Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Podążał za nią aż do Podziemi. Nie odzywał się; szedł w milczeniu, przypatrując się jej i próbując rozszyfrować co też mogło dziać się w jej głowie.

A nietrudno było zgadnąć, że działo się bardzo wiele. Teraz, gdy opuścili mury Świątyni, nie starała się nawet maskować swojej wzburzonej i wyjątkowo skonfliktowanej aury w Mocy. Dla wyszkolonego w odczytywaniu emocji Maula równie dobrze mogłaby wywiesić baner z napisem Jestem wściekłym Mistrzem Jedi. Gryzę. Nie podchodzić.
Taktownie więc postanowił nie przerywać jej myślowej wędrówki, ograniczając się do paru spojrzeń i mrużenia oczu. Pomyślał z rozbawieniem, że jak na jedną z czołowych reprezentantek Strażników Pokoju i Sprawiedliwości, zaskakująco dużo w niej energii ciemności.

Ale w gruncie rzeczy wiedział to już od dawna. Przecież sam uczestniczył w wydarzeniach, które nieodwracalnie ich zmieniły. Krucjata przeciw Sidiousowi w inny sposób, ale paradoksalnie z takim samym efektem przyciągnęła ich bliżej szarości — czegoś, co w jego wczesnych latach nauki Palpatine kpiąco określił jako ścieżkę Bendu.

Co mogłoby się wydać dziwne, Maulowi wcale to nie przeszkadzało. Już dawno porzucił tytuł Dartha, stając się na nowo Maulem Opressem. Była to co prawda jedynie praktyczna przemiana — unikał w ten sposób nieporozumień, wybałuszonych oczu i zbędnych kłopotów — ale w symboliczny sposób oddzielała go od mroku. Oprócz tego wojownik zaobserwował, że właściwie nie czerpał żadnej satysfakcji z zadawania bólu, a większość tego, co wmawiał mu na ten temat Sidious, było kolejnym obmierzłym kłamstwem.

Były Sith jednak w życiu nie wybaczyłby sobie, gdyby zamienił się słabego, litościwego Jedi. Nie miał żadnego problemu z pozbawianiem życia i torturowaniem, o nie. Jedyną rzeczą, która uległa zmianie było to, że nie widział potrzeby robienia tego dla własnej przyjemności. Musiało to czemuś służyć, jakiemuś wyższemu celowi.

Sith przejął inicjatywę i zaprowadził Ahsokę do miejsca, w którym stoczył mrożący krew w żyłach pojedynek. Wciąż przechodziły go ciarki na samą myśl o przerażającym starciu, ale teraz były to jedynie wspomnienia emocji, które towarzyszyły mu wtedy; mógł je teraz kontrolować i przekuwać na swoją korzyść, tak jak zrobiłby to w każdym innym wypadku. Pozwolił, by mrok tego miejsca otulił jego sylwetkę i dodawał mu wewnętrznych sił. Wciąż nie był w swojej najlepszej formie  — potrzebowałby przeleżeć jeszcze parę dobrych godzin w bakcie — a długi bieg za targaną emocjami togrutanką (a był to wyjątkowo szybki gatunek) dodatkowo nadwyrężył jego siły. Energia Ciemnej Strony Mocy pomagała mu zrekompensować te straty, dzięki czemu czuł się znacznie lepiej.

Tano podeszła do pierwszej sterty rozrzuconych rur i przykucnęła, studiując zostawione na nich ślady.

Ich krańce był poszarpane i powyginane — trzeba było wielkiej siły, by je oderwać, ale z pewnością nie użyto tu miecza świetlnego. Albo posłużono się jakimś ogromnym narzędziem, albo...

— Używał do tego Mocy — podsunął rozwiązanie Zabrak. — Próbował mnie nimi zabić.

Nie odpowiedziała. Podeszła do kolejnego obiektu — elementu starego rusztowania, który został rozpłatany na pół gładkim, precyzyjnym cięciem. Tu już nie miała wątpliwości; zdecydowanie był to miecz świetlny.

Poszukiwania trwały jeszcze dobre pół godziny, ale nie znaleźli nic poza oczywistymi śladami walki między użytkownikami Mocy: smugami i przypalonymi rurami od świetlnej broni  i powykrzywianymi obiektami ciskanymi z dużą prędkością, najprawdopodobniej Mocą. Żadnych wskazówek gdzie podział się Sidious.

— To jest bezużyteczne! — krzyknęła poirytowana, kopiąc przypadkowy fragment durastali.

Maul porzucił wyjątkowo nudne stanowisko przy wiekowym rusztowaniu i odwrócił się w jej stronę.

— Być może — odpowiedział, przypatrując się jej reakcji — twój mały zielony mistrz miał rację i powinniśmy ściągnąć Skywalkera.

Poważnie się zastanawiał, czy Jedi nie zamierzała w niego cisnąć kopniętym przedtem elementem. Chyba i ona rozważała taką możliwość, bo dopiero po paru sekundach odsunęła się od metalowej rury.

— Nie wciągniemy w to Anakina — powtórzyła twardo. Czyżby słyszał w jej głosie desperację?

Wiedział, że pakuje się prosto do jamy sarlacca, ale zwyczajnie nie potrafił się powstrzymać.

— Dlaczego? — zapytał. Czy ona nie dostrzegała cienia niebezpieczeństwa, jaki położył się na całej Galaktyce? Czy naprawdę zamierzała przedłożyć własne demony nad bezpieczeństwo tylu miliardów istnień? Kogo jak kogo, ale akurat ją powinno to obchodzić. — Dlaczego Skywalker jest dla ciebie taki ważny? Czemu nie możesz się z tym pogodzić?

Tej jednej rzeczy rzeczywiście nie mógł zrozumieć.

On i Savage mieli relację mistrza i ucznia, ale przede wszystkim byli braćmi. Rodzonymi. To właśnie więzy krwi sprawiały, że jego strata tak bardzo bolała. To dzięki tym więzom ich relacja była tak głęboka i mocna.

Z Sheevem nigdy nie był zżyty. Po prawdzie nienawidził swojego mistrza za wszystkie cierpienia i bóle, jakich przez niego doświadczył, choć jednocześnie żywił wobec niego jakiś rodzaj szacunku i wdzięczności.

Ale Jedi nie uczyli swoich podopiecznych znoszenia bólu, a raczej jego ignorowania. Nie mogli się też wiązać, więc rzadko zdarzały się tam osoby spokrewnione. Ich więzi nie były tak głębokie. Dlaczego więc tak uparcie nie chciała dopuścić do konfrontacji z dawnym nauczycielem?

— Nie zrozumiesz tego — odpowiedziała i musiał się z nią zgodzić. Raczej nie zrozumie. — Zostawił mnie. Opuścił, kiedy najbardziej go potrzebowałam.

Jego zdaniem nie miała na co narzekać. Naprawdę. Całe życie spędziła w luksusach Świątyni Jedi, otoczona bliskimi i dalszymi, ale wciąż życzliwymi jej osobami. Gdy była w domu nikt nie życzył jej śmierci, a oprócz nieszczęsnego Skywalkera miała cały wianuszek innych znajomków, jak chociażby przeklętego Kenobiego albo kriffolonego Windu.

Nigdy nie była sama. Cóż, może poza tym jednym incydentem z wyrzuceniem jej ze Świątyni, gdy jej wspaniali przyjaciele zostawili ją samej sobie.

Ale to był tylko jeden incydent, a nie całe życie i Maul uważał, że doprawdy niepotrzebnie się nad sobą użalała.

I postanowił brutalnie jej o tym przypomnieć.

— Nie zrozumiem. Nie miałem życia, w którym mógłbym powierzyć swoje życie komukolwiek innemu poza mną. Nigdy nie miałem kogoś, kto osłaniałby mi tyły i zawsze musiałem ufać jedynie sobie.

Pominął okres, kiedy poznał i stracił Savage'a; nie musiała o nim wiedzieć. To była jego słabość, a słabości były czymś, co należało za wszelką cenę ukrywać, nawet przed zaufanymi osobami — na wypadek, gdyby miały zawieść pokładane w nich nadzieje.

Właściwie to stwierdzenie ani trochę go nie ubodło. To były suche fakty; podkreślenie słów miało na celu jedynie otrząśnięcie Ahsoki.
Bo też czemu miałoby go to ruszać? Wszakże nie miał pojęcia jak to jest być otoczonym przez godne zaufanie, przychylne osoby. Nie znał tego uczucia, więc nie mógł go zazdrościć.

Nie znaczyło to z kolei, że nie czuł złości ani irytacji. Denerwowało go, że ktoś może narzekać, nie dostrzegając jak wiele miał wygód i szczęścia.

Ale Mistrzyni Jedi odebrała to w zupełnie inny sposób. Skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na niego z narastającym gniewem odbijającym się w tęczówkach.

— Oh tak, więc myślisz, że w Zakonie Jedi każdy mógł ufać każdemu? — prychnęła. — Mylisz się.

Postąpiła krok w jego stronę. Jego mechaniczne stopy mimowolnie wykonały jeden krok w tył, starając się utrzymać odległość przed potencjalnym napastnikiem. To, że nie zapanował nad tymi odruchami zdenerwowało go jeszcze bardziej.
— Nie wolno było mówić za głośno o silnych emocjach. O strachu. Zwątpieniu. Albo gniewie.

Posunęła się jeszcze dalej, ale tym razem został w miejscu. Wyprostował się, w każdej chwili gotów do odskoczenia albo interwencji mieczem.
— Każdy z nas musiał kryć się ze swoimi uczuciami. Dławić je i dusić! A potem udawać, że wszystko jest w porządku!

Wreszcie stanęła, na moment lustrując go spojrzeniem. W jej oczach gniew stopniowo ustępował żalowi i bezgranicznemu smutkowi.
— Oni umierali, Maul — szepnęła, odwracając wzrok. Jej ciało się rozluźniło, gdy z rezygnacją opuściła ręce.
— Gdy byłam mała uczono mnie, że każde życie jest święte i mamy bronić go za wszelką cenę. A potem, gdy oni umierali, oddając życie za Republikę, mówili nam, że to tylko klony. Że mamy o nich zapomnieć — wyrzuciła z siebie, spoglądając w jakiś nieokreślony punkt na niebie.
— To nie były tylko klony. To były żywe istoty, każdy z nich miał inny charakter i był wyjątkowy w Mocy. Ich śmierć... — urwała, kierując swój wzrok znów na niego.

Każdy Jedi w zasadzie myślał podobnie. Kanclerz — bezlitosny Lord Sithów, upomniała się w myślach — senatorowie, klonerzy, a także wszyscy sympatycy Republiki mówili jednak co innego. Widzieli w klonach narzędzie, skuteczną maszynę wojenną, która dzięki ludzkiemu rozumowi potrafiła skutecznie miażdżyć wroga. Nie widzieli w nich indywidualnych, rozumnych istot.
— Zresztą nieważne. Śmierć nie jest dla ciebie niczym ważnym, prawda? Tak cię wychowano. — To był wniosek, fakt, który bezpośrednio wynikał z jego — po części przymusowej — kariery Sitha. Tano podążała znanym schematem Sith-zabójca, pewna, że dotyczy to każdego akolity Zakonu ciemności. Myliła się, a Zabrak zamierzał jej udowodnić jak bardzo.

Wziął głęboki wdech, próbując nie wybuchnąć gniewem. Zacisnął dłoń w pięść, jakby zgniatając w niej swoje emocje. Skupił na niej wzrok, przyglądając się, jak drży pod wpływem siły i jego uczuć.

— Na Dathomirze — zaczął, wciąż jeszcze kontrolując własne emocje — przeżycie jest jedynym, co się liczy. Nie pamiętam z tamtego okresu wiele, ale... ratowaliśmy siebie nawzajem. To czyniło nas silniejszymi. Potężniejszymi. Kiedy ktoś ze stada umierał, wszyscy go żałowali. Śmierć nas osłabiała. Jedna strata potrafiła decydować o przetrwaniu nas wszystkich...

Savage. Gdyby Savage nie zginął, mogliby się odrodzić. Powstać. Rządzić Mandalorą jako mistrz i jego uczeń, a może nawet jako dwóch mistrzów? Pokonać Sidiousa.

Dlaczego w ogóle pozwolił wypłynąć na wierzch czemuś tak osobistemu? Poczuł się nagle dziwnie odsłonięty. Nie powinien jej tego mówić, nie powinien się otwierać! Niebezpieczeństwo zdrady czyhało na niego zawsze, a od ponownego pojawienia się Sidiousa mogło tylko wzrastać.

Ale musiał wyprowadzić ją z błędu. Jedna śmierć zmieniła w jego życiu tak wiele. Jakże mógł uważać, że nie jest to nic ważnego?

Oczywiście jak na użytkownika Ciemnej Strony Mocy przystało, wiedział, że są życia ważne i ważniejsze. Ale to nie było tak, że one się nie liczyły. Zwyczajnie liczyły się mniej. Dlaczego nie potrafiła tego pojąć?

— Skoro znasz wartość życia, dlaczego nie wahałeś się go odbierać? Dlaczego wybrałeś Sith-

Brzmiało to jak oskarżenie i Maul poczuł, że resztki jego samokontroli zaczynają zawodzić. Czy była naprawdę aż tak głupia by uważać, że wybrał sobie tę ścieżkę?

Prychnął pogardliwie, nieświadomie zaciskając przy tym drugą dłoń.

— Myślisz, że miałem jakikolwiek wybór? — ryknął, wtrącając jej się w słowo. — Ta decyzja została podjęta za mnie, nie miałem tam nic do powiedzenia! — Jego głos schodził na niebezpiecznie niskie tony. Gdzieś na krańcu jego umysłu tliła się świadomość, że lada chwila i straci nad sobą panowanie kompletnie, ale zignorował ją. W tym momencie nie obchodziło go to zupełnie.
— Jednego dnia byłem razem z moimi braćmi na polowaniu, a drugiego zostałem zamknięty w celi i rażony piorunami... tylko po to, by wyzwolić we mnie ból i strach, który mój mistrz przekuwał na nienawiść. Uważasz, że pragnąłem takiego życia, tak? Że chciałem być torturowany i krzywdzony? Że marzyłem, by wiecznie się ukrywać. Żeby płaszczyć przed człowiekiem, którego szczerze nienawidziłem? Nie, nie chciałem!

Niespodziewanie Opress dobył miecza i zapalił go. Togrutanka instynktownie odsunęła się kilka kroków, nie chcąc wejść w drogę podwójnemu, czerwonokrwistemu ostrzu. Jej dłonie niemal mechanicznie znalazły się w pobliżu własnego oręża. Potrzebowała ledwie ułamka sekundy, by sięgnąć po broń i ją uruchomić. Ale czekała. Czekała z rosnącym przerażeniem, patrząc na wściekłego Zabraka.

Mroczny rycerz wydał z siebie pełen rozgoryczenia i wściekłości wrzask, po czym wbił ostrze w chodnik tuż po sobą, wkładając w pchnięcie całą swoją siłę i frustrację. Miecz świetlny wpadł jak w masło, zatrzymując się dopiero na rękojeści — była szersza niż świetlna klinga, przez co nie zmieściła się w otworze i zablokowała się.

Były Sith powtórzył tę czynność jeszcze parę razy, tnąc, pchając i siekając biedną durastalową podłogę, która dzielnie znosiła wszystkie jego kaprysy.
— Czemu on zawsze... wyprzedza mnie o krok?

Między słowami wyprowadził kolejny cios, wkładając w niego nie tylko siłę mięśni, ale także Moc, przesiąkniętą jego furią i zawiścią.
— Czemu... nie potrafię odgadnąć jego planu na czas?

Kolejny raz, pomyślał ze wściekłością. Kolejny raz Palpatine wymykał mu się z rąk, a przecież byli tak blisko pokonania go na zawsze!
— Czemu... nie może... po prostu umrzeć i zniknąć z życia Galaktyki raz na dobre!

Ostatniemu zdaniu towarzyszyło pełne furii cięcie, które sprawiło, że część durastalowej płyty odpuściła i spadła na kolejny poziom, robiąc wyrwę. Ahsoka spojrzała na kipiącego Ciemną Stroną mężczyznę i zamarła, widząc, jak jego oczy odzyskują złowrogi, żółty blask, płonąc. Zdała sobie sprawę, że sama jeszcze parę chwil wcześniej była bliska tego stanu. Jak mogła pozwolić, by emocje tak bardzo ją zaślepiły? Opress nie zwrócił na nią uwagi, intensywnie wpatrując się w ziejącą u jego stóp przepaść. Przyglądał się jej przez moment, jakby rozważając, czy warto w nią wskoczyć i dalej wyżywać się na kawałku metalu, czy odpuścić. Po krótkiej bitwie z myślami, do jego opanowanego wściekłością umysłu przedarł się zdrowy rozsądek i zgasił ostrze, patrząc na dziurę z odrazą. Jego tęczówki przygasły, a niezdrowe przekrwienie, niemal niezauważalne dla stojącej w pewnej odległości Togrutanki, zniknęło.

— Nie powinnam tego mówić, ale nienawidzę Sidiousa — odezwała się ze zrezygnowaniem Ahsoka. Maul spojrzał na nią z zaskoczeniem.

Przedtem w milczeniu przypatrywała się wybuchu złości Sitha. Paradoksalnie, im bardziej on się wzburzał, tym bardziej jej aura się uspokajała. W jej wnętrzu wciąż wrzał ogień, ale pozwoliła, by nie wydostał się na zewnątrz.

Nie potrafiła jednak stłumić go zupełnie, jak powinna to zrobić jako doświadczony Mistrz Jedi. Zamiast tego zdecydowała się go zachować, a gdy przyjdzie na to czas — przekuć w narzędzie, które pozwoli jej ostatecznie pokonać Mrocznego Lorda.
— Chcę go pokonać bardziej niż czegokolwiek innego. — Tano wzięła oddech. Podjęła już decyzję. — Lećmy po Anakina.

★★★

Nie mieli czasu do stracenia. Wizja Maula nie określała jasno kiedy Palpatine zamierzał przeciągnąć Skywalkera na swoją stronę. Może już to zrobił? Może ta chwila trwała właśnie teraz? A może  (na co liczyli) miała dopiero nastąpić?

Bez tej wiedzy trudno było podjąć jakiekolwiek działania. Wykorzystując chaos bitewny udało im się zakraść na jeden ze zmodyfikowanych mandaloriańskich statków aka'jor, wyposażonych w jednostkę hipernapędu. Ahsoka wiedziała, że należały do Nocnych Sów. Zostawiła Bo-Katan notkę na datapadzie z obietnicą zwrotu i przejęła pojazd, co nie było zbytnim wyzwaniem — wszyscy wojownicy znajdowali się na polu bitwy.

Nie było to może miejsce idealne, ale czuła się w nim znacznie pewniej, niż gdyby musiała wsiąść do pojazdu byłego Sitha, zdając się tym samym na jego łaskę bądź niełaskę. Jeśli ich sojusz miał się utrzymać potrzebowali obdarzyć się nawzajem pewną dozą zaufania, ale bez przesady. Tano nie zamierzała przekraczać pewnych granic. W końcu Opress nie był z nią do końca szczery — nie wierzyła ani przez moment, że zamierzał potulnie pomóc Jedi obalić Kanclerza, a potem nie zrobić absolutnie nic, by wyeliminować Anakina albo chociaż ją. Musiała zachować czujność i spoufalać się z nim tak mało, jak tylko się dało.

— Musimy zorientować się w sytuacji — stwierdziła, gdy bezpiecznie skoczyli w nadprzestrzeń. Zgodnie uznali, że muszą jak najszybciej dostać się na Coruscant.

Najbardziej prawdopodobną wersją zdarzeń była ta, w której Sheev dopiero próbował przeciągać Wybrańca na stronę mroku. Inaczej zapewne odczuliby skutki jego decyzji — jeśli nie namacalnie, to chociażby w Mocy. Póki co wszystko było jak wcześniej, więc najpewniej nie było powodu do zbyt wczesnej paniki. Musieli jednak mieć pewność.
— Skontaktuję się ze Świątynią Jedi. Przy odrobinie szczęścia będę mogła porozmawiać z Anakinem.

Maul sceptycznie podszedł do jej pomysłu.

— A co takiego zamierzasz im przekazać?

Nie dała się sprowokować. Przeniosła na niego swoje spojrzenie i odpowiedziała pewnie, jakby pomysł wcale nie przyszedł jej do głowy przed sekundą:

— Że zostałeś pojmany, a ja wracam na Coruscant, by przekazać cię w ręce sprawiedliwości. Zostawiłam pomoc Mandalorianom Rexowi i jego żołnierzom, a sama ruszyłam, by jak najszybciej dostarczyć cię Radzie.

Maul powstrzymał się od kąśliwego komentarza, że nie miałaby z nim najmniejszych szans. Nie była nawet Rycerzem, podczas gdy on mógłby pewnie stanąć w szranki z Mistrzem Jedi. Nie wątpił, że miała spore doświadczenie w walce, a wyszkolenie przez samego Skywalkera coś pewnie znaczyło, ale nadal było marne prawdopodobieństwo, by udało jej się ujść z życiem z takiego starcia.

Z drugiej strony, jeśli Jedi posłali ją, by tego dokonała, to w swej naiwności mogli rzeczywiście uwierzyć, że udało jej się go schwytać. Może jej plan nie był taki zły.

Problem pojawił się jednak ze strony technicznej: promy klasy aka'jor nie były budowane z myślą o podróżach nadprzestrzennych i chociaż Mandalorianie naprawili tę niedogodność dzięki modyfikacjom, wciąż brakowało im modułu do przeprowadzania połączeń podczas lotu z prędkością światła. Z wysłaniem transmisji musieli poczekać aż do końca lotu, a co za tym idzie — czekać parę ładnych godzin.

Czas dłużył im się straszliwie. Żadne z nich nie chciało iść spać, nie mając zbytniego zaufania do drugiej osoby. Nie zamierzali też prowadzić rozmowy, w obawie przed ujawnieniem niepożądanych informacji. Nie mogli zbytnio ustalać planu działania, dopóki nie znali swojej sytuacji. Pozostało im więc tylko jedno: czekać w milczeniu na skończenie tej dziwnej podróży.

Wreszcie komputer zapikał, informując, że za moment wyjdą z nadprzestrzeni i znajdą się w systemie Coruscant, a łączność zostanie przywrócona. Ahsoka odetchnęła z ulgą i zajęła fotel pierwszego pilota.

Wyłączyła autopilota i płynnie przeszła na napęd podświetlny, znajdując się na miejscu. Przeleciała parę metrów, ale nie zbliżyła się jeszcze do planety. Istniało ryzyko (choć niewielkie), że Anakin znajdował się gdzieś indziej i będą musieli wyruszyć w inne miejsce. W takim wypadku nie chcieli dwukrotnie przechodzić przez polityczne ceregiele, wypełniając masę druczków portowych i czekając całą wieczność na pozwolenie lotu.

Ahsoka odchrząknęła, patrząc znacząco na towarzyszącego jej Zabraka.

Skinął w odpowiedzi głową, jednocześnie odchodząc na bezpieczną odległość, by kamera hologramu nie uchwyciła jego postaci. Minęła dłuższa chwila, zanim połączenie zostało odebrane i potwierdzone.

Na miniodtwarzaczu pokazała się sylwetka mistrza Windu.

— Rozumiem, że twoja misja była sukcesem — odezwał się hologram.

— Tak — potwierdziła Togrutanka. Opress z niechętnym podziwem zauważył, że zachowała przy tym pokerową twarz i nie dała się zdradzić w Mocy choćby najmniejszym impulsem. — Maul został schwytany. Jestem już w drodze na Coruscant, by przekazać go Radzie. Komandor Rex pozostał na Mandalorze, by uciszyć sprzeciwy jego sprzymierzeńców.

— Wielką przysługę Republice uczyniłaś. — Wizerunek ciemnoskórego mistrza zastąpił teraz obraz małego, zielonego stworka. Mistrz Yoda spoglądał na nią z uznaniem.

— Zrobiłam to jako dobra obywatelka — odparła na to Togrutanka. Czuła się źle okłamując mistrzów, ale nie było innego wyboru. Nie mieli czasu na tłumaczenie i przekonywanie, że wizja Maula jest prawdziwa. Coś jej mówiło, że Jedi nie przyjęliby dobrze jej sojuszu z Maulem.

Wiekowy mistrz odgadnął, co kryło się za tymi słowami.

— Ale nie jako Jedi, prawda? — spytał. Jego uważne spojrzenie niemal wywiercało ją na wylot, choć był to jedynie hologram. Tano poczuła straszny przypływ dyskomfortu, ale nie pozwoliła, by wypłynął on poza ustawioną barierę w Mocy. Oprócz tego uczucia było jednak coś jeszcze: żal? smutek? pragnienie powrotu?

— Nie — wyszeptała. Spuściła wzrok, niezdolna spojrzeć poczciwemu Yodzie w oczy. Czy tak właśnie postępowali Jedi? — Jeszcze nie.

Sama nie wiedziała, że zamierzała te słowa wypowiedzieć, dopóki jej własny mózg nie postawił jej przed faktem dokonanym. Czy rzeczywiście chciała wrócić?

Odpowiedź była prosta: chciała. Ale wiedziała, że nie zamierza wrócić do tego Zakonu Jedi, który obecnie funkcjonował. Jedi przestali zwracać uwagę na to, co kiedyś było podstawą ich działania. To się musiało zmienić. Zakon Jedi musiał przejść reformację, a ona była gotowa w niej pomagać. Ludzie potrzebowali Rycerzy Jedi. Ludzie potrzebowali zmian.

Ale żeby cokolwiek z tego miało szasnę zaistnieć, najpierw musieli stawić czoło bieżącym problemom.
— Tak w ogóle — rzuciła, przechodząc do głównego punktu spotkania — to miałam nadzieję, by pomówić z generałem Skywalkerem.

Na holoekranie ponownie pojawiła się miniaturowa sylwetka mistrza Windu.

— Wysłałem go, żeby powiadomił Kanclerza, że generał Grievous znajduje się obecnie na Utapau.

Do biura Kanclerza... Ahsoka zaryzykowała szybkie spojrzenie na swojego towarzysza. Jego minę trafnie można by opisać jednym z brzydszych międzygwiezdnych wulgaryzmów.

— Rozumiem — odparła. Zawahała się, zastanawiając się, czy nie zapytać o mistrza Kenobiego — on najprędzej potrafiłby przemówić do rozsądku Anakinowi. Prędko jednak wyrzuciła tę myśl z głowy. On i Maul to nie było najlepsze połączenie. — Zadokuję do Świątyni Jedi najszybciej jak się da.

Była to częściowo prawda — zamierzała wylądować najprędzej, jak tylko skończy transmisję. Jej punktem docelowym nie była jednak Świątynia, tylko znajdujący się nieopodal gmach Senatu. Nie mieli ani chwili czasu do stracenia.

— Niech Moc będzie z tobą, padawanko — odezwał się mistrz Yoda, ponownie pokazując się na ekranie. Togrutanka otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle na dźwięk ostatniego słowa. Nie miała pojęcia jak powinna zareagować. Całe szczęście wiekowy mistrz nie dał jej czasu do namysłu i zakończył połączenie, zanim zdążyła cokolwiek z siebie wykrztusić.

Gdy nie ruszyła się z miejsca przez kolejne parę sekund, Maul postanowił znacząco odchrząknąć.

— Wydaje mi się, że mamy do uratowania jakąś Galaktykę.

To pozwoliło jej otrząsnąć się z zamyślenia. Bez słowa pociągnęła za drążek sterowniczy i nastawiła kurs na stolicę Coruscant.

— Kontrola lotów na Coruscant. Witamy w stolicy Republiki. Jaki jest cel waszego przybycia?

★★★

Naboo wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętała, ale zobaczenie przepięknej planety nie napełniło jej radością albo melancholią.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat odwiedziła masę planet, na których walczyła podczas wojny i za każdym razem gdy patrzyła przez iluminator na konkretny świat, przypływała do niej albo satysfakcja i szczęście, że udało im się ocalić tak wyjątkowe miejsce przed zniszczeniem i chaosem, albo zaczynała rozmyślać, co się tam stało i jakie były konsekwencje.

Patrząc na Naboo, początkowo nie czuła nic.

Niemal mechanicznie wypełniła wszystkie procedury bezpieczeństwa i przeszła kontrolę lotów, zanim dozwolono jej lądować na planecie. Za miejsce docelowe nie wybrała sobie kosmoportu, przez co musiała wypełnić jakiś dodatkowy druczek. Prawie tego faktu nie zarejestrowała. Z każdym momentem coraz bardziej czuła, że znajduje się w jakiejś innej rzeczywistości, w jakimś innym świecie. Kolejne wydarzenia toczyły się, ale jakby bez jej udziału. Zupełnie jakby oglądała o sobie holofilm, a nie bezpośrednio uczestniczyła w akcji.

Dziwne uczucie.

Maul nie odzywał się przez cały ten czas. Poświęcił jedynie parę minut na przebranie się w tradycyjne czarne szaty i wyraził swoją wielką dezaprobatę, gdy mistrzyni Jedi nie pozwoliła mu wyrzucić pożyczonego stroju Jedi w kosmiczną otchłań. Widząc jednak, że Ahsoka nie była w nastroju do przekomarzania, umilkł i pozwolił, by jego uwagę pochłonęła medytacja.

Gdy zeszli z trapu, bacznie obserwował swoją towarzyszkę. Wyczuwał w Mocy jej skołowanie i jakiś rodzaj otępienia, które wyrażały znacznie bardziej złożone emocje, z których części nawet nie rozumiał. Patrzył, jak przybliża się do niewielkiej willi tuż nad jeziorem i jak waha się przed naciśnięciem w dzwonek.

Przez moment chciał się nawet zlitować i powiedzieć jej, że może to zrobić za nią, jakkolwiek absurdalne by to nie było. Powstrzymał się jednak, uważając, że to poniżej godności zarówno jego, jak i jej. Jeśli to tu czekały na nią jej największe demony, czas by w końcu się z nimi zmierzyła.

I pokonała je, bo Maul nie wątpił, że to nastąpi.

Tymczasem Ahsoka Tano zastukała w drzwi, rezygnując z użycia dzwonka.

Czekali w napięciu przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy domownicy w ogóle usłyszeli cichy stukot e drzwi.

Ale w momencie, gdy Ahsoka już miała sięgać do dzwonka, drzwi się rozsunęły i stanął w nich pogodny, jasnowłosy mężczyzna z charakterystyczną blizną przy prawym oku.

— Skywalker, słucham. Mówiłem już, że nie jestem zainteresowany waszym ubezpieczeniem — rzucił z poirytowaniem, przewracając oczami. Dopiero później zwróćił wzrok na stojącą przed nim osobę... i zamarł.
— Ahsoka? — bąknął, patrząc z niedowierzaniem na również tkwiącą w bezruchu, tak dobrze znajomą Togrutankę.

— Anakin... — wyszeptała cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro