❶
Togrutanka biegiem przemierzała szerokie i bogato ozdobione korytarze Świątyni Jedi. Nie zwracała uwagi na otoczenie, jej myśli krążyły jedynie wokół jednego słowa: zdążyć. Jej wysokie buty na grubym obcasie dźwięcznie stukały o wypolerowaną posadzkę, a dwie szare rękojeści świetlnych mieczy obijały się bezgłośnie o biodra kobiety, która właśnie wchodziła w zakręt. Przez swoją nieuwagę wpadła na astromechanicznego droida, omal się przy tym nie wywracając. Zamachnęła się rękami do przodu, próbując złapać równowagę, co szczęśliwe jej się udało. Niemal w tej samej chwili, gdy wróciła do stabilnej pozycji, biegła już dalej, odwracając w stronę biednego robocika głowę i wykrzykując jedynie roztargnione Przepraszam!
Gdy dobiegła pod obstawione dwoma strażnikami Jedi drzwi, zatrzymała się i podparła ręce na kolanach, by złapać z powrotem oddech. Jednocześnie spojrzała na chronometr wmontowany w panel zamontowany na lewym nadgarstku. Udało się.
Skinęła obu strażnikom głową, a ci bez słowa odsunęli się na boki, robiąc jej przejście. Gdy podeszła dostatecznie blisko, wysłała wić Mocy w kierunku panelu, a odrzwia rozsunęły się z cichym sykiem, wpuszczając ją do środka kolistego pomieszczenia. Większość już się tam zgromadziła, lecz spotkanie jeszcze się nie zaczęło. Część zebranych rozmawiała na stojąco w dwu- lub trzyosobowych grupkach, część siedziała już na swoich siedzeniach. Togrutanka postanowiła dołączyć do tej drugiej, zdecydowanie mniej licznej grupy. Niepostrzeżenie zajęła swoje miejsce i oparła plecy o oparcie wygodnego fotela. Jej przybycie pierwszy zauważył sąsiad po prawej, również siedzący już mistrz Windu, który skinął jej uprzejmie głową.
— Mistrz Mundi będzie nieobecny — zagaił, przypatrując się bliżej nieokreślonemu punktowi w przestrzeni. — Jego misja na Utapau się przedłuża.
— Połączy się za pośrednictwem hologramu? — zapytała, zwracając na niego swoją uwagę.
— Jeśli nic mu w tym nie przeszkodzi, pewnie tak — odparł Mace, prostując się. Niemal wszyscy zajęli już miejsca, a w drzwiach pojawił się ostatni z zaproszonych. Mała, zielona istota podpierała się na laseczce i z powagą przestąpiła próg sali Rady Jedi. Nieśpiesznym krokiem podeszła do ostatniego pustego siedzenia i wgramoliła się na nie. Gdy już znalazła sobie dogodną pozycję do siedzenia, znieruchomiała i z uwagą zlustrowała twarze pozostałych. Jedno miejsce było bez właściciela, na dwóch zamiast namacalnych osób spoczywały holograficzne wizerunki ich właścicieli. Reszta była obecna. Gdy wzrok stworzenia zatrzymał się na Windu, człowiek odchrząknął i zdecydował się zabrać głos.
— Mistrzu Yoda, czy możemy zaczynać?
Wiekowy mistrz Jedi skinął zieloną głową, a na środku pomieszczenia rozbłysnął ogromny hologram.
— Pierwsza sprawa dotyczy zaopatrzenia z Naboo — rozpoczął mistrz Plo. — Otrzymaliśmy meldunek, że od jakiegoś czasu ładunki wiezione drogą naziemną do stolicy są przechwytywane przez, jak podtrzymują świadkowie, zgraję Gungan uzbrojonych w blastery. Gunganie zaprzeczają i wypierają się przy tym jakiegokolwiek użytku broni palnej. Konflikt między nimi narasta się, a królowa za pośrednictwem senatora przedstawiła swój problem Republice, prosząc o interwencję Jedi.
— Mogę się tym zająć — zaoferował drugi z nieobecnych ciałem mistrzów, Obi-Wan Kenobi. — Wciąż znajduję się w sąsiednim systemie, a moja misja właśnie dobiegła końca.
— A więc polecisz tam, mistrzu Obi-Wanie — przytaknął mistrz Windu z powagą.
— Obawiam się, że nasza kampania na Utapau może jeszcze trochę potrwać — poinformował zebranych Ki Adi Mundi. — Zakończyliśmy wstępne negocjacje, ale cena wciąż pozostaje wielką niewiadomą. Nie mamy pojęcia, ile zechcą za tresowanie tych zwierząt.
— Varactyle mogłyby znacznie ułatwić misje na wyboistym terenie, nie tylko nam, ale i klonom. — zauważył Obi-Wan. — Dobrze byłoby przekonać Pau'an do współpracy pod tym względem. Poradzisz sobie z tą sprawą sam, mistrzu Mundi, czy mamy wysłać ci wsparcie?
— Mieszkańcy potrzebują czasu. Sądzę, że bez problemu uporam się z tym zadaniem bez pomocy. — zapewnił Jedi.
Mistrz Koon skinął głową w oznace akceptacji.
— Nasi informatorzy donieśli o kolejnych zamieszkach powodowanych przez Mandalorian.
— Coś konkretnego? — zaciekawiła się togrutanka, przypominając sobie swoje własne doświadczenia z wojowniczymi, ale i wybuchowymi Mandalorianami. Plo Koon pokręcił głową.
— Nadal nie wiemy, co próbują osiągnąć i komu stawiają opór. Nie chcą z nami rozmawiać i nie życzą sobie naszej interwencji, więc sprawa chyba jest jasna. Musimy nadzorować tę sprawę, ale dopóki nie ma bezpośredniego zagrożenia, powinniśmy zachować bierną postawę wobec ich działań.
— Palpatine również nie wydawał się bezpośrednim zagrożeniem — zauważyła złośliwie kobieta, nim zdążyła zatrzymać język za zębami.
— Kryzys Lorda Sithów został zażegnany, mistrzyni Tano — odbił piłeczkę Kel Dor. W jego wymowie była ledwie wychwytywalna nutka nagany, ale i zakłopotania i żalu.
— Ślepi byliśmy, prawdą to — przyznał niespodziewanie mistrz Yoda, schylając z szacunkiem głowę w stronę Ahsoki. — Nadmierna pewność siebie zwodziła nas. Ponieść...
— Sir, mam nadzieję, że nie przeszkadzam — odezwał się nagle modulowany filtrem z hełmu głos, a ułamek sekundy później na środku pomieszczenia wyświetlił się holograficzny wizerunek komandora Cody'ego. — Właśnie otrzymałem sygnał alarmowy od rycerza Dume'a. Prosi o szybką ingerencję i przesyła zapis holograficzny sytuacji — zameldował klon.
Najbardziej zasłużeni podczas Wojen Klonów komandosi mogli zrezygnować ze służby, lecz wielu z nich mimo to pragnęło w jakiś sposób przysłużyć się Republice. Dość szybko okazało się, że klony mogą się przydać w przechwytywaniu meldunków od przebywających w terenie Jedi i rozporządzania nimi. Drobnymi sprawami zajmowali się od ręki, wysyłając potrzebne zaopatrzenie lub kontaktując się z odpowiednią ekipą. W przypadku większego zagrożenia mogli wysyłać wsparcie w postaci żołnierzy, a w ostateczności kontaktowali się ze starszyzną ze Świątyni, którzy sami decydowali o dalszych krokach w trudnej sytuacji.
Jeśli Cody zawracał im głowę podczas zebrania Rady, sprawa musiała przedstawiać się poważnie.
Komandorowi chwilę zajęło, nim odpowiednio skalibrował łącze, by zamiast jego wizerunku wyświetlił się holozapis tego, co udało się zarejestrować Calebowi.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku — Ot, kolejna fabryka. Wystarczyło jednak parę sekund nagrania, by spostrzec, że coś było nie w porządku.
Nagle ze wszystkich stron zaczęły wylewać się fale droidów, jak nietrudno było zauważyć, ledwo zdjętych z taśmy produkcyjnej. Wyglądało jednak na to, że ktoś porządnie namieszał w ich źródłowym kodzie — pierwotnie zaprogramowane do ochraniania, wbrew swej naturze ostrzeliwały ze wszystkich sił młodego człowieka, który tylko ze wsparciem Mocy zdołał odbijać pędzące z zawrotną prędkością pociski.
— Wygląda na to, że to nie lada problem — zatroskała się mistrzyni Secura.
— Rycerz Dume potrafi radzić sobie w kryzysowych sytuacjach — zaprzeczyła w zamyśleniu Ahsoka. — Da radę droidom.
— Sugerujesz, że nie powinniśmy wysyłać mu pomocy? — zapytał mistrz Windu, unosząc przy tym brew w uprzejmym niedowierzaniu.
Togrutanka jednak pokręciła głową.
— To nie tak: są dwa wyjścia. Albo przeprogramowano je podrzuconym wcześniej urządzeniem, albo zrobiono to ręcznie. Jeśli zrobił to człowiek, odciął sobie jedyną drogę ucieczki. Nie wyjdzie, dopóki nie pozbędzie się Jedi i będzie mógł wyłączyć tryb robotów. Jeśli to maszyna, również nigdzie nie ucieknie. Źródło komplikacji jest w naszym zasięgu, a raczej zasięgu Caleba. Ktokolwiek jednak to zrobił, zdołał ominąć całą masę tych droidów strzegących. Obawiam się, że może być zagrożeniem większym od blaszanych zabójców. — Tano wstała, mierząc nagranie raz jeszcze badawczym wzrokiem. — Polecę tam. Zbadam, co tak naprawdę się tam dzieje — zaoferowała.
Większość starszych członków rady popatrzyło na siebie ze słabo skrywaną niechęcią i niepewnością. W Zakonie Jedi zaszły zmiany, tego nie dało się ukryć, a jednak niektóre rzeczy nie wszystkim do końca przypasowały. Ahsokę ceniono za jej zasługi w czasie wojny i nieocenioną pomoc przy próbie zatrzymania Sheeva Palpatine'a, a także za błyskotliwy i logicznie myślący umysł, lecz sporą część obecnych irytowała jej nadmierna samodzielność i to, że nie pytała pozostałych o zdanie czy choćby zgodę. Takiej ignorancji dopuszczał się czasami mistrz Yoda, ale on, w odróżnieniu do Tano, miał trochę więcej doświadczenia i Jedi od wieków darzyli go szacunkiem, zresztą jak najbardziej zasłużonym. Obcesowość i momentalna arogancja młodej togrutanki budziła niesmak u co poniektórych, lecz ona zdawała się tego nie zauważać.
Mistrz Yoda skinął jej w zamyśleniu głową.
— Niech Moc będzie z tobą, mistrzyni Tano — rzekł z powagą, nieprzeniknionym spojrzeniem świdrując jej sylwetkę. Kobieta z szacunkiem skłoniła głowę w jego stronę i krótko skinęła pozostałym. Przemierzając z powrotem korytarze — tym razem żwawym marszem, a nie biegiem, ku nieskrywanej uldze potrąconych wcześniej droidów — wydała kilka krótkich poleceń do komunikatora związanych z jej wylotem. Nie przejmowała się tym, co miało się wydarzyć na reszcie spotkania — ktoś na pewno jej o tym opowie. Może poprosi mistrza Mace'a. Skupiała się na czekającym ją zadaniu, i z tą właśnie myślą weszła na pokład swojego promu kosmicznego, oznakowanego domyślnie jako statek Jedi T6. Otrzymawszy sygnał do startu poderwała statek w górę, by kilka nieznośnie dłużących się minut później wskoczyć w nadprzestrzeń.
★★★
Caleb Dume z najwyższym skupieniem odbijał kolejne blasterowe wiązki, co jakiś czas przecinając w pół droida, gdy ten znalazł się dostatecznie blisko. Blaszaki już dawno zauważyły, że broń intruza jest groźna, dlatego postanowiły trzymać go na dystans. Mięśnie młodego rycerza były napięte do granic możliwości. Od nadania komunikatu minęły dwie standardowe godziny. Wiedział, że sam przylot musi zająć trochę czasu, dlatego cierpliwie znosił palący ból i odrętwienie. Mimo tego czuł, że to już ostatki jego sił.
Niespodziewanie jeden z droidów wymierzył strzał w jego stopę. Jedi płynnym ruchem przeniósł ostrze broni w dół... a w tym samym czasie druga wiązka przeszyła jego brzuch.
Caleb krzyknął, po czym bezwładnie osunął się na posadzkę. Początkowo walczył — chęć przetrwania była zakorzeniona w jego umyśle bardzo głęboko. Po kilku nieudolnych próbach podniósł się, lecz osłabienie dało mu się we znaki i po ledwie czterech strzałach stracił orientację i oberwał ponownie — tym razem w ramię oraz drugi raz w podbrzusze, po raz kolejny powalając go na ziemię.
Gdyby Republika tkwiła ciągle w czasie wojny, być może nadal byłby przyzwyczajony do ran i mógłby je załagodzić z użyciem Mocy — choć prawdopodobnie w ogóle by do nich nie doszło. Czasy otwartych walk z Separatystami jednakże odeszły, a jedynie nieliczni Jedi-ochotnicy wyruszali na bitwy z niedobitkami Konfederacji, które raz po raz urządzały nieskoordynowane bunty lub zamieszki skorumpowanej ludności.
Caleb nie był jednym z nich.
W czasie wojny, jak właściwie wszyscy Jedi, brał czynny udział w walkach jeszcze jako nieporadny padawan u boku znacznie potężniejszej mistrzyni. Choć myśl ta była przytłaczająca, to właśnie dzięki wojnie zdobył potrzebne doświadczenie i nauki, które przyczyniły się do jego rychłego pasowania na rycerza.
Gdy cały ten armagedon z Jedi się uspokoił, Dume z niejakim wstydem musiał przyznać, że zaniedbał ćwiczenia walk ze znaczną przewagą liczebną przeciwników, co zwykle odbijało się na ich zbiorowej błyskotliwości i często szeroko rozumianej jakości wyposażenia. Nie do końca była to jego wina: skończyły się droidy, skończyły się worki treningowe. Najlepsze lekcje zawsze przyswajał na polu bitwy.
Tym razem było jednak inaczej. Miał przeprowadzić rutynową inspekcję fabryki. Na wejściu przesondował pobieżnie Mocą cały kompleks, lecz nie zawracał tym sobie głowy później. To był jego błąd, o którym dowiedział się zbyt późno.
Czuł, jak ciemnieje mu przed oczami i jak siły ulatują z niego niczym z przekłutego balonika. Odruchowo przygotował się już psychicznie na ostateczny strzał, który miał dokończyć jego żywot i doprowadzić do zjednoczenia się z żywą Mocą.
Zamiast tego ujrzał jednak białe jak śnieg, oślepiające wręcz światło... któremu towarzyszyło przyjemne dla ucha, tak dobrze znane buczenie.
To nie zwidy. Ktoś właśnie zapalił miecz świetlny i odbijał laserowe błyskawice kierowane w jego stronę. Był uratowany.
A potem nastała ciemność.
★★★
Ahsoka musiała przyznać, że zdążyła w ostatniej chwili. Wylądowała najbliżej jak tylko się dało miejsca, z którego wysłany został komunikat.
Nie myliła się, choć to, co jeszcze te dwie godziny temu było statkiem, obecnie skwierczało pod wpływem dzikiego tańca złoto-pomarańczowych płomieni. Ogniste języki z zapałem lizały pozostałości myśliwca.
Albo ktoś strzelił w zapłon, albo doszło do celowej podpałki. Destrukcja pojazdu musiała nastąpić niedługo po przesłaniu wiadomości, jak udało się togrutance wycenić na oko.
Potężne drzwi do fabryki były otwarte, a w środku tliło się kilka świateł od lamp jarzeniowych. Całość sprawiała jednak ponure wrażenie, a część przestrzelonych lamp dodawała temu miejscu niepokoju i mroku, w którym ginęła część korytarzy, którymi poruszać się bez mapy potrafili zapewne nieliczni.
Nie było to jednak istotne. Gdy tylko prom T-6 wylądował bezpiecznie na ziemi, ile sił w nogach pognała do trapu, a stamtąd w stronę, z której słyszała głośne strzały i widziała przemieszczające się granatowe smugi światła, będące odbiciem na różnych powierzchniach niepowtarzalnego ostrza świetlnego miecza.
Gdy ją i Caleba dzieliło zaledwie jakieś pięćdziesiąt metrów, chłopak oberwał paskudnie dwoma wiązkami na raz i poległ na ziemię.
Ahsoka wyciągnęła przed siebie rękę i niewidzialną siłą odepchnęła przeciwników, co dało jej cenne kilka sekund, by dopaść do rycerza. Pobieżnie oceniła jego stan: zemdlał, ale żył. Jeszcze.
Gdy następna wiązka poleciała w jej stronę, bez namysłu sięgnęła po zdobioną rękojeść i chwyciła zimny, pokrzepiający metal w swoje ręce. Z cylindrycznych prętów wysunęły się dwa majestatyczne słupy światła: jeden dłuższy i drugi krótszy, jednak wciąż dostatecznie długi, by odbić pierwszy z podłużnych pocisków, które już zdążyły opuścić lufę blasterów, w których się skrywały.
Tano nie zamierzała czekać, aż opadnie z sił lub droidy zaskoczą ją czymś niespodziewanym. Wykorzystując swoje akrobatyczne zdolności, które w dużej mierze zawdzięczała togrutańskim genom, wskakiwała na roboty i wirowała między nimi, skutecznie unikając pocisków i z niemal każdym cięciem zmniejszając liczbę przeciwników.
Nagle przez jej ciało przeszedł lekki dreszcz, a Moc wokół niej zafalowała. Wiedziała, co to oznacza. Nie spuszczając oka z pozostałych droidów, wczuła się w Moc, by zidentyfikować przyczynę tej nagłej zmiany.
W jej stronę zbliżały się dwie postacie. Każda z innego kierunku: jedna znajdowała się za jej plecami, druga natomiast przed nią i lekko po skosie — zapewne szła tym korytarzem, który obecnie ginął w mroku. Wyczuwała, że były to istoty żywe, a każda z nich miała myśli ukierunkowane na jeden konkretny cel; nie wiedziała jaki. Gorączkowo szukała czegoś, co pomogłoby jej dokładniej odczytać intencje przybywających. Obu spowijała cienka mgiełka ciemnej strony Mocy: śmierci, żalu i zniszczenia. Ahsoka wsłuchała się w tę otoczkę... i wtem rozpoznała osobę, która zbliżała się do jej pleców. Bez chwili zawahania skierowała swoje spojrzenie w przód. W tym samym momencie wyłoniła się z niego lufa pistoletu, a następnie skrytą za maską głowa. Zanim jednak kobieta zdążyła jakkolwiek zareagować, mężczyzna niespodziewanie uniósł się w powietrze. Broń upadła z cichym klikiem na ziemię, natomiast niedoszły napastnik zaczął rozpaczliwie przebierać nogami i rękoma, jak gdyby próbował schwycić niewidzialną rękę, która unosiła go ponad twardy grunt i stopniowo zaciskała ucisk na jego szyi.
Pierwszą, odruchową reakcją Ahsoki było skrzywienie. Zaraz potem chciała sama użyć Mocy, by oszczędzić sobie dalszych widoków i cierpienia człowieka, ale i tym razem osoba sterująca Mocą okazała się szybsza, a człowiek z impetem został popchnięty na przeciwległą ścianę. Z hukiem uderzył w durabeton, zostawiając na nim imponujące pęknięcia, a następnie upadł bezwładnie na ziemię.
— Minęło trochę czasu — stwierdziła, odwracając się za siebie i gasząc jednocześnie miecze. Przypięła je do pasa i podparła ręce na biodrach.
Zlustrowała uważnie stojącą przed nią postać. Choć jej twarz skrywał nieco wypłowiały kaptur, a całe ciało było niemal doszczętnie schowane pod warstwami ciemnego materiału, nie miała problemu z rozpoznaniem kryjącej się pod nimi osoby, która przyznała nieco ozięble i bez zbędnych wstępów:
— Zgodzę się.
— Nie musiałeś go zabijać — zauważyła, patrząc niemrawo w stronę leżącego na ziemi człowieka w masce.
Zabrak prychnął z rozbawieniem, ale i dezaprobatą.
— Nie widzę powodu, dla którego miałbym mu darować życie, ale dla twojej wiadomości: nie zabiłem go — oznajmił z nieskrywaną satysfakcją. Mogła się założyć, że wygiął przy tym usta w kpiącym uśmieszku.
Mimo tego zdanie wypowiedziane przez mężczyznę było tka zaskakujące, że Ahsoka nie mogła się powstrzymać przed uniesieniem w górę brwi i spojrzeniem na skrytą pod kapturem twarz spod przymrużonych powiek.
— Sprawiłem tylko, że zemdlał i nic więcej. — rzekł podchodząc nieprzytomnej postaci i skanując ją krytycznym spojrzeniem. — No... jeszcze uszkodziłem mu trwale struny głosowe. Przypadkiem.
— Domyślam się, że jak na ciebie to i tak sporo. — mruknęła, ani trochę nie wierząc w przypadkowość zgniecenia delikatnych organów. Sprawca jedynie wzruszył ramionami, po czym zdecydowanym ruchem zdjął kaptur, odrzucając go do tyłu.
Czerwona, pokryta czarnymi tatuażami twarz była skąpana w nikłym blasku lampy jarzeniowej, ale nie sposób było jej pomylić. Nie zmienił się ani trochę, choć blask w jego żarzących się, żółto-czerwonych tęczówkach jakby przygasł. Nie było w nich szalonej nienawiści i gniewu, ale i to nie zrobiło na togrutance żadnego wrażenia.
— Nauczyłaś mnie, że bezcelowe zabijanie nie ma sensu — przyznał, rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy wśród sterty blaszaków zauważył leżącego Dume'a, zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem i burknął średnio cenzuralny komentarz o pewności siebie Jedi i ich niepraktycznych metodach treningowych, które w prawdziwym starciu na nic się nie zdawały. — Domyślam się, że zabiera się z nami? — spytał.
— Z nami? — zapytała, podążając za Maulem. Nieskrępowany skierował się w stronę wysuniętego trapu, po drodze podnosząc Mocą wciąż nieprzytomnego chłopaka machnięciem ręki. — Hej! — zawołała za nim, przystając. — Musimy przeprogramować te droidy z powrotem i zabrać tamtego człowieka na przesłuchanie! — Misja nie miałaby sensu, gdyby od tak sobie wylecieli. Wojownik jednak chyba nic sobie z tego nie robił.
— Wszystko pod kontrolą, lady Tano. Moi ludzie już się tym zajęli — rzucił przez ramię, znikając we wnętrzu statku. Ahsoce nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nim. Dumnie wyprostowany wszedł na pokład i rozejrzał się po średniej wielkości pomieszczeniu z holoterminalem na środku i niewielką kanapą na wprost.
— Połóż go na sofie — poleciła, a on zgodnie z jej sugestią przelewitował rycerza na jedyne łóżko na całym statku.
— To on był odpowiedzialny za zhakowanie tych droidów — mruknął, mając na myśli zamaskowanego przeciwnika, którego zostawili na terenie fabryki.
Tano skinęła i podeszła bliżej Zabraka. Domyśliła się tego. Wyciągnięcie takich wniosków było oczywiste. Intrygowała ją jednak inna rzecz.
— Co ty tam robiłeś?
Przez krótką chwilę mierzyli się wzrokiem. Następnie Maul wypuścił z głośnym świstem wstrzymane powietrze i splótł ręce za plecami, nadając swej sylwetce prosty i dumny kształt.
—Szukałem. Szpiegowałem. Tropiłem. Wątpię jednak, by którakolwiek z tych odpowiedzi cię usatysfakcjonowała — zauważył trafnie, choć bez entuzjazmu były Sith. — Ale na pewno wiesz, że ostatnio znowu występują zaburzenia w Mocy.
Ponownie kiwnęła w jego stronę głową w geście zgody. Wibracje były odczuwalne dla wszystkich bardziej doświadczonych członków Zakonu, a wyjątkowo źle znosił je wiekowy mistrz Yoda, który nieubłaganie zbliżał się do kresu swych dni i ewidentnie próbował dyskretnie usunąć się w cień. Nietrudno było zauważyć, że zrzekał się uczenia młodzików, a na cotygodniowych obradach Rady odzywał się coraz rzadziej i praktycznie nie ingerował w sprawy Jedi. Subtelnie, ale uparcie wycofywał się z życia Jedi, szykując swój organizm oraz wszystkich wokół do swojego wiecznego spoczynku w Mocy.
— Masz... pomysł, czym mogą być spowodowane? — zapytała prędko. Choć zaburzenia występowały od dłuższego czasu, nie były na tyle silne, by komukolwiek udało się je namierzyć lub choćby domyślić się czego dotyczyło. Po prostu... było.
— Owszem — zaskoczył ją, choć z odpowiedzią wyraźnie się ociągał. — Ale to ci się nie spodoba.
— To znaczy? — uniosła sceptycznie brew. Ostatnio weszło jej to w nawyk.
— Ta ciemność jest znajoma. — wyznał. — Ciemna strona rośnie w siłę. Ktoś musi być za to odpowiedzialny i myślę... — zawahał się. Czując na sobie jej zatroskane, choć trochę nieufne spojrzenie zdecydował się podnieść na nią swoje oczy. Kolejne słowa przeszły mu przez gardło z trudem, ale w życiu nie przyznałby tego na głos. — Myślę, że on powrócił.
— Naprawdę myślisz, że mógł to przeżyć...? — spytała ciężko, zdając sobie sprawę, jaka jest odpowiedź. Ktoś tak potężny jak on bez problemu mógł użyć Mocy, by zamortyzować upadek, a potem ukryć swoją sygnaturę w Mocy tak skutecznie, że mało kto byłby w stanie go namierzyć. W końcu aż nadto opanował sztukę kamuflażu, o czym cały Zakon tak boleśnie się przekonał...
— To tylko teoria — zapewnił ją pośpiesznie. Pogrążony w myślach, zaczął przechadzać się z jednej strony w drugą, jedną ręką co chwila pocierając podbródek. Przez chwilę po głowie Ahsoki chodziła myśl, jak by zareagował na wiadomość, że dokładnie taki sam gest wykonuje Obi-Wan Kenobi, ale szybko doszła do wniosku, że dla własnego bezpieczeństwa lepiej nie sprawdzać. — Równie dobrze to może być ktokolwiek inny. Jedna rzecz jest pewna. Ktoś szykuje coś większego i nie szczędzi środków, by zatrzeć po sobie wszelkie ślady.
Dalszą rozmowę przerwało im ciche klikanie czujników zbliżeniowych. Maul skrzywił się nieznacznie.
— Musimy stąd lecieć. Nie chciałbym, żeby moi ludzie dowiedzieli się, że układam się z Jedi. — mruknął, kierując się w stronę źródła dźwięku. Tano, której po tej uwadze humor nieznacznie się poprawił, parsknęła.
— Wstydzisz się konszachtów ze strażnikami pokoju? — spytała wyzywająco, nie próbując nawet powstrzymać cisnącego się na usta złośliwego uśmieszku. Zabrak jednak go nie zauważył, zbyt pochłonięty nastawianiem systemów i podrywaniem statku do lotu. Togrutanka nie próbował nawet polemizować i skierowała się ku siedzeniu drugiego pilota, mając nadzieję, że cele ich podróży się pokrywają. Teoria ta ku jej uldze wkrótce się sprawdziła, bo wojownik wpisał bez namysłu współrzędne Coruscant.
— Jedynie dbam o swą reputację — tym razem jego twarz wykrzywił półuśmiech. — Twój przyjaciel Jedi jest w ciężkim stanie. Powinnaś mu pomóc.
Musiała przyznać, że miał rację. Poczekała, aż statek wskoczył w nadprzestrzeń — tak na wszelki wypadek, gdyby jej niespodziewanemu towarzyszowi przyszło do głowy coś głupiego, po czym wstała i ruszyła do głównej sali, gdzie leżał wciąż nieprzytomny Caleb Dume.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro