Rozdział 16
Aiden
Nie mogłem nic zrobić, tylko patrzeć, jak osoba którą kocham najbardziej na świecie, umiera. Szarpałem się, krzyczałem... Wszystko na próżno, bo gdy wypowiedziała te słowa... "Kocham cię... Aiden... Żegnaj..." moje serce rozpadło się na milion kawałków. To moja wina! Gdybym tylko coś zrobił, gdybym mógł użyć mocy... Jednak coś mnie ciągle blokowało.
Miałem jednak żmudną nadzieję, że Karen... Moja Karen, się obudzi, otworzy oczy a ten koszmar się skończy. Przecież obiecała, że dokończymy ten pocałunek, co się wiąże z jej obecnością... Bo jak mam kochać, gdy jej nie ma? Co mam ze sobą zrobić?
Gdy upadła bezwładnie na ziemie, z moich ust wydostał się najgorszy krzyk, jaki kiedykolwiek słyszałem, krzyk utraty swej miłości, tęsknoty...
Jednak nie podniosła się nie wtuliła we mnie, więc ja nie mam po co walczyć.
Spuściłem głowę i dałem zaciągnąć się poza dom. W ostatniej chwili zdążyłem jednak spojrzeć w stronę Karen. Dwójka męźczyzn wzięła ją pod ręce i zaciągnęła w przeciwnym kierunku.
Ponąć nadzieja to matka głupców, jednak ja trzymam się wersji, że nadzieja umiera jako ostatnia. Znajdę ją za wszelką cenę, gdzie kolwiek będzie, nawet jeśli... Martwa.
Ale ona musi żyć! Nie zabili by jej strzykawką, prawda?
Dałem zaciągnąć się do jakiegoś czarnego auta, tam na spokojnie przemyślę plan ucieczki.
- Gdzie mnie zabieracie? - Spytałem mężczyzny siedzącego koło mnie. Nie wyglądał na upadłego, ani na jeźdźca. To kim oni wszyscy są?!
- Nie powinno cię to intetesować. - odparł oschle na co mocno się wkurzyłem.
- Spieprzaj... - fuknąłem, gdy nagle pięść mężczyzny znalazła się na moim nosie. O co mu do cholery chodzi?! Kim on jest? Ludzie nie są tacy sprawni!
- Masz jeszcze coś do powiedzenia? Siedź cicho, bo szefowa nie lubi takich typów. Ale w sumie i tak długo nie pożyjesz... - widać, że się zagalopował, gdyż jeden z jego towarzyszy wydarł się na niego, by zamknął mordę, po czym znów zajął się sobą.
Nieszczęśnik zwrócił się jeszcze raz do mnie i wykonując poziomy ruch ręką, przy szyi, znaczący by być cicho lub po prostu, że nie żyję, dodał:
- Nic nie słyszałeś...
Facet, który wcześniej go opieprzał, teraz zrobił facepalm'a i zabójczym wzrokiem zmierzył nas obu.
Mało co nie ryknąłem ze śmiechu, niby tacy tyrani a jednak ludzie. Nawet gdyby nie próbowali zabić mnie i Karen... Mógłbym ich polubić.
Lecz to nie realne, teraz moja dziewczyna jest porywana nie wiadomo gdzie a ja tutaj siedze i jade na ścięcie głowy. Nie mogłem powstrzymać się od pytania, które kotłowało mi się w głowie.
- Karen żyje... Prawda?
Mężczyzna obok mnie niewidocznie pokiwał głową, jednak nie uszło to uwadze temu drugiemu, gdyż przyłożył w twarz mojemu informatorowi i warknął do kierowcy:
- Zjedź na pobocze, muszę porozmawiać z Godrikiem. A ty... - Spojrzał mi w oczy... - Nie rób niczego głupiego.
Czy mam urojenia, czy na prawdę zdawało mi się, że on do mnie mrugnął?? Raczej to pierwsze.
Po chwili samochód stanął a ja już obmyślałem plan ucieczki, może dadzą nabrać się na numer z kibelkiem? Hm... A może lepiej po prostu zabić ich wszystkich ogniem? Chwila, moja moc została zatrzymana... Bosko, tylko czemu?
Nagle mnie olśniło. Przed domem Richarda, nasze smoki odleciały, gdyby tylko udało mi się jakoś skontaktować z Aroghem, było by świetnie, lecz jak mam tego dokonać, gdy coś blokuje moje moce, gdyby nie to, już dawno bym ich sparaliżował, gdyż mam moc panowania nad ogniem i wodą, co wiąże się z tym, że panuje nad krwią. Jednak podczas zbiorowej walki nie łatwo jest użyć takiego daru, gdyż mam za dużo wokół siebie źródeł.
Oprócz panowania nad dwoma żywiołami, mogę wezwać zmarłych, lecz to jest... Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tej umiejętności. A kto by mógł?
Mam wiele sztuczek w rękawie...
Nagle zdażył się cud, bo w oddali zobaczyłem swojego drucha, Arogha. Nie zwarzając na kierowcę, wyleciałem z auta i na skrzydłach podleciałem do smoka, by następnie złapać się jego karku i jak najszybciej stąd odlecieć.
Jednak najdziwniejsze było to, że gdy odlatywałem, zauważyłem jak dwójka moich brutalnych towarzyszy z auta, powstrzymywała resztę przed lotem za mną... Nie wierzę, czyli jednak byli po mojej stronie od początku.
Karen
"Ostatnie co usłyszałam, to jakiś krzyk, wypełniony smutkiem, utratą i... Miłością. Do kogo...? Kolejny ból głowy dał o sobie znać i w tym samym momencie, doszły do mnie czyjeś spokojne słowa:
- Nie zapominaj... Zapamiętaj jego głos, zapach... Twoje serce go odnajdzie... Przecież złożyłaś obietnicę..."
Ale chwila... Kogo mam nie zapominać i jaką obietnicę?!
Jednak te słowa zostawiły po sobie znak, coś jest na rzeczy, gdyż nie powinno zapominać się od tak, co robiło się przed snem, prawda?
Stałam po środku... Niczego. Było ciemno i nic więcej nie było widać. Ucieszyłam się chociaż z faktu, że stoje na czymś przyzwoitym. Twarde i krzywe... Hmm, pochyliłam się a moje palce napotkały chropowatą powierzchnię... O co chodzi? Dawno ludzie przestali robić takie wykładziny.
Nagle oślepiło mnie jasne światło. Zmrużyłam oczy, gdyż przyzwyczaiłam się do ciemności i wtedy usłyszałam ten głos. Głos, który słyszałam, gdy usypiałam, głos, który wywołuje u mnie gęstą skórkę, chodź nie jest zły.
- Co pamiętasz, Karen? - odwróciłam się w stronę, z której wydawało mi się, że dochodził głos i ujrzałam piękną młodą kobietę, mogłaby być moją matką, gdyby nie fakt, że już ją mam.
- Kim jesteś? - Spytałam, na co kobieta się skrzywiła.
- To nie tak miało być... Bardzo ciebie przepraszam, kochana. Chciałam byś żyła szczęsliwa, w normalnej rodzinie a gdy w końcu mnie potrzebowałaś, gdy napadli na was, nie mogłam cię uratować. Wybacz mi... Ja i ojciec...
- Stop! Kim ty jesteś, że takie bzdury gadasz? Ty i ojciec? Mój ojciec nie żyje a matkę mam! - gotowałam się w środku.
- Czyli jednak zapomniałaś... - westchnęła - Pewnie zastanawiasz się, o co chodzi, że nie przypominasz sobie ostatnich dni... Otuż jesteś moją córką, najpotężniejszegi anioła jeźdźca oraz twojego ojca, Riviera, potężnego upadłego anioła. Uwierz mi, nie jesteś bezpieczna i za wszelką cene musisz poznać przepowiednie. Tylko ty możesz uratować świat przed zagładą.
Nie chciałam tego słuchać, to są jakieś bzdury! Ta kobieta kłamie, jednak nie mogłam powstrzymać się od nurtującego mnie pytania.
- Wy... Nie żyjecie? - kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie, skądże. Żyjemy. Jednak zostaliśmy uwięzieni... Ale to nie twój problem. Skup się na przepowiedni...
Och i nie zapomnij, słuchaj swego serca, może mózg został wykiwany, jednak twoje serce bije własnym rytmem, rytmem miłości...
Z tymi słowami kobieta zniknęła a ja stałam znów w ciemnościach. Nagle podłoga podemnł zaczęła się poruszać i moim oczom ukazała się wielka smocza głowa. Pisnęłam ze strachu, to jest smok!
Nagle jego zielone oczy zwróciły się w moją stronę a ja oniemiałam.
Pociągnął mnie nurt ich zielonego koloru, wydawało mi się, jakbym mogła rozpuścić się od samego patrzenia na nie. Nagle po moim ciele przeszło milion dreszczy a w powietrzu usłyszałam głebokie słowa, dochodzące z wnętrza smoka.
- Świat pogrąży się w rozpaczy,
Zdoła go uratować jedynie córka obu najpotężniejszych krwi,
Oraz dziedzic upadłych.
Złamią wszystkie prawa...
Ona zapadnie w sen,
pogrążona w wiecznym kłamstwie,
Oszukana, zapomniana.
Jedynie prawdziwa,
chodź zakazana miłość,
Zdoła ją ocucić.
Uda mu się przezwyciężyć pamięć?
Zerwą sie burze,
zdrada za zdradą,
tylko jej wybór
może zmienić wszystko.
Ostatnie wypowiedziane słowo wywołało mętlik w mojej głowie, która nagle zaczęła niemiłosiernie boleć. Zaraz po tym leżałam na smoku jak placek, wchłaniając każdym oddechem, uderzeniem serca, tamtą chwilę.
W pewnym momencie wszystko zniknęło, zostało tylko przyjemne mrowienie na plecach, ramionach i w sercu...
-----------------------------------------------
Witajcie! :3
Może tak na początek, podziękujcie Wiktorii (angela1617) bez której nie powstał by ten rozdział w tak krótkim czasie.
Truła mi i marudziła... A że mam mało cierpliwości... To jest! ;D
Ma być duużo komentarzy i gwiazdek :3 gdyż dużo poświęciłam, by powstał ten rozdział xd
Więc mamy naszą przepowiednię :)
Szczerze, jestem z niej zadowolona, wyszła mi xd
Czy Aiden zdoła ją uratować...? A może będę taka wredna i ją uśmierce o.o
Komentujcie! ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro