Rozdział 6
- Widziałem go, panie. Wszędzie bym go poznał - powiedział Erthard, stojąc przed Casimirem z całą swoją godnością strażnika.
Nadszedł dzień sądu, na który zresztą nie trzeba było długo czekać, bo baron chciał załatwić sprawę, gdy była jeszcze świeża. Delikatne zimowe słońce wpadało przez okna i kładło się na kamiennej posadzce, a w jego świetle tańczyły pyłki kurzu. Z zamku Casimira rozpościerał się widok prawdziwie sielankowy na miasto i pola pokryte śniegiem. Obraz ten niestety nie miał swojego uosobienia ani w Erthardzie, ani w Latenie, ani tym bardziej w Horście, który to przesiąknięty czarnowidztwem swojego kompana z celi, nie mógł przestać myśleć o odcinaniu kończyn.
- Odcina się na tle innych. Widać, że jest Krigeryjczykiem. Ponadto pozostali też go widzieli, mogą zaświadczyć - ciągnął niecierpliwy strażnik.
Casimir przeniósł spojrzenie z Ertharda na jego kompanów stojących za nim.
- Właściwie to nie widzieliśmy jego twarzy... - zaczął jeden z nich, a drugi zaczął mu przytakiwać. - Ale posturę miał podobną. To znaczy... Wydawawał się większy lub doroślejszy, ale...
- Tak, tak. Z pewnością - przytaknął Casimir, nie chcąc dłużej wysłuchiwać wielkiej litanii niepewności.
- To z całą pewnością jest ten złodziej. Z jakiego innego powodu kryłby swoją twarz pod kapturem, jeśli nie z tego, że nie chciał zostać rozpoznany? - spytał Erthard. - Panie, osądź go, mając na uwadze, że był przyczyną nieszczęść podczas Jarmarku Lykke, bogini szczęścia.
- Oddaję głos obrońcy - rzekł baron.
Latena przełknęła nerwowo ślinę i wystąpiła naprzód. Czuła się źle, bardzo źle. Wszystko to, co mówił strażnik było prawdą, a ona miała się temu przeciwstawić. Okłamać sąd. Przeklęła w myślach ten dzień, kiedy pierwszy raz natknęła się na Horsta. Gdyby nie on, nie działoby się to, co się działo i nie musiałaby nazywać bratem jakiegoś irytującego i bezczelnego dzieciaka, który na dodatek był złodziejem! Miała naprawdę wielką ochotę przyznać Erthardowi rację i zostawić Horsta własnemu losowi. Zasłużył na to. Sam sobie na to zapracował. Tyle że wtedy ona również musiałaby zapłacić za jego winy. A nie miała na to najmniejszej ochoty. Gdyby rozeszła się wieść o tym, że jej brat jest złodziejem, momentalnie straciłaby zaufanie wszystkich - sąsiadów, klientów. A byłoby to w rzeczywistości bezpodstawne, bo zawsze starała się postępować uczciwie. Zawsze, no właśnie...
- Powiedziano, iż ta ewentualna kradzież miała miejsce szóstego dnia trwania jarmarku ku czci Lykke. Tego dnia nie mogło być mojego brata na targu, ponieważ oboje przygotowywaliśmy obejście na Dzień Szczęścia, który, jak wiadomo, w Krigerii jest obchodzony wcześniej niż w Ridderze - powiedziała i to chyba byłoby na tyle z jej uczciwości... - Dbamy o tradycje.
Casimir kiwnął głową, karząc jej kontynuować.
- A po za tym. Horst jest uczciwym człowiekiem. Nigdy czegoś takiego by nie zrobił. - Latena wyprostowała się i wskazała na swojego przyszywanego brata. - On nawet jest tak nieśmiały, że nie ma odwagi mówić, a co dopiero tykać czyjejś własności!
Horst słysząc te słowa, spuścił oczy na swoje dłonie. Chciało mu się śmiać, a jednocześnie czuł się dziwnie zmieszany. Latena brzmiała wiarygodnie. Jej głos był głosem człowieka święcie wierzącego w swoją rację, a nie próbującego rozpaczliwie przekonywać do niej innych. Gdyby był na miejscu kogoś postronnego, myślałby, że sądzono niewinnego człowieka, który po prostu za bardzo przypominał jakiegoś rzezimieszka. Garncarka umiała kłamać. Ba! Ona w tym przodowała!
- Znam go od dawna - mówiła tymczasem Latena. - Tak samo jak wy znacie mnie i wiecie, że nigdy nikogo nie oszukałam. Ręczę za niego, że jest niewinny.
Casimir wciąż miał maskę obojętności na twarzy, najwidoczniej ważył wszystko w myślach.
- A ja daję słowo, że jest winny kradzieży - wtrącił się Erthard. - Widziałem go na własne oczy!
Baron posłał strażnikowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Miałeś już swoje pięć minut, Erthardzie - skarcił go.
Niecierpliwy strażnik jednak był zbyt oburzony, by zamilknąć
- Ale mam świadków, a ona...
- Ja jestem świadkiem - odparła Latena z całą swą godnością. - Świadkiem mojego brata.
- Powinien mówić sam za siebie - rzekł Erthard.
- Nie musi - odpowiedział Casimir.
- Chciałbym usłyszeć tego złodzieja. Jestem ciekaw, czy będzie się potrafił wytłumaczyć.
- Ale z czego? - spytała garncarka. - Powiedziałeś, że tamten ktoś na targu kradł. Jednak nawet nie powiedziałeś co. I oskarżasz mojego brata o przypuszczalną kradzież, którą popełnił ktoś inny?
- O rzeczywistą kradzież, którą on popełnił. Ukradł mi sztylet i gdybym nie przywiązał go na rzemyk, już by go nie było.
- Nie chcę tłumaczyć tamtego człowieka, ale może zwyczajnie wypadł ci ten sztylet, a on go podniósł.
- On go ukradł.
- Możliwe, ale na pewno nie był to mój brat.
Niecierpliwy strażnik już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale przerwał mu baron.
- Koniec tego - rzekł. - Uniewinniam Horsta Stormglass, lecz jeśli kiedykolwiek padnie na niego kolejne podejrzenie o kradzież, wszystko odbędzie się już bez sądu.
- Panie... - zaczął Erthard, ale Casimir uciszył go gestem.
- Dziękujemy, panie. - Latena skłoniła głowę przed baronem, a Horst prędko poszedł w jej ślady.
- Dobrze, dobrze. Możecie iść - odparł Casimir.
Latena jeszcze raz się skłoniła i rodzeństwo wyszło z sali. Za nimi ruszył Erthard. Kroki całej trójki pobrzmiewały cicho na kamiennej posadzce korytarza. Strażnik odprowadził garncarkę i złodzieja do progu twierdzy i gdy mieli go przekroczyć, chwycił Horsta za nadgarstek.
- Teraz ci się upiekło. Ale nie myśl sobie, że ci zapomnę, złodzieju - powiedział.
Chłopak wyrwał rękę Erthardowi i rzucił mu wrogie spojrzenie. Nic jednak nie powiedział.
Gdy rodzeństwo oddaliło się od twierdzy na pewną odległość, złodziejaszek rozluźnił się i zerknął na swoją siostrę.
- Kto by pomyślał, nazwałaś mnie swoim bratem. I to aż cztery razy! - zaśmiał się.
Latena obrzuciła go prawdziwie lodowatym spojrzeniem, a następnie wbiła je gdzieś w powietrze przed sobą i wyciągnęła krok. Aż biła od niej zimna wściekłość. Horst wzdrygnął się. Przyspieszył trochę kroku, jednak pilnując się, by być przez cały czas za garncarką. Pomimo nieprzyjemnego towarzystwa był radosny. Nie sądził, że mu się uda. A jednak. Żył i miał się dobrze. Zerknął na wyprostowaną jak struna Latenę. Niemal był jej wdzięczny. Niemal, bo przecież zrobiła to tylko ze względu na siebie.
Odkaszlnął. Ta cisza powoli zaczęła go przytłaczać. Jednak Latena nie miała zamiaru jej przerwać. Zwyczajnie go zignorowała. Horst zacisnął usta. Chociaż było słychać nawoływania kupców na targu i jakieś śmiechy, cisza trwała w najlepsze. Chłopiec odkaszlnął jeszcze raz, tym razem głośniej. Jego siostrze nawet nie zadrgała powieka. Horst poczuł się jak na pogrzebie, a jednocześnie zaczęła narastać w nim irytacja.
W okropnym milczeniu doszli aż do domu garncarki i równie cicho weszli do środka. Horst w końcu nie wytrzymał. Stanął przed Lateną i spojrzał jej prosto w oczy - żeby to zrobić, musiał zadrzeć głowę, co jeszcze bardziej go zdenerwowało.
- Ignorujesz mnie!
Garncarka spojrzała na niego beznamiętnym wzrokiem.
- Tak - odparła krótko.
- Czemu?! - Złodziejaszek nie próbował ukryć złości.
- Bo nie mam ochoty z tobą rozmawiać - powiedziała Latena i chciała wyminąć Horsta, ale ten jej na to nie pozwolił.
- Ale może ja mam? Nie jesteś sama na tym świecie - rzucił bezczelnie chłopak i wnet tego pożałował, gdyż w oczach jego przyszywanej siostry pojawiły się iskierki. Niby nic, ale nie mogły oznaczać niczego dobrego.
- Wystarczyłoby mi tylko, gdyby ciebie na nim nie było.
- A jednak jestem. I co mi zrobisz? - Horst wbił spojrzenie w Latenę.
- Osobiście obętnę ci łapy, złodzieju, jeśli choćby tkniesz tego, czego nie powinieneś - powiedziała to cicho, ale słowa jakby zadźwięczały w ciszy.
Horst chciał coś odpowiedzieć, ale nagle zaschło mu w gardle. To była prawdziwa groźba.
- Nie zamierzam kolejnym razem stawać po twojej stronie - dodała.
- A co z twoim interesem, co? - spytał, ale już nie tak pewnie.
- Nieważne. Ważne, by sprawiedliwości stała się zadość. To twój ostatni dzwonek, złodzieju, jeśli zrobisz coś źle, przegrasz. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę? - mówiła spokojnie, wręcz śmiertelnie spokojnie.
Chłopak poczuł się nieswojo, ale uniósł butnie głowę.
- Oczywiście.
Przez chwilę trwała napięta cisza. Spojrzenie Horsta wprost piorunowało, a w oczach Lateny czyhała... pogarda. Pogarda i obojętność należały do najgorszych rzeczy, z którymi chłopiec miał doczynienia. A niestety miał często.
- Nienawidzę cię - wysyczał złodziej.
- Ależ proszę - odrzekła garncarka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro