Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Łagodne wici Mocy coraz śmielej i pewniej zapuszczały się w głąb ciała Caleba, przyspieszając gojenie się ran i próbując wykryć ewentualne groźniejsze uszkodzenia. By wyleczyć dwie rany brzucha potrzebni byli specjalnie szkoleni uzdrowiciele, ale podstawowe szkolenie rycerzy Jedi obejmowało naukę podstawowej pomocy, która zapobiec miała wdaniu się infekcji bądź zatruciu organizmu – mogło to prowadzić do nieodwracalnych zmian, które negatywnie wpływały na dalsze życie potencjalnego poszkodowanego.

Ahsoka nigdy nie była dobra w uzdrawianiu. Jako młodzik o wiele bardziej interesowała się fechtunkiem, do którego miała wszakże nie lada predyspozycje. Gdy zdecydowała się opanować niezbyt dobrze znaną, a zarazem wymagającą technikę Shien, wielu mistrzów było pod wrażeniem jej szermierczych zdolności. Skupiła się na tą m rozwijaniu talentu, a gdy wybuchła wojna, lekcje uzdrawiania dla wszystkich Jedi odrzucono w kąt na rzecz wojennego rzemiosła. Jako jedna z lepszych, ale także ze względu na jej trudny charakter, przydzielono jej wreszcie długo wyczekiwanego nauczyciela. Została padawanem, choć nie wszystko potoczyło się wtedy po jej myśli.

Po zakończeniu wojny próbowała powrócić do porzuconych nauk i tylko dlatego potrafiła teraz wyleczyć powierzchowną ranę na ramieniu Caleba. Dyscyplina ta wciąż jednakże miała przed nią mnóstwo sekretów i tajemnych formuł, których prawdopodobnie nigdy nie będzie jej dane poznać. Całe szczęście, że tym razem ta odrobina wystarczyła. Powolne, ale systematyczne leczenie za pośrednictwem wici Mocy dawało pożądane efekty.

Nagle jednak w przesyłaniu energii przeszkodził jej impuls Mocy. Początkowo zignorowała go, starając się nie poświęcać zjawisku większej uwagi. Lecz moment później nastąpiło kolejne minimalistyczne zaburzenie. Ktoś marszczył fałdy Mocy dookoła. Jeszcze raz. Następny.

Rozpraszające.

— To przeszkadza — zauważyła w pewnej chwili, nie poruszając się ani o milimetr ani nie uchylając nawet powiek. Nie musiała tego robić. Wystarczyło na chwilę wrócić do rzeczywistości i delikatnie wysondować otoczenie, by zrozumieć co się tak właściwie dzieje.

Zabrak mruknął bliżej nieartykułowany dźwięk pod nosem i odłożył na półkę żeton do crokina, którym bawił się niespełna minutę temu, lewitując nim między palcami.

Ahsoka bez słowa wróciła do leczenia, w duchu przypominając sobie, że powinna się wreszcie upomnieć o własnego droida medycznego na pokładzie, który był na większości statków wylatujących na misje Jedi. Tym razem jednakże wejście w trans nastąpiło już po kilku minutach, więc nie miała czasu dłużej tej sprawy roztrząsać. Gdy trzy godziny później udało jej się otworzyć oczy, odnosiła wrażenie jak gdyby minęło ledwie parę chwil, choć zdecydowanie męczących i trudnych chwil. Był to swego rodzaju sukces, bo mimo wielu godzin spędzonych nad leczeniem pod okiem mistrzów uzdrowicieli, te techniki nadal sprawiały jej trudność. Wstała, chwiejąc się ledwie zauważalnie na nogach. Uzdrawianie było wyczerpujące.

Nie zauważając rogatego mężczyzny w pomieszczeniu, skierowała się w stronę sterowni. Na statku oprócz tych dwóch pomieszczeń był jedynie odświeżacz oraz ładownia, w której były wojownik Sithów raczej nie miałby zbyt wielu zajęć.

Darth Maul, zgodnie z jej przewidywaniami, tym razem znajdował się w kokpicie. Był pochłonięty wnikliwą analizą tekstu na datapadzie, koncentrując się na kolejnych linijkach raportu opatrzonego zamaszystym elektronicznym podpisem. Mogłoby się zdawać, że nie dostrzegł togrutanki, ale prawda była taka, że wyczuł od razu moment, w którym zakończyła wstępne uleczanie rycerza Jedi.

— Co się stało z twoim statkiem? — zapytała Ahsoka zajmując fotel drugiego pilota i obracając się na nim tak, by być skierowaną twarzą do wojownika. Uznała, że to dobry czas na zadanie tego pytania. Gdyby jego transport nie został uszkodzony, nie pakowałby jej się na pokład. A skoro już to zrobił, chciała znać szczegóły.

Błyskawicznym ruchem gałek ocznych oderwał spojrzenie od raportu, by zwrócić uwagę na towarzyszkę podróży. Nie wydawała się zaniepokojona, ocenił szybko. Bardziej... zmęczona.

— Tamten człowiek go zestrzelił. — wyjaśnił, wspominając obojętnie delikwenta. Ludzie ze Świtu, którzy otrzymali polecenie trzymania się trochę z tyłu w swoich dobrze maskowanych, przemytniczych myśliwcach, powinni go już znaleźć i zapewne upychali go właśnie do którejś z jednoosobowych maszyn.

Wspomnienie o nieszczęśniku przypomniało togrutance o następnej sprawie. Postanowiła ponownie zadać pytanie, widząc, że ma dziś szansę uzyskać jakąkolwiek odpowiedź. Zabrak był bardziej rozmowny niż zwykle.

— A twoi ludzie? Kim są i jak się nim zajmą?

— Szkarłatny Świt. Zabiorą go do tajnej bazy, a tam zajmę się nim ja. — odparł zwięźle. Niechętnie udzielał jej informacji na temat obecnego zajęcia. Nie ze względu na jej przynależność, ale dlatego, że sam nie wiedział zbyt wiele, a to bezgranicznie go frustrowało. Człowiek z jego wpływami i jego władzą już dawno powinien mieć wszelkie informacje na tacy. Najwyraźniej wreszcie natrafił na godnego przeciwnika... tyle że wcale a wcale mu się to nie podobało. Ktoś sobie z niego kpił. Stworzył grę, w której sam ustala, modyfikuje i nagina zasady wedle własnego życzenia. Naśladował go, skutecznie na każdym kroku przypominając, że jest w tym lepszy. Prawdopodobnie czerpał z tego nie lada satysfakcję, ale wkrótce czekało go niemiłe zaskoczenie. Jeśli myślał, że Maul będzie brał w tej pożałowania godnej zabawie udział, gorzko się mylił. Nie pozwoli kolejny raz uczynić z siebie marionetki. Już nie.

Ahsoka skrzyżowała ręce na piersi i odchyliła się lekko, by oprzeć plecy na miękko wyściełanym fotelu. Wciąż odczuwała znużenie i najchętniej udałaby się na spoczynek, ale perspektywa pozostawienia losu i życia dwójki ludzi w rękach niezrównoważonego psychicznie mężczyzny nie napawała ją entuzjazmem. Przez myśl jakoś jej nie przeszło, że podczas tej podróży właściwie zrobiła to już wiele razy, dlatego rzuciła mu jedynie sceptyczne spojrzenie.

— Zamierzasz go zabić? — spytała, uważnie obserwując jego reakcję. Doskonale wiedziała, że Zabrak, jak na Sitha przystało, świetnie odnajdywał się w iluzji oraz łgarstwie i potrafił kłamać bez mrugnięcia okiem.

— Zabić? — zadumał się. — Nie nie, nie chciałem go zabijać. Odczytam jego myśli, a potem użyję jako przynęty. Istnieje spora szansa, że znajdę kolejny trop.

— Trop... do odkrycia, kto za tym wszystkim stoi? — upewniła się. Przypominało jej to do złudzenia rozmowę sprzed bodaj dziesięciu laty.

— Tak... — kiwnął głową. — Zgadza się.

Umilkli. Ahsoka wróciła pamięcią do poprzedniej rozmowy, podczas której Maul zasugerował powrót Palpatine'a. Wizja ta napawała ją istnym przerażeniem. Doskonale miała w pamięci wydarzenia kończące wojny klonów. Poczuła ciarki przechodzące jej po plecach.

Z pedantyczną dokładnością była w stanie odtworzyć niektóre z tamtych zdarzeń, a niektóre wydawały jej się snem, koszmarem, alternatywną rzeczywistością. Choć minęło tyle lat, nadal boleśnie odczuwała niektóre skutki podjętych wtedy decyzji. A jednak wiedziała, że gdyby nie ich interwencja, byłoby znacznie, ale to znacznie gorzej.

Na początku nie wierzyła Maulowi, ale jego nieustępliwość i twarde argumenty sprawiły, że zdecydowała się mu zaufać. Gdy ten wyjawił jej, jak według niego może dojść do przejęcia władzy absolutnej przez Sidiousa, sprzeciwiła się. Armia Republiki nigdy nie zwróciłaby się przeciw nim. Lojalność dla klonów jest najwyższą wartością.
Gdy jednak wojownik rzucił pytaniem, co gdyby Sheev ich do tego zmusił, nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. I dla niej poszczególne elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca, choć początkowo nie chciała się do tego przyznać. Podejrzenia Rady Jedi, tropienie nieuchwytnego lorda Sithów, który sztukę kamuflażu opanował do perfekcji, tajemnicze zniknięcia postaci z sekretami, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego... wszystko składało się w całość, choć wciąż jeszcze zamgloną i nie do końca klarowną.

— W mojej wizji — ciągnął wtedy — mój były mistrz przeciąga Skywalkera na swoją stronę kiedy Jedi już wiedzą kim jest.

— Ale nie wiedzą. Jeszcze — odparła.

Potężny łomot przerwał im ostrożny dialog, a tumany dymu i gorącego powietrza na nowo wypełniły salę, podrywając część szklanych odłamków ponownie w górę. Kolejny statek spłonął. Kolejni ludzie zginęli, poświęcając życie dla ideałów.

A losy bilardów innych istot stanęły na granicy życia i śmierci nieświadome istnienia nawet ułamka piekła, które miało nadejść. Musieli działać szybko.

— Co zamierzasz zrobić z Anakinem? — spytała Tano, po raz kolejny ignorując kruszącą się na ich oczach płonącą scenerię.

Zawahał się.

— Przeciągnąć go na naszą stronę, oczywiście. — skłamał, opuszczając wreszcie dłoń i powolnym krokiem maszerując w jej stronę. Odruchowo postąpiła jeden krok w tył, ale potem zatrzymała się. Odważnie spojrzała w jego oczy, nie czując ani grama zaufania. O ile w chęć powstrzymania katastrofy, która odbiłaby się również na nim była skłonna uwierzyć, ani trochę nie dawała wiary w dobrotliwość i heroiczność spowitego mrokiem wojownika. Nie musiała widzieć w jego oczach fałszu by wiedzieć, że jego zamiary są zgoła inne.

Mogłaby wprost oznajmić mu, że nie dała się zwieść do perfekcji opanowanym sztuczkom, ale doprowadziłoby to do całkowitego zerwania jakże cienkiej i niepewnej nici porozumienia. Niezależnie od intencji, mieli wspólny cel. Dlatego postanowiła pozwolić mu grać w jego grę. Na razie.

— A z Palpatinem? — spytała. Choć nie przyznał tego otwarcie, jego okrutny i wyjątkowo podły uśmieszek posłużył za idealną odpowiedź. Nie ulegało wątpliwości, co były uczeń zamierza zrobić swojemu mistrzowi. Co dziwne... Ahsoce ta myśl jakoś szczególnie nie przeszkadzała.

— Zobaczymy — odrzekł, ostatecznie zatrzymując się na metr przed togrutanką i raz jeszcze wyciągając dłoń. Złowrogi uśmiech nie opuszczał jego twarzy. — Mam rozumieć, że umowa stoi?

Tano wzięła głęboki wdech, po czym zdecydowanym ruchem uścisnęła prawicę byłego Sitha. Była Jedi spojrzała mu głęboko w oczy twardym jak stal, nieprzeniknionym i wyjątkowo zdeterminowanym spojrzeniem.

— Stoi.

Subtelna, ale bezproblemowo wyczuwalna zmiana w rytmie pracy silnika wytrąciła ją z rozmyślań. Pojazd kosmiczny zatrzymał się. Chwilę temu wyszli z nadprzestrzeni, a przed nimi zamajaczyła się imponująco rozbudowana i wiecznie żywa stolica Republiki – Coruscant.

Maul w milczeniu przesłał kody do wieży kontroli lotów, bez skrępowania wykorzystując tożsamość siedzącej obok togrutanki. Nie zareagowała, choć doskonale zdawała sobie sprawę z jego wyczynu. Jej myśli, choć mniej intensywnie, wciąż krążyły wokół rozegranych niegdyś wydarzeń. Zabrak od początku wyczuwał, że buja głową w obłokach, choć oczywiście nie mógł znać przedmiotu jej rozmyślań. Z początku to ignorował, samemu oddając się rozważaniu bieżących spraw, ale wkrótce uznał, że cisza zaczyna go irytować. Kierując statek ku powierzchni planety i sterując nim tak, by naprowadzić go na obrzeża Galactic City, odchrząknął znacząco i zerknął z ukosa na towarzyszkę.

— Wygląda na to, że nasza mała wspólna przygoda dobiega końca — zauważył wyjątkowo odkrywczo, a po chwili wbił spojrzenie z powrotem w przestrzeń przed sobą. Musiał znaleźć odpowiednie do wyładowania miejsce. Na tyle blisko Podziemi, by nie musiał tłuc się przez pół miasta piechotą, ale i na tyle od nich daleko, by przypadkiem nikt nie zauważył, jak wysiada z luksusowego promu Jedi w towarzystwie jednej z najbardziej rozpoznawalnych ostatnimi czasy reprezentantów.

— Tak myślisz? — odpowiedziała średnio zainteresowana mistrzyni. Była trochę skołowana po wytrącaniu z własnych myśli, a zdanie Maula było na tyle zaskakujące, że nie miała czasu go przeanalizować.

— Opuszczę cię jak tylko zawitamy do stolicy — obiecał, ostatecznie namierzające lądowisko z wolnymi miejscami na znośnych koordynatach. Wpisał współrzędne w komputer i włączył autopilota, po czym wstał i bez słowa skierował się w stronę wyjścia z kokpitu. Tano rzuciła pobieżnie okiem na miejsce, które sobie wybrał i również poderwała się z siedzenia, ruszając w ślad za nim.

Gdy Maul wyszedł ze sterowni, pierwszym co przykuło jego uwagę był leżący na kanapie chłopak. Wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się młodzieńcowi, więc zaciekawiony zbliżył się w jego kierunku. Wciąż był nieprzytomny, a oddech miał dość płytki, choć jego stan nie był bardzo groźny. Wojownik domyślił się, że Ahsoka nie dysponowała dużymi umiejętnościami w tym zakresie, co potwierdzało jej ledwie wyczuwalne (i zapewne zamaskowane w dużym stopniu Mocą, ale wciąż wykrywalne) zmęczenie. Uśmiechnął się podstępnie pod nosem. Ta wiedza może mu się kiedyś przydać, choć właściwie nie miał jeszcze pojęcia do czego.

Tym razem to jego wytrąciło z rozmyślań szarpnięcie, tym razem znacznie mocniejsze niż przy wyjściu z nadprzestrzeni. Statek wylądował, co sekundę później potwierdził otwierany automatycznie trap, który opuścił się w dół z głośnym sykiem.

Odwrócił się i od razu natrafił na skanujące go wzrokiem zaciekawione spojrzenie togrutanki. No tak, pochylał się nad jakimś byle Rycerzem Jedi i urządzał sobie bezsłowne debaty. Coraz lepiej.

Przeniósł wzrok dalej; trap był już otwarty. Ruszył w jego kierunku, nie zaszczycając Caleba ostatnim przelotnym spojrzeniem. Wyczuł, że Tano postąpiła za nim. Zatrzymała się dopiero na krańcu trapu, podczas gdy on był już trzy metry dalej. Obrócił się w jej stronę.

— To do zobaczenia, lady Tano — skłonił się z kpiącym uśmieszkiem. Przekręciła oczami, ale nie udało mu się jej sprowokować. Nadal pozostała poważna. Widocznie coś nadal ją dręczyło. Zawahał się. — Wiesz, minęło trochę czasu, ale... gdyby coś się działo, znasz miejsce.

Jej emocje mało go obchodziły, ale zdawał sobie sprawę, że jeśli coś zajmowało jej głowę, musiało być poważne. Jeśli i jego przypuszczenia były prawdziwe, wówczas mieli nie lada problem... a wtedy jedynym rozwiązaniem był powrót do tego, co kiedyś. Musiał jej o tym przypomnieć choćby w taki sposób. Razem byli silniejsi.

Ledwie zauważalnie skinęła głową, ale w żaden sposób nie odpowiedziała na jego ofertę.

— Spróbuj nie dać się zabić, Maul — rzuciła, krzyżując ręce na piersiach i obdarowując go sceptycznym, choć trochę rozbawionym spojrzeniem. — I... powodzenia.

Niech Moc będzie z tobą było zarezerwowane dla przyjaciół i towarzyszy broni, a oni bynajmniej nimi nie byli. Nie byli też wrogami, choć Jedi nadal usilnie szukali zbiegłego Dartha Maula i starali się go wytropić, by ostatecznie postawić przed sądem. Jakimś dziwnym przypadkiem nie udało im się jednak wpaść na jego trop ani na chwilę. Szczęście, przyjacielska pomoc, przysługa, mroczne szkolenie pod okiem Dartha Sidiousa? To pozostawało tajemnicą.

Rozeszli się w swoje strony. Zabrak już po kilku krokach rozpłynął się w powietrzu, mistrzowsko wykorzystując maskowanie cienia i nieuporządkowanie terenu, by wtopić się w tło i nie zostać uchwyconym przez kamery i zbyt wścibskie roboty. Mistrzyni Jedi natomiast zwróciła się z powrotem do wnętrza statku, by niespełna minutę potem kierować nim już do wnętrza Świątyni. Podróż nie zajęła wiele czasu, raptem kilka minut.

Postawiła bezpiecznie prom w hangarze, a jej uwadze nie umknęła znajoma obecność czekająca przy jego wejściu. Obok mężczyzny czekały już specjalnie wysłane droidy, których zadaniem bezsprzecznie było zabrać rannego Dume'a do skrzydła szpitalnego i odpowiednio się nim zaopiekować.

Nieśpiesznie opuściła statek, po drodze mijając się z robotami i udzielając im krótkich i rzeczowych informacji na temat a stanu Rycerza. Przyjaciel już czekał, a po jego nieprzeniknionej zwykle twarzy błąkały się iskierki zadowolenia.

— Widzę, że pomimo komplikacji na obrzeżach miasta udało ci się odbyć kolejne szczęśliwe lądowanie — zauważył, na chwilę odrywając jedno ramię od splecionych na torsie rąk, by dodać gestykulację do swojej wypowiedzi.

— Negocjacje na Naboo były krótkie? — zapytała, zatrzymując się na moment przed mistrzem Jedi w geście powitania.

— Właściwie w ogóle się nie odbyły — przyznał szczerze Obi-Wan, podejmując powolny marsz w kierunku głównej części Świątyni Jedi. Ahsoka zrównała się z nim, bo mimo iż korytarz był dość wąski, wciąż nie było problemu by dwie osoby szły w nim obok siebie. Szczególnie że znajdowali się w rzadziej wykorzystywanej części hangarów, w której zwykle znajdowało się naprawdę mało strażników pokoju na raz.

— Konflikt został rozstrzygnięty zanim w ogóle dotarłem na planetę — kontynuował mistrz Jedi, splatając ręce za plecami i poświęcając dłuższą chwilę na przypatrzenie się złotej ozdobie nad ich głowami. — Normalnie zgodnie z procedurami pozostałbym na miejscu, by dowiedzieć się, co się właściwie stało, ale... pilne wezwanie Rady uznałem za ważniejsze.

— Wezwanie? — zdziwiła się Tano. Odruchowo sięgnęła po swój komunikator, ale nie znalazła na nim żadnej oznaki przychodzącej wiadomości. Zauważając jej gest kątem oka, Kenobi wyjaśnił:

— Zwołano nagle posiedzenie. Nie otrzymałaś komunikatu?

Pokręciła przecząco głową, starając się ukryć irytację, a długie już niemal do podbrzusza montrale odtańczyły skoczny taniec.
— Nie.

Obi-Wan przybrał skonsternowany wyraz twarzy i wydał z siebie zaskoczone westchnięcie.

— Musiała zajść pomyłka — uznał nie bez troski, choć gdyby ktoś nie znał go tak dobrze, mógłby jej wcale nie zauważyć. Mężczyzna był raczej powściągliwy w okazywaniu emocji.

— Nie wydaje mi się — skrzywiła się lekko togrutanka. — Obi-Wanie, spójrzmy prawdzie w oczy. Niemal połowa Rady nie uważa, że w ogóle zasługuję na to stanowisko.

Kenobi nie mógł się z nią nie zgodzić: jej kandydatura do Rady Jedi bynajmniej nie została przeforsowania dzięki jej osiągnięciom, a w znacznej mierze zdobyta przez reprezentatywność i rozpoznawalność na wielu światach. Choć nikt nie kwestionował jej zdolności przywódczych i szermierczych, cała Rada zgodna była co do tego, że osoba zasiadająca w ich zgromadzeniu musi być wszechstronnie rozwinięta. Bardzo silnym argumentem przeciw niej było to, że wojna się skończyła. Jedi powinni się skupić na naukach ściśle związanych z byciem strażnikami: uleczaniem, cierpliwością i chłodną analizą ale jednocześnie współczuciem. Tymczasem Ahsoka... cóż. Cierpliwością nie grzeszyła, a rozwój pod okiem impulsywnego Anakina nie pomógł jej pozbyć się lub choćby wytłumić tej cechy, a wręcz przeciwnie. Leczenie za pośrednictwem Mocy też nie było jej silną stroną...
Ale ostatecznie Zakon Jedi miał przejść reformy, a młoda Tano stała się wręcz ikonicznym symbolem tych zmian. Po prawdzie Jedi nigdy nie mieli jako takiego wyboru, czy im się to podobało, czy też nie.

Nie oznaczało to jednak, że wszyscy byli zwróceni przeciw niej, czego chociażby on był idealnym przykładem. Wiedział, że zbyłaby go tym jak długo się znają i więzią z Anakinem, tak więc postanowił podejść do tego od innej strony.

— Mistrz Windu wie, że zasługujesz.

Była to prawda. Z początku było to sporym zaskoczeniem dla pozostałych członków Rady, gdy pierwszym, który przystał na nowe warunki działania Jedi okazał się Mace Windu. Gdy jednak zaraz za nim potaknął Yoda, postanowili powstrzymać się od komentarzy i po prostu wyrazić własne zdanie w ten sposób, by nie obrazić dwóch najbardziej szanowanych Jedi.

Widząc nieprzekonanie na twarzy togrutanki, prędko dodał:
— Wiesz, że akceptacja mistrza Windu oznacza akceptację całej Rady.

Cóż, to nie ulegało wątpliwości. Zważywszy na to, że mistrz Yoda był u kresu swych dni i świadomie wycofywał się z życia Zakonu, decydujący głos w sprawach wielkiej wagi niemal zawsze miał właśnie Windu. Mace zdawał się obdarzać młodą dziewczynę wielką jak na niego sympatią, odkąd wróciła i zasiadła na miejscu w Radzie. Sympatią, w której krył się także podziw i szacunek dla jej osoby.

— Problemem nie jest wspólna opinia Rady, a indywidualne poglądy mistrzów. Nie pochwalają zmian. Z niechęcią uznają moje miejsce w radzie. Nie uważają go za uczciwie zapracowane i zasłużone. Nie doceniają moich umiejętności, widzą tylko reprezentanta zmian, który był im potrzebny przez naciski Senatu.

— Swoimi samodzielnymi decyzjami i wykazywaniem ignorancji wobec ich opinii nie polepszasz swojej sytuacji — zauważył z przekąsem mężczyzna, nawiązując do ostatniego posiedzenia Rady. Decydując się samowolnie na podróż na ratunek Calebowi i czekając jedynie na aprobatę mistrza Yody raczej nie wykazała się pokorą i okazaniem respektu.

— Możliwe — przyznała obojętnie togrutanka. — Ale odnoszę wrażenie, że z dnia na dzień coraz bardziej przypominamy tych Jedi, którymi byliśmy podczas wojny.

Obi-Wan Kenobi westchnął ciężko i przystanął, wbijając wzrok najpierw w ziemię, a następnie młodą wojowniczkę. Jego oczy wyrażały żal i i cichą rezygnację.

— Wygląda na to, że w tej kwestii Anakin miał rację, Ahsoko — przyznał niechętnie. Zgodnie z jego przewidywaniami, kobieta skrzywiła się i uciekła spojrzeniem w bok.

— Obi-Wanie, proszę — szepnęła. W jej głosie wyczuwał bezgraniczny smutek, na który sam poczuł falę napływającego żalu. — Nie chcę o nim rozmawiać.

Kenobi z trudem zapanował nad grymasem, który cisnął mu się na usta. Z chęcią przyznałby jej rację, powiedział, że współczuje... ale wiedział, że nie może. Trwało to już zbyt długo, a ona musiała zrozumieć, że nie może wiecznie obwiniać Skywalkera za to co się stało.

— Ahsoko, Anakin podjął swoją decyzję, tak jak ty podjęłaś swoją — rzekł łagodnie, pod wpływem ojcowskiego impulsu kładąc dłoń na jej ramieniu. Niechętnie obróciła twarz ku niemu. — Widocznie jemu było dane kroczyć inną ścieżką, a nam inną.

Widząc jej słaby, zrezygnowany uśmiech puścił ją, a następnie rozpoczął powolną wędrówkę do sali obrad.

— Obi-Wanie? — usłyszał tuż za sobą. Zatrzymał się, choć nie zamierzał się odwracać. Chciał jej zapewnić choć chwilę prywatności, by mogła przygotować się psychicznie. — Dziękuję.

Uśmiechnął się minimalistycznie i poczekał, aż się z nim zrówna. Ruszyli w milczeniu za zebranie Rady.

★★★

Niczym cień włamał się do własnego królestwa, niepostrzeżenie przemykając między strażnikami i lawirując w labiryncie kamer i droidów. Jego kryjówka była jednym z najlepiej strzeżonych miejsc na planecie, a ochrona była wyrachowana i czujna, ale w końcu to on był tutaj królem i władcą. Znał wszystkie zakamarki, sekretne przejścia i ślepe kąty. Mógł pojawiać się i znikać kiedy chciał, co potęgowało respekt jego podwładnych. Doskonale.

Wykorzystując moment nieuwagi swojej prawej ręki, wśliznął się bezszelestnie na prosty tron z ciemnego kamienia, który sprawiał wrażenie ciemnozielonego przez słaby blask jarzeniowych lamp zainstalowanych w pomieszczeniu. Lubił mrok. Nie potrzebował więcej światła.

Już w drodze nasunął na siebie ciemny kaptur, więc gdy wreszcie zdecydował się chrząknąć, by zwrócić na siebie uwagę, nic dziwnego, że stojący parę kroków dalej falleen podskoczył w przestrachu. Na jego twarz wpełznął złowrogi uśmieszek. Reakcja istoty go bawiła.

Po chwili jednak spoważniał. Miał pilną sprawę do załatwienia. Później może zapewnić sobie rozrywkę. Teraz nie miał na to czasu.

— Mają go? — spytał rzeczowo groźnym, ochrypłym głosem.

— T-tak, lordzie Maul — odparł sługa, płaszcząc się przed nim nieudolnie. Wyczuł bez problemu, że wciąż był zakłopotany i trochę przerażony. Dobrze. Tak powinno być.

— Prowadź — rzucił były Sith tonem nieznoszącym sprzeciwu, wstając ze swojego tronu. — Czas, by nasz mały przyjaciel opowiedział o swoim mistrzu coś ciekawego.

Falleen mruknął pod nosem jakieś służalcze potaknienie i podreptał szybko w stronę wyjścia, mając na uwadze, że Zabrak kroczy dumnie tuż za nim. Z gulą w gardle nacisnął przycisk, a drzwi rozsunęły się bez najmniejszego szmeru. Skierował się w stronę więziennej części kompleksu. W podróży towarzyszyła mu nieustanna świadomość obecności mrocznego rycerza tuż za nim, choć był pewien, że gdyby się obrócił, nie zdołałby go dojrzeć. Mrok otaczał ich z każdej możliwej strony, i choć jarzeniówki rzucały tępe światło na korytarz, ledwie kilka minut temu przekonał się, że dla niego nie stanowiło to żadnej przeszkody. Mimowolnie zadrżał, gdy po przystanięciu przed odpowiednią celą usłyszał wypuszczane przez wojownika ze świstem powietrze.

— T-to tutaj, panie — wydusił, po czym prędko usunął się w bok.

Maul wszedł do celi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro