❾
Osłupienie Anakina dobiegło końca zaraz jak tylko Maul opuścił jego mieszkanie.
Zdumienie ustąpiło miejsca przygnębieniu.
— Jesteś zły.
To nie było stwierdzenie, a pytanie. Prośba. Powiedz mi, co cię gryzie. Rozwiążmy to razem. Poczujesz się lepiej, jeśli to z siebie wyrzucisz i; jestem tu z tobą.
Był bardzo wdzięczny, że Padmé to powiedziała.
Opadł ciężko na fotel obok niej i potarł ze zmęczeniem potylicę.
— Ja po prostu... Tęskniłem za nią, okej? Bardzo mi jej brakowało. Ona i Obi-Wan byli moją jedyną rodziną w Zakonie. Byliśmy tak blisko podczas wojen klonów, a potem... — westchnął. — A teraz, po tych wszystkich latach, nagle pokazuje się nie po to, by się ze mną pogodzić, ale żeby szukać pomocy w imieniu Zakonu Jedi.
Wybraniec spuścił głowę. Bolało go to, jak bardzo się ze sobą oddalili. Z Obi-Wanem było podobnie, ale tylko przez krótki okres czasu. Nawet wtedy Anakinowi ciężko było sobie z tym poradzić. Gdyby nie Padmé, kto wie, czy dałby sobie radę.
Z pewnością nie był jednak gotowy na drugą tak silną dawkę emocji. Dostatecznie szokujące było już samo jej pojawienie się tutaj po tylu latach. Nie potrzebował dodatkowego, silniejszego bodźca w postaci towarzystwa zabrackiego skrytobójcy czy misji zakonu Jedi mającej na celu odszukanie cudem ocalałego Sidiousa.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mieli rację. Mężczyzna nie spał po nocach, nękany koszmarami nieustannie przedstawiającymi pogrążoną w ogniu i błękitnych płomieniach Świątynię Jedi. Pożoga, w zależności od wizji, wyglądała inaczej, ale za każdym razem ogień zbliżał się w jego stronę, oplatał go i powoli wysysał z niego życie.
Aż wreszcie w ostatniej z wizji, która pojawiła się zaledwie zeszłej nocy, zobaczył jego: ubraną w mroczne szaty postać o oszpeconym licu, tkającą mroczne zaklęcia rozniecające niebieskie płomienie. Ten głos nie mógł należeć do kogokolwiek innego.
A mimo to Skywalker wypierał tę myśl do samego końca.
— Anakin. — Głos jego żony brzmiał stanowczo, ale troskliwie.
Na dźwięk swojego imienia podniósł wzrok, by napotkać jej łagodne i pełne miłości spojrzenie.
— Możesz nie być tego w pełni świadomy, ale stając się mistrzem Ahsoki, wywarłeś na nią większy wpływ, niż pewnie zamierzałeś. Jest zupełnie taka jak ty.
Skywalker gwałtownie zaprzeczył.
— Nie, nie jest. Tak właściwie to ona nie była tylko moim padawanem. Nie uczyła się tylko ode mnie, ale od Obi-Wana, od ciebie; wojna też ją uczyła. A z tego co słyszałem od Obi-Wana, teraz uczy się też od Windu. Ona... ona nie jest jak żaden inny Jedi. Jest wyjątkowa.
Amidala ostrożnie chwyciła ręce męża i zamknęła je w swoich własnych. No, przynajmniej próbowała; dłonie mężczyzny były trochę większe od jej własnych, ale to się nie liczyło. Liczył się gest.
—Anakinie, Ahsoka może być wyjątkowym Jedi z niepowtarzalnym doświadczeniem, ale nie zapominaj, że to wciąż żywa osoba. Osoba, która tak jak ty kiedyś, jest zagubiona we własnych emocjach. I która nie ma pojęcia, jak sobie z nimi poradzić.
— Tak jak ja.
Była senatorka lekko się uśmiechnęła.
— Teraz to widzisz?
Przytaknął.
— Chyba tak. Chyba masz rację. Ja zwyczajnie... nie wiem co mam dalej robić, Padmé. Ja... też jestem zagubiony.
Kobieta nie odpowiedziała. Puściła delikatnie ręce swojego męża, a następnie wstała i spokojnie go objęła. Anakin zamknął ją w swoich ramionach i mocno uścisnął. Bardzo tego potrzebował.
— Podejmiesz dobrą decyzję Anakinie. Jak zawsze.
— Ja też chcę! — zawołała Leia, która moment temu wparowała z bratem do pokoju. Niczym huragan przebiegła przez pokój i dopadła do przytulających się rodziców. Luke dołączył do gromady z ledwie sekundowym opóźnieniem.
★★★
Anakin pozwolił, żeby Moc pokierowała jego krokami. Nie musiał zastanawiać się dokąd zmierzał: po prostu szedł.
Gdy zobaczył nadciągającego z naprzeciwka Maula nie był szczególnie zaskoczony. Choć zdaniem Skywalkera cała ta sytuacja była absurdalna i niedorzeczna, Zabrak w swoim szaleństwie zachowywał pozory schematycznego i logicznego postępowania. Pozory — bo chociaż Wybraniec nigdy dotąd nie stanął z zabójcą Qui-Gona twarzą w twarz, wiele o nim słyszał i wiedział, że to właśnie brak schematów i nieprzewidywalność były plakietką wizytową niegdysiejszego Sitha. Skywalker nie mógł ze stuprocentową pewnością określić, które z tych działań było mistyfikacją, a które prawdziwą twarzą Zabraka.
Wojny klonów nauczyły go co prawda, że zawsze jest jakiś schemat, ale zawsze mogli znaleźć się tacy, którzy znaleźli sposób, by oszukać postronnego obserwatora.
Maul ze swoją piekielną inteligencją był do tego bardziej niż zdolny.
Anakin skłaniał się więc raczej ku wersji, że Zabrak jedynie grał, a Ahsoka i jej los wcale go nie obchodziły. Były Jedi nie wierzył, by Maul był w stanie zrobić coś z czystej dobroci serca. Bądź co bądź, trzeba je najpierw mieć.
To prawda, że Zabrakowie mają dwa serca?
Cóż, akurat ten szczególny okaz nie posiadał ani jednego.
Jeśli jednak grał, robił to naprawdę dobrze. Ruszył za nią, najwyraźniej rozmawiał...
(Z drugiej strony, na jego miejscu też nie chciałby zostać z rzekomym Wybrańcem Mocy i jego wściekłą żoną w jednym miejscu sam na sam. Też by zwiał).
Machinalnie Skywalker sięgnął ku umysłowi Zabraka próbując odczytać jego emocje i powierzchowne zamiary. Zrobił to z czystego przyzwyczajenia i nawet nie zdał sobie sprawy, że użył Mocy aż do chwili, w której boleśnie odbił się od bariery pospiesznie wzniesionej przez przeciwnika.
Panowie, mijający się właśnie w odległości kilku kroków, zgromili się nawzajem ostrzegawczymi spojrzeniami. Komunikat Maula (wyraźnie nastawionego bardziej wrogo niż przedtem) był jasny: próbę wdarcia się do jego głowy potraktował jak bezwstydne pomachanie mu zapalonym mieczem przed twarzą i jedyne, co go jeszcze powstrzymywało przed rzuceniem się na oponenta, to jego silna wolna.
Wzrok Anakina natomiast wyraźnie informował, co myśli o sojuszu wyżej wymienionej osoby z jego byłą padawanką.
Anakin ufał Ahsoce i jej ocenie sytuacji nawet teraz, gdy minęło wiele lat od ich ostatniej misji. Wiedział, że Ahsoka nie zaufa Maulowi i przejrzy wszelkie jego pułapki, gdyby ten jakieś zastawił. Nie martwił się, że wpadnie w zasadzkę.
Chociaż bardziej prawdopodobne było, że żadnych pułapek nie będzie. Z jakiegoś (Anakinowi nieznanego) powodu Zabrakowi bardzo zależało na upewnieniu się o śmierci byłego mentora. Jeśli Maul szykował jakąś zdradę, poczeka z nią aż zyska pewność, że Sheev Palpatine na pewno zginął. Tym razem permanentnie.
Zatrzymał się. Dotarł na miejsce.
— Proszę, Anakinie, zostaw mnie w spokoju.
Wybraniec zastygł w bezruchu.
Nie tego się spodziewał.
Nie tego oczekiwał.
Założył, że po tylu latach, po tylu zdarzeniach Ahsoka będzie chciała porozmawiać o tym, co się między nimi stało. Wierzył w to. Przez ten krótki czas, jaki miał na przemyślenie całej sytuacji nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogło być inaczej. Ale przecież jej nie zmusi, prawda...?
Zmieszany i zrezygnowany odwrócił się z zamiarem odejścia.
Nie.
Czy tego chciała czy też nie, Ahsoka była częścią jego rodziny. A rodzina była dla Anakina najważniejsza.
Straciłem cię już dwa razy Ahsoko. Nie pozwolę, by stało się to po raz trzeci.
Nie odważył się odwrócić i na nią spojrzeć, ale nie miał zamiaru odejść. Nie tym razem.
— Wiesz, dlaczego to zrobiłem? — spytał cicho. Nawet nie wiedział, kiedy słowa opuściły jego usta. To był impuls.
Czy zrobił dobrze? Może należało zacząć tę rozmowę w inny sposób? Anakin gubił się we własnych myślach i postępowaniu. Czuł się tak niepewnie jak nigdy przedtem w obecności jego byłej padawanki.
Panicznie bał się odrzucenia i strach ten go pożerał.
Togurtanka nie odpowiedziała. Mężczyzna nie miał pojęcia, czy powinien brać to za dobrą monetę, ale postanowił zaryzykować.
— Wiedziałem, że jeśli zostanę, nic nie będzie takie samo.
— Nie — zaprotestowała. — Nic nie było takie samo właśnie dlatego, że nie zostałeś.
Skywalker spojrzał na swoją prawą rękę. Wyglądała niemal jak prawdziwa — jakiś czas po jego odejściu z Zakonu udało mu się zdobyć protezę ze sztuczną skórą, dzięki czemu nie musiał już dłużej nosić rękawicy ani przypatrywać się swojemu okaleczeniu. W jakimś sensie to była ostatnia rzecz, jaka łączyła go z Zakonem.
— To nie jest mój świat, Ahsoko — wykrztusił cicho. Wypowiedzenie tych słów kosztowało go sporo wysiłku. — Już nie.
— A galaktyka? Czy ona naprawdę nic cię już nie obchodzi? Ci wszyscy ludzie, którzy potrzebowali naszej pomocy, ci wszyscy cywile, na których wojna odcisnęła swoje piętno?
W Skywalkerze ponownie zagotował się konflikt. Tym razem mocniej niż poprzednio.
— A co Jedi zrobili z tymi wszystkimi istotami? Jak oni im pomogli przez te wszystkie lata?
— Nie pytam cię o to co zrobili Jedi, pytam, co zrobiłeś ty!
Anakin chciał, naprawdę chciał odpowiedzieć, ale nie potrafił. Nie miał pojęcia co takiego właściwie miałby powiedzieć. Więc milczał.
— Wiesz, Jedi zaczęli się zmieniać i zaczęli pomagać, gdy wojna się skończyła. Naprawdę zaczęli. Ale nie było nikogo, kto byłby w stanie to podtrzymać. Nie było ciebie. A ja dzień po dniu patrzyłam, jak wszystko co próbowałam zbudować się sypie i obraca w ruinę. Wiesz jakie to uczucie?
Anakin nie wiedział. Jego plany bitewne sypały się nie raz, a relacja z Padmé czy Obi-Wanem miała swoje wzloty i upadki, ale nigdy nie doświadczył tego, jak coś nad czym pracował wiele lat na jego oczach zamieniało się w popiół.
Znał za to inne, równie (o ile nie bardziej) bolesne doświadczenia, które mógł do czegoś takiego przyrównać. I chciał się nimi podzielić.
Ale nie było mu to dane.
— Jesteśmy gotowi do odlotu, lady Tano.
Skąd on się tu w ogóle wziął? Czy jeszcze chwilę temu nie szedł w przeciwnym kierunku?
— Dziękuję, Maul.
Chwila, że co takiego?
Anakin wciąż musiał się przyzwyczaić do tej dziwacznej relacji, jaką mieli ze sobą Maul i Ahsoka. Jakim cudem kontakt tej dwójki był lepszy i cieplejszy od jego łączności z Ahsoką?
Kiedy tak właściwie były Sith i morderca stał się Ahsoce bliższy niż jej były mistrz i najlepszy przyjaciel?
Zastanawiał się, jak w ogóle mógł do tego dopuścić. Gdzie przez te wszystkie lata była jego wola walki? Tak zaciekle bronił Padmé przed spiskami i zagrożeniami ze strony Separatystów. Dlaczego nie bronił Ahsoki, pozwalając jej odejść, a następnie patrząc, jak budowana przez nich relacja kruszy się coraz bardziej i bardziej?
Jednak znał to uczucie.
Ba, trzymał je w sobie cały czas!
— Ahsoko-
Ale Ahsoki nigdzie już nie było. Wybraniec rozejrzał się zdezorientowany. Jak długo tkwił w swoich rozmyślaniach?
Rozejrzał się szybko i zaraz ją dostrzegł; razem z Zabrakiem powoli zmierzała w stronę oczekującego statku.
Anakin już wiedział, co musi zrobić.
★★★
— Póki co nie ma mamy żadnych postępów, mistrzu Jedi. Jeszcze nie. Sektory Pesh, Qek i Resh są czyste, zero wskazówek.
Mace Windu westchnął głęboko, pocierając ręką podstawę nosa.
Czuł się bardziej zmęczony niż kiedykolwiek. Cała ta sprawa okropnie go przygniatała.
— Dobra robota, komandorze.
— Nie zamierzamy się poddać, sir — pocieszył go Rex. — Jesteśmy z pięćset pierwszego. Przeszukamy każdą uliczkę, każdą dziuplę i każde zagłębienie, jakie nam zostało. Prędzej czy później uda nam się go złapać.
Hologram Rexa zniknął; klon zakończył połączenie.
W sali obrad zapanowała przygnębienia cisza.
Wszystkie jednostki specjalne, które zachowała Republika, a także część oddziałów policji została zmobilizowana, by przeczesać wszystkie rejony Coruscant i namierzyć tym samym ewentualną kryjówkę Dartha Sidiousa. Niestety, poszukiwania nie przynosiły żadnych rezultatów.
— Być może już czas, by ogłosić stan wyjątkowy Senatowi i mieszkańcom Republiki — stwierdziła Mon Mothma, druga postać holograficzna wyświetlająca się pośrodku pomieszczenia.
Windu pokręcił głową.
— Jeszcze nie, Kanclerzu Mothmo. Senat tylko nas spowolni.
— Kanclerz ma rację. Nie powinniśmy angażować cywili. Przysięgliśmy chronić ich i każde życie, które jesteśmy w stanie obronić. — wtrącił się Plo Koon.
Tym razem to Aayla Secura zaprotestowała.
— Ogłoszenie stanu wyjątkowego przyniesie więcej szkody niż pożytku i wprowadzi chaos. Nie możemy podać do publicznej wiadomości, że Sheev Palpatine prawdopodobnie powrócił. Musimy działać dyskretnie.
— Dokładnie — zgodził się mistrz Tapal. — Jak jeden z członków naszej rady dobitnie by powiedział — tu uśmiechnął się lekko, tak jak kilku innych członków Rady — Senat nie zamknąłby się i w kilka minut całe Coruscant wiedziałoby, że coś się kroi. Nie możemy ryzykować, że zaalarmujemy Sidiousa.
— Być może istnieje sposób, który łączyłby oba rozwiązania.
Oczy wszystkich powędrowały ku dotąd milczącemu Obi-Wanowi. Mace poczuł, że wstępuje w niego nowa nadzieja.
— Przedstaw swój pomysł, mistrzu Kenobi — poprosił.
— Zarządźmy cichą ewakuację cywili mieszkających niedaleko budynku Senatu i Świątyni pod pretekstem możliwego ataku terrorystycznego. To powinno dać nam trochę czasu.
— Nie wiemy gdzie jest, ale możemy określić, kogo zaatakuje — domyślił się Windu.
— Terroryści, być może zagorzali ocaleńcy z obozu Separatystów szukający zemsty, będą brzmieć przekonująco. — Podobne próby ataków zdarzyły się już kilka razy w ubiegłych latach. Szczęśliwie każda z nich została powstrzymana przez rycerzy Jedi, zanim w ogóle się zaczęła.
— Ale musimy działać z najwyższą ostrożnością i dyskrecją. W ten sposób wzbudzimy mniej podejrzeń.
Mon Mothma zamyśliła się.
— Popieram twój pomysł, mistrzu Mundi. Mistrzu Kenobi. Możemy postąpić w ten sposób. Ale jeśli sytuacja nie zmieni się w przeciągu najbliższych kilku dni, Senat i ja będziemy zmuszeni do interwencji i ogłosimy pełną ewakuację i blokadę planetarną. Czy to jasne?
Mistrz Windu skinął głową. To było mądre posunięcie. Mon Mothma miała rację; nie mogli zwlekać zbyt długo. Utrzymanie poszukiwań w sekrecie od początku wiązało się z narażaniem niewinnych, ale musieli znać granice. Celu nie mogły uświęcać środki. Jedi nie działali w ten sposób.
— Powiadomimy cię od razu, gdy otrzymamy jakieś informacje, Kanclerzu.
— Liczę na to, mistrzu Jedi.
Hologram Mothmy rozpłynął się w powietrzu.
Cóż, czas kończyć zebranie. Mace wrócił myślami do długiej listy zadań, jaka na niego oczekiwała i mimowolnie się skrzywił. Już bez pół-umarłego Sitha miał wystarczająco wiele roboty na karku.
Członkowie rady zaczęli się rozchodzić. Mace również miał taki zamiar; zatrzymał go jednak dotyk poprzez Moc Obi-Wana. Mistrz Jedi chciał zwrócić jego uwagę.
Windu spojrzał na rudego mężczyznę, który właśnie podniósł się z fotela i przemierzył tę niewielką drogę do jego krzesła.
— Zgaduję, że masz wiele pracy. Przyszedłem zaoferować ci pomoc.
Dzięki Mocy, że mieli w swoich szeregach kogoś takiego jak Obi-Wan! Taki przyjaciel to skarb.
Mace rzucił pełne wdzięczności spojrzenie Kenobiemu i również wstał z siedziska.
— Dziękuję, Obi-Wanie. Twoja pomoc z pewnością się przyda.
Podeszli do wyjścia; w Sali zostali już tylko oni. Mace sięgnął ręką do wyłącznika światła i przełączył go, wyłączając światło i przyciemniając okna. Miał się już odwrócić i odejść, gdy jedna z kontrolek na stojącym pośrodku holokomie niespodziewanie się zapaliła. Zaraz po tym automatycznie nawiązało się połączenie.
— Jedi Tano do Wysokiej Rady, odbiór. Mam pilną wiadomość. Darth Sidious ukrywa się gdzieś na obrębie Świątyni Jedi, prawdopodobnie w dolnych partiach. Razem z Maulem i byłym Jedi Anakinem Skywalkerem jesteśmy w drodze na Coruscant. Czekamy na dalsze instrukcje.
Obi-Wan i Mace wymienili szybkie spojrzenia.
Pierwszy zimną krew odzyskał Windu.
— Zwołaj wszystkich Jedi, jakich tylko napotkasz. Niech Rex da znać siłom specjalnym, wpuścimy ich do Świątyni. W pierwszej kolejności przeszukamy wszystkie pomieszczenia serwisowe, potem przejdziemy do kanałów i starych tuneli. Niech wszyscy będą w stanie najwyższej gotowości. Przypuszczamy atak jak tylko uda nam się go namierzyć.
__________
Mery: Wiesz, Mery, na pewno miałabyś większą pewność, że zdążysz z rozdziałem na 4 maja, jeśli zaczęłabyś go pisać przed 4 maja.
Mery: Wiem.
Też Mery: *zaczyna pisać rozdział 4 maja*
Przepraszam za to małe spóźnienie >.<
May the 4th be with you! :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro