Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7

Tydzień później...

Vivian

Dziś jest mój dobry dzień. Wręcz cudowny. Jestem tego pewna. Co prawda sprawa ze mną i Lukiem jeszcze nie do końca ucichła, o czym przekonałam się dziś w szkole, ale jest dużo lepiej. Bell też przestała drążyć temat. Zadaje mniej pytań i coraz częściej spotyka się z Liamem. W sumie myślałam, że jest zwykłym podrywaczem tak jak reszta  chłopaków z drużyny, ale się pomyliłam i to grubo jest świetnym chłopakiem, który jest zakochany w mojej siostrze do szaleństwa.

Tak. Przyznał się wczoraj, kiedy Bell poszła dorobić popcorn do filmu, ale to było oczywiste. Później chciało mi się śmiać z tego co do mnie powiedział "tylko nic jej nie mów, sam powiem w swoim czasie" jakbym słyszała Belle. Mówi dokładnie to samo. 

Ehh, zakochani...

Z Mikiem też jest super. Codziennie przychodzi po mnie i chodzimy razem  z Bobem na spacery. Długie spacery. Tylko my, pies i szumiący las. Mike jest cudownym chłopkiem. Bell cały czas mnie przed nim ostrzega, bo twierdzi, że nie wierzy w jego zmianę. Okazało się, że należał on do paczki Luka, ale od paru dni nikt nie widział ich razem. Każdy twierdzi, że się pokłócili, ale nie wiadomo dlaczego. Może zabrzmi to dziwnie, ale cieszę się, że już się nie kolegują. Kompletnie do siebie nie pasowali. Dlatego też do tej pory jestem w szoku, że Mike i Luke mogli być przyjaciółmi.

Mamy dalej nie ma. Dzwoniła do nas przedwczoraj,  że ciotka co rusz czuję się lepie to wymyśla nowe choroby. Co gorsza, kiedy mama powiedziała jej że wszystko z nią w porządku i wraca do domu, ta wpadła w szał i stwierdziła, że mama zostawia  ją samą w chorobie, jest bez serca i wszystkim o tym powie. Czy to jest w ogóle normalne? Zresztą nie ważne. 

Teraz szykuje się na spotkanie z Lucy. W tym tygodniu bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Ma przyjechać po mnie o szesnastej. Czyli tak naprawdę zaraz. Opuściła nawet imprezę u jakiegoś tam Roberta, czy coś. Ogólnie to dowiedziałam się, że co piątek każdy członek drużyny robi huczne domówki. Wracając do tematu, mamy pójść do galerii na kawę z czego się bardzo cieszę.

Nim się spostrzegłam Lucy była już pod moim domem. Chwyciłam torebkę i wyszłam z domu, wcześniej zamykając drzwi.

—Hej.–przywitałam się, kiedy wsiadłam do jej małego, czarnego garbusa.

—Cześć.–powiedziała i dała mi buziaka w policzek.

W sumie jak tak teraz myślę to, warto byłoby pójść na kurs i zrobić w końcu prawo jazdy. Każdy z mojego niewielkiego grona znajomych ma już swój samochód, a ja co?

—Nie widziałam cię dziś w szkole, gdzie się podziewałaś?–zapytała.

—Ohh. Dziś siedziałam długo z Mikiem na przerwie. Przepraszam.–odparłam skruszona.

—No coś ty! Nie musisz przepraszać.–powiedziała i złapała mnie za rękę.—Najważniejsze jest twoje szczęście.–dodała.

Boże taka przyjaciółka to skarb. 

Chyba mogę ją tak nazwać?

—Dzięki.–uśmiechnęłam się.—Nie szkoda ci tej imprezy?–zapytałam, kiedy ruszyłyśmy.

—Nieee. Przeżyje bez niej jakoś.–zaśmiała się.

—To dobrze. Już się bałam, że staje ci na drodze.–odparłam.

—Nie, spoko. Przecież sama zaproponowałam to wyjście.–chrząknęła.

—Zresztą Rob mnie nie interesuję.–odparła skręcając w prawo.

—Haha. To w takim razie kto?–zadałam pytanie.

Śmieję się, dlatego, że Lucy to taka damska wersja Luke'a nie bawi się w związki. Tylko że, moja kumpela jest miła i serdeczna, w porównaniu do chłopaka, a to plusuje.

—Ojeju. Matt mi się podoba i to bardzo.–prychnęła.

—Co? Jak to?–zapytałam zdziwiona, że to właśnie o niego chodzi.

—No tak.–speszyła się.

Już nic nie powiedziałam, nie chce jej stresować. Widzę, że to dla niej drażliwy temat.

Kiedy Lucy zaparkowała pod galerią wyszłyśmy z auta i ruszyłyśmy w kierunku drzwi automatycznych.

—Starbucks, czy Costa Coffe?–zapytała, kiedy przekroczyłyśmy próg, lecz obie znałyśmy odpowiedź i powiedziałyśmy jednocześnie:

—Starbucks.

Poszłyśmy w kierunku ruchomych schodów, ale zatrzymał nas, czyiś głos.

—Dzień dobry. Czy lubią panie tańczyć?–zapytał jakiś pan z ulotkami w ręku.

Co to za pytania?

—Tak.–odpowiedziała mu Lucy.

Ja za to stałam i patrzyłam na wszystko nieco z boku. Nie znam go.

—To świetnie. Szukamy osób chętnych na pierwsze zajęcia w nowo otwartym klubie tanecznym. Serdecznie zapraszamy. Proszę, tu jest zaproszenie. Pierwsze zajęcia gratis.–wygłosił dumny z siebie.

—O to super!–ucieszyła się.—Na pewno wypadniemy. A czy mogłabym prosić o jeszcze jedno zaproszenie dla mojej przyjaciółki? Jest trochę nieśmiała.–dodała i spojrzała na mnie.

—Pewnie. Bardzo proszę. Mam nadzieję, że przyjedziecie.–mówiąc to słychać było u niego w głosie nadzieję.

—Jasne, na pewno wypadniemy.–potwierdziła moja przyjaciółka.

Co?

Kiedy odeszłyśmy na bezpieczną odległość i nie znajdowałyśmy się blisko tego gościa, powiedziałam:

-Ja nigdzie nie idę.

—Idziesz.–zaprzeczyła mi i spojrzała na zaproszenie, które trzymała w ręku.—W sobotę. Czyli jutro.–mrugnęła do mnie okiem.

—Nie chcę. Ja nawet nie wiem, czy umiem tańczyć.–zmartwiłam się.

—Spokojnie, ja też.–zaśmiała się i dopowiedziała.—Chodźmy na tę kawę.–pociągnęła mnie za rękę.

***


—I co, tak się poznaliście? Ty znalazłaś jego psa. Jezu i jeszcze go nie poznałaś. Jak mogłaś? Chodzisz z nim do szkoły od dwóch lat.–Lucy nabijała się ze mnie już od pięciu minut, odkąd zapytała mnie kiedy tak bardzo polubiłam się z Mikiem.

—Tak. I co w tym śmiesznego?–zapytałam, jednak nic to nie dało, bo Lucy dalej się śmiała.

—Wszystko. Dziwne, że nie uciekł z krzykiem.–znów wybuchła śmiechem.

—Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne.–powiedziałam.

—No dokładnie. Tak bardzo, że aż zachciało mi się siku. Zaraz wracam.–powiedziała i wstała od stolika.

—Okej...–odparłam zmęczona.

Obróciłam głowę w tył i wydziałam oddalającą się sylwetkę Lucy. Westchnęłam i wróciłam spojrzeniem do stojącego przede mną kubka z kawą i nie tylko...

—Cześć.–powiedział siedzący przed mną Luke?

Że co?!

—Co tu robisz?–zapytałam wreszcie.

—Nie ważne. Słuchaj spotkajmy się dziś. Będę u ciebie o dwudziestej.–powiedział pośpiesznie.

—Co? Ale jak? Gdzie?–zaczęłam się gubić.

—Będę o dwudziestej.–powiedział i wstał.

—Yyy... ja... co?–totalnie nie wiem, co się dzieje.

—Na razie.–pożegnał się.

Co to było? Mam omamy? Czy jak?

Nie. To się stało, Vivian...

—Nieprawda, niemożliwe. Ughh.–złapałam się za głowę.

—Co jest niemożliwe?–zapytała Lucy, która właśnie usiadła tam gdzie przed chwilą Luke.

—Jak ci powiem to i tak nie uwierzysz.–odparłam.

—No nie wiem. Może powiedz?–podpowiedziała mi.

Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam z niedowierzaniem.

—Luke tu był i siedział tam gdzie ty teraz. Boże ja chyba wariuje.–złapałam się za głowę.

—Jeszcze nie jest z tobą tak źle. Luke naprawdę tu jest.–wskazała palcem przed siebie.

Spojrzałam w wyznaczone miejsce i faktycznie dojrzałam Luke stojącego w kolejce po kawę.

Aha, okej?

—Ale on był tu.–odparłam, wskazując palcem.

—Luz. Wierzę i co niby chciał?–zapytała.

—Nie niby tylko na pewno. Powiedział, żebyśmy się dziś spotkali i, że przyjedzie po mnie o dwudziestej.–wyjaśniłam.

—Haha.–wybuchła niekontrolowanym śmiechem.—Okej, okej. Nawet jeśli, to mam nadzieję, że się nie zgodziłaś?–spytała.

—Oczywiście, że nie.–choć sama nie wiem, bo nie powiedziałam nic, ale i tak nigdzie z nim nie pójdę.

—To dobrze. To co zbieramy się?–zapytała.

—Tak.–przytaknęłam i razem wstałyśmy z zamiarem wyjścia z galerii.

***

Lucy przywiozła mnie do domu jakąś godzinę temu. Bell poszła do Liama, prawdopodobnie nie wróci już na noc. Także czeka mnie samotny wieczór. Z  Mikiem też dziś nie wyjdę, bo poszedł na tę durną imprezę do tego całego Roberta. Nie wiem co zrobić? Może poczytam jakąś książkę? To nawet nie głupi pomysł. Podeszłam do regału, ale nawet nie dane było mi zobaczyć co się na niej znajduje z powodu SMS-a. Podeszłam do komórki i... zamarłam.

Od Nieznany:
Będę za piętnaście minut. Mam nadzieję, że wyjdziesz w przeciwnym razie, będę musiał użyć innego sposobu. L.

L... jak Luke. Boże skąd on ma mój numer telefonu? Ja mu go na sto procent nie podawałam. Ludzie jaki inny sposób? Gdzie on chce w ogóle jechać? O 20?

Kurczę, co prawda nie znam go, ale jestem pewna, że jest w stanie wyciągnąć mnie choćby siłą z tego domu. I to jest straszne, bo przy nim czuję się jak robak. Taka mała i bezbronna. Nie wiem co robić? Może pogaszę światła i udam, że śpię? To nie głupie.

Kiedy w domu było ciemno, a drzwi były zamknięta na wszystkie możliwe spusty, mogłam wreszcie położyć się do łóżka i zapomnieć o kimś takim jak Luke Roberts.

Jednak byłam ciekawa czy faktycznie przyjedzie? Dlatego czekałam do punkt dwudziesta i wiecie co? On naprawdę tu przyjechał, skąd to wiem. Usłyszałam ryk silnika pod naszym domem. Leżałam cicho, patrząc na zegarek. Pięć po, dzwonek do drzwi na przemian z waleniem, później SMS, którego ze stresu nie odczytałam. Kiedy każdy hałas ustał odetchnęłam z ulgą. Jednak nie na długo, bo przed moim balkonem, ktoś stał i był to on.

Przerażona szybko zerwałam się z łóżka. Podeszłam do okna i nie byłam w stanie uwierzyć, że był gotów wspiąć się, aż na pierwsze piętro.

Otworzyłam drzwi balkonowe i wyszłam na zewnątrz. Moje ciało owiało zimne powietrze, a wzrok spotkał się z jego czekoladowym spojrzeniem, które było jakieś inne. Jego oczy powędrowały w dół, a ja zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim w samych majtkach i za dużej bluzce po tacie.

Brawo ty, Vivian...

—O Boże.–mruknęłam i weszłam  z powrotem do pokoju.

—Mówiłem, że będę za piętnaście minut.–powiedział jak gdyby nigdy nic.

—Tak, tylko ja miałam wtedy spać.–odparłam.

—Więc czemu nie spałaś? Zresztą umówiliśmy się.–wycedził.

—Nie. Nie umówiliśmy się.–zaprzeczyłam.—Ty się umówiłeś!–oskarżyłam go.

—Owszem, ja. Dlatego idziemy.–powiedział i przerzucił mnie sobie przez ramię, nawet nie wiem jak i kiedy to się stało. Po prostu podszedł, chwycił mnie za nogi i przerzucił co bardzo mi się nie spodobało.

—Puść mnie. Słyszysz?–wołałam, krzyczałam i prosiłam, ale to nic nie dawało.

—Gdzie klucz?–zapytał przy wyjściu, lecz nie odpowiedziałam, w końcu jak ich nie znajdzie nigdzie nie pójdziemy.

Niestety na moje nie szczęście. Dość szybko domyślił się gdzie są, więc nic mi to nie dało, ale przynajmniej grałam na czas, może nie jest tak źle.

Dobra jest i to bardzo...

Luke zabrał jeszcze z półki pierwsze lepsze adidasy, które należą do mojej siostry i wyszliśmy z domu. Ja dalej przewieszona przez jego ramię i do tego w piżamie. Chłopak zamknął drzwi i poprowadził mnie do samochodu przy, którym mnie puścił.

—Nawet nie próbuj uciekać.–warknął i wepchnął, tak wepchnął do samochodu.

Sam obszedł go z drugiej strony i wsiadł od strony kierowcy. Dał mi do ręki buty i mruknął coś w stylu "załóż to". Natomiast klucze od mojego domu wsadził do schowka, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył.

Spojrzałam na niego, jak na najbrzydsze stworzenie świata. W sumie to on mnie porwał.

—Porwałeś mnie. Teraz mogę podać cię na policję. Nawet teraz, wiesz?–zagroziłam.

—Tak możesz, ale to nie jest porwanie. Po prostu chcę cię gdzieś zabrać.–odparł.

—Gdzie jedziemy?–zapytałam.

—Zobaczysz.–uśmiechnął się, ukazując pierwszy raz słodkie dołki w policzkach.

Znaczy nie słodkie, po prostu dołki.

Spojrzałam na godzinę w telefonie, który chwyciłam w domu w ostatniej chwili, jest dwudziesta trzydzieści. Mam nadzieję, że nie będziemy długo jechać.

Oparłam głowę o szybę i patrzyłam na ciemny i monotonny obraz za nią.

***

—Hej. Vivian, obudź się.–usłyszałam nad swoją głową ciche pomruki.

Otworzyłam oczy, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Zrobiło mi się strasznie zimno.

—Zasnęłaś.–powiedział.

Przetarłam oczy i przytaknęłam. To nie było rozsądne. Zasnęłam w samochodzie Luke'a, który mógł mnie wywieźć wszędzie. Świetnie...

O Mój Boże. Gdzie ja jestem?!

—Gdzie jesteśmy?!–zapytałam spanikowana.

—Spokojnie. Chodź.–podał mi rękę.

Po długiej chwili zastanowienia wyszłam z samochodu, ale sama. Nie podałam mu ręki, żeby nie było.

—To moje ulubione miejsce.–powiedział.

Zaparło mi dech w piersiach. Tu było cudownie. Woda, którą otaczał las. Tu jest magicznie.

—Pięknie tu.–wydobyłam z siebie.

—Wiem, dlatego tu jesteśmy.–powiedział.

—Dlaczego?–zapytałam.

—Muszę z tobą porozmawiać.–odparł

Głośno westchnęłam.

—O czym?–zapytałam.

—Przez ostatni tydzień sporo myślałem.–zaczął.

—I co?–dopytywałam dalej.

—Ehh... Daj mi to powiedzieć. Jest w tobie coś co mnie intryguje. Chcę, żebyś wiedziała, że jeżeli będziesz mieć jakikolwiek problem możesz przyjść do mnie. Cokolwiek by się nie działo, mów. Po prostu mi zaufaj.–wyznał.

Jezu, co on mówi? Gdzie jest ukryta kamera? Może trzeba trochę poczekać i wyskoczą ludzie krzycząc "mamy cię"? Chciałabym. Jednak nic takiego się nie dzieje. Zamiast tego widzę zbliżającą się do mnie rękę Luke'a. Szybko odsuwam się dwa kroki w tył. Co powoduje jego zdziwienie.

—Vivian, boisz się mnie?–zapytał.

Po tym wszystkim on jeszcze się pyta?

—Tak.–przyznałam cicho przestraszona jego reakcją.

—Nie musisz się bać. Nie zrobię ci krzywdy.–powiedział.

—Co? Dlaczego mi to mówisz?–zapytałam.

—Bo mi na tobie zależy.

________________________________________________________________________________

Hej Kochani 😀.

Rozdział dziś późno.
Jak Wam się podobał ?
Akcja powoli się rozkręca.
Tu Luke tu Mike... Co na to Viv? Kolejny w przyszłym tygodniu.

Głosujcie i komentujcie.

Buziaczki i dobrej nocki 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro