Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~^^~

  Kolejnego z rzędu ranka wyglądał za okno. Spowite mgłą ulice Paryża wydawały się jeszcze piękniejsze w połączeniu z pierwszymi promieniami słońca. Lato, lipiec... Jeden z najcieplejszych miesięcy roku. A rok był 2015. Myślał, że po zmianie miejsca zamieszkania poczuje się lepiej. W końcu z tym nowym nie były związane żadne wspomnienia. Tylko... Uliczka za balkonem taka sama jak kiedyś... Gdy przechadzał się tamtędy wieczorami ze swoją blond pięknością. Przeszłość dręczyła go każdej nocy, a sny o Felicji, mimo lat nie ustępowały. Wręcz przeciwnie, z czasem ich przybywało. Podobnie, jak sny tyczące się rewolucji francuskiej, te o żonie też bywały udręką. W miarę, jak ich przybywało, czuł się jeszcze gorzej. Kochał jeszcze bardziej, tęsknił jeszcze mocniej...
-Jest piąta, a ty już nie śpisz... Wszystko w porządku?- Niska blondyneczka zajrzała do jego pokoju. Razem z Antoniem doglądali Francisa na zmianę. Zresztą, Gabrysia czuła, że jest to winna zmarłej przyjaciółce.
-Jeszcze nie śpię- Poprawił ją, odkładając na stolik obok pusty kubek po wczorajszej kawie
-Chcesz mi powiedzieć, że znowu nie spałeś całą noc? Tonio tyle razy mówił ci, że musisz się wysypiać. Francis to, że nie będziesz spał, nic nie da...- Podeszła i odgarnęła włosy z jego twarzy, by później delikatnie ucałować jego czoło, jednak trzeba sobie powiedzieć jasno. Polka nigdy nie była zainteresowana Francją. Traktowała go raczej, niby starszego brata, którego nigdy nie miała. Zresztą, kto inny, jak nie on pomagał jej pozbierać się po śmierci Napoleona? Jedynego człowieka, którego kochała, mimo że nie traktował jej poważnie.
-Czasem widzę ją w tobie... Widzę ją w liliach albo niebieskich astrach na łące...
-Widzisz ją we wszystkim... Może powinieneś się czymś zająć? Tak poza pracą?- Uśmiechnęła się delikatnie, zabierając pusty kubek. Dzisiaj był przed nim cały dzień wolny, a dla Francisa dzień wolny wiązał się z dużą ilością czasu na myślenie. Wstał z parapetu, by udać się do łazienki. Małego pomieszczenia mieszczącego zaledwie prysznic, umywalkę i toaletę. Przekraczając próg pomieszczenia, jego nozdrza wypełnił zapach trawy cytrynowej. Zapach z lekka drażniący, jednak lubiany przez Francisa. Odkręcił wodę i oblał twarz zimną wodą. "Czemu to wszystko musiało się tak skończyć? Czy nie mogłem zrobić nic, by ochronić cię przed tą jedną kulą z broni Napoleona? Naszego syna też nie potrafiłem obronić... Teraz nie mam nikogo..."- Myślał, wycierając twarz ręcznikiem. Stracił też ludzkich przyjaciół z XIX wieku, jednak zawsze o wszystkich pamiętał i wspominał, oglądając stare, prawie rozlatujące się fotografie. Ucierpiały w czasie pierwszej wojny światowej.
****
Ich żałosny żywot. Żywot personifikacji biorących udział w każdej wojnie swojego państwa. Kolejny dzień na froncie był czymś strasznym. "Gdybyś tu była, Felciu droga, dałabyś radę Prusakom. Czasem myślałem, że jesteś o wiele lepszym żołnierzem ode mnie. Zawsze wierna ojczyźnie, stojąca w obronie swoich wartości, jak wtedy na Haiti. Pamiętasz, gdy stanęłaś w ich obronie, zamykając mnie i Napoleona w celi. Dzisiaj śmiać mi się chce na myśl o złości Napoleona. Chciałaś po prostu zwrócić wolność tym ludziom... Chociaż to jest w stanie zmotywować mnie do walki. Ty wykazałaś się odwagą... My okopaliśmy się. Tu, szczury skaczą po nas, zupełnie jak koty. Co dzień widzę truchła towarzyszy broni. Wszystko to jest niczym, przy ciążącym mi uczuciu pustki...". Zakończył pisanie listu. Tak naprawdę może nie zakończył, lecz przerwał mu jeden z polskich oficerów.
-Bonnefoy na główną linię frontu! Zdaje się, że twoja ręka ma się już dobrze- Orzekł, na co Fran szybko podniósł się, chowając już pomiętą kartkę do kieszeni munduru. Poszedł wąskim korytarzem z linii rezerwowej, wprost na pierwszą. Na zmianę musiał czekać kolejny tydzień.
****
Miesiące mijały, nastał grudzień. Wcześnie rano, dwudziestego czwartego grudnia zawyła syrena informująca o tymczasowym zawieszeniu broni. Zmęczony oparł się o wał z ziemi.
-Nie do wiary! Generał Kirkland rozmawia z Beilschmidtem!- Krzyknął jeden z żołnierzy, wychylając się. Rudy, piegowaty Michaś. Tak strasznie przypominał mu syna. Był nauczony, nie okazywać słabości. Nikt praktycznie jej nie okazywał. Jako żołnierz musiał dumnie walczyć w imię ojczyzny, w imię lepszej przyszłości młodych, którzy już od roku z bronią w ręku, przebywali w okopach. Wyszedł chwiejnym krokiem. Na głównej linii frontu znajdował się już dwa tygodnie. Westchnął, siadając na stercie gruzu. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej zdjęcie. Napoleon, zaraz obok Józef Poniatowski, Felicja i mały, jakże kochany Henryk. Zdjęcie było dość zniszczone, nie tylko przez warunki jego przechowywania, lecz także upływający czas. W końcu minął już wiek.
-Jak się trzymasz, co? Widząc twój wyraz twarzy, chyba nie za dobrze- Gilbert poklepał go po ramieniu. Francis, słysząc go, tylko schował zdjęcie.
-Daję radę. Co was naszło, by zawiesić ogień?
-Każdemu z nas przyda się odpoczynek. Żołnierze też są ludźmi, czyż nie?
-Racja...- Mruknął
-Od śmierci Felicji zrobiłeś się jakiś małomówny- Usiadł obok, wyciągając paczkę papierosów- Chcesz?
-Nie palę.- Nie miał ochoty rozmawiać z Prusakiem, który na dodatek poruszył najbardziej drażliwy dla niego temat. Ciężko było nie palić. Robili to prawie wszyscy. "Chłód przeszywa twoją skórę
Każdy dotyk niby szpilki ukłucie
Nie czujesz nic, a ciepła próżno szukać
Chyba nie w smak ci tutejsza pogoda
Wargi spękane bolą coraz bardziej
Nie cieszy nawet pocałunek, on ból zadaje
Ciężki zdaje się żywot żołnierza, oddanie ojczyźnie, w słusznej sprawie gotów w bój ruszyć
"
*******
Na wspomnienie o pisanych listach, trochę, pogorszył mu się nastrój. Może rzeczywiście powinien się przejść, zająć czymś swoje myśli. W głowie przypomniał sobie starą radę Feli
"Jeśli będziesz mieć jakieś zmartwienie, idź z otwartymi oczami przez las. Wszystkie drzewa, kwiaty i zwierzęta pokażą ci potęgę Pana Boga". Miała rację. Spacery pomagały praktycznie zawsze. Podniósł się z kanapy i zajrzał do kuchni
-Wychodzę, Tonio- Rzekł do przyjaciela, który podniósł wzrok znad książki. Z pewnością przyjechał jakiś czas temu
-Od kiedy wybierasz się na spacery?
-Chyba należy czymś zająć myśli... Nie mogę cały czas żyć przeszłością...-Zarzucił koszulę na gołą klatkę piersiową, a godzinę potem znajdował się nad rzeką. Wcześniej miał do tego miejsca zaledwie kilometr leśną ścieżką. Wspomniał jeszcze raz Polskę i to, ile razy wracali cali mokrzy w niedzielny wieczór. Gdy rozłożył koc pod drzewem, położył się na nim. Zmęczenie szybko wzięło górę, zmuszając Francisa do zaśnięcia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro