Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Siła perswazji

Mężczyzna podniósł głowę znad sprawdzanej pracy i westchnął ciężko, przeciągając dłonią po karku. Stojący przed nim młody chłopak uśmiechał się grzecznie, czekając na odpowiedź swojego profesora. Wlepiał w niego spojrzenie zielonych oczu, ściskając w dłoniach folder z notatkami, które przez całą godzinę skrupulatnie sporządzał na podstawie prezentacji.

— Przykro mi, panie Warner, nie podejmuję się opieki nad licencjatami — powiedział w końcu. — Rozmawialiśmy o tym na początku semestru.

Uśmiech chłopaka zbladł lekko.

— Wiem, panie doktorze, ale liczyłem na to, że może jednak zrobi pan wyjątek — odparł chłopak, a mężczyzna pokręcił głową.

— Przykro mi, ale moja decyzja jest ostateczna. Spróbuj porozmawiać z doktor Sullivan z wydziału Historii Sztuki, myślę, że będzie w stanie pomóc ci o wiele bardziej niż ja — odpowiedział. — Miłego dnia i powodzenia z pracą.

— Dziękuję, panie doktorze i przepraszam za kłopot. Do widzenia. — Młodzieniec skinął głową i ruszył w kierunku wyjścia z sali.

Mężczyzna odłożył na biurko trzymaną kartkę i odchylił głowę do tyłu, starając się pozbyć uciążliwego bólu w karku. Nie rozumiał dlaczego studentów tak ciągnie do niego, gdy tylko słyszą, że nadszedł czas znalezienia sobie promotora. Nie dało się powiedzieć, że mu to nie schlebia, jednak obiecał sobie, że nie będzie robił żadnych wyjątków, ani faworyzował swoich studentów, skoro napięty grafik pozwalał mu wziąć pod swoje skrzydła zaledwie dwójkę (a chętnych było zazwyczaj kilkunastu).

Trzydziestolatek podniósł się z miejsca i zebrał do wyjścia, wciskając oddane przez grupę prace do starej skórzanej teczki.

Opuścił salę wykładową w towarzystwie roznoszącego się w przestrzeni stukotu obcasów czarnych lakierek. Zamknął za sobą ciężkie drzwi i po raz kolejny sprawdził numer kolejnej sali. Spóźni się.

Sale Wydziału Dziennikarstwa znajdowały się po drugiej stronie ogromnego budynku uczelni, a mężczyzna nie miał w zwyczaju się spieszyć. Dotarcie do celu nie zajmie mu jednak dłużej niż dziesięć minut, co znaczy, że spokojnie zmieści się w kwadransie studenckim, a nawet zdąży kupić sobie kawę.

Kawa jednak nie została nabyta, a czekający na niego studenci powitali go z nieukrywanym zawodem. NIe miał im tego za złe. Parę lat temu sam z nadzieją spoglądał na zegarek, byleby tylko po upływie czasu wsunąć pod drzwi listę obecności i zwiać głównym wyjściem bez oglądania się za siebie.

Skórzana teczka wylądowała z hukiem na biurku, skutecznie ucinając ciche rozmowy i szmery, rozchodzące się po całej sali. Dał sobie chwilę, by nastała cisza osiedliła się w przestrzeni sali wykładowej, po czym podszedł do tablicy i niechlujnym, niemal nieczytelnym charakterem pisma zapisał swoje nazwisko.

— Doktor Southwark — powiedział na tyle głośno, by siedzący w ostatnich rzędach studenci mogli go usłyszeć. — Poprowadzę w zastępstwie dzisiejszy wykład.

Wszystkie pary oczu zwrócone były w jego stronę. Byli ostrożni. Nie wiedzieli jeszcze z kim mają do czynienia ani czego się spodziewać. Badali teren jak zwierzęta, sprawdzające czy w pobliżu nie czai się drapieżnik. Mężczyźnie podobało się, że w tym zestawieniu to on był drapieżnikiem.

Oparł biodra o biurko, zwrócony twarzą do setki studentów i skrzyżował ramiona.

Uwielbiał to.

***

— Przepraszam, panie profesorze! — usłyszał za sobą pewny głos i odwrócił się. — Mam do pana profesora pewną sprawę.

— Schlebia mi pan, ale jestem doktorem — poprawił go Southwark, a chłopak uśmiechnął się. Nie zmieszał, nie zawahał. Uśmiechnął. Kompletnie nie przejął się tym, jak poważnie traktowane były tego typu błędy na tej uczelni.

Chłopak miał ze dwadzieścia lat. Złote loki opadały na bladą twarz, przysłaniając oliwkowe oczy, wpatrzone w niego z niezachwianą pewnością siebie.

— Panie doktorze, czy moglibyśmy porozmawiać?

— Zależy na jaki temat, trochę goni mnie czas — odparł mężczyzna, mierząc studenta obojętnym spojrzeniem. Chłopak miał łagodne rysy. Delikatnie zarysowane kości policzkowe, lekko zaróżowione usta i długie jasne rzęsy. Mówił z francuskim akcentem. — Jutro o dwunastej mam konsultacje, znajdziesz mnie w dwieście trzydzieści.

— Chodzi o moją magisterkę — zaczął chłopak, jednak mężczyzna nie pozwolił mu rozwinąć tematu.

— Przykro mi, nie jestem promotorem — odparł, a po twarzy blondyna przemknął cień rozbawienia.

— Panie doktorze — uśmiechnął się, krzyżując ręce za plecami. — Jestem pewien, że znajdę argument, którym będę w stanie pana przekonać do zmiany zdania.

— Szczerze w to wątpię — odpowiedział mężczyzna. — Nikomu się to nie udało.

— Lubię odkrywać nieznane i walczyć o nieosiągalne — uśmiechnął się chłopak, odsłaniając lekko zaostrzone kły. — Taki zawód.

Mężczyzna nie mógł ukryć rozbawienia.

— O zawodzie porozmawiamy jak skończy pan studia — odpowiedział. — Zapraszam na konsultacje.

— Tak jest — przytaknął blondyn. — Do jutra, panie doktorze.

Oscar Southwark patrzył jak ten francuski chłopiec z szelmowskim uśmiechem żegna go skinieniem głowy i odchodzi w stronę biblioteki, zostawiając za sobą nic innego jak aurę czystego chaosu.

Oscar już wtedy wiedział, że ten chłopak to chodzące kłopoty.

Nie widział jednak, jak daleko zostanie w nie wciągnięty.

***

— Pańska matka to Elise Southwark, prawda?

Minęła chwila zanim Oscar podniósł głowę znad czytanej lektury.

— Dzień dobry, panie doktorze — powiedział kąśliwie, patrząc na stojącego przed nim z naręczem książek blondyna. Chłopak wyszczerzył zęby.

— Dzień dobry, panie doktorze — powtórzył. — Nie musi doktor odpowiadać, wiem że mam rację — kontynuował. — Otóż przeczytałem wszystkie reportaże pańskiej matki i chyba wszystkie możliwe zapiski jakie tylko znalazłem i jestem wielkim fanem i...

Jego entuzjazm i tempo mówienia nie pozwalały traktować go jak poważnego dorosłego.

— Chłopie, przynajmniej powiedz jak się nazywasz — westchnął mężczyzna, przecierając dłonią czoło.

— Aimeric Cadieux — odparł blondyn bez wahania. Miał przeuroczy akcent, a to jak wymawiał końcówki sprawiało, że trzydziestolatek nie mógł powstrzymać uśmiechu.

— Powiedz to jeszcze raz, ale z angielskim akcentem — poprosił. Aimeric zawahał się.

— Może być Eric.

— A więc Eric — westchnął Oscar, podnosząc na chłopaka zmęczony wzrok. — Nie jesteś pierwszym moim studentem, który mi to mówi. Nie ty jeden czytałeś reportaże mojej matki, zapewniam cię.

— Ale ja nie jestem pańskim studentem — zaznaczył chłopak, jakby ten fakt miał stanowić kartę przetargową. Rzeczywiście nie był jego studentem. Mężczyzna widział go drugi raz w życiu, a z zajęć na których miał zastępstwo w ogóle go nie kojarzył.

— No dobrze, nie jesteś — przyznał mężczyzna. — Oświeć mnie proszę, co to zmienia?

— Panie profesorze...

— Doktorze.

— Panie doktorze, przygotowałem niejako cały wykład na temat tego, dlaczego powinien pan zostać moim promotorem.

— Zamieniam się w słuch. — Sarkazm był jednym z ulubionych technik rozmowy z upartymi studentami i Oscar miał zamiar jej używać.

— Otóż, pomijając fakt iż jestem prawdopodobnie najbardziej ambitnym studentem jakiego znajdzie pan na tej uczelni, mam absolutnie przewspaniały plan na swoją pracę i mam w zapasie mnóstwo czasu, aby wykonać ją na miarę swoich umiejętności z niemalże nieskończoną ilością pańskich poprawek. W dodatku tak jak już wspomniałem, jestem wielkim fanem pańskiej świętej pamięci matki i pragnę opisać zarówno jej życie jak i twórczość w swojej pracy dyplomowej.

Oscar nie odrywał od niego zmęczonego spojrzenia.

— Ćwiczyłeś to?

— Może — uśmiechnął się.

Mężczyzna opadł na oparcie fotela i westchnął.

— Na którym ty jesteś roku? — zapytał.

— Drugim — odparł blondyn.

— To wcale nie tak dużo czasu... Zaraz. Jesteś na jednolitych, tak?

— Tak jest.

— Masz przecież jeszcze cztery lata na napisanie tej pracy — Oskar zmarszczył brwi.

— Mówiłem, że jestem ambitny.

Nie dało się ukryć. Niewielu studentów wykazywało zainteresowanie pracą dyplomową na tak wczesnym etapie studiów. Mężczyzna spojrzał na stojącego przed nim chłopaka. Wielu innych młodych naukowców stało tu przed nim w dokładnie tym samym miejscu, gdzie stary dywan był już kompletnie wydeptany, w tej samej pozycji, prosząc go o dokładnie to samo. Jednak oni nie mieli tych pełnych pasji iskierek w oczach, tego pełnego entuzjazmu uśmiechu i wyrazu twarzy, wyrażającego czystą pasję.

Aimeric był pasjonatem. Studiował to, co kochał i Oscar był w stanie to stwierdzić już po jednym spojrzeniu na tego chłopca.

— Przykro mi, ale nie robię wyjątków — odparł, ale wyraz twarzy Aimerica nie zmienił się nawet o jotę.

— Jestem w stanie błagać na kolanach — powiedział.

— Proszę nie.

Aimeric zaczął przyklękać.

— Dobra słuchaj, zrobimy tak — przerwał mu mężczyzna, starając się nie patrzeć na kajającego się przed nim studenta. — Zrób konspekt tej pracy. Napisz, nie wiem, choćby wstęp. Ja to przeczytam i zdecyduję czy chcę być twoim promotorem, zgoda?

Aimeric uśmiechnął się szeroko.

— Zgoda — odparł. — Mogę prosić o pańskiego maila?

Oskar podyktował chłopakowi adres, patrząc jak ten starannie wklepuje go w telefon.

— I jeśli komukolwiek pochwalisz się tym co tu zaszło... — zaczął, patrząc groźnie na blondyna.

— Nie, nie, panie doktorze — odparł Aimeric, zbierając się do wyjścia. —  Obiecuję, że zostanie to między nami.

— Dobrze — westchnął Southwark i przetarł twarz dłonią. — I błagam nie pokazuj mi się chociaż przez tydzień.

— Jasne jak słońce, panie doktorze — zaśmiał się Aimeric i położył dłoń na klamce. — Do widzenia.

Mężczyzna wymruczał słowa pożegnania i westchnął ciężko, chowając twarz w dłonie. Za jakie grzechy? Co ci wszyscy studenci w nim widzieli? Dlaczego nie mogli pogodzić się z jego decyzją i zostawić go w jego zasłużonym świętym spokoju?

Na razie Oscar postanowił skupić się na pracy. Minie trochę czasu zanim ten nadmiernie optymistyczny dzieciak napiszę konspekt i wstęp do pracy. Minie jeszcze więcej czasu zanim mężczyzna w ogóle zabierze się do zapoznania z nim i będzie musiał biednemu dzieciakowi odpisać. Na razie mógł spokojnie skupić się na sprawdzonych kolosach i układaniu egzaminów.

Minutę później Aimeric Cadieux wysłał maila z pełnym konspektem, zarysem pracy, wstępem i spisem treści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro