Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Przewoźnik nie wyszedł wraz z Harrym na brzeg - nie mógł. Był uwięziony w łódce, toteż przywiązał ją do drzewa i siedział tam, kołysząc się z lekka, kiedy jego towarzysz próbował odnaleźć suche gałązki nadające się na ognisko. Nie trudno się domyślić, że daremne były to próby.

- Żałosne - śmiał się pod nosem ten na wodzie. - Nie masz nawet krzesiwa, a tym nic nie wskórasz...

- Zamknij się - odparł zirytowany i wrócił do pracy.

Później Malfoy usiłował jeszcze kilka razy go urazić, lecz ten udawał, że go nie słyszy i skupił się całkiem na swoim zadaniu, które - o dziwo - spełnił, choć zajęło mu to niemal dwie godziny. Rozpierała go wielka duma z tego powodu, więc stanął przed Malfoyem i ze zwycięskim uśmiechem wskazał na mały, tlący się wśród mroku lasu, płomyczek.

- Brawo - rzucił z ironią, lecz następnie, gdy Harry już nie patrzył, uniósł jedną brew jako znak podziwu.

Z dala słychać było pohukiwanie sowy i odgłosy innych nocnych zwierząt. Wydawać się to mogło nieco groteskowe, ale obaj chłopcy przyzwyczaili się już do takiej otoczki. Siedzieli przy małym ognisku (Malfoy wychylał się zza łódki, oparty o burtę) i w ciszy każdy z nich zajmował się swoimi myślami.

- Hej... Malfoy? - Harry przerwał ciszę, a zawołany umieścił w nim znudzony wzrok. - Czujesz ciepło?

Czy czuł? Czasem coś czuł, ale czy ciepło? Na samotnej łódce wśród ziemnych wód jeziora nie zaznał nigdy ciepła, więc nawet nie miał pojęcia. A od ogniska znajdował się na tyle daleko, że gdyby nawet ciepło mógł odczuć, to by go nie wykrył.

- Nie wiem - mruknął w końcu.

- To sprawdźmy.

Malfoy mrużył sceptycznie oczy, kiedy Harry w kuckach przemieszczał się bliżej niego.

- Co ty wyprawiasz? - obruszył się.

Harry posłał mu uroczy uśmiech i wyciągnął w jego stronę dłoń.

- Sprawdzam... - Oparł się o burtę łódki i sięgnął ku skołowanemu chłopakowi. Łódka zaczęła się niebezpiecznie przechylać.

- Przewrócisz nas! - zaskrzeczał Draco zezłoszczony.

- To daj mi rękę - zażądał nieustępliwie. 

Tamten jeszcze chwilę się wahał, lecz nareszcie odpuścił, czy to ze zmęczenia, czy ze strachu przed wpadnięciem do wody. Nieprzerwanie mierząc towarzysza uważnym wzrokiem podał mu swoją bladą dłoń, a ruch ten uczynił z wielką gracją.   
Nie odezwał się ani słowem, kiedy Harry ujął jego dłoń w swoją i delikatnie zacisnął na niej palce. Tylko mierzył chłopaka wzrokiem starając się nie dać po sobie poznać, jakie wywołało to na nim wrażenie. Niespodziewany dreszcz przebiegł wzdłuż linii kręgosłupa, a dłoń - choć z początku sztywna i zdrętwiała - odczuwała teraz nikłe ciepło; docierało ono jednak do niego jakby z daleka i bardzo miarowo.
Przez to wszystko zapomniał, że powinien był zachowywać kamienną twarz i zacisnął lekko wargi.

- I co? - dopytywał zafascynowany Harry.

- Nic - syknął, wyrywając się mu.

- Naprawdę? - odsunął się zawiedziony. - Szkoda.

Tym razem usiadł między niewielkim ogniskiem, a łódką tak, że znajdował się bliżej Malfoya, który wpatrywał się teraz w niego intensywnie.
Wyciągnął coś do jedzenia i zaczął przeżuwać.

- Chcesz? - spojrzał na towarzysza, ale ten gwałtownie zaprzeczył.

- Nie jem. W ogóle.

- Acha - wzruszył ramionami.

Siedzieli potem, aż noc całkiem zasnuła brzeg jeziora i widzieli się tylko w mdłym poblasku płomieni. Harry z kolanami pod brodą patrzył się w ziemię i myślał. Draco długo bił się sam ze sobą i w końcu niepewnie szturchnął chłopaka obok.

- Hm? - Wyrwany został z zadumy, więc nie do końca rozumiał, co się dzieje.

- Na imię mi Draco - powiedział uroczyście, choć tłumić musiał swoje zakłopotanie.

- Rozumiem? - Nie bardzo wiedział, co mógł na to odpowiedzieć i czemu Draco znów mu się przedstawiał, tym razem imieniem, nie nazwiskiem.

- To tylko tak na wszelki wypadek - dodał tajemniczo.

- Jaki wypadek?

- Gdybyś chciał mi mówić po imieniu.

Harry nie sądził, że to możliwe, ale dałby słowo, że Draco się zarumienił, bardzo delikatnym odcieniem różu - kolorem kwitnących jabłoni.

- A ty będziesz mi mówił po imieniu... Draco? - zapytał Harry z figlarnym uśmiechem. Draco nadął policzki i skrzyżował ramiona.

- Być może, być może... - odparł.

Ciemnowłosy zaśmiał się krótko, ale naraz napadła go ponura myśl. Mimowolnie skulił się w sobie i przysunął bliżej ognia.

- Nie wrócisz już do życia - stwierdził, starając się nadać zdaniu ton pytający, lecz zabrzmiał raczej smętnie i zrezygnowanie.

Draco śledził w bezruchu falujące na wietrze trzciny i wysokie trawy wyrastające ponad powierzchnię smolistego jeziora.

- Chcę tylko umrzeć - zabrzmiał jego matowy głos.

Harry gwałtownie zwrócił się w jego stronę i niemal płaczliwym tonem zapytał:

- Naprawdę?

Draco zacisnął usta i przymknął powoli powieki.

- Harry... Taki mój los. Co ja mogę? - Rzucił tęskne spojrzenie spod jaśniutkich niby piasek rzęs.

- Wierzyć. Mieć nadzieję! - Podniósł się i oparł dłońmi o burtę łódki, by znaleźć się jak najbliżej nowego przyjaciela.

- Niby jaką... Skąd? - wyszeptał desperacko, blade wargi mu zadrżały i wtedy pęknął, tak jak pęka warstwa lodu na zamarzniętym jeziorze pod zbyt silnym naciskiem. Zapadł się w sobie, osunął na dno łódki, przykrywając płaszczem, zmieniającym ponownie formę na długi, fałdowany materiał. Dzięki temu zdawało się mu, że coś go otula w tym pustym miejscu, cóż z tego, że to tylko marne złudzenie.

Harry chciał mu odpowiedzieć, lecz nic nie przyszło mu na myśl, gdyż w istocie: skąd miał Draco wziąć nadzieję? Co w jego sytuacji było jeszcze możliwe?
Coś się w nim ścisnęło i bez dalszego pomyślunku poczynił, co mu serce podszepnęło.

Draco poczuł jak łódka się zakołysała, a Harry najpierw zdeptał piękną szatę, a później potknął się o jego nogę i wylądował miękko na fałdach sukni. Nim się zorientował, magiczny ubiór zafalował, skręcił się, rozpostarł i otulił także jego. Leżeli tedy tuż obok siebie pod grubą warstwą oddzielającą ich od zimnego świata na kołyszącej się łódce. O drewno obijały się z pluskiem fale i był to jedyny dźwięk, który teraz słyszeli poza własnymi oddechami.

- Przykro mi... - zaczął Harry, ale Draco położył mu dłoń na policzku.

- Przestań. Nie mów o tym. I nie idź tam - dodał, otwierając zamknięte dotąd oczy. Powinno być ciemno, jednak peleryna emanowała delikatnym blaskiem.

- Muszę - odpowiedział - nie tylko dla ciebie. Dla moich rodziców. Muszę ich uwolnić...

- Nic nie musisz - wysyczał stanowczo zaciskając lodowate palce na skórze Harry'ego. Zbliżył do niego twarz, aż długie kosmyki połaskotały tego drugiego w szyję. - Zostań tu ze mną.

Zdumiony Harry przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć, lecz później spuścił wzrok z rezygnacją wypisaną na twarzy.

- Ja nie mogę... Draco.

- Nie na zawsze - dodał szybko. - Teraz. Na chwilę. A potem wróć do domu. Chociaż ty, bo ja już nie mogę.

- Przepraszam - tylko tyle był w stanie wyksztusić z zaciśniętego gardła. Przecież już zdecydował.

Draco zacisnął na powrót powieki i westchnął żałośnie. 

- Ale zostań - powtórzył cicho.

- Zostanę - zapewnił, przysuwając się jeszcze bliżej tak, że nie było już między nimi żadnego odstępu, i przytulił go do siebie, próbując przekazać mu całe ciepło, jakie posiadał. I chociaż Draco mówił mu wcześniej, że tego nie czuje, i tak próbował.

Draco mruknął coś niezrozumiałego i rozluźnił się wtapiając w ciało Harry'ego. Jeśli miało być to ostatnie, co zrobi przed śmiercią, wcale mu to nie przeszkadzało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro