Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Obi-Wan dotarł do sali obrad w idealnym momencie.

Gdy strażnicy pilnujący wejścia rozstąpili się, a drzwi rozsunęły się z cichym sykiem, rozmowy na chwilę ustały. Wszyscy zgromadzeni mistrzowie obrócili swe głowy w stronę, z której dobiegł dźwięk. Do środka weszły dwie osoby. Jedną z nich był mistrz Kenobi. Drugą, jak nietrudno się domyślić, była mistrzyni Tano.
Twarze mistrzów zbiorowo wyraziły najpierw uprzejme zadowolenie, a następnie lekką konsternację i zakłopotanie. Choć nikt nie powiedział tego wprost, było jasne, że druga reakcja była spowodowana pojawieniem się togrutanki.

— Wybaczcie mi małe spóźnienie — przerwał ciszę mistrz Kenobi, nim doszło do jeszcze bardziej niezręcznej chwili. Był mistrzem dyplomacji. — Zatrzymał mnie nabooański kosmoport.

— Nic się nie stało, mistrzu Kenobi — zapewniła ciepło Shaak Ti, wskazując ruchem ręki dwa wolne siedzenia. Ahsoka zajęła swoje miejsce u boku mistrza Windu, a Obi-Wan usiadł z drugiej strony. Ich uwadze nie uszło, iż mistrz Yoda był nieobecny. Ponownie.

Choć coraz rzadziej przybywał on na posiedzenia Rady, w przypadku nagłych spotkań okazywał się zawsze niezastąpionym przywódcą, zdolnym zapanować nad chaosem, załagodzić wszelkie obawy i wskazać najlepszą możliwą decyzję. Jego absencja nie była dobrą wieścią – z wiekowym mistrzem Jedi było coraz gorzej.

Mace podłapał jej spojrzenie na puste miejsce po jego lewicy. Nie powiedział nic, posyłając kobiecie z pozoru obojętne spojrzenie. Przez minionych dziesięć lat Tano zbliżyła się jednak do mistrza Windu na tyle, by móc odczytywać z jego oczu część emocji. Dla wielu było to zaskakujące: Mace Windu trzymał na dystans praktycznie wszystkich, jeśli nie liczyć kilku starannie wybranych osób z Rady Jedi, a tymczasem kontakt z młodą mistrzynią nawiązał zadziwiająco łatwo. Ahsoka nie była pewna dlaczego tak się stało. Czuł się winny po niesłusznym oskarżeniu w sprawie zamachu na Świątynię Jedi? Zaimponowały mu jej zdolności? Zrobiło mu się żal, gdy zobaczył nieufną nastolatkę rzuconą na zbyt głęboką wodę, pozbawioną mentora i wszystkich dotychczasowych przyjaciół? Zauważył, że po powrocie z Mandalory stała się inna? Czuł się odpowiedzialny za zrekompensowanie jej tego, czego doświadczyła? Chciał czegoś w zamian?

Niezależnie od powodów, jakimi kierował się legendarny mistrz, udało im się nawiązać głęboką nić zrozumienia. To nie było tak, że zwierzali się sobie ze wszystkich problemów, spędzali ze sobą czas i wybierali się na wspólne patrole, jak zdarzało jej się to robić z Obi-Wanem. Po prostu rozumieli siebie nawzajem i wiedzieli, że w razie potrzeby mogą na sobie polegać.

Tym sposobem wiedziała, że Mace się martwi, a poczucie odpowiedzialności go przytłacza. Jednocześnie wiedział, że nie ma innej drogi. Yoda przygotowywał go od lat do roli, którą kiedyś miał objąć. Im dłużej jednak trwało szkolenie, tym kandydat na głowę Zakonu coraz częściej miewał wątpliwości. Czuł, że niebawem będzie musiał usiąść do długiej i głębokiej medytacji, jeśli nie chciał pozwolić, by uczucia przesłoniły mu racjonalny osąd.

Ale teraz nie miał czasu ani możliwości, by usiąść w ciemnym pokoju, zamknąć oczy i odpłynąć w głąb własnego umysłu. Teraz zostało mu już tylko jedno: stawić czoła wyzwaniu. Odchrząknął, po czym rzucił wyczekujące spojrzenie na najnowszego członka Rady Jedi, Jarona Tapala.

— Jak już wspominałem... — zaczął wskazany przez niego Lasat, zawieszając na chwilę głos. Szperał w pamięci, próbując przypomnieć sobie na czym skończył przed przybyciem ostatnich oczekiwanych. — Zgodnie z poleceniem Najwyższej Rady Jedi, tydzień temu wyruszyłem na misję dyplomatyczną na planetę Kooriva w towarzystwie rycerza Jedi Garricka oraz senator Organy. Pertraktacje przebiegały pokojowo. Senator Organa wyłożył jasno warunki przystąpienia do Republiki, a król-

— Kolejny Jedi zaginął — Windu słusznie uznał, że mistrzowie nie potrzebują słuchać pełnego raportu wydarzeń, choć zapewne protokół tego właśnie wymagał. Sam usłyszał go już raz, podczas podróży powrotnej mistrza Tapala na Coruscant, i nie widział powodu, by kłopotać tą opowieścią pozostałych. Na razie. Póki co należało jak najszybciej przejść do sedna sprawy, a następnie ustalić dalsze kroki. Był pewny, że pozostali Jedi go zrozumieją. Nie mylił się.

— Rycerz Garrick zniknął? — powtórzyła dla pewności chalactańska mistrzyni Depa Billaba. — Czy to nie może być... przypadek?

— Niemożliwe, by zaszła jakakolwiek pomyłka — sprzeciwił się sztywno Jaro. — Przed przylotem wszystko sprawdziliśmy. Wszelkie poszlaki wskazują na to, że rycerz Garrick został rozsadzony przez ciemną stronę Mocy, po czym rozpłynął się w powietrzu. Można wyczuć słabe ślady ciemności, ale nic poza tym.

Tym razem swoje myśli i tym samym wątpliwości postanowiła wyrazić głośno tholotianka Stass Allie:

— Czy Rycerz Garrick nie był skłonny do użycia ciemnej strony, by upozorować swoją śmierć?

Nie tylko Jaro Tapal, ale także dwóch innych członków Rady Jedi odrzuciło ten pomysł, kręcąc przecząco głowami. Feren był przykładnym członkiem Zakonu, a na dodatek zwolennikiem starych reguł odrzucających emocje i namiętności. Świetnie radził sobie z emocjami, był bezinteresowny, poczciwy i zapatrzony w książkowe ideały wielkich mistrzów Jedi, czasem wręcz obsesyjnie gromadząc ich wiedzę i mądrości. Nic nie wskazywało na to, by skłaniał się ku mroku i stało się oczywiste, że nie mogło już być mowy o pomyłce.

Wyglądało na to, że Feren Garrick padł dwudziestą siódmą ofiarą tajemniczego zaginięcia w ciągu ostatnich pięciu lat. Jak gdyby fakt samego zniknięcia nie był wystarczająco przerażający, po raz pierwszy zdarzyło się, by dotknęło ono kogoś wyższego rangą niż padawan. Na dwadzieścia sześć pozostałych zaginięć piętnaście dotyczyło padawanów, a aż jedenaście starszych młodzików. Przepadały jedynie osoby silne Mocą, które niekoniecznie były uzdolnione w innych aspektach, będące przy tym w pełni sił, oraz – co najbardziej dobijające – znajdujące się w towarzystwie.

Nikt nie wiedział jak to się działo, ale za każdym razem, gdy kolejny Jedi przepadał, zawsze ktoś znajdował się w pobliżu. Najczęściej była to krótka chwila, podczas której towarzysz ofiary odwracał wzrok, choć zdarzały się też przypadki, kiedy druh nie mógł sobie przypomnieć niczego z chwili zniknięcia kompana, choć nie spuszczał go z oczu ani na sekundę. Jego pamięć w magiczny sposób zostawała wyczyszczona, zostawiając po sobie jedynie mglisty, lecz żadną miarą niemożliwy do wyostrzenia ślad.

Było to bardziej niż niepokojące. Mistrzowie byli skłonni twierdzić, że zniknięcia zaczęły się nawet wcześniej, ale nie mogli tego w żaden sposób potwierdzić. Po reformacji, ostatecznie zatwierdzonej dziewięć lat temu, wielu dotychczasowych Jedi zdecydowało się odejść, a że nie towarzyszyły temu żadne oficjalne papiery, nikt nie zwróciłby uwagi, że kilka osób odeszło bez śladu. Jedi podejrzewali, że co najmniej kilka z wojowników, którzy rzekomo opuścili ich szeregi, tak naprawdę przepadło jak kamień w wodę w ten sam sposób.
Nie ulegało wątpliwości, że stała za tym osoba bądź grupa osób dobrze obeznanych w mrocznych rytuałach i ciemnej stronie Mocy. Niektórzy podejrzewali następnego upadłego Jedi, inni obstawali przy sekretnym uczniu Palpatine'a, którego szkolił na wypadek śmierci Dooku. Jeszcze inni byli zdania, iż nie mógł być to nikt inny niż Maul, a czasem nawet sam Sidious. Ku tej ostatniej teorii niechętnie, z zachowaniem tej opinii wyłącznie dla siebie, najbardziej dowierzali Windu, Tano oraz wielki mistrz Yoda. Wszyscy troje zgodnie byli zdania, że ktoś tak potężny jak on mógł znaleźć niejeden sposób na przeżycie upadku, nawet przy znacznym osłabieniu i szoku, jakiego doznał wskutek pojedynku z ciemnoskórym mistrzem i późniejszych wydarzeń.

Wszyscy byli świadomi, że sprawa coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Przeciwnik stawiał coraz śmielsze kroki, podczas gdy oni nie mieli żadnego tropu ani pomysłu, co powinni uczynić dalej. Ba, nie wiedzieli nawet z kim przyszło się im zmierzyć, ile ten ktoś potrafił  i do czego mógł być zdolny!

Bezowocne spotkanie (jak nazwa wskazuje) nie doprowadziło do niczego poza jedną, pociągłą zmarszczką na czole okrutnie przygnębionego sprawą, biednego mistrza Windu.

★★★

Zabrak przyjrzał się z uwagą skutemu kajdankami więźniowi. Był to człowiek o dość wątłej posturze, z kilkoma paskudnie wyglądającymi bliznami na twarzy i odsłoniętych ramionach. Jego twarz była bez wyrazu – widocznie pogodził się już z myślą, że został złapany, ale nie zamierzał też wyjawić żadnej tajnej informacji. Tak mu się przynajmniej zdawało.

Maul obrzucił mężczyznę pogardliwym spojrzeniem. Że niby ktoś taki niemal z powodzeniem odebrał życie dorosłemu członkowi Zakonu? Doprawdy, Jedi istotnie staczali się na dno. A w dodatku później próbował porwać się na życie jeszcze jednego użytkownika Mocy...
Cóż, jego niedoczekanie, bo akurat ten użytkownik Mocy miał u niego immunitet. A to oznaczało nietykalność ze strony kilku największych syndykatów przestępczych, oraz wszystkich, którzy stanęli na ich drodze. Tak jak ten człowiek.

— Powiedz mi... nie, pokaż mi coś interesującego na temat twojego mistrza.

Więzień próbował zaprzeczyć i rzucić jakąś obelgą w stronę porywacza, ale z jego gardła wydostał się jedynie nieartykułowany bełkot.

Maul rozciągnął usta w leniwym, okrutnym uśmiechu. Oczywiście. Przy podduszaniu zamachowca przypadkiem uszkodził mu struny głosowe, przez co tamten nie był w stanie płynnie porozumiewać się żadną mową. Dla kogoś innego z pewnością byłby to duży problem, ale nie dla niego. Właściwie, zdaniem Zabraka, tak było nawet lepiej: więzień udzieli potrzebnych informacji bez wydawania niepotrzebnych (a jakże irytujących i rozpraszających!) efektów dźwiękowych.

Bez zbędnych ceregieli wyciągnął przed siebie dłoń i nakierował ją na wprost głowy mizernego człowieka. Lekko ugiął palce, a mężczyzna gwałtownie wykrzywił usta w pełnym bólu grymasie. Maul zignorował to. Wiedział, że jego ofiara nie będzie w stanie się ruszyć, a nawet gdyby coś poszło nie po jego myśli, przepełnieni lękiem strażnicy pilnują wciąż wejścia do celi, w której przebywał ich wódz. Przymknął więc oczy, chcąc uzyskać bardziej wyraźny obraz z głowy jeńca.

Przez głowę przelatywały mu różne obrazy. Jedne były mniej wyraźne, drugie bardziej. Zmusił słaby umysł do zatrzymania się, gdy tamten stał naprzeciw odzianej w ciemny płaszcz postaci, która przekazywała mu ostatnie zlecenie.

Maul bez trudu rozpoznał barwę głosu postaci, bo choć na przestrzeni lat trochę się ona zmieniła, słuchał tej osoby wystarczającą ilość czasu, by poznać jej głos dosłownie wszędzie i zawsze.

Zaklął głośno i soczyście, choć zdarzało mu się to nad wyraz rzadko.

Na chwilę sięgnął jeszcze do umysłu więźnia, wyciągając z jego głowy przebytą trasę do miejsca, w którym spotkał się z już nie do końca tajemniczą postacią. Nie był pewien, czy fakt, że znajdowało się ono na Coruscant, był powodem do obaw, czy też złośliwej satysfakcji.

Bo w końcu najciemniej niby pod latarnią, ale czy jego dawny mistrz naprawdę ryzykowałby działalność z miejsca usytuowanego tak blisko największego skupiska Jedi w Galaktyce?

Pomyśleć by można, że Maul robił dokładnie to samo: zawiadywał pięcioma największymi syndykatami przestępczymi w historii Galaktyki, jednocześnie chowając się przed Zakonem jako zbiegły tyran i morderca pod samym ich nosem. W rzeczywistości istniała jednak zasadnicza różnica między tymi postaciami, bowiem Zabrak miał w Zakonie wysoko postawionego sojusznika, który skutecznie uniemożliwiał rycerzom wytropienie go i odnalezienie. Wojownik szczerze wątpił, czy Sidious zdołałby przekonać do siebie kogoś z Wysokiej Rady Jedi, szczególnie po wydarzeniach mających miejsce przed dekadą, w których brał, cóż, dość czynny udział.

Szarpnięciem wydostał się ponownie z głowy człowieka, po czym skrzyżował ręce z tyłu i dumnie wyprostowany opuścił celę.

— Przygotuj mi myśliwiec — rozkazał, narzucając na siebie kaptur i upewniając się, że broń swobodnie zwisa w standardowym, wyznaczonym do tego miejscu przy pasku.

— Co do myśliwca, lordzie Maul... — zająknął się falleeński sługa. — Twój statek nie wrócił z ostatniej misji.

— Wiem o tym. — Zbył go ręką były Sith. Jego ostatnia machina spłonęła, gdy kilka z tych głupich droidów fabrycznych zobaczyło, że się zbliża. Próbowali go ustrzelić, ale zamiast tego doprowadzili do awarii śmigła, przez co musiał awaryjnie lądować z drugiej strony platformy. Chwilę po tym, jak udało mu się wydostać z kabiny, statek niespodziewanie eksplodował. Widocznie uszkodzenia był większe, niż zakładał, ale nie zamierzał już nad tym rozmyślać. — Przyszykuj nowy — polecił, kierując się szybkim marszem w stronę północnego hangaru.

Droga nie była daleka, ale mężczyzna bez trudu obliczył, że bardziej opłacało mu się podlecieć do sąsiedniego kosmoportu, a resztę podróży odbyć pieszo, niż niepotrzebnie zmarnować siły na długą i żmudną wędrówkę piechotą. Powinien oszczędzać siły. Mógł co prawda użyć śmigacza, ale i tak musiałby go w pewnym momencie zostawić, by nie zwracać na siebie uwagi i nie robić zbytniego hałasu. Zostawianie drogiego pojazdu na jednej z nieciekawych, mrocznych uliczek nie bardzo mu się uśmiechało, a zostawienie statku kosmicznego w bezpiecznym i dobrze chronionym kosmoporcie stanowiło znacznie bardziej kuszącą propozycję. Nie zastanawiał się więc długo. 

★★★

Dzień na Coruscant chylił się ku końcowi.

Nie, żeby w stolicy Starej Republiki robiło się cicho: planeta-miasto zawsze tętniła życiem, a niezliczone szyldy, latarnie światła i banery sprawiały, że nawet po zmroku było tu wyjątkowo jasno i hałaśliwie. Był ku temu jeszcze jeden powód: bowiem kiedy mieszkańcy górnych poziomów powierzali swój los opiekuńczym ramionom Morfeusza, wyrywali się z nich groźni lokatorzy Podziemia.

Dolne poziomy Coruscant, liczące sobie ponad pięć tysięcy pięter w głąb planety, były siedzibą wszelkich stworzeń i kreatur parających się sztuką szerzenia śmierci i zniszczenia. Nie brakło tu również kryjówek hazardzistów, szmuglerów i łowców nagród, a także siedzib potężnych i wpływowych syndykatów przestępczych, gotowych zlikwidować każdego, kto nieopatrznie stanąłby na ich drodze.

Na całe szczęście jednak problemy półświatka nie dotyczyły mieszkańców Świątyni Jedi.
Cóż; może nie tyle nie dotyczyły, co nie dotykały ich bezpośrednio, a dzięki silnej ochronie złożonej z zarówno żołnierzy Republiki, jak i użytkowników Mocy, członkowie Zakonu mogli czuć się bezpiecznie, a wszelką wiedzę o grozie i niebezpieczeństwie tego miejsca zepchnąć na sam skraj świadomości.

Dlatego też z perspektywy Jedi przebywających w wielkiej sali treningowej, zagrożenie nie istniało. Przebywali w hali, za nic mając sobie problemy mrocznej części planety.

Sala ta wyróżniała się od pozostałych nie tylko wielkością, ale również specjalnymi, jednostronnymi szybami, które stanowiły całą jedną ścianę pomieszczenia. Szczególnie podczas wschodów i zachodów słońca, w dni tak pogodne jak ten, widok robił oszałamiające wrażenie. Skupiając się na zapierającej dech w piersiach panoramie, tym bardziej trudno było uwierzyć, że gdzieś tam w dole działy się makabryczne i okrutne rzeczy.

Przekraczając próg sali, Ahsoka Tano raz jeszcze doceniła piękno scenerii, jaka roztaczała się przed jej oczyma.

Ogromne, chylące się ku zachodowi słońce oświetlało ciepłym, czerwonym światłem okoliczne budynki i place. Czasem promienie odbijały się o durastalowe wykończenia co wyższych wieżowców, dając niepowtarzalny efekt oślepiającego, lecz jakże pięknego błysku. W tle jak zwykle uwijały się setki, jeśli nie tysiące wiecznie śpieszących się mieszczan, chcących zdążyć do bezpiecznych siedzib, nim zdradziecki mrok zapanuje nad planetą.
Tuż pod oknami rozpościerał się widok na dwa piętra niżej osadzone patio treningowe, na którym starsi, szykujący się już do Prób adepci, a także bardziej zaawansowani Jedi chętnie ćwiczyli w ciepłe i pogodne dni, takie jak ten. Teraz był on pusty, gdyż była pora wieczornego posiłku – tylko niewielka ilość Jedi krzątała się teraz po Świątyni.

Byli jednakże tacy, którzy woleli jeść w odosobnieniu, bądź zwyczajnie stracili poczucie czasu. Jej spojrzenie powędrowało na nieliczną grupę osób, którym najwyraźniej przytrafiło się to drugie. Zlustrowała uważnie grupę młodzików, którzy ćwiczyli z pomocą smukłych i lekkich plastalowych prętów – broni, którą uczyli się walczyć jeszcze zanim dostawali do ręki ćwiczebne miecze świetlne. Musieli być bardzo młodzi, skoro walczyli właśnie z ich pomocą. Ich ataki były dość nieudolne: wolne, z niepotrzebnym zamachem, opierające się zawsze na sile, zamiast  na wyczuwaniu mocnych i słabych stron przeciwnika. Choć wielce nieskuteczne w prawdziwym starciu, były to mimo wszystko dobre początki, a ich widok wywołał cień uśmiechu na twarzy togrutanki.

Nagle za jej plecami ktoś się zjawił. Nim zdążyła obrócić się i sprawdzić, z kim ma do czynienia, osobnik odezwał się:

— Idzie im całkiem nieźle — podsumował, zgadzając się z jej ostateczną opinią. — Natomiast mają pewien problem z dyscypliną. Mistrz ich klanu złożył na to skargę kilka dni temu.

Mężczyzna postąpił jeszcze krok do przodu i znalazł się w polu widzenia kobiety. Właściwie rozpoznała go już po głosie i wcale nie musiała się odwracać, ale mimo tego postanowiła to zrobić.

— Dlatego tu jesteś? — zapytała. Ona sama spożyła posiłek wcześniej, ale nie widziała, by on również znajdował się wtedy na stołówce.

— Szukałem ciebie, Ahsoko — zaprzeczył Windu, kręcąc przy tym głową. Zaskoczył ją. Przez chwilę zastanawiała się, czego mógłby od niej chcieć.

— Jeśli chodzi o szczegółowy raport, zamierzałam zdać go jutro — uprzedziła, zanim zdążył rozwinąć myśl. Prawdopodobnie o to właśnie chodziło – przez całe zamieszanie nie miała okazji, by złożyć sprawozdanie. Naturalnie nie zamierzała w nim wspominać o niespodziewanym pomocniku.

— Nie przyszedłem w sprawie raportu — sprzeciwił się mistrz Jedi. — Powinienem cię przeprosić za... sytuację, jaka się wydarzyła.

Nie była pewna, o jaką sytuację mogło chodzić. Podniosła pytające spojrzenie na rozmówcę, jednocześnie nieświadomie krzyżując ręce na klatce piersiowej. Odruch.

— Dotarł do mnie meldunek, że nie dostałaś wezwania na posiedzenie. — Mace skłonił się lekko w geście pokory. — W imieniu całej Rady, proszę cię o wybaczenie za to uchybienie. Nie było ono celowe.

Tano skinęła głową, przyjmując przeprosiny do wiadomości. Wydało jej się trochę nie w porządku, iż sam Windu musiał przepraszać za wszystkich.
Z drugiej strony, sama poczuła się nieco niezręcznie, gdy pomyślała, że tak łatwo oskarżyła mistrzów o celowe działanie. Takie myślenie prowadziło na niebezpieczną, mroczną ścieżkę.

— Miałeś dużo na głowie — przyznała pojednawczo, spychając niepokojące myśli na bok.

Mistrza Windu nie trzeba było znać dobrze, by wiedzieć, że jest on z reguły opanowanym i powściągliwym człowiekiem. Ahsoka przez ostatnie lata poznała go dość dobrze, ale i ona się zdumiała, widząc przechodzący przez jego twarz nieszczęśliwy grymas.

— Przez ostatni tydzień nie robiłem nic poza przeglądaniem stosów papierzysk — poskarżył się.

No tak. Mace Windu, jeden z najlepszych szermierzy i obrońców pokoju, choć cenił sobie spokój w Galaktyce bardziej niż prawdopodobnie ktokolwiek inny, nie był mimo wszystko typem osoby, która z radością spędziłaby cały dzień przed biurkiem, przeglądając sklecone przez setki Rycerzy raporty i rachunki. Naturalnie, traktował swoje obowiązki bardzo poważnie. Czasem wręcz zbyt poważnie.

Jednak świadomość, że nie ma nawet czasu by podtrzymać formę, dobijała. Wpojono mu przecież zasady, że niezależnie od wszystkiego Jedi musi pozostać w dobrej kondycji, mając na względzie potencjalne niebezpieczeństwo czające się w pobliżu. Nie mogąc zrobić nic poza ślęczeniem nad linijkami tekstu od rana aż do nocy, czuł się bezradny.

— Powinieneś oddać część pracy klonom, Mace — zaproponowała, widocznie dochodząc do podobnych wniosków. — Nie jesteś w stanie pilnować wszystkiego naraz.

— Mistrz Yoda potrafił — mruknął cicho, wbijając wzrok w podłogę. Stres musiał oddziaływać na niego naprawdę mocno, skoro zachowywał się w ten sposób.

Cóż, czasy, w których takimi sprawami zajmował się Yoda, były zupełnie inne od obecnych, z czego obydwoje zdawali sobie sprawę. Przede wszystkim Zakon nie musiał udostępniać wszystkich sprawozdań rządowi Republiki – przekazywali jedynie najistotniejsze z nich. Wtedy to technicy zajmowali się większością pracy, a Wielki Mistrz jedynie pobieżnie przeglądał sprawozdania, by samemu wiedzieć, co się komu przytrafiło.
Rachunkami zajmował się Republikański Wydział Skarbowy, więc Yoda mógł poświęcić trochę czasu na naukę młodzików i pomóc starszym przedstawicielom Zakonu. Mace Windu, odmawiając pomocy klonów, pozbawił się tego przywileju.

Zamiast odpowiedzieć, togrutanka uniosła nieznacznie jedną rękę, a następnie Mocą przyciągnęła do siebie broń przyjaciela. Zwyczajnie nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji, ale nie spodziewał się, że ktoś będzie próbował ukraść mu miecz we własnym domu. Otrząsnąwszy się z pierwszego zdziwienia, wyciągnął przed siebie rękę, by odzyskać własność. Ahsoka rzuciła okiem na rękojeść, włączyła ją i rzuciła płaskim łukiem w stronę mistrza.

Płynnym chwytem złapał broń w locie. Uśmiechnął się pod nosem. Pochmurna dotąd aura wokół jego osoby rozjaśniła się.

— Refleks nadal masz niezły — rzuciła zaczepnie mistrzyni Tano. Sięgnęła do pasa i aktywowała własne miecze. Shoto, ustawione perfekcyjnie równolegle do podłogi na wysokości szyi, oblało jej twarz bladym światłem. — Jak tam forma?

— Chcesz się przekonać?

Windu wywinął popisowego młynka mieczem. Opuścił broń do dołu. Nagle, zaskakująco szybko i niespodziewanie, natarł na wysunięte do przodu shoto togrutanki. Przekrzywiła broń tak, by miecz przeciwnika zsunął się po skosie i trafił na pustkę. Udało jej się to, lecz nim zdążyła przeprowadzić kontrnatarcie, Mace ciął z boku. Musiała szybko odbić atak długim mieczem; odskoczyła pół kroku w tył, obracając się jednocześnie na wprost nadchodzącego zagrożenia. Walczyła, jak zwykle, techniką Shien, która charakteryzowała się odwrotnym chwytem broni. Uniosła więc rękę do góry, a skierowane z dół ostrze sparowało klingę mistrza Jedi. Dzięki prostym prawom fizyki nie musiała wkładać dużo siły, by podważyć jego broń. Wystarczyło, by koniec jej broni zetknął się nieopodal rękojeści wroga.
Pilnując, by trzymany w górze miecz świetlny nie zaskoczył jej niespodziewaną kontrą, trzymała długie ostrze w pogotowiu, jednocześnie z pomocą krótkiej broni próbując przeprowadzić atak.

Mistrz był jednak na to przygotowany; odchylił tułów, unikając sztychu broni, a następnie złapał własny miecz w obie dłonie. Siła uderzenia z góry zmiażdżyła obronę togrutanki, która straciła równowagę i lekko się zachwiała. Uskoczyła przed ukośnym cięciem znad głowy. Następne, skierowane na klatkę piersiową, udało jej się powstrzymać blokując broń skrzyżowanymi mieczami. Chwilę siłowali się ze sobą, aż togrutanka Mocą podbiła ostrze Mace'a do góry. Z obawy przed błyskawiczną odpowiedzią cofnęła się w tył.

Bardziej wyczuła niż zobaczyła kolejny atak przeciwnika. Próbował wykonać kolejne boczne cięcie. Obróciła się, wyginając ciało tak, by uniknąć trafienia. Zanim skończyła obrót, odpaliła broń, w ostatniej sekundzie blokując następne uderzenie. Odbiła trzy kolejne natarcia.

Nie spostrzegła, że za czwartym razem, oprócz zagrożenia ze strony miecza, w jej stronę zbliżała się także ręka. Skupiona, by precyzyjnie zasłonić się przed bronią, nie zdążyła w porę zareagować, gdy lewa dłoń napastnika wytrąciła jej shoto z ręki.

Na sekundę przeciwnicy zamarli. Ahsoka błyskawicznie rozważała, jak brak krótszej broni wpłynie na jej ofensywę i defensywę przy tak silnym przeciwniku. Mace próbował domyślić się, co postanowi wojowniczka i odgadnąć jej następną taktykę.

Po chwili walka rozpoczęła się na nowo.

★★★

Mroczny wojownik stąpał bezszelestnie, czujnie rozglądając się na boki. Czuł, jak dreszcze przechodzą mu po plecach, a przecież słynął z tego, że to on roztaczał lęk i respekt. To jego powinni się bać. Tymczasem było zupełnie na odwrót.

Wyczuwał intensywnie Ciemną Stronę Mocy buzującą w pomieszczeniu. To dodawało mu trochę odwagi. Takich miejsc w Galaktyce było mało, więc przywykł do walki w trudnych warunkach, gdzie polegał jedynie na mroku własnej duszy. Tak, zdecydowanie, przesiąknięte ciemną materią otoczenie było ogromnym atutem.

Niestety, miał świadomość, że mogło się też okazać jego zgubą.

Bo wszakże któż lepiej umiałby wykorzystać tę mistyczną, przepełnioną złem energię, jeśli nie mistrz mroku i zagadki? Geniusz manipulacji? Wirtuoz kłamstwa i ułudy?

Pogrążone w ciemnościach rusztowania zdawały się rzucać złowrogie, mściwe spojrzenia na mężczyznę, który ośmielił się wkraść na ich teren. Zignorował to osobliwe uczucie. Rozejrzał się uważnie, wsłuchując się też w Moc.

Nic, żadnej zmiany. Choćby najmniejsza zmarszczka na fali Mocy nie zdradziła nadciągającego zagrożenia. Durastalowy pręt nadciągnął znikąd, z nienaturalną siłą i szybkością lecąc w stronę Maula.

Nie wyczuł, ale ciało instynktownie zareagowało na zbliżający się obiekt. Krwistoczerwony miecz świetlny rozbłysł w ciemności, przetapiając durastal w połowie. Na jego nieszczęście jedna z połówek boleśnie uderzyła go w ramię. Skrzywił się, ale nie pozwolił sobie na opuszczenie gardy lub najmniejsze rozproszenie uwagi. Rozejrzał się wokół, próbując ocenić, skąd nadleciał pocisk.

Tym razem coś poczuł. Właśnie to odczucie ocaliło mu wtedy życie. Wyczuwając niepozorną, lecz namacalną zmianę w Mocy, zdołał w porę zasłonić się przed nadchodzącym ciosem.

Najwyraźniej przeciwnik wiedział, że zabawa w chowanego była zbyt ryzykowna. Istniała wszak duża szansa, że Maul wkrótce odkryje jego kryjówkę. Maskowanie sygnatury w Mocy do tego stopnia, by była ona absolutnie niewyczuwalna, pochłaniało całą uwagę użytkownika. Gdyby ktoś zakradł się do niego po cichu, nie zorientowałby się, dopóki nie byłoby za późno.

Postanowił więc uciszyć Zabraka w bezpośrednim starciu. Pokona go, unieruchomi, lecz nie zabije. Nie po prostu. Nie od razu.
Mógł się okazać bardzo cennym nabytkiem, dzięki któremu będzie miał dość siły.

Dwie czerwone klingi starły się ze sobą. W blasku rzucanym przez broń były widoczne twarze przeciwników. Teraz Maul miał już pewność: bladego lica, nawet pokrytego tak licznymi bruzdami i skrytego pod czarnym jak noc płaszczem, nie dało się pomylić.

—  A więc żyjesz... — syknął były Sith, gdy wojownicy odskoczyli od siebie nawzajem.

Odpowiedział mu jedynie kolejny uśmiech, równie lekceważący jak poprzedni. Wydawało się, że żaden nie chce wykonać następnego kroku. Chcieli wybadać się nawzajem, znaleźć granice i słabe punkty. Tak przynajmniej planował Zabrak i wydawało mu się, że tę samą taktykę stosuje jego były mistrz. Mylił się.

Niespodziewanie Palpatine wyskoczył, wirując w powietrzu z bronią gotową do nadziania wroga. Była to ta sama sztuczka, której użył dekadę temu, podczas legendarnego już pojedynku mistrza Windu z Mrocznym Lordem Sithów.

Maul jednak, w odróżnieniu od Jedi, świetnie tę technikę znał. Uskoczył w ostatnim momencie, a gdy Sheev stanął na nogi i zaczął ofensywny pojedynek, Maul skupił się na bezbłędnym manewrowaniu podwójnym mieczem, by w odpowiedni sposób odbijać natarcia i choćby na sekundę nie zrobić żadnej luki w swojej obronie.

Lecz nietrudno było stwierdzić, że przegrywał. Nie wiedział skąd brała się nadludzka prędkość Sitha; że z Mocy – to było jasne, bo Maul sam wykorzystywał ten sposób, by nadążać za błyskawicznymi ciosami napastnika. Ale szybkość, z jaką poruszał się Palpatine, była zawrotna nawet jak na tę technikę.

Nawet nie spostrzegł, kiedy zbliżył się do ściany. Pod cienką tuniką okrywającą górną część ciała poczuł nagle dojmujący chłód durastalowej blachy. Plecami stykał się już z tunelem, którym dotarł. Władanie mieczem, który ostrza ma z obu stron, wymagało trochę przestrzeni. Jego przeciwnik zdawał sobie z tego sprawę i bezlitośnie to wykorzystał.

Maul zrozumiał, że jest na straconej pozycji; bardzo możliwe, że nie ujdzie z tej walki z życiem.

Zorientował się, że prawdopodobnie jest jedyną osobą, która wie, że wizja terroru i dyktatury Lorda Sidiousa na nowo przestała być senną marą. Jej cień stał się fatalną rzeczywistością, a zwiastun tych okrutnych czasów miał przed swymi oczyma.

Co więcej, najpewniej zabierze tę tajemnicę do grobu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro