Rozdział 17
Ten rozdział dedykuje mojej koleżance , która fajnie pisze, ale nie chce jej się tego tu dodawać. Spróbujcie ją zachęcić, bo mi się nie udaje.
- Mam jeszcze tylko takie pytanie. Czemu wzięłaś akurat te bronie? - Pyta Eliza.
- Nie wiem. Wpadły mi w oko więc je wzięłam.
- No to mamy mały problem.
- Niby jaki?
- A taki, że ty kompletnie nie umiesz walczyć tą bronią.
- No dobra po części masz racje, nigdy dotąd nie miałam kontaktu z bronią.
- No to musimy zacząć od podstaw. Ale nie martw się, ja od dziecka uczyłam się walki bronią. Nauczę cię wszystkiego.
- Naprawdę? Bardzo ci dziękuje.
- Nie musisz mi dziękować. Jesteśmy przecież przyjaciółkami. Ty mi pomagasz więc i ja tobie będę pomagać.
- Jesteś wspaniała. - Mówiąc to, rzucam się jej na szyje.
- No dobra zaczynajmy, bo mało czasu już zostało. Dziś mamy jeszcze tylko półtorej godziny.
- No jasne. Nauczycielko.
Trenujemy już dobrą godzinę, gdy nagle zza drzew wychodzi Dawid.
- O, a więc tu się podziała nasza pani wyjątkowa.
W tym momencie w drzewie, o które się opiera, pojawia się sztylet, który przed chwilą był w dłoni Elizy. Na twarzy Dawida widać wielkie zdziwienie.
- Jak ty?
- Dla ciebie to nie jest ważne. Ważne, że nie celowałam ci w głowę.
- Ale za co?
- Za to, jak odzywasz się do Juli. A myślałam, że jesteś taki miły.
- Obie się pomyliłyśmy. - Mówię. - Jeśli nie masz nam nic do powiedzenia, to spadaj.
- Kończcie już, zaraz kończymy.
- Już idziemy.
Eliza podchodzi do drzewa i się z nim siłuje. W końcu udaje jej się wyciągnąć sztylet.
- Po co tak mocno rzuciłaś?
- Bo mnie zdenerwował.
Ruszamy w kierunku wyjścia z lasku. Wychodzimy z lasu i widzimy, że sporo ludzi jeszcze walczy.
- Nich ja go tylko dorwę.
- Gdzie wy byłyście? - Pyta nauczyciel.
- Byłyśmy w lesie. - Odpowiadam.
Na twarzy nauczyciela widzę ogromne zdziwienie.
- Niech się pan nie dziwi. Po prostu weszłyśmy głęboko, by nikt nam nie przeszkadzał.
- Dobrze, ale następnym razem powiedzcie, gdzie idziecie. A tak poza tym to, co tam robiłyście?
- Trenowałyśmy. A co innego miałyśmy robić?
- Dobra wy możecie już iść, bo z tego, co wiem to następną macie naukę latania.
- Dziękujemy. A broń mamy panu oddać?
- Nie. Zostawcie ją sobie w pokoju.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Wychodzimy z sali i na korytarzu nikogo nie widzimy.
- Niech ten Dawid się tylko pojawi, a go rozszarpie. - Mówi Eliza.
- Masz racje. Na początku wydawał się taki miły.
- Dobra nie mówmy już o nim. Chodźmy już odłożyć broń i weźmy smoki.
- Ciekawe ilu się wykluły?
- No obstawiam, że tylko tobie się wykluł.
- Dobra zobaczymy na lekcji.
Wchodzimy na przedpokój. I nigdzie nie widać smoków. Wchodzimy do mojego pokoju, a tam widzimy dwa smoki ganiające się w powietrzu smoki.
- Derwer co ty robisz? - Pytam.
Smoki natychmiast lądują na moim łóżku.
- Co? Ona chciała się pobawić. - Odpowiada zażenowany.
- Dobra zbierajcie się zaraz lekcja latania. A jeszcze coś. Czyje to kości? - Pytam, pokazując smokowi bronie.
- To są kości Skaya. A skąd masz te bronie?
- Były w szkolnym magazynie na bronie.
- One powinny być w muzeum.
- Dobra nie dramatyzuj. Wieczorem o tym pogadamy. Teraz musimy lecieć na lekcje.
W czasie kiedy ja rozmawiałam z Derwerem, Eliza wzięła swoją smoczyce na ręce, bo o dziwo ma ona już rozmiary takie jak Derwer. Zielony smok sam wskoczył na mój bark tak jak zawsze, do czego ja już się przyzwyczaiłam.
- Czemu ona tak szybko rośnie? - Spytała Eliza.
- Smoki rosną tak szybko, jak mocnym uczuciem miłości się nas darzy. Im bardziej nas kochasz, tym szybciej rośniemy.
- A kiedy zaczynacie mówić? - Pyta Eliza.
- To zależy od smoka, zazwyczaj zaczynają mówić w języku ludzi, w wieku od piątego miesiąca do pierwszego roku.
- Rozumiem. - Odpowiada smutna Eliza.
- Nie martw się, to szybko zleci.
- Wiem. No dobra chodźmy już na tą lekcje.
- Jasne jeszcze tylko schowam bronie i możemy już iść.
- Ok czekam przed pokojem. - Mówiąc to, wyszła ze Śnieżynką na rękach.
Podchodzę do najbliższej komody i otwieram pierwszą szufladę. Na szczęście nie znajduję tam nic nowego. Tak jak zawsze, gdy otwieram jakąś nieużywaną szufladę. Ostrożnie wkładam tam miecz i sztylet ciągle nie mogąc się nadziwić jego pięknu. Szybko zamykam szufladę i ruszam w stroną drzwi.
- O której dziś kończysz lekcje? - Pyta smok.
- Jeśli dobrze pamiętam to o szesnastej. A co?
- Chcę wiedzieć jak bardzo, mogę cię wymęczyć podczas treningu.
- A tak w ogóle to ty zamierzasz przyjąć jakieś większe rozmiary?
- Nie w tych mi jest całkiem wygodnie.
- Bo możesz cały czas siedzieć sobie na moim ramieniu.
- Masz całkowitą racje. Zresztą jak będzie potrzeba, to mogę przyjąć prawdziwe rozmiary, w każdym momencie.
- Niech ci będzie. - Mówiąc to zaczynam się śmiać a zaraz za mną Derwer.
Wychodzimy na korytarz gdzie jest pełno ludzi. Wszyscy jak na zawołanie, patrzą się na mnie i na smoka siedzącego mi na ramieniu.
- Co jest ludzie, nigdy nie widzieliście śmiejącego się smoka? - Pytam.
Wszyscy równocześnie odwracają się i rozchodzą w swoją stronę.
- Gdzie mamy tę lekcję? - Pytam Elizę.
- Chyba na dworze? Przecież w szkole nie będziemy latać. - Mówi ze śmiechem.
- No to chodźmy, czas ucieka. Obyśmy nie mieli znowu lekcji z Dawidem.
- Co on ci zrobił, że go tak już nie lubisz?
- A nic takiego po prostu mnie zdenerwował dziś troszkę.
- Chyba trochę bardziej niż trochę. Ale skoro nie chcesz o tym mówić to nie.
- Przynajmniej rozumiesz. - Mówię z uśmiechem.
- Chcesz dziś trochę polatać, by rozładować emocje? - Pyta Derwer.
- Byłoby miło. Dziękuję ci.
Idziemy przez korytarz, wszyscy się na nas patrzą. Jakoś nie przeszkadza mi to, puki nie ma tam Dawida. Wychodzimy na zewnątrz i widzimy, że kilka większych smoków już lata. Wszystkie to pospolite smoki żywiołów. Spoglądam w prawo, skąd startuje kolejny smok. Razem z Elizą ruszamy w tamtym kierunku.
***************************
Witajcie, jak macie jakieś ciekawe pomysły co dodać, to piszcie rozpatrzę, każdą propozycje. Chcecie dłuższe rozdziały, ale rzadziej, czy takie mają zostać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro