Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🅔

Grobowiec sprawiał ponure, chłodne wrażenie, tak jak świat wokół niego.

Atmosfera przygnębienia panowała w całej Galaktyce. Kryzys Sithański został wreszcie zakończony, ale wraz z kresem Sithów, zniszczeniu uległ niemal cały majątek Jedi.

A Republika, po tysiącach lat wspierania Zakonu, zszokowała obywateli oświadczeniem, że koszty naprawy Świątyni i dalszego utrzymania Jedi były za wysokie.

Odbyło się to wbrew woli Mothmy, ale przegłosowana miażdżącą przewagą głosów nie miała wyboru i ustąpiła.

Zakon Jedi rozwiązywał się, wypuszczając swoich pozostałych członków w Galaktykę w rozproszeniu, by mogli przekazywać swoje nauki najlepiej jak potrafili jak największej liczbie ochotników.

Był to posępny koniec pewnej ery, ale z pewnością początek następnej.

Zgromadzonych było wielu: całe rzesze ludzi i nieludzi przybyło uczcić pamięć wielkiego człowieka, dzięki któremu ich Galaktyka zachowała się w równowadze. Tłum stał na zewnątrz, na nabooańskich polach cmentarnych, stojąc w niewielkim oddaleniu od miejsca, w którym spoczywał Wybraniec.

Najbliżsi zajmowali zaszczytne miejsca w środku grobowca, oświetlonego na potrzeby ceremonii niewielkimi jarzeniówkami.

Brązowe, żałobne szaty Jedi zlewały się niemal z mrokiem, a ciemne kaptury kryły pełne smutku i żalu twarze.

— Anakin Skywalker zjednoczył się z Mocą — wygłosił Wielki Mistrz Zakonu. — Nie jest to jednak jego koniec, bo nie należy zapominać, że choć ciało jest śmiertelne, jego duch na zawsze pozostaje w Mocy. Dlatego też naszą nadzieją jest, że w swoim czasie spotkamy się z nim tam ponownie.

Nastąpiła krótka pauza.

Spoczywająca na środku trumna lekko się uniosła, odrywając od podłoża dzięki malutkim repulsorom. Schowana pod podłogą krypta rozsunęła się, ukazując głęboki, ciemny dół.

Mace kontynuował.

— Choć Wybraniec wyrzekł się formalnie statusu członka Zakonu Jedi, my, Wielka Rada, pragniemy pośmiertnie przyznać mu tytuł Ostatniego Mistrza Jedi, pragnąc, by jego przykład na zawsze został zapamiętany i by jego poświęcenie na zawsze pozostało wyróżnione. Chociaż oto następuje kres Zakonu Jedi, pragniemy ślubować, że jego nauki, a wraz z nimi pamięć o Wybrańcu, nigdy nie przepadnie.

Deszcz zaczął powoli, smętnie siąpić z nieba, jakby samemu opłakując tak wielką dla Galaktyki stratę. Łzy nieba zmieszały się ze łzami obecnych.

Nastąpiła cisza. W milczeniu tym każdy żegnał jakoś na swój sposób wspaniałego Mistrza, jakim był Skywalker.

Trumna powoli zaczęła opadać w dół, a gdy zniknęła kompletnie w czeluści, krypta się zamknęła. Zgodnie z tradycją Zakonu, ze środka grobowca wytrysnął specjalnie skupiony promień światła, ostatecznie sygnalizujący, że Anakin odszedł w pokoju.

Snop przebił się przez szklany strop i wystrzelił aż po samo niebo, rozjaśniając lekko ciemne, żałobne chmury.

Pieśń żałobna rozbrzmiała donośną, prostą melodią. Oto odszedł bohater, który nie pragnął niczego więcej, niż bezpieczeństwa najbliższych i spokojnego, prostego życia, który jednak był gotów oddać za te ideały życie, nawet w tak ciężkich okolicznościach.

Powoli masy zaczęły się rozchodzić, zostawiając bliskich żałobników sam na sam ze zmarłym.

Pierwsza do zamkniętego już otworu, na który teraz nałożono ozdobną płytę nagrobną, podeszła Padmé. Zapłakana, zdruzgotana matka trzymała kurczowo swoje kilkuletnie pociechy, próbując ze względu na nie choć trochę się powstrzymywać, by być dla nich oparciem. Ledwie się jednak trzymała.

Uklękwszy przy grobie puściła rączki dzieci, by drżącymi dłońmi sięgnąć do swej szyi. Z wielkim trudem odpięła naszyjnik z drzewa japoru, który dziewięcioletni Anakin podarował jej podczas swojego pierwszego pobytu w kosmosie. Trzęsącymi rękoma złożyła podarek na grobie, zostawiając mężowi tę wyjątkową pamiątkę.

Z trudem wstała.

Amidala widziała wiele śmierci w swoim życiu. Największa ich kumulacja nastąpiła oczywiście podczas wojny. Ale potem, gdy kryzys dobiegł końca, i z Anakinem przenieśli się by wieść spokojne rodzinne życie na Naboo, Padmé myślała, że już więcej śmierci nie zobaczy aż do późnej starości.

Nie spodziewała się, że Anakin odejdzie przed nią. A już na pewno nie spodziewała się, że stanie się to tak szybko... i w taki sposób.

Informacja niemal zmiotła ją z nóg, i choć zdołała się już pozbierać po pierwszym szoku, pogrzebowa atmosfera raz jeszcze wzbudziła w niej okropnie silne emocje.

Annie odszedł. Jej Annie odszedł.

Kolejny pożegnał się Obi-Wan. Mistrz Jedi jak zwykle starał się nie okazywać swoich emocji zbyt wydatnie, ale wprawne oko bez trudu dostrzegało sztywność w ruchach i żal oblekający jego aurę w Mocy.

Kenobi położył na płycie miecz. Miecz Anakina, który ten musiał zostawić w Świątyni, rezygnując z życia w Zakonie i wyrzekając się jego zasad.

Dla obserwatora z boku mogło się to wydawać czymś banalnym... ale obserwator z boku nie widział, jak Obi-Wan gołymi rękoma i Mocą przegrzebywał gruzy Świątyni, by znaleźć broń byłego podopiecznego. Znalezienie miecza graniczyło z cudem... a jednak, udało mu się.

Obi-Wan nie postał długo, ale na odchodne rzucił jedno, tak wiele mówiące przecież dla wyrzekającego się wszelkiego przywiązania słowo:
— Bracie...

Ahsoce najtrudniej było podejść. Teraz, gdy nadeszła jej kolej, niespodziewanie przygniotło ją tak wielkie poczucie winy, że niemal zatrzymało ją w miejscu. Dopiero spokojna dłoń Windu na ramieniu otrząsnęła ją nieco, pozwalając pójść naprzód.

Łzy cisnęły jej się do oczu, a w głowie szumiał zamęt.

To moja wina! Nie powinnam była prosić go o pomoc! — krzyczał rozemocjonowany głosik, choć ta racjonalna część Ahsoki podpowiadała jej, że to bzdury. — Nie powinnam była pozwolić mu iść tam samemu!

Jej ciało zachowało się jakby mechanicznie. Otępiale, z głową wciąż pełną chaosu, złożyła obok miecza świetlnego i wisiorka swój warkoczyk padawański, który już raz podarowała swojemu mistrzowi.

Zwrócił jej go, gdy żegnał się z Zakonem. Teraz znowu to ona żegnała się z nim, i warkoczyk wracał w jego ręce.

Tano skierowała się na zewnątrz, nie mogąc dłużej znieść przytłaczającej atmosfery.

Do grobu zbliżył się natomiast Rex. Kapitan, wciśnięty w nieco przymałą już kompletną zbroję z pięćset pierwszego, honorował w ten sposób odejście swego generała.

Przystanął przed grobem, zasalutował ten ostatni raz, po czym ściągnął z głowy poznaczony śladami wojny hełm, i zostawił go Anakinowi.

Spoczywaj w pokoju, generale.

Za Rexem do grobu podszedł Jax Pavan, przyjaciel Anakina z początku jego kariery Rycerza. Pavan westchnął ciężko i wyjął z kieszeni lśniący niesamowitym światłem kryształ.

To Anakin kiedyś mu go podarował.

Jax wpatrywał się przez moment w kamień, po czym dołożył go do stosu, dopełniając swojego ostatniego pożegnania.

Po Jaxie podeszło jeszcze parę osób, głównie klony i inni żołnierze, którzy pamiętali go jeszcze z czasów wojen klonów.

Ceremonia powoli dobiegała końca.

Nieopodal grobowca, na szaroburym wzgórku, Ahsoka przypatrywała się, jak grób zostaje zamknięty, a ostatni żałobnicy się rozchodzą. W milczeniu obserwowała odchodzące sylwetki Padmé i jej dzieci, porządkując obłęd i niespokojne myśli.

Odziana w czarny płaszcz postać obok niej poruszyła się, wytrącając ją na moment z rozważań.

— Niebawem będą musieli przejść szkolenie.

Ahsoka spojrzała na Maula z ukosa.

— Szkolenie Jedi?

Specyficznym było, by były Sith sugerował coś takiego.

Zabrak wzruszył ramionami.

— Szkolenie w Mocy. Ktoś o takiej potędze, nieszkolony, może przynieść Galaktyce wielkie szkody.

Tano milczała dłuższą chwilę.

— Obi-Wan pewnie się tego podejmie.

— Nie ufam Obi-Wanowi.

Wreszcie togrutanka odwróciła się do niego twarzą.

— Spodobało ci się ratowanie Galaktyki?

— Po prostu nie ufam, że inni są w stanie dobrze wykonać tę robotę. Moje interesy nie potrzebują kolejnych wrażliwych na Moc szaleńców, którzy psuliby mi szyki.

Ahsoka odwróciła się z powrotem. Jej umysł zajęły nowe rozmyślania, tym razem silnie skoncentrowane na pojedynczej kwestii.

— Padmé nie pozwoli ci ich zabrać.

— Liczyłem na twoją pomoc.

— Proponujesz mi kolejny układ?

— Proponuję... współpracę. Na czas nieokreślony.

Tym razem to Opress się ruszył, stając naprzeciw kobiety. Raz jeszcze wyciągnął do niej rękę.

Raz jeszcze uścisnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro