Rozdział 7
Z góry przepraszam za wszystko, a szczególnie za to, że nie zdołałam dotrzymać obietnicy, a jak widzę coraz więcej osób pojawia się by czytać tą książkę, więc przepraszam 😔
Mam jednak nadzieję, że rozdział się spodoba.
Pov. Harry
Hermiona i ja żwawo przeszliśmy dzielący nas odcinek drogi, jednak gdy byliśmy parę metrów od wieży usłyszeliśmy krzyki nauczycieli i otaczające nas że wszystkich stron głosy rozmawiających duchów. Nie podeszliśmy jednak tak, by nas widziano, tylko czekaliśmy w ukryciu.
- Ron! Nie wychylaj się tak i przestań szczękać zębami, bo ktoś nas zauważy! - Hermiona cicho opierniczyła Rona, gdy ten chciał już powiedzieć lekko go szturchnąłem, bo usłyszałem że ktoś idzie w naszym kierunku, ale od strony korytarza.
- Szybko, w krzaki... - powiedziałem najciężej jak mogłem i popchnąłem przyjaciół w pobliski żywopłot. Z żywopłotu, co mnie zaskoczyło było jeszcze lepiej widać co ssie dzieje pod wieżą astronomiczną i był widok na wyjście z korytarza.
Przez chwilę obserwowałem wyjście, ale nikt się nie pojawiał, wiec pewnie się przesłyszałem. Jednak jak zadecydowała Hermiona zostaliśmy w krzakach. Nauczyciele razem z panią Pomfrey zbierali się do szkoły z noszami, na których najpewniej leżał martwy uczeń.
- Widzieliście może kto to był? Nie zdołałam zobaczyć twarzy... - Hermiona chciała się wychylić, ale w ostatniej chwili Ron ją chwycił, by się nie ruszała. Z wyjścia znowu usłyszałem kroki, tym razem szybkie i to w naszym kierunku!
- Chowaj się... - pociągnąłem przyjaciół głębiej w żywopłot, bo nie wiadomo, kto to był, jednak ta osoba zaczęła trząść gałęziami niedaleko nas. Nawet nie oddychałem, by nie poruszyć gałązką, która mogłaby wydać dźwięk. Po chwili jednak to ucichło i zobaczyłem grono pedagogiczne przechodzące przed naszymi nosami. Jednak postanowiliśmy odczekać kilka minut zanim wyjdziemy, by (na wszelki wypadek) nikt nas nie zauważył.
Jednak krzyki koło nas znowu zaczęły się ruszać, więc ostrożnie i powoli wystawiłem głowę, by zobaczyć kto to. Nie spodziewałem się, że zaraz obok mojej twarzy będzie znajdować się nie kto inny jak... Malfoy! Odszedł w kierunku wieży astronomicznej, co wydało mi się bardzo podejrzane.
- Co tak stoisz Harry. Czwarty raz ci mówię, żebyś się ruszył. Możesz wyjść? - nawet nie usłyszałem jak Hermiona do mnie mówiła, więc jak Ron mnie lekko popchnął, bym wyszedł z krzaków, zamyślony straciłem równowagę i przeżyłem ciekawe spotkanie twarzą z chodnikiem.
- Żyjesz Harry? Czy wszystko w porządku? - Hermiona natychmiast przykucnęła koło mnie, popatrzyła na Rona morderczym spojrzeniem, a ten tylko odwrócił wzrok patrząc w sufit.
- Raczej wszystko dobrze. Ale idźcie już na śniadanie, a ja pójdę do łazienki obmyć twarz. Dołączę do was za kilka minut.
- Dasz sobie radę?
- Hermiono, daj spokój, co on ma, 5 lat, że sam nie może iść do łazienki?
- Kto jak kto, ale to ty Ronaldzie powinieneś się o niego martwić, bo to przez ciebie się potłukł.
- Nic mi nie jest, tylko pójdę przemyć twarz w łazience i zaraz do was dołączę w jadalni - powiedziałem to, by niedopuścić do kolejnej kłótni, a przy okazji mieć pretekst by śledzić przez chwilę Malfoy'a.
- No dobrze... Ale jeśli poczujesz się słabo, to od razu idź do pani Pomfrey.
Kiwnąłem głową na znak zgody, schyliłem się by "zawiązać buta", patrzyłem jak przyjaciele idą korytarzem. Tym razem nie odpuszczę tej cholernej fretce, co on robił tu, chwilę po samobójstwie jednego z uczniów. Ale co jeśli to wcale nie było samobójstwo...?
Zamyślony powoli wchodziłem po schodach wieży astronomicznej, że nawet nie zauważyłem, że jestem już na samej górze. Rozejrzałem się nerwowo, ale nikogo nie zauważyłem. Plus, bo nikt nie będzie pytał co tu robię, a minus to to, że Malfoy mi zwiał... No pięknie... Już miałem schodzić, ale zauważyłem coś błyszczącego na ziemi. Gdy podszedłem bliżej i wziąłem go do ręki zauważyłem coś znajomego, czego nie mogłem z niczym połączyć.
Ładny, błyszczący, o intensywnie czarnym kolorze...
Przyglądając się mu, kątem oka zauważyłem ruch na schodach, więc odskoczyłem za kufer, czekając na pojawienie się kogoś.
- Nie musisz się ukrywać, bo z taką gracją, a raczej jej brakiem, byłbym w stanie zobaczyć ciebie Potter z końca zamku.
No pewnie, dlaczego zawsze musi i tak stać się coś, czego najbardziej bym nie chciał. Nie dość, że ślizgon mnie widział, to jeszcze nie mam dokąd uciec. Chyba jednak najlepszym rozwiązaniem jest wyjście i udawanie głupiego.
- Czego chcesz Malfoy? Nie masz czego tu szukać...
- Tu się mylisz Potter. Właśnie szukałem ciebie i oto znalazłem zgubę - zaczął iść w moją stronę, a ja nie miałem przy sobie różdżki, ani miejsca za plecami, żeby się cofnąć.
Obecnie sytuacja wygląda tak, że ja jak ostatnia sierota stoję pod ścianą, a Malfoy patrzy na mnie z góry, dźgając mnie różdżką.
- To czego w końcu chcesz ode mnie? - powiedziałem patrząc w buty, bo ślizgon stał ZA blisko.
- Sprawdzić jak się sprawy mają... Pokaż mi rękę - powiedział i chwycił moją rękę z bransoletką i podniósł do góry bacznie się jej przyglądając. Czułem się dziwnie, szczególnie, że nijak mogłem się ruszyć.
- Mógłbyś, z łaski swojej, się trochę przesunąć? Nie mam jak oddychać...
- Przesunąć się? Skoro nalegasz... - rzeczywiście się przesunął, ale nie tak, bym mógł się nacieszyć mogą przestrzenią osobistą, tylko tak, że już całkiem do mnie przylegał.
Próbowałem go przesunąć, ale wtedy chwycił moją drugą rękę i podniósł do góry, że nie mogłem zrobić jakiegokolwiek ruchu. Czułem się trochę zawstdzony, mam nadzieję, że się nie zarumieniłem, bo chyba będę kolejną osobą, która dzisiaj skocz z wieży astronomicznej.
- Nie bądź taki agresywny Potter, bo mam nadzieję, że wiesz, jak nie po dobroci to siłą się będę musiał z tobą dogadywać...
Chyba mam też problemy z samokontrolą, bo popatrzyłem się na niego ze złością na twarzy i dopiero wtedy poczułem, jak ciepłe mam policzki. Żegnaj świecie, to będzie mój koniec, bo pewnie Malfoy będzie się ze mnie do końca życia nabijał. On uśmiechnął się podle i zbliżył twarz do mojego ucha.
- Jesteś cały czerwony Potter, ciekawe przez co? - przyległ do mnie tak, że nie mogłem oddychać, bo z jednej strony miałem ścianę, a z drugiej Malfoy'a który zaczynał mnie coraz bardziej drażnić.
Zacząłem się wiercić i chciałem powiedzieć, żeby się ruszył, bo nie mogę oddychać. Jednak nic nie zdążyłem powiedzieć, bo stało się coś, czego nigdy, przenigdy bym nie wymyślił. Malfoy mnie pocałował...
1007 słów
Hejka!
Nie muszę nic więcej pisać, bo na górze napisałam, tylko przepraszam, że tak długo trzeba było czekać.
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i gwiazdki, mam nadzieję, że rozdział nie był taki zły i do następnego! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro