52
Luke
Dlaczego wszystko tak się komplikuje? Czy nade mną wisi jakąś wiązka przekleństw? Wychodząc z jednego problemu, wpadam w drugi... To jest zaskakujące, ale prawdziwe. Niestety...
Przez wczorajsze wydarzenia nie zmrużyłem w nocy nawet jednego oka. I tak oto wybiła siódlma rano, a ja dalej leżę na łóżku, bawiąc się bez celu telefonem.
Ta koperta...te zdjęcia...to siedzi w mojej głowie na okrągło, nie ma chwili, żebym o tym nie myślałem.
Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał krótki dźwięk, oznaczający przyjęcie nowej wiadomości.
Zaprzestałem swojej czynności i odblokowałem komórkę. Spojrzałem na wyświetlacz, zmęczonymi oczami i udało mi się odczytać SMS-a, jak się okazało od Liama.
Od Liam:
Udało cię się go wczoraj złapać?
Przegrałem powieki, rękami złożonymi w pięści i od razu odpisałem.
Do Liam:
Nie. Ale dziś też jest dzień...
Zaraz po tym podnosiłem się z materaca do pozycji siedzącej i ciężkim krokiem ruszyłem w kierunku szafy, z której wyciągnąłem zwykłą, szarą bluzkę i znoszone dżinsy.
-Kurwa.-przeklnąłem, kiedy z szafy wypadło parę innych koszulek.
Na Boga, kto to będzie zpowrotem składał?
Wycieńczony i wkurzony do granic możliwości schyliłem się, żeby podnieść te przeklęte T-shirty.
Kiedy już trzymałem je w ręku i miałem w planach się wyprostować, usłyszałem otwierające się drzwi.
-Uwa...-nim skończyłem dokończyć poczułem na swojej głowie ciężki kawał drewna.
-Kurwa mać!-syknąłem i dotknąłem swojgo czoła w akompaniamencie dziecięcego śmiechu.
Podniosłem głowę do góry i ujrzałem roześmianą do bólu Ginny.
Dzięki siostra...
-Słyszałam...-położyła dłoń na ustach i dalej się śmiała.
-Co?-zapytałem z niezrozumieniem, dalej trzymając się za głowę.
-Kurwa mać.-wyznała.
-Ginny ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak nie mówiła.-wygłosiłem.- Skąd ci się to w wogóle bierze?-spiorunowałem ją spojrzeniem.
Dziewczynka wzruszyła jedynie, obojętnie ramionami i powiedziała:
-Przecież sam tak przed chwilą powiedziałeś.-strzeliła sobie z otwartej ręki w czoło.
Powiedziałem tak?
-To nie moja wina, że jesteś nadpobudliwy.-oburzyła się.-A może ty chorujesz na Koprolalie.-przesyraszyła się.
-Ginny, co ty odpowiadasz?-spojrzałem na nią. -Nie ma takiej choroby.-zaśmiałem się.
-No nie, nie dość, że chory to jeszcze niedouczony.-podparła bok.- Koprolalia to choroba, która objawia się potrzebą wypowiadania obelg i brakiem pohamowania przed tym. To się leczy.-szturchnęła mnie.
Nie powiem, moje usta przypominają teraz jedną wielką literę O.
Dziewięcioletnia dziewczynka, która tłumaczy dwa razy starszemu bratu o chorobie, której nazwy nawet nie umie wymówić.
Co jest grane?
-Gin, skąd ty to wszystko wiesz?-zapytałem po chwili.
-Od cioci Wikipedii.-wyszczerzyła zęby, na co przewróciłem oczami.
-Cokolwiek.-zaśmiałem się.
-No więc właśnie. Dobra zajmiemy się tym później, a teraz chodź na śniadanie.-powiedziała.-I nie martw się przejdziemy przez to razem.-dotknęła mnie ramieniem.
Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam!
-Gin, musisz zrozumieć, że dorośli przeklinają. I być może ma to jakaś fachową nazwę, ale nie przesadzajmy. Nie wierz we wszystko, co jest w internecie. Słuchaj brata.-wytłumaczyłem.
-Ach tak? A jak ja czasem coś powiem to od razu wielkie halo. Przecież powtórzyłam po tobie, bo sam nie wiedziałeś o czym mówimy. Tak więc do tego dochodzą problemy z pamięcią Lukuś.-wyliczała na placach.-A poza tym to jak ostatnim razem posłuchałam się ciebie w kwestii opowiadania na angielski, wyśmiała mnie cała klasa, a pani prawie nie odpadła szczęka, kiedy przeczytałam jej o słodkoludkach, mieszkających w marmoladowych pączkach.-dodała.
Westchnąłem i spojrzałem na swoją damska i mniejszą wersję.
-Posłuchaj młoda damo... Po pierwsze, mówiłem, że dorośli mogą przeklinać. A ty jesteś jeszcze dzieckiem, a do tego dziewczynką i to bardzo nieładnie. Po drugie temat pracy był dowolny, więc nie mogą wina, że twoja nauczycielka nie ma wyobraźni i poczucia humoru.-zaśmiałem się.-A teraz mój słodkoludku, idziemy jeść.-powiedziałem i wziąłem ją na ręce.
-Ej!-pisnęła. - Puszczaj, pójdę sama. Nie jestem dzieckiem, mam już prawie dziesięć lat. Luke przysięgam, że jak tylko mnie puścisz kopnę cię w pupę.-odgrażała się.
-Jak tylko dosiegniesz...-stwierdziłem i posadziłem ją na krześle w kuchni.
-A zaraz zoba...
-Dzień dobry. Jak się spało?-zapytała mnie mama, która weszła z uśmiechem do kuchni, jednoczenie przerywając wypowiedź mojej siostry.
-Cześć mamo.-przywitałem się, odwzajemniając uśmiech. -Dobrze się spało.-skłamałem.
-To wspaniale. Siadaj, już podaje jajecznicę.-wskazała pałacem na parującą patelnie.
Wykonałem jej polecenie i już po chwili przed oczami pojawiły mi się pięknie pachnące jajka.
-To smacznego.-wygłosiła, siadająca do stołu mama.
Odpowiedzieliśmy jej z siostrą zgodnie i wszyscy zabraliśmy się za jedzenie.
-A właśnie, Luke.-zaczęła moja rodzicielka. -Jak tam z Vivian? Ginny opowiadała mi, że na meczu zachowywaliście się jak para.-spojrzała na moją siostrę, tak samo jak ja.
-Konfitura.-odezwałem się patrząc prosto w oczy Gin.
-Nie dzięki, wystarczy mi jajecznica.-pokręciła głową, a ja się zaśmiałem.
Niby wszystko wie, a jednak nie...
-Dobrze, spokój. Czyli jak to w końcu jest Luke?-zapytała mama.
Odchrząknąłem dość gwałtownie, po czym na głębokim wydechu powiedziałem:
-No co... jesteśmy w związku.-wyznałem poważnie.
-Aaaaaaaaaa, aaaaaaaaa, aaaaaaaaa!!!!-krzyczała Gin, za to moja mama siedziała w niemałym szoku.-Nareszcie, tak, tak... Moje modlitwy do amora, zostały wysłuchane.-dodała dziewczynka.
Amora? No to nieźle...
-Synku, tak się cieszę...-mama złapała moja dłoń i ja uścisnęła, na co krótkie się zaśmiałem.
-Kiedy w końcu zaprosisz Viv na obiad?-zapytała mnie moja młodsza siostra.
-No właśnie, przecież rozmawialiśmy o tym.-rodzicielka zaczęła się zastanawiać.-Ale...dzisiaj idę na nocną zmianę, to może zabierz Vivian na obiad. Powinna zdążyć coś przygotować.-zaoroponowała.
-Jasne...-weschnąłem.
Będzie ciekawie....
-No to mamy ustalone.-Gin klasnęła w dłonie.
-Tak, przywiozę ją na czternastą. A tym czasem dziękuję za śniadanie, było pyszne.-powiedziałem i wstałem od stołu.
Zaniosłem talerz do zlewozmywaka, a następnie wcześnie uprzedzając dziewczyny, poszedłem się ogarnąć.
***
Ubrany udałem się do przedpokoju, żeby założyć swoje białe adidasy.
-Luke, a co ty już wychodzisz?-zapytała zdziwiona mama.
-Tak.-odparłem krótko.
-Tak wcześnie?-dooytywała mnie.
-Mam jeszcze coś do załatwienia na mieście.-wytłumaczyłem, wstając i łapiąc za klamkę od drzwi.
-No dobrze, czyli przyjedziesz dopiero z Vivian?-spojrzała mi w oczy, a ja przytaknąłem.
-Rozumiem, to kup po drodze cynamon.-poprosiła.
-Oczywiście, to na razie.-machnąłem ręką i nie czekając na odpowiedź wyszedłem z domu, kierując się do swojego wozu.
Jest sobota rano, godzin dziewiąta... musi tam być, nie ma innej opcji.-pomyślałem wsiadając do samochodu.
Zanim odjechałem z podjazdu napisałem jeszcze SMS-a do Viv.
Do Vivian:
Będę po ciebie przed czternastą, zabieram cię na obiad w towarzystwie mojej mamy i Gin.
Do zobaczenia, aniołku
Po wysłaniu wiadomości odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku wyznaczonego miejsca.
Po dwudziestu minutach jazdy, zaparkowałem samochód tuż obok budynku siłowni. Teraz pozostało mi tylko czekać na tego gnoja.
W ramach umilenia sobie czasu włączyłem po cichu radio, w którym teraz rozbrzmiewał jednen z kawałków Michaela Jacksona, który już się kończył.
Kiedy już miałem zmienić stacje dojrzałem w tle dobrze znaną mi postać.
Zmotywowany od razu wyszedłem z auta i ruszyłem w kierunku blondyna.
-Stój!-krzyknąłem, gdy zaczął się oddalać.
-Roberts?!-zapytał przerażony.
-Jak widzisz Tom, to ja.-odparłem, zbliżając się do niego tak blisko, że byłem w stanie go dotknąć.-Co ty obie myślałeś gnoju? Mało ci? Naprawdę chcesz ten wpierdol?-zaśmiałem się kpiąco.
-Nie wiem o czym mówisz.-zmarszczył czoło.
-Yhm, jasne. Może to odświeży ci pamięć?-zapytałem i wyjąłem z kieszeni dwa zdjęcia, które ktoś wczoraj podrzucił do mojej szafki szkolnej.
Blondyn spojrzał na nie w szoku i po chwili przemyśleń powiedział:
-Zdjęcia. I co?-zapytał.
-Gowno. Ty je zrobiłeś tak? Te wszystkie wiadomości to też twoja sprawa?-spojrzałem na niego, jak najbrzydszego osobnika świata.
-Co? Po co miałbym to niby robić? To nie moja robota.-wyznał poważnie.
-Co ty pieprzysz? Jak nie twoja?-pytałem zszokowany.
-No nie moja. Sorry Luke, Vivian to dobra dupa, ale nie jest warata takiego zachodu.-kiedy to powiedział, mija krew zawrzała.
Jak on może? Nim się zorientowałem moja pięść automatycznie wymierzyła mu siarczysty cios prosto w twarz.
-Szlag!-krzyknął.-Za co?-zapytał, a z jego nosa wyciekła czerwona ciecz.
-Za darmo.-splunołem.-Spierdalaj mi stąd.-kopnąłem go, tylko po to, żeby po chwili zobaczyć jak w pośpiechu znika w swoim samochodzie.
No proszę, nawet ćwiczyć już mu się odechciało...
Zawróciłem, kierując się ponownie do wozu. W międzyczasie przygotowujemy wyjąłem jeszcze telefon i wykręciłem numer do Lima. Odebrał po pierwszym sygnale.
-Tak?-zapytał.
-To nie on...-wyznałem.
Słyszałem jak coś upada, następnie szelest i pytanie mojego przyjaciela.
-Jak to możliwe?
-Nie wiem, kurwa nie wiem Li. Myślałem, byłem pewien... nieważne. Wróciliśmy do punktu wyjścia, dalej nie mamy nic, co może nam w jakiś sposób pomóc.-załamałem się.
Vivian grozi niebezpieczeństwo bi nawet nie wiem, czy będę w stanie ją uchronić...
Co ja pierdole... Muszę ją chronić i to zrobię, niezależnie od tego, jak szybko dowiem się kim jest ten skurwysyn.
-Luke... Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Może kuzyn mi pomoże. Nic jej nie będzie.-moj przyjaciel próbował mnie uspokoić.
-Liam, zrozum ten człowiek cały czas wodzi mnie za nos. Pewnie teraz siedzie w jakimś samochodzie i zwija się ze śmiechu. To psychopata.-wyznałem.
-Wszystko się wyjaśni, daj mi czas. Skontaktuje się ze wszystkimi, którzy mają dostęp do profesjonalnych komputerów. Namierzymy numer, IP... znajdziemy go. Trzymaj się stary.-powiedział Liama i zakończył połączenie.
Wkurwiony wsiadłem do samochodu.
Dlaczego?! No dlaczego?!
Szczerze wolałbym żyć ze świadomością, że to właśnie Tom stoi za tym wszystkim, niż nie mieć pojęcia kto za to odpowiada.
Tak na dobrą sprawę to może być każdy, dosłownie. Możnaby porównać to do szukania igły w stogu siana.
Ja pitolę...
Luke ogarnij się i jedź po Vivian!-podpowiadała moja podświadomość.
I ma zupełna rację. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem pod dom Vivian.
***
Vivian
Stałam przed oknem już dobre piętnaście minut. Odkąd dostałam wiadomość od Luka nie jestem w stanie usiądzieć w miejscu. Stresowałam się jak nie wiem przed poznaniem Gin, a co dopiero przed poznaniem jego mamy.
Boję się, że nie przypadnie jej do gustu, że mnie nie polubi.
Wiecie, chciałabym wywrzeć dobre pierwsze wrażenie. Dlatego wciąż powtarzam sobie w głowie jak mantę, co mam mówić.
-Viv, wychodź! Przyjechał Luke.-uslyszałam głos siostry.
Matko, tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam kiedy jego samochód stanął na naszym podjeździe.
Szybkim krokiem wyszłam z domu i podeszłam do samochodu chłopaka.
-Hej.-uśechnęłam się do niego i pocałowałam jego usta.
-Cześć skarbie.-oddał pieszczotę.-Gotowa?-zapytał, a mnie na samą myśl zaczęli kręcić się w głowie.
-Nie wiem...-wyznałam szczerze.
-Jedziemy, będzie dobrze.-pstryknął w mój nos, na co zachichotałam.
Luke odjechał spod mojego domu, a ja wyjrzałam z ustawieniem za okno.
Boję się jak nie wiem co. Moje ręce są całe mokre ze stresu.
Spojrzałam znowu na Luka, który teraz koncentrował się na drodze. Widziałam jak mocno zaciska szczękę.
Coś jest nie tak...
-Luke wszystko jest w porządku?-spytałam delikatnie.
-Tak, jak najbardziej.-dpojrzał na mnie przelotnie i się uśmiechnął, tylko że to nie był ten piękny, szczery uśmiech.
Nie chcą być nachalną, zaprzestałam tematu i obserwowałam mijające za oknem domy.
Musimy być blisko...
Tak jak mówiłam nie minęły trzy minuty, kiedy brunet zatrzymał pojazd.
Oboje wyszliśmy z samochodu i podeszliśmy pod drzwi mieszkania.
Serce biję mi jak szalone.
Nagle wrota, prowadzące do środka otworzyły się, a w nich stanęła kobieta nieco młodsza od mojej mamy.
-Dzień dobry, zapraszam.-przepuściła nas w drzwiach.-Vivian?-zwróciła się do mnie.
-Tak. Dzień dobry.-podsłam jej rękę.
-Milo mi cię poznać. Jestem Meryl i prosze mów do mnie po imieniu.-uśmiechnęła się miło.
-Dobrze... Meryl.-odwzajemniłam jej radość.
-Chodźcie. Klopsiki już czekają.-pomaszeriwała do salonu, a my za nią.
-Viii!-usłyszałam głos siostry Luka.
-Cześć Gin, jak się masz?-zadałam jej pytanie.
-Swietnie. Mam dla ciebie prezent.-wyznała i pobiegła do swojego pokoju, po to by po chwili wrócić z niego z koroną w ręku.
-Ojej. Co to takiego?-zachwyciłam się.
-Korona dla ciebie. Jeszcze szuję strój królowej, ale nie jest gotowy na razie korona.-zaśmiała się i wsadziła mi ją na głowę, jednak żadna z nas nie przewidziała, że będzie tak bardzo dużą na mnie, iż przeleci mi przez głowę i wyląduje na szyi.
-O nie. Za duża.-posmitniała. -Luke, nie umiesz mierzyć... Zobacz co zrobiłeś?-zapytała brata, a ja spojrzałam na niego z niezrozumieniem.
-Ależ Ginny nic się nie stało, jest przepiękna.-zaśmiałam się.
-Wiem, no nic. Najwyżej będziesz ją nosić, jako obroże.-wzruszyła ramionami i usiadła przy stole.
Razem z Lukiem zachichotaliśki i dowiedliśmy się do ogromnego blatu.
-No to, jak się poznaliscie?-zapytała mama Luka.
Trochę mnie wcieło, bo tak na dobrą sprawę sama nie wiem.
-W szkole.-odparł jako pierwszy Luke.
-To takie romantyczne.-uśmiechnęła się.-Jesteście, po prostu uroczy. Już nie mogę się doczekać wnuków. Będą piękne, po takich rodzicach.-palnęła, a ja zakrztusiłam się kawałkiem mięsa.
-Mamo!-upomniał ją brunet.
-No co? Przecież to naturalne, będzie taki mały, słodki Zach, albo jak dziewczynka to Jane.-zachwyciła się.
-Stop!-chłopak, dalej powstrzymywała mamę.
-Taka synowa to będzie skarb. Będziemy piec ciasta i gotować pampuchy...-wymieniała dalej, a mi jedzienie stało w gardle.
-Wystarczy...-Luke spojrzał na nią błagalnie.-Jedzmy.-nakazał i każdy powrócił do posiłku.
Jednak spokój zaburzył SMS przychodzący na telefon Luka. Brunet od razu ją przeczytał, a jego mina zmieniła się diametralnie z szczęśliwej na zdenerwowaną.
O co w tym wszystkim chodzi?
___________________________________________
Cześć Kochani ❤️
Jaka podobał się rozdział?
Komentujecie i głosujecie 🤩
Widzimy się w czwartek 💞
Miłego tygodnia ❤️❤️❤️❤️
Buziaki 😘😘😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro