Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

[dla beznadziejnych romantyków i innych delikatnych duszyczek]

Czasem drobny przejaw współczucia, życzliwości, zwyczajnego ludzkiego serca prowadzi do zguby. Czasem wręcz przeciwnie.

Ciemne płatki nocy opadały powoli na krajobraz rozległego jeziora, spowijając go w tajemniczej, pięknej szarości. Lekki plusk małych fal obijających się o brzeg wypełniał ciszę wraz z odległym pohukiwaniem sowy, przebijając się przez szelest koron drzew okalających mdłego koloru zwierciadło wody. Gwiazdy nie były widoczne na, zdającym się wisieć bardzo nisko, nieboskłonie, który zasłoniły obecnie gęste chmury zatrzymujące także za sobą światło i tak cienkiego jak włos księżyca.

Atmosfera z każdą minutą stawała się gęstsza i bardziej niepokojąca, jakby za każdym drzewem, czy kamieniem mogły się czaić obślizgłe nocne stworzenia z przekrwionymi oczami i dwoma rzędami ostrych jak brzytwa lśniących zębów. W tym świecie przestrzegano zasady "nieznanego nie ruszaj, choćbyś w znany odmęt piekieł miał się rzucić" i tylko nieliczni szaleńcy pakowali się w, jak to zwykli zuchwale nazywać, przygody. Innych z kolei przerażające macki nieznanego oplatały znienacka, bez zapowiedzi wyłaniając się z cienia tak, że nie mając czasu na reakcję pozwalali się pochłonąć.

Noc zdawała się namacalna, wchłaniając w swoje chłodne wnętrzności każdy napotkany przedmiot. Zarośla rosnące rozłożyście w pobliżu leśnej dróżki poruszył wiatr, a potem coś większego, próbującego się przez nie niezdarnie przedrzeć. Powietrze przeciął głośny syk ludzkiej istoty, która wytoczyła się z impetem na trawiasty brzeg jeziora, a zaraz potem wpadła cała do wody, sięgającej w tym miejscu po kostki. Osobnika zasłaniała trzcina rozsiana gęsto w mulistej wodzie, ale każdy znajdujący się w pobliżu zaraz by go usłyszał. Choć w pobliżu nie było żywej duszy.

Chłopak jęknął, co najmniej bardzo niezadowolony ze swojego nieszczęsnego, mokrego położenia. Było ciemno, zimno i wilgotno – nie było szansy na to, że w najbliższych dniach zdoła wysuszyć ubrania. Pod dłońmi czuł kłujące łodyżki podwodnych roślin, płaskie kamyczki całe mnóstwo mułu i jeszcze coś oślizgłego, jakby poruszającego się wraz z rytmem fal. Wzdrygnął się, podniósł natychmiast i brnąc przez osobliwie gęstą czarną wodę dążył do brzegu. Kiedy usłyszał za sobą cichy plusk, serce zatrzymało mu się na moment, a już po chwili ruszyło w szaleńczym tempie, tak samo zresztą jak on sam. Wystrzelił i rzucił się na brzeg, jakby miała to być ostatnia deska ratunku. Na trawie, ociekający wodą, i drżący z przenikliwego zimna zwrócił się przodem do potencjalnego przeciwnika.

- Nie ma powodu, by panikować – odezwał się opanowany głos, dochodzący z zarysu postaci siedzącej w łódce. Nie widział jej twarzy, ponieważ nieznajomy nakrył się lśniącym srebrzystym blaskiem płaszczem, którego fałdy rozkładały się nawet na brzegi łódki.

- Kim jesteś? – zapytał odważnie postępując w przód, choć strach dalej mroził mu żyły.

- Przewoźnikiem – odparł, poruszając płynnie ręką, której koścista dłoń wydostała się zza peleryny i spoczęła na drewnie, zaciskając nieznacznie palce.

- Ja jestem Harry. Harry Potter – powiedział, wyciągając przed siebie hardo dłoń, lecz kiedy zdał sobie sprawę jak głupi był to gest, zważając na to, że Przewoźnik siedział w łódce, od razu wycofał się niezręcznie. Nie mógł dostrzec oczu mężczyzny, ale czuł na sobie jego przeszywający wzrok. – Muszę się dostać na drugą stronę jeziora – dopowiedział.

- Nie wątpię.

Łódka sama podpłynęła bliżej brzegu, sunąc po wodzie. Harry zastanowił się oszołomiony, jakim sposobem mogło się to wydarzyć, lecz nie odezwał się ani słowem, bo nie zauważył nawet, kiedy, a już siedział wewnątrz łodzi, depcząc nieumyślnie po pięknej szacie nieznajomego. Zafrasował się z tego powodu i próbował wyplątać się z materiału, ale ten tylko bardziej się wokół niego oplatał, aż w końcu dał sobie spokój.

- Ee... przepraszam? – wyjąkał, bojąc się, że przewoźnik będzie zły za taki brak szacunku, ale ten tylko zwinnym ruchem zebrał dodatkową część peleryny i w jego rękach przyjęła nagle zwyczajne rozmiary. Szeroki kaptur także się zmniejszył i przemienił w wysoki kołnierz, a Harry nareszcie mógł ujrzeć twarz swojego towarzysza.

Była bledsza niż księżyc i piękniejsza niż rozgwieżdżone niebo w bezchmurną noc.

Srebrzyste oczy wydawały się rozmazane, a włosy mężczyzny – zdawało się – jeszcze bielsze od cery nieznajomego opadały mu długimi kosmykami na ramiona, sprawiając wrażenie niezwykle miękkich i cienkich. Minę zachowywał nieodgadnioną. Tylko usta skrzywił lekko, jakby nad czymś myślał.

- Zasyfiłeś mi łódkę, do cholery – wypalił w końcu przejęty, a jego wyraz twarzy zmienił się na chwilę z tajemniczego na obrzydzony.

- Co? – wyrwało się zdezorientowanemu Harry'emu, któremu ta nagła niepasująca do Przewoźnika wypowiedź, zdała się okropnie zabawna. Zachichotał pod nosem, ale natychmiast przestał, kiedy zrozumiał, że mężczyzna wbija w niego wściekłe spojrzenie.

- Zamknąć aparat mowy i z niego nie korzystać przez całą podróż, będzie dla twojej osoby najrozsądniej – zasyczał i przeniósł groźny wzrok na taflę jeziora.

Harry jednak ani myślał skorzystać ze złotej rady nieznajomego.

-  Fajne wdzianko – skomentował niefrasobliwie.

- Potter – syknął, zwracają powoli swą głowę z powrotem ku Potterowi, jakby ledwo trzymał na wodzy swoje nerwy.

- Zapamiętałeś – ucieszył się Harry, najwyraźniej nie wyczuwając atmosfery sytuacji. – A ja mam pytanie, tak w ogóle – zaczął i nie dając sobie wejść w słowo kontynuował: - Co jest z tą łódką, że płynie, a nie wiosłujesz? I twój płaszcz jakoś dziwnie... - zamyślił się, wpatrzony w srebrzyste ubranie.

- To magia – stwierdził sucho, a Harry nie był pewien, czy mężczyzna żartuje. Już miał zadać kolejne pytanie, ale Przewoźnik mu przerwał. – Jeszcze jedno słowo, a zapłacisz podwójnie.

Wtedy zamilkł, lecz niekoniecznie z powodu pieniędzy. Poczuł się trochę speszony, kiedy okazało się, że Przewoźnik nie ma najmniejszej ochoty z nim porozmawiać i wolałby wsłuchiwać się w plusk wody, śpiewy nocnego ptactwa i szelest traw. Dlatego właśnie zamiast na nim, skupił się na jeziorze. 

W wodzie ciemnej jak noc odbijał się nikły blask księżyca, który wychynął na moment zza chmur. Marszczył się rytmicznie na powierzchni, a Harry zapatrzył się na to zjawisko do tego stopnia, że wychylił się nieco za burtę, by lepiej się przyjrzeć. Ten leciutki blask go przyciągał. Poruszał się zgrabnie, zmieniając kształty, rozmazywał się i przybierał z powrotem zwartą formę, wirował i płynął i zdawało się Harry'emu, że coś mu te kształty przypominają, gdy nareszcie zaczęły nabierać wyraźniejszych rysów, które niedługo później rozpoznał.

Śmiejące się usta jego matki. Bystre oczy jego ojca otoczone kilkoma zmarszczkami. Dłoń wyciągnięta ku niemu w zapraszającym geście. Kochające spojrzenia, ramiona, które zaraz go obejmą i przytulą do ciepłych ciał i bijącego serca. Zbliżał się do nich z tak tęsknie wyciągniętymi rękoma i łzami w oczach. Już prawie ich chwycił, prawie ich miał...

Gwałtowne szarpnięcie pociągnęło go w tył, oddalając od marzenia, które bezpowrotnie rozpłynęło się w wodzie. 

Na powrót przeszył go chłód nocy, a na ramieniu poczuł zaciśniętą dłoń, która zaraz stamtą zniknęła.

- Co zrobiłeś!? – wydarł się zrozpaczony straconym marzeniem, które było na wyciągniecie ręki. Z żalu do oczu napłynęły mu łzy.

Przewoźnik patrzył na niego jakby zdumiony własnym postępowaniem. Przeniósł wzrok na swoją dłoń, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, a potem znów na Harry'ego i wreszcie przymknął uchylone usta.

- Wpadłbyś do wody. – Nareszcie odzyskał zdolność mówienia. – I straciłbym pieniądze. Myślisz, że dużo osób chce przepłynąć to jezioro? Żałosne ot miejsce, doprawdy. Nie ma co liczyć na dobre zarobki ani dogodne warunki, a już co dopiero znośnych klientów – kontynuował płynnie, udając nieprzyjętego tym, co się właśnie stało, a zdarzenie to miało więcej znaczenia, niż mogło się wydawać.

Harry zrobił skwaszoną minę.

- No już, wystarczy. Każdy ma w tych czasach ciężko. Nie łaziłbym po bagnach, gdybym miał jakiekolwiek oszczędności.

- Więc co tu robisz? – dopytał Przewoźnik odrobinę zaciekawiony motywacją Harry'ego, starał się jednak brzmieć, jakby mówił to od niechcenia.

- Za jeziorem jest zamek, prawda? – odpowiedział bez ogródek. Zupełnie nieprzezornie, ale taki już był. – Moi rodzice tam coś dla mnie zostawili.

- Wyjechali?

- Umarli.

Przewoźnikowi prawie niezauważalnie drgnęły usta. Wgapił szare, błyszczące oczy w falującą wodę.

- To ich zobaczyłeś?

Harry potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co towarzysz ma na myśli.

- Tak, skąd wiedziałeś? – Zmarszczył brwi podejrzliwie.

- To i tak już bez znaczenia – zbył go. Westchnął cicho, po czym przeczesał z gracją długie kosmyki pięknych włosów. – Zbliżamy się – oznajmił wskazując podbródkiem za plecy bruneta.

Ten obrócił się i otaksował wzrokiem niedaleki już brzeg. Zaczął następnie przeszukiwać kieszenie, aż nie wyciągnął zza pazuchy dwóch monet. Przewoźnik przyjął je bez słowa, gdy klientowi udało się już wyjść na trzeszczący, spróchniały pomost. Cały pokryty był mchem i wyglądał, jakby miał się zaraz zawalić i zatopić w jeziorze.

Harry po wstąpieniu na brzeg odwrócił się do odbijającego już Przewoźnika i zapytał:

- Jak się nazywasz?

Chwila wypełniona pluskiem fal i brzęczeniem owadów.

- Malfoy. – Zabrzmiał bardzo odlegle, lecz nie tylko ze względu na przestrzeń ich dzielącą. Malfoy miał zimny i nieobecny głos.

- Świetnie! Chyba będę tędy wracał. Pa, Malfoy! – krzyknął do oddalającej się białej postaci i obserwował jaśniejący pośród ciemnej wody punkcik, dopóki nie pochłonęła go noc.

Malfoy usiłował nie patrzeć na nowo poznanego chłopaka, którego zostawił na brzegu, ale trudno mu było odwrócić od niego wzrok. Ogarnęło go wielkie zmieszanie. Czekał wiele lat na szansę, by uwolnić się z sideł Liliowej Panny, a kiedy ofiara sama rzuciła się w objęcia wiecznego snu, sam wszystko zbezcześcił. Na dnie jeziora mieszkała postać zraniona i pełna nienawiści. Nieszczęśnicy, którzy rzucili się ku swemu marzeniu odbitemu w tafli jeziora, opuszczali sztywne ciało i zastępowali poprzednika na łódce. W te strony jednak niemal nikt się nie zapuszczał, a i Liliowa Panna nie chciała uwięzić każdego. Kiedy już kogoś wybrała, trzeba było czekać na jego samobójczy skok i uwolnienie swojej duszy. Malfoy nie wróciłby do życia, to już niemożliwe. Mógłby jednak odlecieć i rozpłynąć się w ogromie wszechświata.

Nie miał pojęcia, co powstrzymało go od cierpliwego czekania na uwolnienie. Jego ręka sama chwyciła Harry'ego i uratowała go od śmierci, a także rzeczy od niej znacznie gorszej. Nie potrafił się nawet na siebie złościć, bo jakaś jego część czuła ulgę, że chłopakowi nic nie jest. Nie rozumiał, dlaczego to się zdarzyło i co teraz zrobi. Skazał się na następne lata cierpienia.

Gorzkie uczucie złapało go za serce, kiedy zdał sobie sprawę, że znów jest sam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro