Rozdział IV
Hejka kochani! Dzisiaj rozdział trochę wcześniej. Mam nadzieję,że się cieszycie.
Zaczynamy!
-Księżniczko,już jesteśmy-powiedział Jeff schodząc ze schodów...
-Dziękuję za podwózkę,ale myślę,że do gabinetu dam radę dojść sama.
Chłopak postawił mnie na podłodze,ale od razu poczułam niewyobrażalny ból w nodze. Nie chciałam wyjść na mięczaka i zaczęłam iść.
-Wiki,przecież widzę,że nie dajesz sobie rady. Od dzisiaj jestem Twoją podwózką!
Podbiegł do mnie,złapał i wziął na ręce.
-D-dziękuję-znów się zarumieniłam. Dlaczego ja się tak często rumienię?!
-Nie ma za co,koteczku-uśmiechnął się na widok moich rumieńców i wszedł do gabinetu Slenderman'a.
-Dzień dobry dziecko-powiedział Slenderman.
-Dzień dobry Slendermanie-odpowiedziałam.
-Muszę przeprowadzić z tobą poważną rozmowę,na temat Ciebie. Jeff,możesz wyjść?
-...Yyy,Tak-ocknął się Jeff. Cały czas patrzył się na mnie swoim zadziornym uśmiechem.
Kiedy Jeff wyszedł i zamknął za sobą drzwi,zaczęliśmy rozmawiać.
-Wiktoria,dziecko. Wiesz,że jesteś adoptowana,prawda?
-Tak,wiem.
-A wiesz kim byli Twoi rodzice i rodzeństwo?
-Nie. Ja miałam rodzeństwo?
-Tak. Dwoje,starszą siostrę i brata.
-Myślałam,że jestem jedynaczką.
-Nie,nie jesteś. Twoja siostra nie żyje. Zginęła w wypadku samochodowym,ale brat żyje. Mieszka wraz z nami w tym domu. Jest mordercą. To...Toby.
-Ale,jak to?
-Kiedy Twoja mama urodziła Tobi'ego, niecałe dwa miesiące później ponownie zaszła w ciążę. Bardzo się tym martwiła,ponieważ nie miała środków,aby utrzymać trójkę dzieci.Ojciec był alkoholikiem,więc nie mogła na niego liczyć. Od razu po urodzeniu trafiłaś do domu dziecka,ale nigdy o Tobie nie zapomnieli. To właśnie Toby przyczynił się do tego,że teraz tutaj jesteś. Wiedzą to tylko ty,ja i Toby. Nikt inny. A teraz zmykaj,zapoznaj się z resztą domowników i oczywiście z Tobi'm.
-Tylko,że nie mogę za bardzo chodzić.
-Ouu...Już wołam Jeff'a. Pewnie i tak stoi za drzwiami i próbuje podsłuchać naszą rozmowę. Jeff!
Drzwi natychmiast się otworzyły i wszedł przez nie czarnowłosy chłopak.
-Zajmij się Wiktorią i przedstaw jej innych domowników.
-Tak jest!-zasalutował. Kiedy to zrobił zaczęłam się śmiać.
-D-dziękuję Slendermanie-powiedziałam przez śmiech.
-Nie ma za co dziecko.
Wyszliśmy z gabinetu Slendera.To znaczy,Jeff wyszedł ze mną na rękach. Mogłabym się do tego przyzwyczaić. On jest taki słodki...Że co?! O boże,chyba się zakochałam...
Do next'a :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro