47
Maraton 7❤️
__________________________________________
Vivian
-No cześć.-usłyszałam bełkotliwy głos.
Tajemnicza osoba wyłoniła się z mroku, oświetlona przez blask ogniska była bardzo prosta do rozpoznania.
-Tom?-zapytałam, a mój głos zadrżał.
W dalszym ciągu mam przed oczami tą scenę z sali gimnastycznej. Nie mam ochoty znowu się z nim użerać.
-Tak, to ja.-powiedział i usiadł obok mnie.
-Co tu robisz?-spytałam i zaczęłam się od niego odsuwać.
-Przyszedłem świętować wygraną, a ty nie?-czknął.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka.
On jest pijany!
-Wiesz, muszę już iść.-odparłam i podniosłam się szybko z miejsca.
To moja jedyna szansa, żeby odejść jak najdalej od tego człowieka.
Jest odrażający...
-A ty dokąd?-złapał mnie za dłoń.
Mój oddechowych przyspieszył, a nogi odmówiły posłuszeństwa.
-Ja... nie... proszę.-wszystkie wspomnienia zaczęły powracać.
-Przecież jest tak miło.-zaśmiał się gardłowo.
-Puść...-zacisnęłam zęby, jestem taka zestresowana.
-Po co? Porozmawiajmy o tobie i Luku.-dotknął bluzy Luke.
Dlaczego chcę o nas rozmawiać?
-Nie. Zostaw mnie.-wyznałam pewnie.
Nie mogę być słaba tak jak wtedy... Nie wiem co siedzi mu w tej głowie.
-Czyli nie pójdzie po dobroci.-westchnął i przyciągnął mnie mocno za rękę.
Nagle usłyszałam dobrze znany mi głos:
-Vi załatwione, możemy iść. Kiełbaski już się pieką.-zaczął Luke, a ja słyszałam go coraz bliżej. Dzięki Ci Boże. Kiedy brunet był już wystarczająco blisko, tak że mógł zobaczyć co się dzieje, krzyknął.-Co jest kurwa?!
-O Luke, dobrze cię widzieć.-odparł Tom.
-Ty skurwysynu. Mówiłem, ostrzegałem...-brunet podszedł do niego szybkim krokiem, odsuwając mnie delikatnie od niego. Stanęłam przerażona z boku.-Mam nadzieję, że jesteś ubezpieczony.-powiedział mu Luke prosto w twarz.
-A co cię to obchodzi...-nim Tom zdążył dokończyć, Luke uderzył go w twarz. Było to tak mocne, że natręt od razu poleciał do tyłu.
Luke nie przejmował się tym, wykorzystał tą sytuację i usiadł okrakiem na Tomie, okładając go raz za razem po głowie.
Jesus...
Gdzie jest reszta?
Przecież ktoś musi ich rozdzielić?
Odwróciłam głowę do tyłu i dostrzegłam rozbawionych chłopaków, do których dołączyły już dziewczyny. Wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwego, za to tu rozgrywała się krwawa walka.
-Luke!-krzyknęłam, ale ten nie reagował.
Tom miał już zmasakrowana twarz. On go zabije.
Na całe szczęście, nie wiem co do tego doprowadziło, ale brunet w końcu podniósł się z Toma.
-Może teraz nauczysz się szacunku do kobiet.-powiedział do niego i podniósł ledwo żywego chłopaka z ziemi.-Chyba musisz ochłonąć Tom.-dodał Luke i wrzucił chłopaka do jeziora.
Kiedy Tom do niego wpadł rozległ się głośny plusk. Chłopak zaczął trzepać się w wodzie, a gdy w końcu udało mu się z niej wynurzyć zaczął w pośpiechu płynąć do brzegu, wyszedł na ląd w tempie światła, a jeszcze szybciej uciekł. Parę razy przewrócił się na piasek, który przykleił się do jego mokrych ubrań. Wyglądał teraz jak kotlet w panierce.
Czy ja o tym pomyślałam? Brak słów do samej siebie...
Widziałam jego strach na twarzy. Odetchnęłam z ulgą, zaraz po tym jak zniknął za drzewami.
-Viv, nic ci nie jest?-spytał Luke, podchodząc do mnie i łapiąc mnie za twarz.
Spojrzałam na niego, widziałam w jego oczach dużą troskę.
-Nie, po prostu mnie wystraszył. Przypomniało mi się...wiesz.-nie przeszło mi to przez gardło.
-Vivian.-zaczął z troską.-Przepraszam, nie powinien był cię zostawiać samej. Gdyby ten skurwysyn coś ci zrobił nigdybym sobie tego nie wybaczył.-spuścił głowę w dół.
-Luke. Nic mi nie jest, nie mam pojęcia co Tom chciał zrobić, był pijany, ja.. Od.-nim skończyłam brunet wszedł mi w zdanie.
-To go nie tłumaczy. Zbliżył się do ciebie, a to wystarczyło. Mówiłem mu, że ma się od ciebie trzymać z daleka. I co kurwa? Nie posłuchał. Pieprzony gnojek. Tak na dobrą sprawę, powinienem pójść za nim i dokończyć to co zacząłem.-jego oddech znacznie przyspieszył.
-Luke, nie. Bardzo się przestraszyłam, ale kiedy usłyszałam twój głos wiedziałam, że jestem bezpieczna. Dziękuję ci za to co dla mnie zrobiłeś.-wyznałam.
-Viv... To mój obowiązek.-pocałował mnie w głowę.
-Bohater.-zachichotałam i przytuliłam się do jego torsu.
Jest taki ciepły i umięśniony.
-Założyłaś ja.-spojrzał na swoją bluzę, która obecnie znajdowała się na mnie.
-Jest bardzo wygodna.-uśmiechnęłam się i zaczęłam się do niego przybliżać.
-Tak?-droczył się ze mną.
-Tak.-odparłam i pocałowałam jego słodkie usta.
To niesamowite jak jedna osoba może ukoić wszystkie źle emocje, które tobą targają.
Luke jak zwykle przejął inicjatywę. Całowaliśmy się w zawrotnym tempie, kiedy nagle Luke, ku mojemu zaskoczeniu podniósł mnie do góry i posadził na barierce mostu. Teraz byliśmy ze sobą na równi.
-Mógłbym to robić godzinami.-wyznał brunet, kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy.-Całować cię tu.-powiedział i pocałował oba moje policzki.-I tu.-teraz złożył pocałunek na moim nosie.-Tu też.-padło na moje czoło. Na samym końcu zjechał swoim nosem po mojej twarzy, budząc tym samym moje łaskotki, aż do momentu gdy znalazł się na mojej szyi.-Tu też uwielbiam cię całować.-westchnął.
Drażni mnie to.-podowiadał rozum.
Pocałuj mnie w usta.-krzyczało serce.
-Ale najbardziej z tych wszystkich miejsc, uwielbiam całować jedno...-tu spojrzał mi w oczy.-Twoje usta.-dodał i ponownie zatraciliśmy się we wspólnym pocałunku.
Czekałam, aż to powie...
Tak bardzo go kocham, chciałabym mu to powiedzieć, ale boj się, że wtedy nasza relacja ulegnie pogorszeniu albo w ogóle mnie odrzuci...
Po kilku sekundach odsunęliśmy się od siebie z wielkimi uśmiechami na twarzy.
-Powinniśmy wrócić. Będą się martwić.-stwietwierdziłam niechętnie.
-Wiem, ale wolałbym zostać tu z tobą.-mruknął w moje usta.
-Luke...-przeciągnęłam.
W głębi serca też chciałabym zostać z nim, najlepiej na całe życie, ale nie przyjechaliśmy tu sami.
-Dobrze, już idziemy.-kiwnął głową i zestawił mnie z powrotem na ziemię.
Podał mi swoją dłoń, która od razu bez zastanowienia chwyciłam i poszliśmy w kierunku dobrze widocznego ogniska. Z tej odległości wyglądało to pięknie.
Im bardziej zbliżaliśmy się do naszych przyjaciół, tym bardziej słyszeliśmy ioch śmiechy i rozmowy.
Cieszę się, że już jest tu tak spokojniej. Jak tu przyjechałam ilość osób była przerażająca, ciekawi mnie jak chłopcy pozbyli się stąd tej masy ludzi.
-O któż to zaszczycił nas swoją obecnością. Gdzie tak długo byliście? Już myśleliśmy, że porwał was jeziorny potwór.-zaśmiał się Liam.
Luke spojrzał na mnie, a ja tylko cicho powiedziałam, nie mów im. Nie chcę, żeby Bell i Lucy się zamartwiała, skoro nie stało się nic poważnego. Tom dostał nauczkę od Luke i mam nadzieję, że na długo ją zapamięta.
-Viv poszła szukać dziewczyn i zgubiła się w lasku.-powiedział, w ja wewnętrznie mi dziękowałam.
-Aha...dlatego jesteście tacy czerwoni?-zapytał Matt, biorąc łyka piwa.
Cała czwórka popatrzyła na nas przenikliwe, a mi oczy wyszły z orbit...
Naprawdę jestem taka czerwona? O Matko, jaka ftopa...
-Dobra, dobra. Lepiej się tłumacz Matt. Skąd tu się wzięło tyle osób?-zapytał Luke, zmieniając tym samym temat.
-Nooo, nie wiem... skąd mogłem wiedzieć, że przyjdzie ich, aż tyle. Zaprosiłem tylko jednego kumple.-zapierał się.
-Tracę wiarę w ciebie.-Luke pokręcił głową z dezaprobatą.
-Ej nie przesadzajcie, nic wielkiego się nie stało.-bronił się Matt, jednak odpuścił sobie zaraz po tym jak wszyscy spojrzeli na niego jak na chorego psychicznie.-No dobra no, trochę się sytuacją wymknęła z pod kontroli.-przyznał się w końcu.
-No właśnie.-poparła go Lucy.-Dobra, skoro jesteśmy wszyscy to w końcu się napijemy.-powiedziała i podeszła do skrzynki.
-Luc, nie idź. Mam jeszcze tu zapasowe.-zatrzymał ją Matt i wyciągnął pierwszą butelkę, która otrzymał Liam.-Viv, pijesz?-zapytał mnie.
-Yyy...-zamilkłam.
-Ona nie piję.-powiedział za mnie Luke.
-Jedno by mi nie zaszkodziło.-stwierdziłam, aż sama się sobie dziwię, bo z reguły nie lubię pić alkoholu.
-Nie i koniec. Nie możesz, pamiętasz jeszcze, że jesteś chora?-Luke spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem.
Okej teraz to mi głupia. Zapomniałam, a Luke pamiąta cały czas.
Co ja bym bez niego zrobiła?
-Luke, trzymaj.-Liam podał Lukowi jedną butelkę.
-Nie ja też nie piję.-wyznał i odsunął od siebie piwo.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Nie pijesz za swoje własne zwycięstwo?-zapytałam.
-Ktoś musi odwieźć cię do domu skarbie.-uśmiechnął się.
I jak tu go nie kochać?
***
Siedzimy tu już dobre kilka godzin. Towarzystwo nieźle się rozbawiło. Luke cały czas siedzi koło mnie i pilnuje jak małego dziecka, co jakiś czas gładzącmnie kciukiem po dłoni.
Na ognisku pieką się teraz pianki, już nie mogę się doczekać kiedy w końcu wezmę jedną z nich do ust. Uwielbiam je!
-Jak nie zrobię?!-krzyknął Matt, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Zapomnij.-pokręcił głową Li.
-Zaraz ci pokażę, jak zobaczysz to się zesrasz.-odparł Matt.
-O co chodzi?-zapytałam bruneta, obok mnie.
-Matt stwierdził, że zrobi salto z pomostu .-zaśmiał się.
-Matt, poważny jesteś jest ciemno i nic nie widać.-zauważyłam.
-Luzik, gorsze rzeczy się robiło. Jak mówię, że zrobię to zrobię. Chodźcie zobaczyć.-podniósł się z miejsca, a wraz z nim Liam, Bella i Lucy.
-Idziecie?-zapytała moja siostra.
-Ja nie, nie chce być świadkiem samobójstwa. Jaka on zrobi to salto pod wpływem alkoholu i przeżyje to będzie wielkie wydarzenie.-zaśmiałam się.
-Okej, a ty Luke?-zwróciła się do chłopka.
-Zostanę z Vi.-stwierdził, wzruszając ramionami.
-Dobra to ja lecę. Muszę to zobaczyć!-krzyknęła i pobiegła za resztą.
Pomost jest oddalony kawałek stąd, dlatego teraz w takiej ciemności nie było ich łatwo dostrzec.
-Zaraz spalisz tą piankę.-upomniał mnie Luke.
Spojrzałam na nią i rzeczywiście była do jedzenia, dlatego wyjęłam ją z ognia.
Mniam.
Zdjęłam ja z patyka, parząc się przy tym w palca i kiedy już miałam włożyć ją do buzi, Luke nachylił się nad nią i ją zjadł.
-Ej!-pisnęłam.
-Musiałem to zrobić.-mielił w buzi MOJĄ piankę.
-Dlaczego?-zapytałam zirytowana.
Jakim prawem ja zezarł?
-Słodko się denerwujesz, wiesz?-zaczął, na co przywaliłam mu w bok.
-Chcę moją piankę.-wymamrotałam.
-Masz, nawet dwie.-zdjał ze swojego patyka i mi podał.
-No masz szczęście.-zaśmiałam się i włożyłam do ust, mięciutką i idealnie upieczona piankę.
Niebo w gębie...
-To prawda mam, ciebie.-przyznał i objął mnie ramieniem, a w moim brzuchu przeleciało stado motyli.
Kiedy zjadłam ostatnią z upieczonych pianek, przechyliłam się tak, że teraz leżałam głową na kolanach Luke. Bolały mnie już plecy od siedzienia, a o brunet wydaje się być wygodnym rozwiązaniem...
Spojrzałam w górę i dostrzegłam milion migocących na czarnym niebie, gwiazd.
-Boże, jakie to piękne.-weschnęłam.
-Co?-spytał, głaszcząc mnie czule po głowie.
-No gwiazdy. Zobacz, każda z nich jest inna. To takie niesamowite ile tajemnic kryje niebo.-zauroczyłam się.
-Masz rację.-popatrzył tam gdzie ja.-Są wyjątkowe, tak jak ty.-powiedział,a na moje pliki wkradł się duży rumieniec.
-Szkoda, że nie możemy być bliżej nich. Są tak daleko...-posmutniałam.
-Pamiętaj, że marzenia się spełniają.-zaczął.-Moje się spełniło, bo pójdziesz ze mną na bal.-wyznał.
-Nadal w to nie wierzę.-uśmiechnęłam się.
-Nie mogłoby cię tam zabraknąć. Jesteś jedyną osobą, z którą mógłbym tak pójść.-stwierdził, a ja podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Nie prawda.-wzruszyłam ramionami i ziewnęłam.
-Prawda, chyba komuś chce się spać.-zaśmiał się.
-Troszeczkę.-powiedziałam niewinnie.-Czemu twierdzisz, że tylko ze mną mógłbyś pójść na ten bal? Za tobą pewnie ustawiają się kolejki chętnych dziewczyn.-pokiwałam głową.
Luke westchnął przeciągle i oznajmił:
-Viv, muszę ci o czymś powiedzieć.
-Tak?-spytałam.
-Pamiętasz, chciałem zrobić to już wcześniej, ale przeszkodził nam telefon.-przytaknęłam i zestresowana przełknęłam ślinę. Luke spojrzał mi głęboko w oczy i zaczął namówić.-Jesteś dla mnie cholernie ważna, nie wyobrażam sobie pójść tam z inną dziewczyną, bo cię...
-Aaaaa, udało mu się!-wypowiedź Luke'a przerwała, biegnący w naszym kierunku Lucy.
Tak bardzo się spieszyła, że na ostatniej prostej wywaliła się i wylądowała głową prosto w pasku. Jednak rudowłosa nie przejęła się tym zbytnio, wstała i podeszła do nas już spokojniej. Coś czuje, że kac jej nie odpuści.
-Skoczył.-wyznała i zaczęła otrzepywać twarz z ziarenek.
To musi boleć...
Ale oprócz tego, wygląda to śmiesznie... No cóż...
-Super.-skwitował Luke, który nie był zbyt zadowolony z wyczynów mojej najlepszej przyjaciółki.
W sumie przerwała mu wypowiedź. Ma prawo... To trochę przykre, drugi raz w tym samym momencie ktoś mu przerywa. I znowu nie dowiem się o co chodzi.
-Co wy macie takie miny? Zabawa!!!!-krzyknęła i zaczęła się kręcić wokół własnej osi.
-Nie. My będziemy już jechać. Viv jest zmęczona. Odwiozę ją.-stwierdził i podniósł się, a ja razem z nim.
-Szkoda.-posmutniała.-Viv widzimy się jutro, a ja lecę.-krzyknęła i zpowrotem pobiegła nad pomost.
-Oj Lucy, Lucy.-powiedziałam sama do siebie.
-To co jedziemy?-zapytał.
-Tak, a Luke chciałeś coś powiedzieć.-stwierdziłam.
-Kiedy indziej, wybiłem się z rytmu.-oznajmił.
No nie...
***
-Dziękuję za podwózke. Było mi bardzo miło dziś.-przyznałam.
Pomijając pierwsze wydarzenie z Tomem, było naprawdę świetnie.
-Ja też dziękuję, skarbie.-nachylił się i pocałował moje wargi.
-To idę.-wyznałam.
-Na razie.-odparł, a ja wyszłam z samochodu .
Luke odjechał dopiero, kiedy weszłam do domu.
To był szalony, ale bardzo fajny dzień. Trzebaby zacząć myśleć nad jakąś sukienką na ten bal...
___________________________________________
Cześć Kochani ❤️
Dziś rozdział wcześniej w ramach rekompensaty za to, że wczoraj był bardzo późno.
Naprawdę jeszcze raz przepraszam ❤️.
Piszcie jak podobał się ten.
Odpowiedzi na nominacje będą za jakieś dwie godzinki 🙂.
Komentujecie i głosujecie 🤩
Buziaki 😘❤️😘❤️
Do jutra ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro