Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31

Vivian

"To tobą jestem zainteresowany". "Gdybyś była moja każdy dzień bym zmieniał w święto". Słowa Luke od wczoraj nie dają mi spokoju. Cały czas myślę o tym co wydarzyło się wczoraj. Nie przespałam chyba pół nocy, cały czas przewracałam się z boku  na bok, a kiedy w końcu udało mi się zamknąć oczy, przed oczami pojawiał mi się jego obraz. Nasza relacja z dnia na dzień robi się coraz bardziej skomplikowana i specyficzna. I nie wierzę, że to mówię, ale podoba mi się to.  Nie chcę z tego rezygnować...

Jak na razie powinnam być skupiona na lekcji matematyki, a ja rysuję jakieś bezsensowne kwiatki w zeszycie kompletnie nie słuchając nauczyciela. Nieźle. To ukazuje tylko, jak chłopaki potrafią namieszać dziewczynie w głowie. Taka przestroga na przyszłość. Ciekawi mnie to, czy on też nad tym rozmyśla. Swoją drogą jeszcze dziś nie wiedziałam go w szkole. Może w ogóle nie pszyszedł?

-Na to pytanie odpowiedzi udzieli nam...pani Clark.-powiedział matematyk, a jak poparzona ocknęłam się z transu.

Świetnie i co teraz? Nie mam pojęcie o czym w ogóle mówimy na lekcji, a co dopiero, które zadanie rozwiązujemy.

Szybko zaczęłam przeglądać zeszyt, ale ostatnią lekcje, którą w nim zapisałam miałam z zeszłego tygodnia. No tak, co się dziwić... Skoro wczoraj zwiałam z  lekcji i nawet nie przepisałam notatek.

Jestem spalona... 

-Panie profesorze, przep...-już miałam powiedzieć, że nie znam odpowiedzi, gdy przeszkodził mi jeden z uczniów  z mojej klasy. Chyba ma na imię Rick.

-Wynik wynosi 437.-powiedział niewzruszenie.

Nauczyciel zwrócił wzrok w jego stronę, ściągnął z nosa swoje druciane okulary.

-Dziękuję Rick, ale nie mam pojęcia od kiedy masz na nazwisko Clark.-powiedział lekko zdenerwowany i w właśnie w tym momencie zadzwonił dzwonek, obwieszczający koniec lekcji.

Dzięki Bogu, już myślałam, że spalę się ze wstydu.

-Dobrze proszę państwa, dokończcie resztę zadań z tej strony.-nauczyciel zwrócił się do uczniów, którzy  w pośpiechu pakowali swoje rzeczy, cóż się dziwić w końcu przerwa na lunch.

-Vivian, zostań na chwilę.-powiedział do mnie profesor, kiedy już miałam wychodzić z sali lekcyjnej. 

O nie...

Odwróciłam się do niego spanikowana i powiedziałam w pośpiechu:

-Ale mam teraz obiad.

-Nie szkodzi, zajmę ci tylko chwilę.-odparł z lekkim uśmiechem.

-Czy coś się dzieję? Wydaje mi się, że byłaś dziś myślami zupełnie gdzieś indziej.-zaczął ostrożnie.

No cóż, nie wydaję się panu...

-Nie, to wina nie wyspania, proszę pana.-skłamałam i uśmiechnęłam się do niego lekko.

-Na pewno? Jeżeli ktoś...

-Na pewno, wszystko w porządku.-przerwałam mu.

- Dziękuję za troskę, będę już szła do widzenia.-powiedziałam do nauczyciela i szybkim krokiem wyszłam z sali, nie czekając nawet na jego odpowiedź.

Masakra... Muszę się jakoś ogarnąć, bo oszaleję.

-Mam nadzieję, że nie miałaś przeze mnie jakiś problemów.-odezwał się głos za mną.

Przestraszona, aż podskoczyłam.

-Spokojnie, to ja.-przede mną stanął Rick, który wcześniej uratował mnie na matmie, przed być może jedynką.

Czy on stał pod tą salą cały czas i czekał na mnie?

-Pytałem czy bardzo ci się dostało od profesora za to, że to ja się odezwałem?-spytał, a mnie wcięło.

-No co ty, uratowałeś mnie, gdyby nie to być może miała bym już pałą w dzienniku. Także absolutnie nie mam ci tego za złe, wręcz dziękuję.-uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie, co odwzajemnił.

-Cieszę się, że mogłem pomóc. Domyślam się, że nie masz notatek z wczoraj, więc proszę.-podał mi swój zeszyt. 

-O Boże dziękuję, to naprawdę miłe z twojej strony. Oczywiście jutro ci go zwrócę i jeszcze raz dzięki.-powiedziałam.

Nie sądziłam, że na świecie są jeszcze tak bezinteresowni ludzie.

-Spoko, to lecę.-powiedział i zaczął oddalać się w przeciwną stronę.

-Rick? Nie idziesz na lunch?-spytałam zdziwiona, bo zawsze widziałam go na stołówce.

-Nie, nie jestem głodny.-odparł i zniknął za ścianą.

Aha, okej.-pomyślałam i ruszyłam szybo przed siebie. 

Spojrzałam na biały zegarek, który dziś założyłam na rękę. Super straciłam już dziesięć minut przerwy, a umówiłam się z Lucy. 

Choroba ciężka.

Wbiegłam na tą stołówkę jak poparzona, musiałam wyglądać jakbym uciekła z wariatkowa, ale to tak tylko w gratisie.

-Hej.-powiedziałam ciężko dysząc, bo halo właśnie przebiegłam pół szkoły.

-Cześć, a co ty wiewiórkę goniłaś, czy co?-zaśmiała się Lucy.

-Ha ha ha, bardzo śmieszne. Nie goniłam żadnej wiewiórki, skąd ty to w ogóle wzięłaś?-zapytałam.

Dziewczyna spojrzała na mnie niewinnie i kontynułowała jedzenie swojej porcji frytek.

-Dobra nieważne, pan od matmy mnie zatrzymał, bo dziś na lekcji nieźle się przywiesiłam, potem jeszcze Rick i tak wyszło, że...-nie dane było mi skończyć, bo moja przyjaciółka mi to skutecznie uniemożliwiła.

-Zaraz, zaraz jaki Rick i co to znaczy, że się przywiesiłaś. Mów mi tu wszystko i to raz dwa.-zaczęła śmiesznie wymachiwać ręką.

-O Matko. No to tak... Zamyśliłam się na zajęciach u pana od matmy do tego stopnia, że nie potrafiłam udzielić odpowiedzi na jego pytanie. Wtedy za mnie  odezwał się Rick, dzięki czemu nie dostałam jedynki. Potem musiałam zostać chwilę po lekcji, bo pan myślał, że coś mi się chyba dzieje. Trochę go brzydko mówiąc spławiłam. Jak wyszłam z sali zaczepił mnie właśnie Rick i dał swój zeszyt, żebym mogła przepisać notatki, aż się dziwiłam, że tak bezinteresownie zechciał mi pomóc. Tak to wygląda w skrócie.-skończyłam i spojrzałam na nią wyczekująco.

-Okej... Po pierwsze w dzisiejszym świecie nie ma nic za darmo, nie bądź naiwna. A po drugie co tak zajęło twoje myśli?-zapytała, unosząc lewą brew do góry.

-Luke.-powiedziałam krótko, no co Lucy zareagowała bardzo gwałtownie, wypluła sok, który wcześniej  wypiła.

Na szczęście nie na mnie...

-Co?!-krzyknąła tak głośno, że zwróciła uwagę wszystkich wokół.

Zażenowana schowałam twarz w dłonie. Z kim ja się zadaję?

-Natychmiast mi opowiadaj. Zresztą miałaś opowiedzieć mi już wcześniej, gdzie wczoraj byliście i co tam się działo.-spojrzała na mnie z wyrzutem.

-Luc, wróciłam późno i nie opłacało się już dzwonić. Opowiem ci, spokojnie.-próbowałam ją jakoś udobruchać. 

-No to na co czekasz?-zwróciła się do mnie.

-No chyba żartujesz. Nie opowiem ci tego tutaj.-zaśmiałam się.

-Ugh, no dobra. O której dzisiaj kończysz?-zapytała, kompletnie niedorzeczy.

-Za godzinę, a co?-odparłam ciekawa.

-No i zajebiście, ja też. Pojedziemy do mnie i wszystko mi opowiesz.-stwierdziała.

-Okej.-odpowiedziałam i westchnęłam przeciągle.

-No to mamy ustalone, teraz mi pomóż, przecież nie zjem tego sama.-podsunęła mi pod nos talerz z sałatką.

Pokręciłam rozbawiona głową i zabrałam się za jedzenie, mojej ulubionej potrawy.


***

Ta godzina minęła mi bardzo szybko. Teraz stoję na parkingu szkolnym obok samochodu Lucy i czekam na nią. Zadziwiające jest to, że powinna tu być już jakieś piętnaście minut temu. Gdzie ona się podziewa. Już miałam pisać do niej wiadomość, gdy usłyszałam znajomy śmiech, należący właśnie do niej. Podniosłam swój wzrok znad ekranu komórki i nie wierzyłam w to co widzę, raczej kogo. 

U boku mojej przyjaciółki dumnie kroczył Matt. Co jest grane? Czyżby pomiędzy nimi do czegoś doszło. W końcu wczoraj na lekcji wychowania fizycznego bawili się świetnie, więc może...

-Sorry za spóźnienie!-krzyknęła dziewczyna, nie będąc nawet koło mnie.

-Nie ma sprawy.-powiedziałam i zaczęłam się rozglądać za chłopakiem, który nagle się ulotnił. 

A ten gdzie? Jeszcze przed chwilą tu był. Ewidentnie posiada jakieś zdolności teleportacji. Straciłam ich dosłownie na chwilę z oczu. 

-Wsiadaj.-powiedziała Lucy, która w tym czasie zdążyła pokonać dzielący nas dystans.

Nie musiała powtarzać dwa razy od razu bez namysłu wykonałam jej polecenie, zapięłam pasy i byłam gotowa do drogi.

Lucy po wykonaniu wszystkich czynności, które leżą po stronie kierującego, w końcu odpaliła silnik i ruszyła z pod szkoły.

-Lucy? Spóźniłaś się przez Matta?-spytałam próbując się nie zaśmiać z jej miny.

-Co? Nie... Po prostu spotkaliśmy się na korytarzu i wyszliśmy razem ze szkoły. A spóźniłam się, bo...-zacięła się, ewidentnie kłamie.

-Bo...-ciągnęłam ją za język.

-Bo brzuch mnie rozbolał.-powiedziała bez ładu i składu. 

Nie mogłam już  wytrzymać i wybuchłam głośnym śmiechem. Widziałam jak Lucy spaliła dużego, ale po prostu nie mogłam. Bolał ją brzuch? Większego kłamstwa to ja dawno nie słyszałam.

-No co?!-oburzyła się.

-Przecież ja wiem, że to nie prawda.-w dalszym ciągu się śmiałam.

Lucy wysiadła z samochodu, a ja przestałam się śmiać. 

Boże, przez mój napad śmiechu nawet nie zauważyłam, że dotarłyśmy już na miejsce.

Brawo ty, Vivian...

Brawo ja.

Również wysiadłam z samochodu, a moim oczom ukazała się przepiękny dom, który wyglądał jak rezydencja. Wow. 

Swoją drogą jestem pierwszy raz u Lucy i wcześniej nie wiedziałam, że mieszka w takim "pałacu".

-Idziesz?-zapytała, a ja od razu powędrowałam w jej stronę.

-Luc, nie wiedziałam, że...

-Że mieszkam w takiej bogatej chacie.-dokończyła za mnie.

-No, powiedzmy.-uśmiechnęłam się do niej.

-Raczej się tym nie chwalę. Nie lubię jak ludzie patrzą na mnie przez pryzmat moich kasiastych rodziców.-stwierdziła smutno, otwierając drzwi domu.

-Rozumiem.-kiwnęłam lekko głową, przyjmując jej słowa do wiadomości.

Wnętrze domu było prześlicznie urządzone,w takim jakby nowoczesnym stylu. Ale nie ma co si,ę dziwić, mama Lucy jest dekoratorką wnętrz, więc zna się na rzeczy.

-Pięknie tu.-odezwałam się po dłuższej chwili.

-Dzięki. Napijesz się czegoś?-zapytała.

-Jasne, wody.-ostatnio piję ją jak szalona.|

Lucy zniknęła w kuchni, tym czasem ja rozsiadłam się na wygodnej kanapie. Przede mną był wielki brązowy kominek, zawsze o takim marzyłam. Za to na półce nad nim stało mnóstwo ramek ze zdjęciami Lucy i jej rodziny. Bardzo tu przytulnie, jednak trochę smutno. Dom jest ogromny, a moja przyjaciółka przez większość dnia siedzi w nim sama. Jej rodziców ciągle nie ma. Podobnie jak mojej mamy ostatnio, ale ja przynajmniej mam rodzeństwo, a ona jest jedynaczką.

-Proszę.-dziewczyna podała mi szklankę wody.

Jednocześnie trzymając swoją szklankę w lewej ręce. 

-Dzięki.-powiedziałam, kiedy siadała tuż obok mnie na sofie.

-No to opowiadaj od początku do końca co się wydarzyło wczoraj?-powiedziała.

***


-O kurwa, no nieźle.-skwitowała Lucy, całą moją wypowiedź.

-Serio ta babcia z tym dziadkiem zaczęli się tam sprzeczać przy wszystkich?-zapytała z niedowierzaniem.

Ja nie mogę, czy ona z całej wypowiedzi zapamiętała tylko tyle?

-Tak. Ale co ty o tym wszystkim myślisz?-spytałam i przegryzłam zestresowana policzek.

-Haha, no co mam myśleć. To musiało wyglądać mego zabawnie. Żałuję, że tego nie wiedziałam.-zaśmiała się Lucy.

Nie wytrzymałam i strzeliłam sobie z otwartej ręki w czoło.

-Nie o tym.-westchnęłam.

-A o czym?-zdziwiła się moją reakcją.

Serio?

-No o mnie i o Luku?-próbowałam ją jakoś naprowadzić.

Ona naprawdę nie wie, o co mi chodzi, czy tylko udaje.

-Aaa, no to trzeba było tak od razu. Co o tym sądzę? Nic nowego. Dalej uważam, że macie się ku sobie.-powiedziała.

-Tak myślisz?-dopytywałam.

-Tak Viv. Od początku to mówiłam. Ewidentnie coś do ciebie czuje. Te wszystkie zaloty i słowa...-zaczęła wyliczać.

-No nie wiem, nie jestem tego wszystkiego pewna.-zaczęłam nerwowo bawić się swoimi dłońmi.

-Zależy ci na nim, dobrze czujesz się w jego towarzystwie, myślisz o nim często?-zaczęła zadawać mi pytania.

-No tak, ale...-nie dane było mi skończyć.

-Nie ma żadnego, ale odpowiedź jest prosta. Zakochałaś się w nim.-powiedziała Lucy, a mnie krew odpłynęła  z twarzy. 

Zakochałam się w Luku Robertsie? To nie możliwe...

-Co?-powiedziałam sama nie wiem, czy do siebie czy do mojej przyjaciółki.

-Właśnie to. Dlaczego jesteś taka zdziwiona, to normalne.-zauważyła.

-Nie wiem. Dobra dość o mnie, lepiej powiedz o co chodzi między tobą, a Mattem?-spytałam, zmieniając temat.

-Zaprosił mnie na imprezę w piątek. Wczoraj na wfie złapaliśmy świetny kontakt, rozmowa sama się kleiła.-zapiszczała.

-Wow, to super.-uśmiechnęłam się zadowolona i szczęśliwa z jej szczęścia.

-No chyba jestem na dobrej drodze. Tylko co ja ubiorę...

Luke

Obudziły mnie ciche chichoty. Otworzyłem zdezorientowany zaspane oczy. Ukazał mi się nie kto inny jak...

-Ginny.-powiedziałem zachrypniętym głosem, gdy ujrzałem słodką twarz mojej siostrzyczki. 

-Lukuś. W końcu, wiesz któla jest godzina?-spytała rozkładając oburzona swoje małe rączki, na co miałem ochotę się zaśmiać.

-Nie wiem kochanie, która?-zapytałem naprawdę ciekawy.

-Po piętnastej. Jestem głodna, zrób mi obiadek.-spojrzała na mnie swoimi dużymi oczkami, jednocześnie wytykając swoją wargę w podkówkę.

To pospałem. Nic dziwnego, nie zmrużyłem oka  chyba przez całą noc. Wszystko przez wczorajsze wydarzenia.  Musiałem nie słyszeć budzika, cholera szkoła... No trudno, teraz trzeba zająć się małą.

-No dobrze to idziemy.-powiedziałem wstając.

Wziąłem Ginny na ręce i poszliśmy do kuchni.

-A gdzie mama?-spytałem sadzając małą na stole.

-Usnęła, jak się ze mną bawiła.-zasmuciła się.

Kurwa, nie lubię gdy robi taką minę. 

Szlag, czuję się taki bezsilny. Mama pada ze zmęczenia. Cały czas pracuję na dwie zmiany. A ja nie mogę nic z tym zrobić.

-Co jemy?-zapytała moja siostrzyczka.

-Hmm. A na co ma ochotę moja księżniczka?-spytałem i dotknąłem palcem jej malutkiego noska, na co zachichotała.

-Naleśniki!-krzyknęła radośnie.

Standard.

-No dobrze. To co, pomożesz mi?-zaproponowałem na co od razu się ucieszyła.

To takie pogodne dziecko.

-Jasne. Co mam lobić?-zainteresowała się.

-Nasyp mąki do tej miski.-wskazałem palcem na zielony pojemnik, stojący obok niej.

-Oki.-wzięła do ręki biały proszek. 

Miałem właśnie brać jajka z lodówki, kiedy w pokoju rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu.

-Poczekasz chwilkę, zaraz wrócę?-zwróciłem się do dziewczynki, która nawet nie odpowiedziała, była bardzo zajęta gotowaniem.

Cicho zaśmiałem się na ten widok i poszedłem szybkim krokiem do pokoju po telefon.

Spojrzałem na wyświetlacz i szczerze się nie zdziwiłem, to Liam.

-No siema stary, co tam?-zapytałem prosto z mostu.

-Znam datę pogrzebu Jake...




Cześć Kochani ❤️
Jak podobał się rozdział? Koniecznie piszcie i głosujecie 🤩

Widzimy się w niedzielę 😊
Miłego wieczoru 🌷
Buziaki 😘❤️


















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro