, już nic lepszego nie mogłaś wymyśleć? Ale w sumie jest w tym trochę prawdy...
Postanowiłam dowiedzieć się więcej na temat mojego położenia i świata wokół mnie, wtedy zastanowie się nad zaufaniem tej kobiecie ze snu... Mamie...

Wcale długo nie musiałam czekać, gdyż już po chwili do kamiennego pokoju bez okien, z tylko jedną parą drzwi, weszło dwóch, może trochę starszych ode mnie chłopaków. Stanęli przedemną z kpiącymi uśmieszkami a we mnie dosłownie coś się gotowało. Czemu tak szybko się wściekam?

Jeden z nich podszedł do mnie i złapał za podbródek, unosząc go w stronę jego twarzy. W tamtej chwili miałam ochotę go kopnąć... Tak, właśnie tak, zwykła, bezbronna dziewczyna... A może właśnie niezwykła...?
Przyglądał mi się z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy, aż w reszcie się odezwał.

- Den, kto by pomyślał, taka ładna dziewczyna, może być tak kłopotliwa... - Odezwał się do towarzysza, nie odwracając ode mnie wzroku i w między czasie uwalniając mi ręce. Działa mi na nerwy... - Wiesz co laska? Masz szczęście. Gdybyś spotkała mnie kiedy indziej, to zabawił bym się z tobą, jednak teraz trzeba odwalić inną robotę...

- Pieprz się! - plunęłam mu w twarz. Na co on się tylko chytrze uśmiechnął.

- Z tobą chętnie. - nie pozwalaj sobie! Postanowiłam wykorzystać fakt, że mam wolne nogi i kopnęłam go w krocze. Chłopak momentalnie zgiął się w pół i zaczął sypać przekleństwami. Ja natomiast uwolniłam się szybko z otwarych kajdanek i korzystając z okazji popędziłam w stronę wyjścia. Zapomniałam jednak o drugim chłopaku i już po chwili leżałam na ziemi. Jęknęłam głową do betonu, jednak po chwili ktoś złapał mnie mocno za ramię i szarpnął w górę, bym wstała. Nie miała tutaj nic do gadania. Jednak po chwili chłopak odskoczył ode mnie z dziewczęcym piskiem i ze strachem w oczach mi się przyglądał. Nie czekałam dłużej, aż oboje oprzytomnieją i rzuciłam się do ucieczki. Za plecami słyszałam ich głosy:

- Biegnij za nią debilu!

- Poparzyła mnie! Nie ma mowy, ruszaj swoją dupę, chyba, że boisz się, że znów baba cię pobije. - Doszedł do mnie śmiech a zaraz po nim jęk.

- Wiesz, zastanawia mnie tylko fakt, jak ona użyła swoich mocy, skoro ty stałeś z boku i tamowałeś każdą magiczną moc...?

Dalej nie słuchałam, dziwiło mnie to, że z takiej dalekiej odległości słyszałam każde słowo... I o co im chodziło, gdy mówili o jakiejś mojej mocy? Że niby poparzyłam tego, jak mu tam... Dena?
Chyba zaczynam świrować... Ale już w krótce, już niedługo będę wolna.

Jednak moja nadzieja na ucieczkę zniknęła wraz z cholernie znajomym a zarazem nie znanym mi kobiecym głosem. Przystanęłam w miejscu, czując jak włoski na karku mi się zjeżają i powoli odwróciłam sie do nadawcy głosu.
Przedemną stała w średnim wieku kobieta, byłam niemal pewna, że ją znam... A co więcej, czułam, że się nie lubimy.

Kobieta jakby na potwierdzenie moich myśli, uśmiechnęła się przebiegle i w mgnieniu sekundy znalazła się przy mnie, przyciskając mi do szyi jakieś długie ostrze. Chyba miecz, ale nie miałam czasu sie nad tym dłużej zastanowić, gdyż dosłownie drżałam ze strachu. Pierwszy raz od przebudzenia, czułam się pusta, pragnęłam czyjejś obecności, ciepłych słów... Moje serce kłuło niesamowicie, jakby chcąc mi coś przekazać, jednak ja ciągle zastanawiałam się, o kim tak ważnym zapomniałam? Kogo mi brakuje?

- A teraz grzecznie ze mną wrócisz...
I porzegnasz się ze swoim nędznym życiem. Nikt cie nie kocha... Nie szuka... Jesteś zerem! Nie masz do kogo nawet wrócić...

W moich oczach wezbrały słone łzy. Ta kobieta ma cholerną rację. Jestem tutaj, sama, wyczerpana, niekochana... Zapomniana.
Z obojętną miną dałam się zaciągnąć w niewiadomym mi kierunku.

Essie

Przyznam się szczerze, że od momentu, gdy Rayan, upadły którego uwolniłam zostawił swój amulet, noszę go codziennie, nigdy nie zostawiam i nie mam takiego zamiaru.
Trudno było się wytłumaczyć reszcie, skąd to mam i co się stało ze skrzydlatym chłopakiem, jednak w końcu łyknęli jedno z moich kłamstw.
Znów mijały dni a nikt nic nie wie na temat Karen. Poszukiwania trwają. Sama dyrektorka Mia poleciała szukać dziewczyny, zdziwiło mnie jednak to, że nie chciała zabrać ze sobą żadnego strażnika, mówiła, że jej mocy głosu, nikt się nie oprze. Tak samo myślałam, no nie bez powodu została dyrektorką, nie?

Dzisiaj dzień jak zawsze, lekcje ciągle trwają, nie mogliśmy ich zaprzestać z powodu jednej osoby, co z tego, że jednej z najsilniejszych, po prostu było by to niestosowne... Ah chrzanić to! Wszystko stanęło na głowie! W sumie jak zawsze, gdy ktoś znika. Ale teraz niemal cała szkoła gada tylko o Karen. Martwię się, cholernie się martwię. Każdy z nas to przeżywa, Nicole, Gwen... ale najbardziej Scott. Bo nie dało się niezauważyć, że ta dziewczyna dużo dla niego znaczy... Nigdy nie traktował innej dziewczyny z taką opiekuńczością, jak Karen. Zawsze był dupkiem, więc to była dla niego nowość, tyle poczuć do dziewczyny. Szkoda tylko, że Karen tego nie widziała.

- Essie! Słuchasz mnie?! - zauważyłam jak Nicki macha mi ręką przed twarzą.

- Tak, tak. - dziewczyna uniosła dwie brwi i z cichym stęchnięciem ruszyła przed siebie. - Czekaj! Przepraszam, zamyśliłam się, możesz powtórzyć? - ruszyłam pędem za nią.

- Mówiłam, że chłopaki dzwonili by powiedzieć, że znaleźli jakąś poszlakę przed akademią. Ponąć bardzo dużą, więc tam idziemy!

Nie miałam nawet szans cokolwiek odpowiedzieć, bo dziewczyna popędziła przed siebie, w między czasie łapiąc mnie za rękę.
Jednak to co tam zobaczyłyśmy, nie poprawiło nam humoru... Wręcz przeciwnie.

Na polanie stał wielki czerwony smok a na nim trójka mężczyzn... Tylko jeden, ten najmłodszy, miał czarne skrzydła.

Omal się nie przewróciłam ze zdziwienia, co tutaj robi tak spokojny upadły i to na smoku?!
Nie zważając na chłopakow i innych uczniów, mówiących bym uważała, podeszłam do "gości" i cała drżąc, spojrzałam w oczy upadłego. Nie był również zachwycony, rozglądał się po polanie i nie słuchał niczego, co dzieje się wokół niego. Był doszczętnie czymś poruszony, zmartwiony i przestraszony... Jednak mnie będzie musiał posłuchać.

- Ej! Kim ty jesteś, żeby tak po prostu WLECIEĆ na nasz teren?!

I miałam rację, chłopak zdziwiony, że ktoś zwraca się prosto do niego, spojrzał mi w oczy, nad czymś myśląc.

- Ty pewnie jesteś Essie...? - nie powiem, przestraszyłam się.

- Tak... Skąd wiesz?

- Karen mi o tobie kiedyś dużo opowiadała... - spuścił głowę, wyraźnie smutny. Nie... Proszę, tylko niech to nie będzie to o czym myślę...

- Cholera, nie pytam czemu się nie pozabijaliście, ale powiedz mi... Ona żyje? - chłopak zszedł z smoka i stanął naprzeciwko mnie, gdy nagle jego oczy powiększyły się dwukrotnie.

- Skąd masz wisior mojego kuzyna?! - Złapał talizman Rayana i wtedy wszystko zrozumiałam, to on jest tym Aidenem, który uciekł w tym samym czasie co Karen, to go teraz wszyscy ścigają... - No mów! - był wyraźnie wkurzony.

- Długa historia, ale nie martw się, Rayan żyję. - Powiedziałam już szepye, żeby zrozumiał, że to tajemnica. - Czemu porwałeś Karen, co jej zrobiłeś? - Spytałam tym razem groźniej.

- Ja jej nie porwałem... Uratowałem ją... - wyraźnie się zmieszał. Czegoś nie chce mi powiedzieć... I wtedy zaświtało mi w głowie.

- Słuchaj, kim ona dla ciebie jest...?

Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, jakby zastanawiał się, czy powiedzieć mi prawdę, w końcu jednak się zdecydował.

- My jesteśmy razem...

- Coś ty powiedział?! - usłyszałam za plecami głos Scotta a już po chwili stał przy Aidenie i trzymał go za koszulkę, chcąc przyłożyć mu w twarz.

-------------------------------------------
Hej ludzie! O to rozdzialik xd 1500 słow bez notki, więc liczę na dużą aktywność w gwiazdkach i komach ;3 Czekam na wasze opinie na temat Scotta... Bo na pewno jakieś tam zdanie o nim macie xd

Jak widzicie, Karen traci sens do życia a ja się tu zastanawiam, kto będzie jej prawdziwą miłością xd
Czy Aiden, troskliwy, kochająch wróg xd, Czy zakochany po uszy, raczej bez wzajemności, ale wszystko w swoim czasie, Scott?

Do next ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro