41
Maraton 1❤️
__________________________________
Luke
Rozmowa z Liamem bardzo mi pomogła. Powiedziałem mu o wszystkim, co w ostatnim czasie siedzi mi w głowie. Wie o liście i SMS-ach, a przede wszystkim o niech. Zastanawia mnie tylko kto je wysyła i po co? Mam wrażenie, że ta osoba doskonale mnie zna, wie co robię, gdzie jestem, z kim. Ciekawi mnie to, czy ja też ją znam. Nie mam pojęcia, co z tym zrobić. Ale muszę działać, nie wiem co ten psychopata chce zrobić. Jaki będzie jego kolejny krok? Najbardziej ze wszystkiego martwię o Viv. Ostatnio słabo wygląda, zdaje sobie sprawę, że źle znosi ostatnie chwile. Pogrzeb Jake'a, list, ale nie może się tak zadręczać. A propo listu odczuwam, że Vivian próbuje coś przede mną zataić. Nie wierzę, że w liście były tylko i wyłącznie wyjaśnienia i przeprosiny. Musiało być coś jeszcze, po prostu musiało. Jake lubił zamartwiać i dołować ludzi. Jak znam życie to mógł napisać jedno zadanie, które przestraszyło by stado wilków. To właśnie cały on. A może ten list jest kluczem do poznania prawdy. W końcu wszystkie kłopoty ostatnio sprowadzają się do jednej osoby - Jake'a.
Z tą myślą wszedłem do środka mojego domu, w którym paliły się wszystkie światła.
Nie mówię, że jest jakoś bardzo późno, ale tak czy siak po cholerę tyle tego. Już nie wspomnę jak to daje po oczach.
-Luke! I co i co?- już na wejściu zostałem zaatakowany przez siostrę.
-Co, co?-zapytałem.
-No jaki rozmiar ma Vivian?-przypomniała mi o tym, że miałem spytać brunetkę.
Jak powiem, że tego nie zrobiłem zabije mnie. Mówię śmiertelnie poważnie. Czyli co? Muszę jej coś powiedzieć...
-No to... Wiesz...-zacząłem.
-Luke, nie spytałeś?!-oburzyła się.
Skąd ona to wszystko wie? Włożyła mi jakiś nadajnik czy co?
-Wiem, tyko muszę sobie przypomnieć.-złapałem się za skronie, żeby wyglądało to w miarę realistycznie.
Gin za to stanęła z przymróżonymi oczkami, przenosząc cały swój ciężar ciała na prawą nogę.
Wygląda teraz jak moja nauczycielka od historii.
Dobra nie istotne, odpowiedź...
-Yyy, no to tak. 96 rozmiar ubrań, 42 rozmiar buta i 102 obwód głowy.-rzuciłem jakiekolwiek liczby.
Czy te wymiary są choć trochę rzeczywiste?
Ginny popatrzyła na mnie podejrzliwe, po czym powiedziała:
-No masz szczęście. A pozdrowiłeś ją ode mnie?-zapytała.
-Oczywiście.-skłamałem, bo wtedy kompletnie nie miałem do tego głowy.
-Też mnie pozdrowiła?-ożywiła się.
-Tak, jasne. Przesyła nawet całuski i przytulaski.-powiedziałem z sarkazmem, którego mam nadzieję nie wyczuła.
-Ojej. Naprawdę? Ty też ją ucałuj ode mnie!-pisnęła radośnie.
-Już to zrobiłem.-stwierdziłem zgodnie z prawdą.
-Co?! A skąd wiedziałeś, że będę kazała ci to zrobić?-spytała w szoku.
-Jestem jasnowidzem, buu.-podszedłem bliżej niej i złapałem ją lekko za szyje, na co zachichotała, ma w tym miejscu łaskotki.
-Jasnowidzem? To co się stanie za chwilę?-zapytała zakładając rękę na rękę.
-Hmm. Przyjdzie potwór i cię zje.-zażartowałem.
-Blisko, blisko. Tylko, że zamiast mnie, zje ciebie. Siedzi w kuchni.-zaśmiała się i pobiegła pędem do kuchni.
Moja siostra ma zbyt bójną wyobraźnię.
Zdjąłem buty i tak jak ona pomaszerowłem do kuchni, czułem jakieś piękne zapachy, aż mi w brzuchu za burczało. Czyżby pieczeń?
-Mamo, co na kolację?-zapytałem dość głośno, lecz nie dostałem odpowiedzi.
Nie no, ewidentnie pieczeń z warzywami i pieczonymi ziemniaczkami. Ale to dziwne, bo mama robi ja zawsze, kiedy przyjeżdża do nas...
-Ciocia Helena.-powiedziałem przerażony, kiedy tylko przekroczyłem próg kuchni.
Ta kobieta to istny potwór. Nie dość, że ma okropnie podły charakter to jeszcze przypomina taką Godżillę.
Nie ma swoich dzieci i męża, dlatego z punktu honoru wzięła sobie rządzenie nami, a w szczególności mną. Za każdym razem, kiedy tu jest wszystko musi być zrobione na tip top, bo jak nie to zaraz awantura i krzyk, że moja mama sobie nie radzi. Teraz rozumiem, dlaczego tyle świateł w tym domu jest zapalonych. Ostatnie odwiedziny cioci Heleny zakończyły się jej wyjazdem w karetce do szpitala ze złamaną nogą. Twierdziła, że to wszystko wina nie pozapalnych świateł... Masakra. Czy teraz też tak może być? Wiem, że to podłe, ale na prawdę nie mam ochoty słuchać jej piadolenia.
-Luki, ty moje kochane.-powiedziała i poderwała się z miejsca, trochę to trwało zanim jej się to udało, ale koniec końców podeszła do mnie i złapała za moje policzki.-Ale wyrosłeś! Ale jak widziałam cię ostatnim razem to byłeś troszkę grubszy, a teraz chudzinka taka. Puciu puciu.-dalej tarmosiła moje biedne i zapewne całe czerwone pufy.
-Nie ciociu, nie schudłem.-oznajmiłem.
-Oj kłamiesz. Wiem, że wy mężczyźni nie potraficie przyznać się do porażki.-machnęła i poszła do przedpokoju.
Porażka? Jaka znowu porażka? Nigdy nie zrozumiem tej kobiety...
Spojrzałem przelotnie na siostrę, która zwijała się ze śmiechu.
-No co?-zapytałem z niezrozumieniem.
-Mówiłam, że mamy w domu potwora.-zachichotała. -Teraz masz przechlapane.-dodała.
-Gin. Nie mów tak o cioci.-upomniała ją mama.
-A co poradzę na to, że jak na nią patrzę od razu przypomina mi się Scooby-Doo i epoka Pantozaura.-wzruszyła bezradnie ramionami, na co się zaśmiałem, a mamą tylko wywróciła oczami.
-Jestem.-usłyszałem głos tej kobiety.
Odwróciłem głowę w jej kierunku i zamarłem. W jej ręku znajdowała się malutka torebeczka z orzechami laskowymi.
-Proszę Luki, weź sobie jednego. Orzechy są bardzo dobre na myślenie i pamięć.-uniosła na potwierdzenie swoich słów, palca w górę.
-Nie dziękuję, nie mam ochoty.-próbowałem się bronić.
-Oj no, nie daj się prosić.-dalej wpychała mi torebkę pod nos.
-Kolacja.-powiedziała mama, ratując mnie tym samym z opresji.
Może to wydawać się dziwne, że nie chcę wziąć zwykłego orzeszka, ale one nie są takie zwykłe, przynajmniej nie były do czasu, kiedy dowiedziałem się skąd są. Z Toffife. Ciocia nie była w stanie ich pogryźć, dlatego pakowała w torebeczkę i dawała naiwnemu mnie. Fajnie nie?
Usiedliśmy w czwórkę do stołu,a mama położyła na środku pięknie pachnące mięso z warzywami. Oczywiście ciotka Helena musiała dorwać się pierwsza i wpakować na talerz pół brytfanny pieczeni.
-No to jak tam w szkole dzieci?-zaczęła.-Gin, co u ciebie.-zwróciła się do mojej siostrzyczki.
-A fajnie. Dziś dobiegłam ostania na wfie.-powiedziała z uśmiechem.
-I co? To dobrze? Za moich czasów to była jedynka za ostanie miejsce.-oburzyła się i włożyła kęs mięsa do pomalowanych na czerwono ust.
-No tak, ale Luke powiedział, żebym się nie przejmowała, bo ostatni będą pierwszymi. Czyli to tak, jakbym dostała piątkę.-machnęła widelcem w taki sposób, że spadł z niego kawałek pieczeni i wylądował prosto w szklance z wodą tej staruchy.
-Ochh.-pisnęła przerażona, no co aż się zakrztusiłem.-Jakie te dzieci niewychowane, nic się nie nauczyliście.-parchnęła.
-Helen spokojnie, przyniosę nową szklankę.-zaczęła mama.
-Lepiej naucz dzieci jeść.-dogryzła niemiło.
Kto stworzył takie upierdliwe babsko.
Nagle w mojej kieszeni rozbrzmiał dzwonek telefonu. Szybko wyciągnąłem go ze spodni. Liam? Przecież dopiero co od niego wróciłem. Korzystając z zamieszani, które powstało wstałem od stołu i poszedłem w ustronniejsze miejsce.
-No co tam?-zapytałem na przywitaniu.
-Luke... Vivian jest w szpitalu.-powiedział zachrypniętym i pełnym obaw głosem.
W tym momencie grunt osunął mi się z pod nóg, nie wiedziałem co powiedzieć. Przecież do jasnej cholery, dziś się z nią widziałem. Kurwaaa, dlaczego?
-Luke, jesteś?-zapytał.
-Jestem, w który szpitalu?-spytałem spanikowany.
-Świętej Teresy.-odparł krótko.
Nic nie odpowiadając rozłączyłem się i popędziłem w kierunku drzwi. Muszę jak najszybciej znaleźć się koło Viv, nie wybaczę sobie jeśli coś jej się stało.
-Luke? A ty dokąd?-usłyszałem na wyjściu głos mamy, ale nie byłem w stanie nic odpowiedzieć.
Vivian
Otworzyłam oczy i pierwsze co ujrzałam to bijąca po oczach biel. Wszędzie dominował biały kolor. Gdzie ja jestem? Odwróciłam zdezorientowana głowę w bok i zobaczyłam dużą pikającą maszynę, obok której stała kroplówka. Czy ja jestem w szpitalu? Ostatnie co pamiętam to rozmowa z Bell, mroczki i ciemność. Co się ze mną stało?
-Panie doktorze, pacjentka się obudziła.-usłyszałam nad sobą kobiecy głos, który jak się okazało należy do pielęgniarki.-Jak się pani czuję?-zapytała.
-Yyy... dobrze. Tylko chce mi się pić. Dlaczego tu jestem?-spytałam kobiety.
-Zaraz przyjdzie lekarz i wszytko pani wyjaśni, tymczasem potrzebuję wykonać podstawowe badania.-powiedziała i wyciągnęła spod kołdry moją dłoń i zaczęła mierzyć ciśnienie.
Kiedy pielęgniarka wykonała wszystkie potrzebne pomiary wyszła zostawiając mnie samą, jednak nie na długo, ponieważ już po chwili do pomieszczenia wszedł doktor.
-Dzień dobry. Nazywam się doktor Collins, jakie mamy samopoczucie?-zaczął rozmowę.
-Dobre, ale czy ktoś mi wreszcie wyjaśni, co ja tu robię?-próbowałam wyciągnąć od tego lekarza jakąkolwiek informacje.
-Tak oczywiście.-powiedział i przysiadł na krzesełku obok mnie.-Zemdlała pani wczoraj wieczorem, było to spowodowane hipoglikemią.-oznajmił.
-Wczoraj? To znaczy, że jest już nowy dzień? Ile spałam? Co to jest hipoglikemia?-zaczęłam zasypywać mężczyznę pytaniami.
-Wbrew pozorom nie długo, około dziesięciu godzin. W przypadku śpiączki cukrzycowej to i tak cud, że wstała pani niemal że od razu.-zauważył zdziwiony.
-Śpiączki cukrzycowej?-zmartwiłam się, bo nie ukrywajmy to nie brzmi dobrze.
-Tak, jest pani cukrzykiem.-stwierdził.
-Co? To niemożliwe...-nie dowierzałam.
-Niestety. Czy w ostatnim czasie piła pani, więcej wody niż zazwyczaj? Zdarzało się pani zemdleć? Miała pani niekontrolowane zawroty głowy?-pytał, a ja na wszystko przytakiwałam.-To typowe objawy.
-Da się z tym żyć?-zadałam pytanie, przełykając ślinę.
-Tak, jak najbardziej. Cukrzyca typu drugiego wymaga odpowiedniej diety, zażywania o określonych porach insuliny i przede wszystkim od dziś zero alkoholu, ale da się z tym normalnie funkcjonować.-zacisnął usta w uśmiechu.
-Dobrze, a kiedy stąd wyjdę?-spojrzałam na niego.
-Wyniki ma pani dobre.-przewracał jakieś kartki w ręku.-Myślę, że nawet dziś. Tylko proszę pojechać od razu do domu i odpoczywać. Jeżeli chodzi o szkołę to na spokojnie może pani jutro do niej pójść, jeżeli nie odczuje pani żadnych niepokojących zmian. Jednak przez najbliższy czas proszę na siebie uważać. Z tą chorobą da się żyć, jeżeli będzie pani przestrzegać zasad.-uśmiechnął się i wstał.
-Dobrze dziękuję bardzo.-odwzajemniłam uśmiech.
-W takim razie, idę szykować wypis. I wpuszczę do pani chłopaka, cały czas wierci mi dziurę w brzuchu. Z pewnością jest bardzo zakochany. Siedział tu całą noc.-zachichotał lekarz i otworzył drzwi, w których stanął nie kto inny jak Luke.
O. Mój. Boże.
Wszedł do środka cały czerwony i od razu podszedł do mnie, całując czule moje czoło.
-Cholera, dziewczyno... nawet nie wiesz jak bardzo się martwiłem.-wziął w swoją dużą rękę moją dłoń.
-Luke, powinieneś być w szkole. Masz poprawkę z geografii.-przypomniałam sobie i przerażona spojrzałam mu w oczu.
-Nie. To jest teraz nie ważne, skarbie. Muszę zaopiekować się tobą. Jedyne czego potrzebuję to właśnie ciebie, a nie jakiejś poprawki. Ja pierdole, ale się martwiłem. Kiedy Liam do mnie zadzwonił, że jesteś w tym pierdolonym szpitalu od razu przyjechałem. Chyba po drodze złamałem wszystkie przepisy ruchu drogowego.-zaśmiał się, a w jego oczach pojawiły się łzy.
Dotknęłam ręką jego twarzy i lekko przejechałam po niej kciukiem. Jest taki kochany...
-Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zabrałem cie do tego lekarza od razu po tym pogrzebie, na którym mi zemdlałaś.-zacisnął mocno zęby.
-Daj spokój. Kto mógł wiedzieć, że jestem chora? Poza tym doktor Collins powiedział, że mam dobre wyniki i już dziś mogę wyjść ze szpitala, a jutro nawet pójść do szkoły.-powiedziałam zadowolona z tego faktu.
-Nie za wcześnie?-zapytał.
-Nie Luke. To cukrzyca, choroba na którą choruje mnóstwo ludzi na całym świecie i da się z tym żyć.-wzruszyłam ramionami, chyba zaczynam powoli akceptować ten fakt.
-No dobrze, ale nie będziesz się przemęczać.-poprosił.
-Nie będę.-potwierdziłam.
-Obiecujesz?-zapytał.
-Obiecuję.-przyznałam.
-To dobrze.-powiedział i pocałował wierzch mojej ręki.
Gdyby tylko wiedział ile dla mnie znaczy...
Nagle drzwi do sali otworzyły się z głośnym łomotem.
Spojrzałam w ich kierunku,a krew odpłynęła mi z twarzy.
-Co tu się dzieje...?
___________________________________________
Cześć Kochani ❤️❤️❤️
Rozpoczynamy tygodniowy maraton, cieszę się że był taki pozytywny odzew co do tego pomysłu 😘.
Jak podobał się rozdział? Kto przeszkodził naszym zakochanym?
Komentujecie i głosujecie 🤩
Do jutra 💗
Buziaki 😘
PS Rozdziały w czasie maratonu będą pojawiały się koło 22 ❤️❤️😘😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro