Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Marudny Cho zwiastunem kłopotów.

O godzinie piątej, tak jak zawsze wstało słońce, a z nim i młodzi bohaterowie.

Ta, jasne. Chcięlibyście!

Nastolatkowie najchętniej spaliby, aż do następnego ranka. Niestety musięli odbębnić jeszcze tak zwane ćwiczenia. Wiecie - taktyka, współpraca i tak dalej.
No a w poniedziałek czekała ich przecież ukochana szkoła, która jak zmora czekała każdego, strasząc dosłownie na samą myśl.

Tak było i tym razem. Nie licząc Szkarłatnego, czwórka Wojowników Sieci musiała cisnąć się w metrze, jak sardynki w puszce, zamiast spokojnie paradować sobie nad swoim miastem w kolorowych kostiumach.

Między innymi dlatego Ben nie zgodził się odprowadzić tej hałastry pod bramy budynku ich tortur, no i dlatego też Miles przez dobre piętnaście minut marudził, że trzeba było jednak skorzystać z jego pomysłu.

W końcu, mimo tego, że zmęczeni i spoceni jeszcze przed początkiem zajęć, Pete, Flash, Miles i Amadeus dotarli wreszcie na miejsce, choć nie w najlepszych humorach. Tak samo jak i okolicznościach.

- Na luzie, mamy jeszcze jakieś... osiem minut - stwierdził pewnie szesnastolatek, idąc prosto po schodach prowadzących pod same wejście do Midtown.

- Jesteś pewien? - dopytywał Miles. - Myślałem, że trochę więcej zajęło nam to przeciskanie się między niewyspanymi, marudnymi...

"Oho, chyba zapowiada się na dłuższy wywód..." - westchnął w myślach Amadeus, postanawiając przerwać koledze zanim ten zacznie na dobre.

Już otworzył buzię, żeby coś z siebie wydusić, ale okazało się, że jest trochę za wolny. Bynajmniej dla Flesha, który to właśnie go uprzedził.

- Eee... chłopaki. Wiem, że zwykle na wejście mistrzów wszyscy odchodzą na bok, ale dlaczego korytarze są totalnie puste? - rzucił trafną uwagę blondyn (pomijając jej pierwszą część), zmuszając pozostałą trójkę do rozejrzenia się dookoła.

Kiedy wszyscy już to zrobili, nadszedł czas na przysłowiowe "Gotowi. Do biegu... I RUSZAĆ SIĘ, BO JEST PIĘĆ MONUT PO DZWONKU!!!"

* * *

- To było... niezbyt ciekawe przeżycie - wtrącił między docinkami Sama Amadeus, który zrobił to właściwie nie mając pojęcia, po co.

Najpewniej, gdyby nie był teraz tak zmęczony, a zdrowomyślący jak zwykle, to nie mówiłby masy tych wszystkich niepotrzebnych rzeczy, które dzisiaj inni mieli okazję usłyszeć.
Jednak tego dnia odzywał się parę razy nawet nie zastanawiając się nad tym, a może i nawet nie wiedząc, że w ogóle to zrobił?

- No jasne. Parker znowu pomylił zegarki? - zapytał retorycznie Alexander. - A no tak, przecież żadnego nie używa - dorzucił ironicznie.

Peter westchnął, musząc słuchać tych i podobnych komentarzy już od początku przerwy.

Był pewien, że gdyby miał teraz przy sobie zatyczki do uszu... to Sam by nimi oberwał.
Niestety to były tylko marzenia.

- Rany, myślałem, że już wyrosłeś z tych swoich, tak zwanych "żartów" - zaczął odgrywać się wreszcie Pet, ledwo powstrzymując się od przeciągłego ziewnięcia. - A no tak - dodał - przecież ty nigdy nie dorosłeś.

Amadeus pokręcił głową zmęczony już słuchaniem tych dziecinnych przekomarzanek. Zastanawiał się tylko, kiedy wreszcie cała trójka dojdzie na stołówkę.

Tam raczej jego kumple nie byliby skłonni kłócić się tak na głos... chyba.

- Ja przynajmniej nie mieszczę się już do szaf...

- Chłopaki! - warnął dość groźnie czarnowłosy. - Zaraz znajdziemy się na szkolnej stołówce, gdzie będziecie mogli poszczycić się pełnią swoich wkurzających możliwości przed wszystkimi!

"No i wybuchnął!" - zauważył Pet, nie mając jednak zamiaru bać się trzynastolatka.
I to takiego trzynastolatka, który był gotów zasnąć zaraz na środku korytarza.

- Chłopie, mogłeś po prostu powiedzieć, że masz nas dosyć - zasugerował Pet, zatrzymując się, gdy trójka przyjaciół dotarła wreszcie na miejsce.

Złośliwy uśmieszek Sama przeniósł się teraz w stronę Amadeusa.

- A oto i twoje miejsce ciszy i spokoju - zażartował wśród gwarów rozmów wszelakiego bydła (musiałam xd), wskazując teatralnie na sam środek tej stodoły... to znaczy stołówki.

Czarnowłosy burknął coś niewyraźnego pod nosem, udając się powolnym krokiem po swój obiad, po drodze potrącając nieopatrznie jakąś nieznajomą blondynkę.

Chłopak chyba zapomniał, że przerwa ma ograniczoną ilość czasu, a o ile nie ma apetytu Hulka, to prędzej trafi sobie widelcem w oko niż skończy posiłek.

- Za bardzo, to się chyba nie spieszyliście - przywitał ich tymi jakże przyjaznymi słowami Miles.

- Zapytaj...

- Jakoś nam się tak... korytarz strasznie dłużył - przerwał Samowi Peter, nie chcąc doprowadzać do dalszego dobijania Amadeusa.

A trzeba było przyznać, że Alexander miał dzisiaj wyjątkową wenę na dopiekanie każdemu kto się akurat nawinął.

- Tia... - brunet nie wyglądał na zbytnio przekonanego, no ale w końcu nikt go w tej kwestii nie pytał o zdanie.

Peter rzucił szybkim spojrzeniem w lewo, potem w prawo. Okazało się, że cały stolik, przy którym usiadł, jest już zajęty.
Po jego lewej mamroczący coś Cho, a potem kolejno Deny, Luck, Ava, Miles i Sam.

"A gdzie jest Harry? I MJ?. Dziwne, MJ zawsze lubiła stołówkę" - zastanawiał się, w tym samym czasie trącając łyżeczką dziwną, fioletową galaretę, którą dzisiaj uraczyło go na deser szkolne menu.

- Będziesz to w ogóle jadł? - zapytał z niedowierzaniem Miles, wskazując na pseudo-jedzenie Parkera.

Przez chwilę obaj łypali na nie nieświadomie, do póki starszy z nich nie poczuł jakiegoś dziwnego mrowienia.

"Czyżby dzisiejszy deser był aż tak zabójczy, że nawet pajęczy zmysł to wykrył?"

- Miles - szepnął szatyn do chłopaka siedzącego naprzeciwko. - Ty też to poczułeś czy tylko ja?

- Niestety tak - dostał w ramach niezbyt dla niego jasnej odpowiedzi.

- Ale "tak", że poczułeś, czy że...

- Na ziemię!! - Po stołówce rozległ się krzyk przeczuwającego niebezpieczeństwo Amadeusa.

Ale kiedy jest się bohaterem, to każdy niepowołany dźwięk, czy tynk lecący z sufitu zwiastuje kłopoty.


- Nic wam nie jest? - zapytał leżący na podłodze Peter, martwiąc się o swoich przyjaciół.

W końcu nie wiadomo kto wylądował na przykład pod stołem.
(On akurat stawiał na Sama).

- Tak, ale kto mógł zawalić sufit? - odpowiedziała za wszystkich Ava znajdująca się w pozycji "na czworaka". - I to akurat przed matematyką - burknęła, choć reszta raczej nie podzielała jej nastawienia.

Bo z czego można by cieszyć się bardziej w liceum Midtown niż przerwania znienawidzonej z ogółu lekcji przez przypadkowego, potencjalnego złoczyńcę?

Nadeszła chwila, w której wszyscy z podwójną tożsamością wpatrywali się w kłęby dymu wywołanego sufitową katastrofą, tylko po to, aby dowiedzieć się wreszcie kto za tym wszystkim stoi.

Czas dłużył się, jak ostatnie pięć minut odsiadki w kozie.
Sekundy mijały tak powoli, jak gdyby Peter Parker miał nigdy nie wypowiedzieć jakiegoś ptrzerywającego tą względną, napiętą ciszę zdania.

- Hej! To przecież jest...

No właśnie - kto to jest? Na kogo wy stawiacie?

A może to tylko zwykłe oberwanie sufitu? Wiecie, nieregularna konserwacja i te sprawy...

Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział was zadowolił, bo przez parę następnych posiedzimy jeszcze trochę w tej szkole.

Tak więc myślcie jeszcze o wakacjach i trzymajcie się!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro