Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Wszystkie ławy w gospodzie były zajęte, a wolnych miejsc było tylko kilka. Zaczynał się kolejny dzień. Na dworze było zimno, ale w środku panowały ciepło i duchota, połączone z zapachem niemytych stóp, który wżarł się tak głęboko w ściany, że za nic nie można było się go pozbyć. Jednak zdawało się, że ta niedogodność nie przeszkadza ludziom, którzy co dzień przychodzili tu, by wypić piwo i spotkać się z kolegami.

Ogień w kominku palił się wesoło i nawet się nie zachwiał, gdy Horst otworzył drzwi na zewnątrz, gdzie wiał porywisty wiatr. Chłopak pomyślał, że to z powodu atmosfery, zagęszczonej "ciężkimi" gazami, unoszącymi się w powietrzu. Zaśmiał się ze swojego żartu.

Nagle ktoś go złapał za ramię, był to karczmarz, u którego pracował Horst.

- Co się śmiejesz? - ofuknął go. - Bierz się do roboty!

Horst obrzucił pracodawcę wrogim spojrzeniem.

- Już idę. Nie gorączkuj się tak.

Chłopak ruszył do kuchni. Mniejszego, wiecznie brudnego pomieszczenia, by jak codzień wymyć w bali sterty naczyń. Po godzinie zmywania wreszcie nastała krótka przerwa, z której Horst niezwłocznie skorzystał. Usiadł na zydelku koło kominka i wytarł dłonie w zaplamiony ręcznik. Jednak nie dane mu było odpoczywać w spokoju.

- Horst! Przestań się lenić i obsłuż gości! - huknął na niego karczmarz, gdy tylko go zauważył.

Chłopak wstał z zydla i mrucząc pod nosem przekleństwa wyszedł z kuchni do głównego pomieszczenia. Od razu przyzwał go barczysty mężczyzna z wielką złotą bransoletą na ręce, chcąc złożyć zamówienie. Błyskotka nieznajomego wnet przykuła spojrzenie Horsta, a ten ochoczo, pogwizdując cicho, podszedł do jej właściciela.

- Podaj mi jakieś smaczne mięsiwo. Eh... Dzisiaj taki mróz, że przyda się też jeszcze coś i na rozgrzanie. Może jakiś kufel porządnego piwa? No, bratku, gadaj, co tam macie? - zagadnął mężczyzna.

Gdy on składał zamówienie, dłoń Horsta to przybliżała się, to oddalała od ozdoby na ręce klienta, aż wreszcie jednym sprawnym ruchem otworzyła zapięcie i zsunęła błyskotkę z przedramienia. Chłopak włożył prędko bransoletę do kieszeni w spodniach. Wysłuchał do końca zamówienia i skierował się do kuchni, by przekazać jego treść karczmarzowi. Zdążył przejść zaledwie kilka kroków, kiedy usłyszał za sobą odgłos przewracanego krzesła.

- Złodziej! - Potężny głos mężczyzny od bransolety poniósł się po całej gospodzie.

Nagle gwar rozmów przycichł. Horst odwrócił się powolutku w stronę osiłka, modląc się w duchu, by chodziło mu o kogoś innego. Jednak nie, palec mężczyzny wskazywał prosto na chłopaka. Jego twarz była cała czerwona od złości.

- Ja?! To jakaś pomyłka! - W tonie Horsta było słychać święte oburzenie, chociaż głos mu drżał.

- Pomyłką to jesteś ty, chłopcze - rzekł mężczyzna powoli cedząc słowa.
Postąpił w stronę młokosa. Horst cofnął się o kilka kroków. Przełknął nerwowo ślinę. Był zestresowany, ale próbował sprawiać wrażenie spokojnego.

- Ja bym nigdy w życiu niczego nie ukradł! - zapewnił żarliwie. - Ja taki porządny...

Nagle rozległ się brzęk. To była bransoleta. Wysunęła się z kieszeni na podłogę poprzez jedną z dotychczas niezlokalizowanych dziur.

- Nigdy w życiu, tak? - zadrwił osiłek, zmniejszając dystans pomiędzy sobą, a Horstem. - Pożałujesz tego...

Chłopak prędko podniósł bransoletę z podłogi.

- Może pójdziemy na mały kompromis, co? Ja ci oddam błyskotkę, a ty udasz, że nic się nie stało?

- Nie wywiniesz się tak łatwo, złodziejaszku - wysyczał mężczyzna i splunął pod nogi Horsta.

Osiłek dobył wielkiego topora. Oczy chłopaka rozwarły się w przerażeniu. Ten człowiek zamierzał go zabić! Horst nerwowym ruchem sięgnął po sztylet. Wiedział, że jego nożyk jest bezużyteczny w porównaniu z toporem, ale zawsze to jakaś broń.

Nagle stało się coś, co Horst poczytał za łut szczęścia. Z kuchni przybiegł karczmarz i ze zdeterminowaną miną, nie bacząc na groźne wejrzenie osiłka, wykrzyknął:
- Ale, ale! Nikt nie będzie się bił w mojej gospodzie!

Horst pierwszy raz poczuł do karczmarza coś na kształt sympati, a w jego serce wstąpił promyczek nadziei. Może uda mu się uciec?

Los mu jednak nie sprzyjał. Osiłek zmiął w ustach jakieś wyjątkowo parszywe przekleństwo, chwycił Horsta za kołnierz i wywlókł z gospody. Mężczyzna postawił złodzeja na nogi. Horst cofnął się o kilka kroków i, ku swemu przerażeniu, natrafił na ścianę. Mężczyzna, widząc zmieszanie na twarzy chłopaka, zaśmiał się drwiąco.

- Teraz się policzymy, złodziejskie nasienie.

Horst pobladł. Osiłek przyłożył ostrze topora do szyi chłopaka. Uśmiechnął się do niego złowieszczo. Cofnął topór.
Horst jakby w spowolnionym tempie widział, jak mężczyzna robi zamach bronią. Nigdy nie ukradłby mu bransolety, gdyby wiedział, jak to się skończy. Zacisnął bezsilnie powieki i... Nagle wpadł mu do głowy genialny pomysł. Gospoda stała na klifie, nie za blisko grani, ale też nie za daleko, i gdyby się postarał, mógłby...

- Przestań! - zakrzyknął.

Mężczyzna zatrzymał topór w powietrzu. W prawdzie spodziewał się, że chłopak będzie wrzeszczeć, ale w jego głosie brzmiała pewność, nie bezsilne błagania, więc zaintrygowany postanowił odwlec wyznaczenie mu sprawiedliwości.

- Niby czemu? - Osiłek oparł topór o ziemię.

- A temu, że w każdej chwili mogę wrzucić tę twoją błyskotkę do morza.

W oczach mężczyzny błysnęło zaniepokojenie.

- Prędzej rzucę w ciebie toporem - odparował.

Przymierzył się do ciosu. Nagle złodziej wyrzucił rękę przed siebie, a złote cacko, mieniąc się w słońcu, poszybowało ku ciemnym, morskim falom.
Horst nie czekając na reakcję osiłka, przetoczył mu się pod nogami i popędził byle dalej od niego. Po kilku sekundach odwrócił się. Tak jak sądził, mężczyzna zamiast za nim, pobiegł za bransoletą.

Horst, gratulując sobie swojej pomysłowości, pognał do lasu, który był niedaleko. Tam było bezpiecznie. Tam był jego dom. A raczej marna, zaniedbana, mała chatka, którą zamieszkiwał. Nie zwalniając, wbiegł pomiędzy drzewa. Śnieg leciał mu spod stóp, a wiatr wdzierał się pod kurtkę, zachłannymi mackami kradnąc ciepło z ciała. Jednak Horst zatrzymał się dopiero, gdy skostniałymi z zimna palcami dosięgnął drzwi swojej chatki. Wszedł do niej i zziajany opadł na kupę dziurawych kocy, które swego czasu zamieszkiwały całe roje moli.

Chatka miała zaledwie jedno pomieszczenie, na którego środku znajdował się stół o trzech powykrzywianych nogach. Tuż obok niego, niczym towarzysz niedoli, stało rachityczne krzesło, a pod ścianą kuliła się, wiecznie niedomykająca się, szafka, która niegdyś na niej wisiała. Lodowaty wiatr wdzierał się przez szpary w wyżartych przez korniki deskach, poruszając pajęczynami, zwieszającymi się z sufitu.

Horst opatulił się mocniej kocem i podszedł do szafki. Włożył rękę do środka, w nadziei, że będzie tam coś zdatnego do jedzenia. Wyciągnął stamtąd zasuszony kawałek wołowiny. Włożył go do ust. Mięso było twarde jak kamień. Chłopak wrócił na stertę kocy. Zagrzebał się w niej i żując wołowinę zaczął zdejmować buty. Nie były one niestety dobrą barierą dla śniegu. Skutkiem tego były przemoczone skarpety i zmarznięte stopy.

Jak szedł tego ranka do gospody, to nie było śniegu. Musiał napadać przez tę godzinę, kiedy tam był. Dobrze, bo przynajmniej nie musiał się przebijać przez zaspy...

Nagle Horst zesztywniał. Następnie prędko wsunął buty z powrotem na stopy.

Skoro śnieg dopiero co napadał, to chłopak nie mógł liczyć na to, że jego ślady będą niewidoczne wśród innych. Oznaczało to, że...

I właśnie w tym momencie drzwi do chatki otworzyły się z trzaskiem.

___ ___ ___

Po zaśnieżonym lesie spacerowała wysoka, kobieca postać w bordowym płaszczu narzuconym na ramiona. Mroźny wiatr targał jej jasnobrązowymi włosami. Już nie próbowała nawet włożyć na głowę czapki i trzymała ją w czerwonych od zimna dłoniach. Z poirytowaniem wyjęła kosmyki włosów z ust.

Przechodziła właśnie koło starej, rozwalającej się chatki, gdy do jej uszu dobiegły, jak gdyby odgłosy walki. Trzask i jakieś okrzyki. Przystanęła. Nie zastanawiając się, zajrzała do wnętrza chatki. Jej oczom ukazała scena walki na śmierć i życie potężnego mężczyzny trzymającego topór w ręce i drobnego chłopaka z małym nożykiem w dłoni. Mężczyzna wyrywał właśnie topór z połamanych desek, które jeszcze niedawno były stołem, a chłopak kulił się w kącie. Młokos zauważył ją i posłał jej spojrzenie wołające o pomoc. Latena nie wachała się. Nie miała zamiaru mieć na sumieniu czyjejś śmierci, a była pewna, że takowa zaraz nastąpi.

Wyciągnęła z pochwy przy pasie jeden ze swoich rozlicznych noży i płynnym ruchem wyrzuciła go prosto w cel. Głowica sztyletu uderzyła osiłka w tył głowy, a on z głuchym łoskotem osunął się na ziemię.

Chłopak wysunął się powoli z kąta, patrząc wielkimi oczami na mężczyznę, który chciał go zabić. Młodzik miał gdzieś na oko piętnaście - szesnaście lat. Kasztanowe włosy do ramion związał w kucyka, a luźną koszulę miał przepasaną skórzanym pasem, do którego była przypięta pochwa, zapewne na nóż, którym próbował się bronić.

- O... On nie żyje? - zapytał drżącym głosem.

- Nie. Stracił tylko przytomność - odparła Latena.

Wzięła swój nóż z podłogi i schowała go do pochwy. Następnie założyła ręce na piersi i spojrzała podejrzliwie na chłopaka.

- Co mu zrobiłeś, że zamierzał cię zabić? - spytała bez owijania w bawełnę. - Nikt bez powodu nikogo nie morduje.

- Em... Ja... Znalazłem jego bransoletę i chciałem mu ją oddać, a on pomyślał, że ją mu ukradłem i się zdenerwował... - Horst ucichł pod spojrzeniem Lateny.

- Nie wierzę w żadne twoje słowo - zastrzegła. - Jeśli chcesz kłamać, to najpierw się tego naucz.

Wyjęła nóż z pochwy i jakby od niechcenia zaczęła się nim bawić. Już kiedyś zdążyła zauważyć, że ten gest rozwiązuje wiele języków.

-Eee... Ja ukradłem mu tę bransoletę - przyznał się. - Nie mogłem się powstrzymać! Wtedy się zorientował i, chociaż już jej nie mam, zaczął mnie gonić. I dopadł mnie tu... I co? Teraz pewnie zgłosisz to zwaarowi? - Chłopak westchnął.

Jednak, ku zdziwieniu Horsta, dziewczyna zaprzeczyła.

- Sądzę, że ma ważniejsze sprawy, niż karanie młodocianych złodziejaszków - stwierdziła Latena.

- Hejejej! - wykrzyknął oburzony Horst. - Żadnych młodocianych!

Nóż w dołni Lateny zatrzymał się raptownie, a dziewczyna spojrzała na Horsta z nagłym zainteresowaniem.

- Ja mam wieloletnie doświadczenie! - mówił dalej chłopak. - Zacząłem kraść w wieku dziesięciu lat! Mam ogromne doświad... - Zrozumiał, co właśnie wyznał tej kobiecie i urwał.

Latena podniosła jedną brew.

- Taak? Ogromne doświadczenie, mówisz?

Horst nic nie odpowiedział, tylko zrobił kilka kroków w stronę drzwi. Dziewczyna prędko pojęła ten gest i złapała go za kołnierz.

- Puszczaj! - wykrzyknął chłopak, w jego oczach błyszczał strach.

Horst spróbował się wyrwać, ale Latena podetknęła mu sztylet pod nos.

- Jakaś próba ucieczki, a padniesz na ziemię, jak ten tu. - Wskazała ruchem głowy na nieprzytomnego mężczyznę, leżącego na podłodze.

Chłopak posłusznie przestał się wyrywać, ale jego oczy rzucały pioruny.

- Idziesz ze mną do zwaara - rzekła Latena i ruszyła z miejsca, ciągnąc Horsta.

- O nie, nie, nie! - Chłopak próbował się stawiać, ale dziewczyna poruszyła znacząco nożem w dłoni i umilkł.

- Idziesz przede mną - rozkazała. - Jeden fałszywy krok, a zaciągnę cię do Twierdzy Mocarności, nieprzytomnego.

Twierdza Mocarności, w rzeczywistości nazywała się Twierdzą Uczciwości, ale mówiono na nią inaczej, ze względu na jej głównego mieszkańca, Lotara Mocarnego. Szczycił się on tytułem zwaara, to znaczy władcy Krigerii. Lotar również pełnił funkcję sędziego, i to bardzo surowego sędziego o pokrętnym umyśle, z tego powodu większość wystrzegała się odwiedzin u niego i swoje problemy wolała rozwiązywać za jego plecami. Jednak Latena, na swoje szczęście lub nieszczęście, do takich osób nie należała. Uznała, że najlepszą osobą, która miałaby osądzić poczynania młodego złodzieja jest zwaar. W końcu chociaż surowy, był jednak uczciwy.

Ruszyli do miasta. I chociaż najkrótsza droga do twierdzy wiodła przez jego środek, to jednak Latena nie zamierzała dawać złodziejaszkowi szansy wtopienia się w tłum. Poszli więc naokoło, przez co podróż trwała o połowę dłużej niż by mogła.

Horst był cały zmarznięty, gdy ujrzał przed sobą majestatyczną budowlę twierdzy zwaara. Budynek był prosty, bez żadnych wymyślnych wzorów. Było w nim jednak coś, co budziło respekt. Może to ogrom całej budowli, a może skała, przypominająca kolorem ciemną barwę burzowych chmur. Horst nie miał pojęcia, ale jedno było pewne, w tym budynku nie mogło spotkać go nic dobrego.

Skulił się w sobie i zaczął się modlić do Despera - opiekuna, popadających w kłopoty. Chłopak miał jednak spore wątpliwości, czy bożek go wysłucha, chodźby z tego powodu, że tak często na niego bluźnił.

Latena popchnęła Horsta w stronę wejścia do budynku. Rzucił jej nienawistne spojrzenie, ale bez słowa przestąpił próg twierdzy. Przełknął ślinę. Bał się. Właśnie wszedł do paszczy smoka, przed którym uciekał przez dużą część swojego życia.

Strażnicy rzucili zaciekawione spojrzenia przybyłej dwójce. Bardzo rzadko ktoś z zewnątrz przybywał tutaj z własnej nieprzymuszonej woli.

- Po co? - zapytał krótko jeden ze strażników.

- Mam sprawę do zwaara - odparła Latena.

- Jak ci mówią?

- Latena Stormglass.

- A ten to kto?

- Ta sprawa.

Strażnik skinął głową. Ruchem ręki kazał im zostać na miejscu, a sam przeszedł przez drzwi, za którymi kryła się długa hala.

Nie musieli długo czekać na jego powrót. Strażnik skinął Latenie.

- Zwaar cię oczekuje.

- Nas. On idzie ze mną.

Latena ruszyła korytarzem, a Horst, chcąc nie chcąc, poszedł za nią, świadomy bacznego wzroku strażników na sobie. Dziewczyna otworzyła drzwi do gabinetu władcy i przekroczyła jego próg. Horst zatrzymał się w miejscu, przed nim. Latena spojrzała na niego i bez słowa pociągnęła do środka. Chłopak spiorunował ją wzrokiem. Jednak Latena już nie zwracała na niego uwagi. Podeszła do poteżnego mężczyzny, siedzącego za równie potężnym biurkiem i skłoniła się przed nim.

- Panie, przyprowadziłam do ciebie złodzieja.

Zwaar uniósł swoje krzaczaste, ciemne brwi.

- Tak? A co niby ukradł? Bochenek chleba? - zaśmiał się.

Jednak Latenie nie było do śmiechu.

- Nie, on... - Nie dane jej było dokończyć, gdyż do gabinetu wparował pewien mężczyzna.

Horst zamarł. To był mężczyzna, który chciał go zabić. Wcisnął się w kąt za wielki regał i zaczął się modlić, by osiłek go nie zauważył. Mężczyzna jednak na nic nie zważał, zamroczony wściekłością. Z jego oczu wprost tryskała furia.

- Kurcie! Bracie, co się stało? - Władca wstał od biurka.

- Okradziono mnie! Byłem w karczmie, gdy jeden piekielny chłystek zwinął mi bransoletę, rodowe insygnie! Później, kiedy już go miałem, wrzucił ją do morza! Do morza!

Zwaar poczerwieniał na twarzy. To zdarzenie zakrawało na skandal. Horst, w przeciwieństwie do władcy, pobladł, a Latena, rozumiejąc, z kim ma doczynienia, potarła nerwowo nadgarstek.

Jednak Kurt nie skończył.

- Zniknął, ale dorwałem go i... I jakiś jego wspólnik zaatakował mnie od tyłu i pozbawił przytomności!

Zwaar podrapał się po brodzie.

- Czy ten złodziej wyglądał tak? - spytał się Kurta, wskazując na Horsta, bezskutecznie próbującego ukryć się w cieniu regału.

Osiłek spojrzał w tamtą stronę, a jego oblicze pociemniało.

- To on!

Postąpił kilka kroków do przodu z miną mówiącą dokładnie o jego intencjach, a one, delikatnie mówiąc, nie należały do najlepszych. Horst skulił się.

- Kurt, uspokój się! - huknął Lotar.
Mężczyzna zatrzymał się, ale widać było, że zrobił to z wielką niechęcią.

- Najpierw trzeba się dowiedzieć, gdzie polazł jego wspólnik - powiedział już odrobinę cichszym głosem zwaar.

- To ona! - wykrzyknął Horst, mierząc palcem w Latenę.

Kurt i Lotar zwrócili zdziwione spojrzenia na kobietę, na którą, jak dotąd, praktycznie nie zwracali uwagi.

- Nieprawda! - zaprotestowała gwałtownie. - Ja nie mam z tą sprawą nic wspólnego!

- To ona! - Horst kuł żelazo póki gorące. - Ogłuszyła ciebie głowicą jednego ze swoich noży! - zwrócił się do Kurta.

- Wcale nie! Kłamie! Przecież bym go tutaj nie przyprowadzała, gdybyśmy byli wspólnikami.

- To rzeczywiście byłoby bez sensu - zgodził się z nią Lotar. - Jednakże mogłaś go oszukać i przyprowadzić tu, ponieważ nie spodziewałaś się przybycia tutaj Kurta, który mógłby ciebie rozpoznać. Kurcie, widziałeś ją lub cokolwiek, co mogłoby naprowadzić na jej ślad przedtem nim cię ogłuszono?

Latena odetchnęła z ulgą. Dobrze, że gdy pozbawiła osiłka przytomności, stała za nim.

- Przecież mówiłem, że zaatakowano mnie od tyłu! Niczego nie widziałem! Chociaż... - Kurt zmarszczył brwi. - Widziałem nóż. Jak upadł na ziemię!

Latena pobladła. Zwaar zauważył to, ale nie dał po sobie niczego poznać.

- Było w nim coś charakterystycznego? - spytał się.

- Rękojeść była przewiązana skórą, a głownia... Miała nietypowy, ciemny kolor - Kurt jakby nagle doznał olśnienia.

Horst rzucił Latenie tryumfujące spojrzenie. Wepchnęła go w to bagno, to niech również w nim siedzi.

- Hmm... Zobaczymy. Wyłóż tu swoją kolekcję... Lateno. Bo jak widzę, masz ją dosyć sporą. - Lotar wskazał na biurko. - Chyba powinienem wprowadzić jakiś zakaz wnoszenia tutaj broni, bo masz przy sobie małą zbrojownię.

Latena westchnęła. Wyjęła z pochwy nóż o rękojeści przewiązanej skórzanymi rzemieniami, jego głownia była wykonana z ciemnego metalu.

- To ten, prawda? - zwróciła się Latena do Kurta.

Osiłek skinął głową wyraźnie zdziwiony. Jak dotąd nie wierzył w to, że ta kobieta miałaby go powalić nożem.

- Przyznaję się, pozbawiłam tego oto wojownika przytomności, ale bynajmniej nie jestem wspólniczką złodzieja. Mogę wszystko wytłumaczyć! - zapewniła.

- Tak? A więc tłumacz - polecił zwaar.

- Przechodziłam koło starej chaty. Drzwi były otwarte, a ze środka dochodziły hałasy. Zajrzałam tam i zobaczyłam walkę na śmierć i życie dorosłego mężczyzny z chłopcem! Gdybym nie zainterweniowała, zabiłby go!

- I tak powinno było być - mruknął pod nosem Kurt.

- Ale to jeszcze dzieciak! - zaprotestowała Latena.

- No właśnie! Złodziejstwo trzeba zniszczyć w zarodku. Jeśli jako dziecko kradnie, strach pomyśleć, co będzię robił, gdy dorośnie - Kurt przystawał przy swoim.

Lotar usiadł na krześle.

- Oboje macie trochę racji. Ale na razie zajmijmy się formalnościami. Ty. - Wskazał na dziewczynę. - Nazywasz się Latena... - Zerknął na arkusik papieru na biurku. - Stormglass. Ile lat?

- Dwadzieścia cztery.

- Dobrze... A jak ciebie zwą, kolego? - Zwaar spojrzał z wyczekiwaniem na Horsta.

- Horst.

Lotar uniósł brwi.

- Nazwisko?

- A co, Horst, to takie popularne imię? - zapytał bezczelnie chłopak.

- Podaj nazwisko! - huknął zwaar.

Horst odsunął się nieco od władcy.

- Nie pamiętam - Potarł nerwowo włosy i uśmiechnął się, co podziałało na Lotara jak płachta na byka.

Władca wstał od biurka. Podszedł do Horsta i podniósł go za kołnierz. Nogi chłopaka zadyndały w powietrzu.

- Powiesz nazwisko, albo...

- Co się tutaj dzieje? - Zabrzmiał twardy, kobiecy głos.

Zwaar puścił Horsta. Chłopak upadł ciężko na ziemię i zaklął z cicha. Władca już nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Z uśmiechem, takim samym jak Horst przed momentem, odwrócił się w stronę kobiety, stojącej w otwartych drzwiach.

- Miło ciebie widzieć, złotko. Właśnie mam tutaj bardzo ciekawą sprawę do osądzenia.

- Słychać, inaczej byś nie wrzeszczał na pół twierdzy - stwierdziła cierpko kobieta i weszła do środka. - A więc, co to za sprawa?

Latena zmarszczyła brwi. To musiała być Yvonne, żona Lotara. Jej twarz okalały jasne włosy, a z postawy można było wyczytać wielką pewność siebie.

- Ten złodziej ukradł rodowe insygnie! - wykrzyknął Kurt, wskazując na Horsta, który już zdąrzył wstać z podłogi.

- Skąd miałem wiedzieć, że to jakieś insygnie?! - Chłopak obrzucił osiłka zirytowanym spojrzeniem.

- A ta dziewucha mu w tym pomogła! - Kurt nie zawracał sobie głowy tym, co mówi Horst.

- Ja?! - oburzyła się Latena. - Ja go tylko uratowałam od śmierci z twoich rąk. Nawet nie miałam pojęcia, że to złodziej!

Yvonne uniosła brwi.

- Rzeczywiście, ciekawa sytuacja. Możesz mi wytłumaczyć, jak to uratowałaś tego chłopca? - spytała się Lateny.

Zwaar spojrzał na małżonkę niezadowolonym wzrokiem. To on miał wypytywać świadków.

- Yyy... - Latena zawachała się. - Ogłuszyłam Kurta głowicą noża.

Yvonne zaniosła się śmiechem.

- Kurt... Zawsze sądziłam, że z ciebie miągwa. Ale żeby dać się tak zaskoczyć?

Wojownik poczerwieniał na taką zniewagę, ale nic nie powiedział.

- No dobrze... Może wróćmy do tematu głównego - zaproponował zwaar. - To znaczy... Jak masz na nazwisko, Horście?

- Naprawdę nie pamiętam.

Władca zacisnął szczęki.

- Może inaczej... Jakie imiona mają twoi rodzice?

Horst odwrócił wzrok od zwaara.

- Nie pamiętam... Ja... Byłem strasznie mały, gdy zmarli...

Twarz Yvonne z bezuczuciowej wnet stała się przepełniona współczuciem.

- To okropne... - wyszeptała.

- Tak, ale nie o tym tu teraz - przerwał jej mąż. - Powiedz chociażby, ile masz lat - zwrócił się do Horsta.

- Piętnaście - odrzekł chłopak z pewną ulgą w głosie.

- Dobrze więc... Zaraz rozstrzygnę, jak was ukarać. A teraz wynoście się na korytarz. Ty też, Kurcie. - Zwaar wykonał popędzający ruch ręką.

Trójka ludzi skierowała się do wyjścia z gabinetu. Wtem Latena zatrzymała się.

- Chwila, chwila... Mogę wiedzieć za co będę sądzona? - spytała się.

- Oczywiście - zapewnił ją Lotar. - Za bezpodstawną napaść na arystokratę, członka gwardii zamkowej.

- Przecież ja ratowałam tego złodzieja!

- Czyli jesteście w zmowie. Więc za to też będziesz sądzona. Widzisz, twoje słowa stoją przeciwko tobie.

- Przecież już mówiłam, że nie jestem jego wspólniczką!

- Tak samo jak mówiłaś, że to nie ty ogłuszyłaś Kurta.

- Ale...

- Kurcie, bądź tak łaskawy i wyprowadź ją - rozkazał zwaar.

Wojownikowi nie trzeba było więcej razy powtarzać. Chwycił dziewczynę za kołnierz i wypchnął z gabinetu. Drzwi pokoju zamknęły się.

Otworzyły się znowu dopiero po pół godzinie, a Latenę i Horsta powitało zmęczone spojrzenie Lotara i dumne, jego małżonki.

- Cóż... Postanowiliśmy. To znaczy... Ja postanowiłem, że skoro jesteście tak dobrymi wspólnikami, to... - przerwał dla lepszego efektu. - Zrobię z was rodzeństwo.

Horst i Latena skamienieli.

- A jako że twoi rodzice zmarli, Horście, a nie jesteś jeszcze dorosły, to Latena zostanie twoją opiekunką.

Dziewczyna otrząsnęła się.

- O nie. Nie zgadzam się! Tak się nie da!

- Nie masz prawa głosu w tej sprawie. Jestem władcą, mogę wszystko.

Zwaar chwycił pióro i nagryzmolił coś w wielkiej, pergaminowej księdze z zaznaczeniami wystającymi z jej kart. Później odszukał inną stronę i również tam coś napisał. Z namaszczeniem przybił pieczęć.

Dwójka skazańców jak we śnie śledziła jego ruchy.

- No. Postanowione! - oznajmił z uśmiechem na twarzy.

Horst jakby się zbudził.

- Nie! Proszę... To jest potwór! Groziła mi nożem! - wskazał na Latenę.

- Ciesz się, że nie skończyłeś z odciętą dłonią. To naprawdę mało, za to co zrobiłeś. Przy okazji masz nowych rodziców. Oraz nazwisko, skoro poprzedniego nie pamiętasz.

- To nie jest mój brat - zaprotestowała z odrazą w głosie Latena.

- Jest i ciesz się tym. Przecież twój poprzedni zginął.

Latena zacisnęła wargi.

- Skąd to wiesz? - spytała.

- To wszystko jest tutaj. - Zwaar wskazał na księgę.

Władca wstał od biurka i podał Latenie zapieczętowany list.

- Nie wyrzucaj go, ale przeczytaj i zastosuj się do tego, co będzie tam napisane - przykazał jej. - A teraz, siostrzyczko i braciszku, nie zawracajcie mi już głowy.

Wskazał drzwi. Horst czym prędzej udał się w ich kierunku. Latena stała przez chwilę niezdecydowana, ale ruszyła za nim.

- Zawsze kończę to, co zacząłem - usłyszała, wychodząc.

Była pewna, że te słowa były skierowane do niej i że w nich kryła się jakaś groźba. Nie wiedziała jednak do końca, jak je zinterpretować.

Strażnicy przy wejściu przepuścili ich bez słowa. Horst, kiedy wyszedł na zewnątrz, zatrzymał się na kamiennym chodniku i odwrócił się do Lateny z chytrym uśmieszkiem na twarzy.

- Praktycznie, mogło być gorzej. Lotar nie jest wcale taki surowy, za jakiego go uważają. Bezsensu się go obawiać. Zapomni o nas nim się obejrzymy - to mówiąc, chłopak przyspieszył kroku i skręcił w jakąś uliczkę.

- Gdzie idziesz?! - Latena pospieszyła za nim.

- Gdziekolwiek dalej od ciebie - padła odpowiedź a Horst przyspieszył trochę.

- Co ty robisz?! Zwaar z pewnością przewidział, że się odłączymy. Ma swoje sposoby.

- Nawet jeśli, to będzie to twój problem, nie mój. W końcu jesteś za mnie odpowiedzialna.

Chłopak ruszył pełnym biegiem. Latena zrozumiała, że gonitwa nie zda się na nic. W mieście jest za dużo miejsc, w których można się ukryć, a Horst był już dosyć daleko od niej.

Musiała wymierzyć idealnie.

- Możemy się jeszcze dogadać! - krzyknęła za nim.

Horst odwrócił głowę w jej stronę.

- Aha, niby jak? - zapytał ironicznie.
I nie czekając na odpowiedź, chciał biec dalej, ale wtem coś ciężkiego uderzyło go skroń.

___ ___ ___

Otworzył oczy, nad sobą ujrzał drewniany sufit. Słyszał jakiś szmer. Męczył go. Chciał, żeby umilkł. Czuł w głowie, nieprzyjemną obecność czegoś. Jakby owo coś czekało tylko na jakiś jego ruch, by ukazać się w całej swojej okazałości. Uniósł głowę i wnet ją opuścił, gdyż dziwne uczucie niedogodności zmieniło się w nieznośny, pulsujący ból. Miał wrażenie, jakby coś łupało mu miarowo w skroń. Jęknął cicho.

Szmer ustał. Horst zdał sobie sprawę, że tak naprawdę były to ludzkie głosy. Usłyszał szuranie odsuwanych krzeseł, a po chwili w polu jego widzenia ukazały się trzy twarze. Jedną znał i wcale nie był z tego powodu zadowolony.

- Niech cię Kamp przeklnie! - zdołał wysyczeć przez zaciśnięte z bólu zęby.

- I mówisz, że to doniczka mu spadła na głowę? - Kobieta stojąca za Lateną, posłała jej wątpiące spojrzenie.

Miała raczej drobną budowę i wiekowo mogłaby być matką dziewczyny.

- Tak... Szczęściem odłamki nie zrobiły mu żadnych ran. - Latena miała taką minę, jakby była przekonana co do swoich słów.

- Doniczka?! Dobre sobie! - wykrzyknął Horst i gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej.

Obu tych rzeczy wnet pożałował, gdyż ból głowy wzmógł się, a przed oczami chłopaka zatańczyły ciemne plamki. Oparł się plecami o ścianę. Chciał dotknąć skroni, ale coś zatrzymało jego rękę w pół ruchu. Spojrzał zdezorientowany na sznur obwiązany wokół nadgarstka.

- Po jaki szlag ten sznur? - Horst pamiętał, że podniesiony głos to nie najlepszy sposób na ból głowy.

Kobieta po prawej stronie Lateny, jak i mężczyzna stojący koło niej utożsamiali się z tym pytaniem, jak można było wnioskować po spojrzeniach, które posłali dziewczynie.

- Eee... Żebyś przypadkiem nie spadł z łóżka - odparła Latena.

To już brzmiało jak kłamstwo. I z pewnością nim było.

- Może koniec tych pogaduszek? Tak czy owak, mamy rannego - odezwał się mężczyzna.

- Masz rację - przyznała kobieta i oddaliła się do innego pomieszczenia, skąd po chwili wróciła z kubkiem pełnym czegoś niewiadomego pochodzenia.

Latena wyciągnęła nóż. Horst odsunął się od niej.

- Spokojnie, chcę tylko przeciąć sznur. Lepiej jest pić, trzymając kubek obiema dłońmi. - Wskazała na naczynie spoczywające w rękach drobnej kobiety.

Chłopiec się trochę rozluźnił.

- Co to? - spytał nieufnie.

- Coś, co uśmierzy ból - odrzekła kobieta trzymająca kubek. - Nazywam się Ruth i... Formalnie rzecz biorąc, jestem teraz twoją matką.

- Horst - przedstawił się bez potrzeby, bo Ruth z pewnością już wiedziała, jak mu na imię.

- To jest Arthur, mój mąż. - Wskazała na starszego mężczyznę.

Gdy Latena przecięła sznur, Horst siegnął po kubek z dziwnym naparem.

- To na pewno pomoże?

Latena pokiwała głową.

- Pomoże. Ale tego smak do najlepszych nie należy.

Horst zbliżył kubek do twarzy. Ot zwykły napar o zielonej barwie, a takie są najgorsze. Zebrał się w sobie. Był gotów zrobić wszystko, byleby ból zniknął. Upił łyk naparu. Napój miał kwaśny i przeraźliwie słony smak. Horst skrzywił się.

- Przyniosę wodę - zadecydowała Latena i odeszła gdzieś w głąb domu.

Gdy wróciła z kubkiem wody w ręku, Horst dokańczał pić napar. Miał przy tym niewyraźną minę. Bez słowa odebrała od niego pusty kubek i wręczyła ten z wodą. Wypił ją duszkiem. Po dziwnym naparze Horst wcale nie czuł się lepiej, było mu niedobrze. Słoność powlekała całe jego gardło i nie dawała się zmyć. A ból głowy wciąż nie ustępował.

Dopiero po piętnastu minutach Horst poczuł jakieś dobre skutki napoju. Łupanie w głowie zmieniło się w delikatne pulsowanie, a bólu już nie było czuć.

- Słuchaj. - Latena usiadła na krześle naprzeciwko Horsta.

Chłopiec spojrzał na nią spode łba. W pokoju już nie było Ruth, ani Arthura, została tylko osoba, której najmniej ufał.

- Bo co? Bo znowu mnie zdzielisz rękojeścią?! - odpysknął jej.
Latena posłała mu lodowate spojrzenie.

- Nie. Po prostu, słuchaj. Pamiętasz ten list, który dał mi zwaar?

- No chyba sklerozy nie mam! Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby jednak ją miał, przez to, co mi zrobiłaś. Mogłaś mnie zabić!

- Ciesz się, że tego nie zrobiłam - wysyczała wścieczona dziewczyna. - Daj mi dokończyć.

Horst zrozumiał, że lepiej nie posuwać się za daleko.

- Mów - rzekł niechętnie.

- W tym liście jest napisane, że pojutrze wypływa jeden z ostatnich przed zimą, statek do Riddery. Mamy na nim być, inaczej oboje będziemy mieć kłopoty.
Horst zmarszczył brwi.

- Czemu mamy wyjechać do Riddery?!

- Bo tam mieszkam - wytłumaczyła Latena. - To też musiał mieć zapisane w tej swojej księdze. Jeśli nie wierzysz, sam przeczytaj.

Dziewczyna podała mu list. Horst wyszczerzył się do niej krzywo.

- Nie umiem czytać.

- To niech starczy ci moje zapewnienie, że najchętniej pozbyłabym się ciebie jak najszybciej.

- W to akurat łatwo mi uwierzyć. Naprawdę, nie musisz mnie uświadamiać - warknął i posłał jej nienawistne spojrzenie.

- To dobrze - rzekła Latena. - I jeszcze jedno. Nie będziesz kradł, zrozumiano?

- A niby dlaczego? Nie będziesz mi wydawać rozkazów, siostrzyczko - zakpił.

- Nie nazywaj mnie tak. - Zmierzyła go nieprzyjaznym spojrzeniem. - Będziesz się słuchał tego, co mówię, chyba że chcesz dostać ponownie głowicą sztyletu po głowie.

Horst skrzywił się na sam dźwięk tych słów.

- Czy ty mnie właśnie szantażujesz?

- Nie. Informuję cię tylko, że to, co zrobisz, będzie miało skutki w przyszłości. Tak działa życie - powiedziała i wyszła z pokoju.

Siedział jeszcze przez chwilę na sienniku, a później wstał. Głowa już go nie bolała, a on miał sprawę do załatwienia. Tylko najpierw musiał znaleźć swoje buty. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nigdzie nie spostrzegł zaginionego obuwia, ale zauważył za to swój pas z nożem, leżący na szafce. Założył go i przysunął się do drzwi. Zaczął nasłuchiwać. Nie chciał, by ktokolwiek go zauważył, wychodzącego z pokoju. Niestety, ale z drugiej izby było słuchać ludzkie głosy. Tego się spodziewał. Usiadł z powrotem na łóżku i zaklął pod nosem. Nie uśmiechało mu się wychodzić na mróz i śnieg bez butów.

Wtem zauważył przewieszone przez oparcie krzesła kilka szmat. Podszedł do nich i wybrał dwie największe. Obwiązał je wokół stóp i w tym prowizorycznym obuwiu był gotów, by wyjść na zewnątrz. Otworzył okiennice. Preferował raczej wychodzenie drzwiami, ale życie chyba miało za nic jego preferencje. Skrzywił się, gdy owiało go mroźne powietrze. Zebrał się w sobie i przeskoczył przez okno.

___ ___ ___

Horst zacisnął dłoń na małym przedmiocie, który w niej trzymał.

- A pieniądze, Mattis?

Wysoki blondyn spojrzał drwiąco na Horsta.

- Nie dostaniesz ich, dzieciaku. Nie wywiązałeś się z umowy. Przyniosłeś trzy łupy. Gdzie czwarty?

- Prawie go miałem! To nie moja wina, że on się zorientował!

- Minął termin. Wiesz, co to oznacza?

- Wyrzucenie z gildii - wycedził wściekle przez zęby Horst.

- To akurat najbardziej optymistyczna część skutków złamania umowy. Lepiej dla ciebie, gdybyś tu nie wracał.

Horst wiedział, że sprawy mogą obrać zły kierunek, jednak on, tak czy owak, musiał tutaj przyjść bez względu na skutki.

- Victor, zajmij się nim. - Mattis wskazał palcem Horsta.

Niski szatyn o gburowatej twarzy podszedł wolnym krokiem do swojej przyszłej ofiary.

- Ale ja się jeszcze przydam! Zobaczysz! - zaczął zapewniać Horst, ale przywódca gildii nie zwracał już na niego najmniejszej uwagi.

- Zawiodłeś, nie przydasz się na nic - postanowił uzmysłowić chłopcu Victor.

- Zamknij się. - Horst posłał szatynowi piorunujące spojrzenie. - Nie mówiłem do ciebie.

Victor, chociaż bardzo umięśniony, był dosyć krępy i bynajmniej nie należał do najzwinniejszych, w przeciwności do Horsta. Ten drugi postanowił to wykorzystać. Prześlizgnął się prędko koło Victora i rzucił się do wyjścia ze składziku, w którym się znajdowali.

Wtem na jego drodze stanął Mattis. Horst skręcił gwałtownie, ale blondyn był wystarczająco szybki, by złapać go w pół kroku. Pociągnął za włosy, odchylając głowę młodszego chłopaka do tyłu.

- Nie ma ucieczki - wysyczał mu prosto w twarz, a następnie zadał krótki cios pięścią w brzuch.

Horst skulił się, ale nie upadł, trzymany wciąż za włosy. Wiedział, że siłowo nie ma szans z większym i starszym przeciwnikiem. Uwiesił się więc na ręce Mattisa trzymającej go za włosy i wgryzł się w nią. Starszy chłopak wrzasnął i puścił Horsta, który natychmiast doskoczył do drzwi składziku. Wybiegł na zewnątrz i już obudziła się w nim nadzieja, że wyjdzie z tego cało, gdy wtem ktoś go chwycił za nogę. Horst upadł na ziemię, przeturlał się i zaczął wierzgać nogami, by Mattis go puścił. Z przerażeniem zauważył, że starszy chłopak trzyma nóż.

Wtem usłyszał nad sobą siarczyste przekleństwo.

- Stójcie. Puśćcie się i jeśli wam życie miłe nie zagradzajcie drogi - rzekł kobiecy głos.

Horst zdziwiony podniósł głowę i rozpoznał Latenę.

- Ojej! Już się boję. Baba... - prychnął Mattis. - Zjeżdżaj stąd.

- Nie mam jak, skoro ty zagradzasz drogę. Wylegiwanie się na śniegu pozostaw sobie na czas, gdy będziesz poza miastem.

- Będę robić to, co mi się żywnie podoba. Nic mi nie zrobisz.

Niewiadomo kiedy w dłoni Lateny pojawił się nóż. Podetknęła go do szyi Mattisa i wytrąciła mu z ręki jego własny.

- To nie była propozycja, tylko rozkaz.

Herszt złodziei już chciał zakpić z kobiety, ale coś w jej oczach go przed tym powstrzymało. Był pewien, że z nią niewarto zadzierać.

- I ciebie on też dotyczy - powiedziała Latena, wskazując na Horsta, który czym prędzej wstał z ziemi.

Mattis zaczął podnosić się na nogi, cofając się od noża, który trzymała kobieta. Szybkim ruchem chciał zgarnąć własny sztylet z ziemi, ale Latena przydepnęła mu dłoń. Syknął z bólu.

- Żadnych sztuczek, a nic ci nie zrobię.

Nagle z bojowym rykiem ze składziku wypadło kilku złodziei, drzwiami odpychając Latenę na bok. Dziewczyna upadła, przeturlała się i szybko wstała. Za plecami miała dom, przed sobą zaś bandę uzbrojonych ludzi.

Wybrała dom.

Weszła na parapet i chwyciła się balustrady balkonu nad sobą. Wciągnęła się na nią i zeskoczyła na deski. Odwróciła się do złodziei. Stali, wlepiając w nią złe spojrzenia. Wiedzieli, że kiedy, któryś z nich postanowi się wspiąć do góry, zepchnie go z powrotem na ziemię.

- To ja sobie tu postoję - rzekła. - Mam czas.

Horst, stojący nieopodal, uznał, że to ta chwila, w której należy się stąd zmyć, bo za chwilę Mattis może sobie o nim przypomnieć. Zabawnie jednak było się patrzeć, jak i banda jego dawnych kolegów, i jego przyszywana siostra są zapędzeni w kozi róg. Latena przecież pomimo swoich zapewnień nie będzie chciała tam siedzieć w wieczność, a Mattis i jego horda nie odpuszczą tak łatwo. Czyli będą tak stali, wzajemnie poirytowani, przez dobre minuty. Na coś takiego należało się napatrzeć.

Wtem za Lateną otwarły się drzwi.

- Co ty robisz na moim balkonie?! - wrzasnął na nią jakiś jegomość.

Był on raczej przysadzisty, a by spojrzeć Latenie w twarz musiał zadrzeć wysoko głowę, gdyż posiadała ona wzrost, raczej ponadprzeciętny.

- Ja... Się tutaj schroniłam. Przed nimi. - Wskazała palcem na grupę ludzi pod nią. - Chcieli mnie okraść!

Jegomość zmierzył złodziei spojrzeniem spod zmrużonych powiek i chyba uznał, że nie warto się mieszać do ich interesów, bo odpysknął:

- I co mnie to obchodzi?!

- Ale...

- Cicho bądź, kobieto, i zjeżdżaj z mojego balkonu!

Latena posłuchała go, tylko że, "zjechała" do wnętrza domu, a nie, tak jak chciał, na zewnątrz.

- Ej! - wykrzyknął mężczyzna i ruszył za nią.

Latena gdy wpadła do środka, popędziła w kierunku drzwi, które wydawały jej się wyjściowymi na klatkę schodową. Podniosła skobel i wparowała do środka. To nie była klatka schodowa. To był pokój.

Tuż nad głową Lateny przeleciało coś ze złowróżbnym świstem. Skoczyła do okna. Otworzyła je. Weszła na parapet i zeskoczyła. W locie coś uderzyło ją w tył głowy. Upadła ciężko na ziemię.

- Na Kampa! Jak ty tutaj...?!

Horst patrzył się na nią z niedowierzaniem.

- Dobra, młody, później pogadamy. Teraz musimy stąd znikać.

Jak na potwierdzenie jej słów, na jej dłoń z góry spadło coś w miarę ciężkiego, a zza rogu ulicy dobiegł ich krzyk:

- Usłyszałem coś! Tam!

Latena zerwała się do biegu, a Horst popędził za nią. Wiatr zaczął wiać ze zdwojoną siłą, zacinając wciąż padającym śniegiem po oczach. Był tak zimny, że wydawało się, jakby mroził mózg.

Na samym początku słyszeli odgłosy pościgu, ale później już go zgubili. Zwolnili trochę, jednakże wciąż biegli. Zatrzymali się, gdy wpadli do domu Ruth i Arthura. Latena prędko zamknęła za nimi drzwi i zsunęła się po nich na ziemię.

- Można uznać, że ucieczka się powiodła - rzekła. - A teraz, co ty tam w ogóle robiłeś?

Horst wzruszył ramionami.

- Musiałem po coś wrócić.

- A raczej coś ukraść - stwierdziła cierpko jego siostra.

Chłopak zmierzył Latenę wrogim spojrzeniem.

- Nie. Ja to dostałem. Dawno temu.

W tym momencie kobieta zauważyła w dłoni chłopca małą drewnianą figurkę, przedstawiającą wojownika z toporem i tarczą w rękach.

- To? - Wskazała na nią.

Przytaknął.

- Nie wygląda jak coś, za co można się dać prawie posiekać nożem.

Chłopak zignorował ją.

- Co ty w ogóle masz na nogach, życie ci niemiłe?! - wykrzyknęła nagle Latena.

Chłopiec zerknął na swoje stopy. Podczas biegu zgubił jedną szmatę, a druga była przemoczona do suchej nitki. W rezultacie stopy miał kompletnie przemarznięte i nie miał już w nich czucia.

Latena przejechała ręką po twarzy, mamrocząc pod nosem "jakim cudem on jeszcze żyje" i pobiegła do wnętrza domu.

Wróciła po chwili z miską pełną parującej wody w rękach. Wskazała ruchem głowy na krzesło i położyła przed nim miednicę.

- Siadaj - przykazała. - Jestem za ciebie odpowiedzialna, więc bardzo proszę, byś nie wymrażał sobie więcej kończyn.

___ ___ ___

- Więc zapowiada się sztorm? - spytała z niewyraźną miną Latena.

Rodzeństwo było już od kilku dobrych dni na statku zmierzającym do Riddery. Przez cały ten czas pogoda była dobra, jak na późną jesień. Jednak bogowie postanowili trochę pokaprysić.

- Aha - przytaknął Iwo, nawigator na Prędkim Lewiatanie. - Ale spokojnie, będzie malutki. Nie przejmujcie się.

- Ja się nie przejmuję, tylko moja siostra - powiedział Horst, nie mogąc się powstrzymać od powiedzenia słowa "siostra", które denerwowało Latenę. - Ja jestem już obyty z morzem.

Iwo poklepał Horsta po ramieniu.

- Zuch chłopak! - powiedział, na co Horst wyszczerzył się tylko.

- Mówiłeś, że jesteś obyty z morzem - przypomniała Horstowi Latena, gdy po godzinie niebo pociemniało i duże fale zaczęły walić o burty statku, a chłopak usiadł w kącie pod pokładem z pobladłą twarzą.

Horst zdobył się na ten wysiłek, by rzucić kobiecie mordercze spojrzenie.

- Bo jestem. Ja po prostu lubię siedzieć skulony - odparł.

- A bledniesz tak dla zdrowia? - Latena spojrzała na niego niedowierzająco.

Chłopak odwrócił się do niej tyłem. Czuł się źle, nawet bardzo. Zaczął głębiej i szybciej oddychać. Wszystko wokół chuśtało się to w jedną, to w drugą, a jemu to się ani trochę nie podobało. Poczuł w buzi ślinę. Dużo śliny. Zdawał sobie sprawę, co to oznacza. Zaczął ją szybko przełykać i modlić do byle jakiego boga, by jego żołądek chociaż spróbował się nie buntować.

Latena również wiedziała, co się zaraz wydarzy, a bynajmniej nie chciała, by to się stało na suchych deskach podłogi. Wzięła więc pierwsze lepsze wiadro zachowane na sytuację, gdyby poszycie się uszkodziło, a statek zacząłby nabierać wody i podsunęła je Horstowi.

- Trzymaj i dobrze wyceluj - poradziła.

Chłopak wziął wiadro i oddał do niego całą treść swego żołądka. Latena skrzywiła się i osłoniła nos rękawem.

- A teraz, z łaski swojej, spróbuj tego wszystkiego nie wylać - Gdy tylko to powiedziała, statek zatrząsł się, aż oboje upadli na podłogę.

Wiadro wysunęło się z dłoni Horsta, a jego zawartość oblała wszystko wokoło, łącznie z ubraniami chłopaka i jego opiekunki.

- MIAŁEŚ TEGO NIE WYLEWAĆ! - wrzasnęła dziewczyna, a z jej ust wyleciała wiązanka przekleństw, której nie powstydziłby się nawet najgorszy zbir.

- To było przez przypadek! - odparł, ale Latena go nie słuchała.

- Że też ze wszystkich możliwych osób na świecie musiałam trafić akurat na irytującego młodocianego złodzieja, który w dodatku cierpi na chorobę morską!

~~~~~

Mamy prolog! Trochę długi, ale co tam...

Dajcie znać, jak Wam się podoba, a ja znikam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro