Rozdział 4
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Latena podeszła do połamanej kuszy. Podniosła ją delikatnie, chociaż ręce jej drżały od powstrzymywanych emocji i miała wielką ochotę coś rozgnieść czy zbić.
Nie miała pojęcia jakim cudem kusza się zniszczyła. Nie raz działy się z nią rzeczy o wiele groźniejsze od tej. A jednak. Chyba niefortunne trafy musiały się na siebie nałożyć...
- Niech go Kamp przeklnie... - mruknęła pod nosem.
Postawiła kuszę na stole i usiadła na krześle, wpatrując się w nią chmurnym wzrokiem. Będzie musiała ją dać do specjalisty. Może ją odratuje?
Garncarka zacisnęła zęby, powstrzymując łzy, które mimo to już przysłaniały jej widok na wszystko wokół. Wstała z miejsca, wywracając krzesło i skierowała się do swego pokoju. Sen to była jedyna w miarę logiczna myśl, która przyszła jej do głowy i nie miała na celu zrównania Horsta z ziemią.
Latena zasnęła snem sprawiedliwego, który to sen po godzinie zdał sobie sprawę ze swego błędu i czym prędzej poszedł szukać kogoś godnego jego osoby.
Kobieta otworzyła oczy i zapatrzyła się w sufit, który majaczył gdzieś nad nią w ciemności. Na zewnątrz padał miarowo deszcz, wybudzając powoli jej umysł z odrętwienia. A wraz ze świadomością nadchodziło coś jeszcze. Wyrzuty sumienia.
Musiała być kreaturą bez choćby kropli człowieczeństwa. Wyrzuciła dzieciaka z domu w noc, mróz i deszcz. Zostawiła go z niczym. Bo co? Bo zepsuł jej kuszę. Doprawdy, wielka przewina, panno sprawiedliwa! Z jego wielkim talentem do wpadania w tarapaty nie zdziwiłaby się, gdyby teraz leżał w jakimś rowie z rozbitą głową. A najgorsze było to, że miała czelność pójść sobie spokojnie spać! Latena Stormglass odpowiedzialna opiekunka. Dobre sobie!
Garncarka zerwała się z łóżka, wypowiadając kilka przekleństw pod swoim adresem.
Musiała odszukać Horsta.
Przebrała się prędko i włożyła noże do pochew przy pasie. Odsunęła skobel u wyjściowych drzwi i już miała nacisnąć klamkę, gdy ta opadła sama, a zaskoczona Latena stanęła oko w oko z baronowskim strażnikiem.
- Można wejść? - spytał grzecznie przybyły.
Kobieta skinęła głową, wciąż trochę skołowana i cofnęła się do środka, dając przejść strażnikowi i jego koledze po fachu, który wcześniej umknął jej spojrzeniu. Zamknęła za nimi drzwi i wyprostowała się.
- Co was do mnie sprowadza? - zapytała.
- Cóż... - Pierwszy strażnik zawachał się.
- Nazwisko Stormglass Latena? - Jego towarzysz nie należał do najcierpliwszych.
- Owszem. - Kobieta obserwowała dwóch mężczyzn z narastającą podejrzliwością i niepokojem.
- Ma pani kłopoty - oznajmił bez ogródek niecierpliwy strażnik.
Gdyby tak się dało, to Latena zatrzymałaby się stojąc.
- Słucham?
- Jest pani opiekunką niejakiego Horsta Stormglass, swojego brata. Jednakże nie zgłosiła tego pani u barona Casimira w wyznaczonym terminie. Będzie więc pani zmuszona do nadrobienia tego braku i spłacenia pewnej sumy.
Rzeczywiście, miała to zgłosić, tak mówił list zwaara. Nie chciała jednak tego robić, bo to by wszystko dodatkowo przypieczętowało, zwlekała więc, aż o tym zapomniała. Niestety.
Ale chyba jej sytuacja nie była taka zła.
- Ponadto podczas zgłoszenia ma uczestniczyć pani brat.
Może jednak trochę była.
- A jeśli teraz go nie ma w tym domu, to mamy panią przyprowadzić pod sąd i skonfiskować majątek - powiedział pierwszy strażnik. - Ale z pewnością jest, prawda? Nie ma się czym przejmować - dodał, widząc pobladłą twarz Lateny.
Kobieta wykonała jakiś niesprecyzowany ruch w kierunku drzwi.
- Em... On... Zasiedział się u kolegów i właśnie miałam po niego iść - wyrzekła sinymi wargami.
Zapadła cisza.
- Jest noc - powiedział niecierpliwy strażnik.
- No właśnie. - Latena pokiwała głową.
- Zatem my potowarzyszymy pani. Po zmroku jest niebezpiecznie. Po za tym, musimy go zobaczyć - rzekł niecierpliwy przedstawiciel gwardii.
- Spokojnie, poradzę sobie. Możecie poczekać tutaj. Dziękuje za troskę. - Garncarka uśmiechnęła się uprzejmie, choć tak naprawdę chciało jej się ciskać piorunami.
- Sądzę, że powinniśmy...
- Nalegam. - Latena nie planowała, by zabrzmiało to tak ostro.
Przez chwilę niecierpliwy strażnik i być może równie niecierpliwa garncarka mierzyli się spojrzeniami.
- Chłopak jest dosyć nieśmiały. Mógłby się czuć nieswojo. A po za tym miałabym wrażenie, że już jestem aresztowana. A tak nie jest, prawda? - Latena wbiła spojrzenie w dwóch mężczyzn.
- Oczywiście, że nie! - pospieszył z odpowiedzią pierwszy strażnik.
- Pozwólcie więc, że sama go tu sprowadzę. - Głos kobiety był chłodny, a na jej twarzy nie gościł już uśmiech. Zwyczajnie nie miała na niego siły.
- Jednakże... - Mężczyzna miał swoje zdanie w tej sprawie.
- Nie życzę sobie towarzystwa - ucięła Latena i wyszła ze swojego domu.
Ruszyła wzdłuż uliczki, wprost kipiąc od złości. Że też ci strażnicy mieli tupet nawiedzać ją w nocy! Zmarnowała przez nich sporo czasu na szukanie Horsta. Albo i jego trupa... Nie, nie trupa. W końcu jakoś przeżył te pięć lat w pojedynkę. Jakoś... Chyba jakimś cudem!
Nagle Latena znieruchomiała.
Gdzie ona w ogóle szła? Przecież nie miała bladego pojęcia, gdzie mógł być ten młokos. Kiedy szukała go w Krigerii, natknęła się na niego przez przypadek. Jednak przypadki, to przypadki, nie powtarzają się.
Zaklęła pod nosem. Będzie miała problemy. I to duże.
Nagle wśród odgłosów deszczu usłyszała wyraźnie podchmielone głosy, cofnęła się więc do cienia. Przy końcu ulicy pojawiły się cztery postacie.
- A wtedy ja tak mu przydzwoniłem, że chłopaczek poleciał na pobliską ścianę - zarechotał właściciel jednej z nich. - Potem James chciał mu jeszcze dołożyć, ale on uciekł gdzie pieprz rośnie.
- Gdzie to było? Może jeszcze wrócimy złoić mu skórę, co? - zaproponował inny.
- Głupiś ty? Słyszałeś, zwiał aż się za nim kurzyło! - odparł kolejny głos.
Sylwetki przeszły skrzyżowanie dosyć chwiejnym krokiem i zniknęły za rogiem domu.
Latena prędko znalazła się na końcu uliczki i nadstawiła uszu, by usłyszeć coś jeszcze z wymiany zdań pijanych postaci. Niestety nic już nie zrozumiała. Byli za daleko. Garncarka oparła się plecami o ścianę jednego z domów.
Dobrze wiedziała, że tym "chłopaczkiem" wcale nie musiał być Horst. I że byłby to wyjątkowo perfidny zbieg okoliczności, gdyby jednak tak było. Jednakże... To była jakaś poszlaka. Nawet jeśli głupia, to jednak poszlaka. Po za tym, coś jej mówiło, że może mieć rację. A intuicji nie należało lekceważyć.
Ruszyła więc w stronę, z której przyszli prawdopodobni oprawcy jej przyszywanego brata, godząc się ostatecznie z myślą, że przypuszczalnie tej nocy już nie będzie jej dane zasnąć.
___ ___ ___
Horst szedł szybkim krokiem, wbijając wzrok w ziemię pod swoimi butami, na której tworzyło się coraz więcej kałuż. Twarz chłopaka była napięta. Nie wiedział, czy to bardziej ze złości, czy z żalu.
Został wyrzucony. Tak po prostu. Prosto w błoto, niczym jakiś śmieć. W pewien sposób... Zdradzony. Ponownie. Wcześniej przez rodzonego ojca, a teraz przez przyszywaną siostrę. Nie, nie była jego siostrą. Przez osobę, która miała się nim zająć. Tak się zajęła, że teraz włóczył się nocą po nieznanym miasteczku bez grosza przy duszy. To znaczy... Ten brak grosza przy duszy nie był akurat żadnym dla niego problemem... Była nim natomiast nieznajomość miasta.
Horst oderwał spojrzenie od gruntu pod nogami i zerknął przed siebie. Kierował się ku środkowi miasta. Miał nadzieję znaleźć miejsce, w którym mógłby przenocować. Jakąś suchą i w miarę bezpieczną niszę. A później... Później spróbuje odnaleźć cech złodziei. Musiał tu jakiś być. W nim by się pewnie odnalazł. W końcu był złodziejem. Nikim innym. I szczerze wątpił, by mógł się kim innym stać.
Wtem Horst wpadł na kogoś, a wspomniany ktoś odepchnął go bezceremonialnie na bok, klnąc przy tym pod nosem. Chłopak chciał rzucić przechodniowi piorunujące spojrzenie, którego tamten i tak by pewnie nie zauważył, ale stracił równowagę i przewrócił się na innego człowieka.
Naprawdę nie miał pojęcia, kiedy zrobiło się tak tłoczno.
- Uważaj, jak łazisz! - usłyszał nad sobą bełkotliwy głos.
Uniósł głowę i zobaczył dwóch rosłych mężczyzn. Pachniało od nich alkoholem. Mimowolnie cofnął się o krok. Wiedział doskonale, że upici ludzie mają niewyobrażalną skłonność do używania pięści. Obrócił się na pięcie i pomknął ku najbliższej uliczce. A raczej spróbował pomknąć, bowiem robiąc pierwszy krok, poślizgnął się na błocie i wylądował dłońmi w ziemistej brei. Zaklął szpetnie w myślach.
- Powiedziałem "uważaj" - zarechotał jeden z mężczyzn, a drugi pociągnął Horsta za kołnierz.
Chłopak zgromił obydwu spojrzeniem, na które nawet nie zwrócili uwagi.
Czy zawsze musiał być, albo ciągnięty za kołnierz, albo za niego unoszony? I czy musiał wciąż wpadać w jakieś tarapaty?! Nienawidził tego. I chociaż dokładnie przed chwilą nie znosił Lateny z całego serca, tak teraz dałby wiele za to, żeby tutaj była i mu pomogła.
Zerknął na boki, mając nadzieję, że ktoś zainteresował się jego nieciekawym położeniem. A skądże! Ludzie szli sobie spokojnie, omijając szerokim łukiem upitych kompanów. Jedynym, kto zwrócił na całe zdarzenie większą uwagę, był jakiś żebrak, który przyglądał im się z widoczną ciekawością na twarzy, gotów zacząć kibicować w odpowiednim momencie. Horst wiedział doskonale, komu przypadną ewentualne brawa i oklaski.
Kopnął w piszczel mężczyznę, który go trzymał, przez co ten puścił go i zachwiał się na nogach, sycząc z bólu. Jego kompan nie zwlekając, uderzył Horsta prosto w klatkę piersiową. Chłopak poleciał do tyłu, ale przed upadkiem uratowała go ściana, która stanęła na jego drodze. Obił się o nią plecami i przez dobrą chwilę próbował złapać oddech. Jednak nikt nie czekał aż nabierze tchu, a świadczyła o tym pięść nadciągająca w stronę jego twarzy. Horst w ostatniej chwili rzucił się w bok i cios, który pierwotnie był wycelowany w jego nos, na poły trafił, a na poły zjechał mu po policzku. Głowa chłopaka łupnęła boleśnie o ścianę. Chwycił się za róg budunku i ostatnim wysiłkiem wślizgnął za niego, zmuszając swoje nogi do biegu. Popędził uliczką, zataczając się, goniony przez przekleństwa koleżków po pijaku. Na szczęście tylko przez nie, a nie ich nadawców.
Po przebiegnięciu kilku uliczek zatrzymał się, żeby odpocząć i wreszcie zarejestrował pewien bardzo niepokojący fakt. Jak dotychczas siąpił deszcz, nie mogąc się zdecydować, czy trwać, czy zupełnie zaniknąć, a teraz... Teraz woda lała się ciurkiem z nieba. Horst schował się pod dachem najbliższego domu i skontrolował odniesione rany. Dotknął tyłu głowy. Włosy miał mokre, ale to niczego nie oznaczało. Cofnął dłoń. Palce były pokryte czerwienią. Zaklął pod nosem. Na policzku raczej nie miał rany, ale w ustach czuł metaliczny smak krwi. Bardzo wyraźny smak. Skrzywił się i splunął pod nogi, gdzie tworzyły się coraz większe kałuże. Przynajmniej buty miał dobre i mu nie przemakały. W przeciwności do płaszcza, który nie nadawał się na deszczową pogodę. Horst zatęsknił do swojej ojczyzny. W Krigerii teraz wszystko było ścięte lodem, a w Ridderze, albo rozmokłe, albo zamarznięte. Mogłoby się wreszcie zdecydować!
Zaczął iść wzdłuż ściany domu, uważając by nie wejść dosłownie z deszczu pod rynnę. Bolała go głowa. Na szczęście cios nie był szczególnie mocarnym. Dostawał już gorsze. Horst odruchowo potarł się w skroń.
Nagle tuż przed chłopakiem otwarły się drzwi, prawie uderzając go w twarz, a ze środka budynku wyłoniła się trójka jakichś roześmianych osób. Nie zauważyły go. Ruszyły dalej uliczką, rozprawiając o czymś i żywo przy tym gestykulując. Horst zatrzymał się i zerknął na szyld nad drzwiami. Nie umiał czytać, ale rysunek potrawki, swoją drogą bardzo koślawy, przemawiał do niego aż nadto. Przełknął ślinę. Był głodny. Okropnie głodny. Westchnął i ruszył dalej, zapominając na chwilę o deszczu, przez co znalazł się na torze wody lecącej z dachu. Deszczówka wlała mu się za kołnierz, a on odskoczył prędko pod ścianę.
To teraz był cały przemoczony. Przemoczony i zmarznięty. A jakby tego było mało, bolała go głowa i czuł wszechogarniające zmęczenie. Dużo by dał za to, by mieć dach nad głową. Mógłby przestać kraść... Tak na jakiś czas. Dosyć krótki. Ale może bogowie spojrzeliby na niego przychylniej? Pewnie nie. Pewnie mieli go w głębokim poważaniu. Bo czy inaczej jego życie potoczyłoby się tak, jak to zrobiło?
Kiedy właśnie przeklinał wszystkich bogów z osobna, zauważył wąską przerwę pomiędzy dwoma domami. Zbliżył się i zajrzał do niej. Czarno, cicho i chyba wolne. Wszedł do środka. Z drugiej strony wejście było czymś zatarasowane.
- Witaj, nowy domu - rzekł z przekąsem, szczękając zębami, przez co zabrzmiało to dosyć żałośnie.
Usiadł na ziemi i otulił się mokrym płaszczem. Nienawidził tego dnia. Nienawidził tego miasta. A przede wszystkim nienawidził bogów. I bał się, chociaż nikomu by się do tego nie przyznał. Bał się, bo wylądowanie na ulicy było jego koszmarem, który przeżył na własnej skórze. I to działo się ponownie.
Już zapadał w lekki sen, gdy usłyszał czyjeś kroki, a raczej odgłos mlaskającego błota. Mimowolnie się spiął i wbił czujne spojrzenie w wylot swojego schronienia.
- Niech ich Kamp! Żeby tak w nocy... - mruczał ktoś pod nosem.
Horst zmarszczył brwi. To był chyba głos Lateny... Ale co ona tu robiła? Chłopiec powoli wstał i wyszedł zza rogu.
- Gdzie jest ten... - Latena kątem oka zauważyła jakieś poruszenie i obróciła się w jego stronę, a w jej dłoni pojawił się nóż. Na tle mroku zauważyła czyjąś sylwetkę.
- Latena... - Sylwetka odezwała się głosem jej przyszywanego brata. Bardzo niepewnym głosem.
- Horst... - Powoli schowała nóż z powrotem do pochwy. - Szukałam ciebie - powiedziała i zastygła zdumiona, gdy Horst się do niej przytulił.
Przez chwilę stała jak słup soli, nie mając pojęcia, co zrobić, a potem otoczyła go niepewnie ramieniem i powiedziała po prostu:
- Przepraszam.
Nie wiedziała, co wstąpiło w Horsta. Zachował się trochę jak... Przestraszone dziecko?
- Nie miałeś prawa jej tykać - dodała po chwili, cofając się od chłopca i wbijając w niego spojrzenie.
Wciąż była zła. I gdyby nie dwójka niespodziewanych gości już dawno wróciłaby do domu, zamiast włóczyć się nocą po ulicach Sabel w poszukiwaniu kogoś, kogo, mówiąc szczerze, niekoniecznie lubiła.
Horst uciekł gdzieś wzrokiem.
- To było przez przypadek...
Latena uniosła brwi.
- Przez przypadek? Przez przypadek jej dotknąłeś, czy jak?!
Złodziejaszek skulił się nieco.
- Przepraszam...
Garncarka westchnęła, próbując uspokoić złość, która znowu zaczęła w niej narastać.
- Chodź. Wyglądasz jak siódme nieszczęście.
___ ___ ___
- Długo trwało - powiedział niecierpliwy strażnik, kiedy rodzeństwo pojawiło się na progu domu. - Rzekłbym dwie godziny z okładem.
- Z jednego krańca miasta na drugi jest trochę daleko, a po drodze mieliśmy incydent... - Latena zerknęła z wyczekiwaniem na Horsta, i chociaż chłopak nie miał zielonego pojęcia, co się dzieje - bo garncarka nie raczyła go wcześniej powiadomić o zaistniałej sytuacji - przytaknął prędko jej słowom.
- Właśnie widzę... - Mężczyzna rzucił Horstowi zdegustywane spojrzenie.
Chłopak cofnął się o krok i wpatrzył się w czubki swoich butów, które jako jedyne z całego jego przebrania nie przemokły. Reszta za to kleiła się do ciała i kapało z niej na cztery strony świata. Tak samo włosy, które zalepiły połowę twarzy swego właściciela.
- Jestem przekonana, że jesteście zmęczeni... - Latena odsunęła się od drzwi.
Niecierpliwy przedstawiciel gwardii zrozumiał aluzję, ale ani drgnął. Jego towarzysz również pozostał w miejscu. Za to Horst cofnął się do kąta, gdzie prawie w ogóle nie sięgało światło kaganka stojącego na stole.
- Jutro będziecie musieli zgłosić się do barona - rzekł rzadziej udzielający się strażnik.
- Przyjdźcie z rana - dodał drugi i dopiero wtedy ruszył ku drzwiom, rzucając Horstowi ostatnie baczne spojrzenie.
Strażnicy wyszli za próg. Latena zamknęła za nimi drzwi i oparła się o nie plecami. Zerknęła na Horsta ciągle stojącego w kącie.
- Coś ty taki małomówny? Jeszcze chwila, a zacznę wierzyć w to, co nagadałam o tobie tym strażnikom.
Chłopak uniósł czujnie głowę.
- Co nagadałaś?
- Nic takiego. Powiedziałam tylko, że jesteś nieśmiały - zaśmiała się Latena.
Złodziejaszek odetchnął z ulgą i powoli wynurzył się z cienia.
- Co tu robili?
- Pomagali.
Horst spojrzał na Latenę. Kobieta odwzajemniła spojrzenie i przez dobrą chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Jesteś głodny? - Garncarka ucięła temat i podniosła do pionu krzesło leżące na ziemi.
Chłopiec stał jeszcze chwilę, wbijając podejrzliwy wzrok w siostrę, ale później się poddał.
- Przebierz się w coś suchego - Latena wskazała na zasłony, które wydzielały miejsce, gdzie można się było umyć czy ubrać, od reszty pomieszczenia. - Moczysz całą podłogę - powiedziała, sama mając na nogach brudne buty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro