10
Vivian
-Jesteś nienormalny.-powiedziałam, choć rzadko kogoś obrażam, ale w tym momencie się tym nie przejmuje, bo wiszę na werandzie balkonu, przerażona tym, że zgodziłam się na ten pomysł.
-Jezu Vivian, po prostu skocz. Złapię cię, tak?-zapewniał.
-Wiesz nie jestem lekka, nie mam pewności, że zdołasz utrzymać spadające pięćdziesiąt kilogramów.-zaironizowałam.
Oh, Vivian. Czy ty się dobrze czujesz?
No właśnie, chyba nie.
-Viviann!-krzyknął poirytowany.
No jasne jak będzie tak głośno gadał to nie jestem pewna czy w ogóle gdzieś pojedziemy. Prędzej do pokoju wejdzie przestraszona Bella, a gdyby zobaczyła mnie i jego i to jeszcze w tak absurdalnej sytuacji, oj uwierzcie nie było by zbyt wesoło.
-Skaczesz, czy mam wejść drzwiami?-zapytał, jak znam życie, żeby mnie zdenerwować.
Choć jego zachowaniem bardzo się zmieniło, rzecz jasna na dobre to i tak czasami wychodzi z niego ten stary, denerwujący mnie Luke.
-Nawet o tym nie myśl.-zagroziłam mu palcem.
Tak wiem, że to dziecinnie.
-No to skocz, zamknij oczy, odepchnij się, a ja cię złapie.-prosił, lecz ja dalej byłam nie ugięta.
Najzwyczajniej w świecie się bałam. Może i mój balkon nie jest jakoś wysoko, ale to dalej pierwsze piętro.
Obiecuję...-dodał i spojrzał mi głęboko w oczy.
Nie wiem dlaczego, ale to mnie przekonało. Zaufałam mu.
Zamknęłam oczy i odepchnęłam się od barierki. Poczułam się taka bezwładna, co najmniej jakby wiatr mnie unosił. Po chwili wylodowałam...w jego ramionach.
Mogłam poczuć jego cudowny zapach, przytulona do jego klatki piersiowej.
Nie wiem czy to z emocji, ale nie byłam w stanie go puścić.
-Już po wszystkim.-powiedział tuż przy moim uchu.
W końcu uniosłam głowę, jego twarz była zbyt blisko mojej.
Odchrznąknęłam i wydostałam się z jego uścisku.
-To gdzie jedziemy?-zapytałam.
-Hmm. Jesteś zbyt ciekawa. Zobaczysz, chodź.-podał mi dłoń.
Poszliśmy razem do jego samochodu. Ku mojemu zaskoczeniu, chłopak otworzył mi drzwi od strony pasażera.
-Wow, od kiedy z ciebie taki dżentelmen?-zazartowałam.
-Haha, bardzo śmieszne.-oburzył się.
Luke usiadł za kierownicą i mogliśmy w końcu ruszyć przed siebie.
***
Jest mi strasznie głupio. Nigdy nie oklamywałam siostry, a obecnie robię to coraz częściej. Źle się z tym czuję, bo nigdy nie miałyśmy przed sobą zadnych tajemnic, to się zmieniło odkąd zaczęłam zadawać się z Lukiem, ale nie potrafię mu odmówić. Nie wiem co mną kieruje, lecz nigdy nie czułam czegoś takiego.
-Co jest?-zapytał Luke.
-Nie wiem o czym mówisz.-powiedziałam, na prawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Cały czas o czymś myślisz, zamartwiasz się to widać.-odparł skupiony na drodze.
-Wydaje ci się. Nie zamartwiam się. Myślę o tym, że okłamuje Bell, a nigdy wcześniej nie miałyśmy tajemnic i mówiłysmy sobie wszystko. Teraz, kiedy opowiada mi coś czuję się w obec niej nie fair, bo ja wciskam jej kity, w które ona bez problemu wierzy.-westrznełam.
-I w tym jest twój problem?-pyta po raz kolejny.
-Nie... tak...nie wiem. A ty co, w psychologa się bawisz czy jak?-zesłościłam się, bo on nic nie rozumie.
-Nie. Staram ci się pomóc.-wytlumaczył.
-Ehh. Wiem, przepraszam. Poniosło mnie.-przeprosilam go.
Miał rację, chciał tylko pomoc, a ja na niego nakrzyczałam.
-Okej.-powiedział.
***
Luke
Dziwnie czuję się z myślą, że to przeze mnie traci dobry kontakt z siostrą.
Staram się ja pocieszać chociaż to moja wina, a ona jeszcze przeprasza. Nawet nie ma za co. To ja powinienem to zrobić i przeprosić za to, że mam w planach ją wykorzystać, rozkochać i zostawić.
Jezus, czy ja mam wyrzuty sumienia?
Nie nie możliwe, nigdy ich nie miałem i mieć nie będę.
Kurwa, Luke przestań się nad sobą użalać i rób co do ciebie należy!!!
Tak, tak będzie.
-Luke?-zwrociła się do mnie Viv.
-Tak?-zapytałem, marszcząc czoło.
-Wiesz, nie za bardzo wiem jak to powiedzieć, ale mam wrażenie, że ten samochód jedzie za nami już jakiś czas.-odparła zdezorientowana i odwróciła głowę w tył.
Mnie również wcieło, spojrzałem w lusterko wsteczne i faktycznie jechał za nami czarny Land Rover?
-Kurwa.-powiedziałem i gwałtownie dodałem gazu.
-Luke! Co się dzieje?!-krzyknęła, lecz nie mogłem jej odpowiedzieć. Musimy uciekać.
-Luke? Powiedz coś! Co to za samochód, dlaczego tak szybko jedziemy? Proszę...-błagała, a jej głos zaczął się łamać.
Spojrzałem w jej stronę i się nie myliłem. Po jej policzkach strumieniem spływały gorące łzy.
Cholera, co ja narobiłem.
-Posłuchaj. Musimy ich zgubić. Jeszcze nie wiem jak, ale musimy inaczej...-urwałem w połowie.
-Inaczej co?-dopytywała.
-Inaczej, ehh. Sam nie wiem, ale...oni są niebezpieczni.-po tej informacji jej twarz skamieniała. Przestraszyła się. Boi się o swoje życie, dzięki mnie.
-Jak to?-nie za bardzo wiedziała co powiedzieć.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze.-probowałem ja uspokoić.
-Spokojnie?! Żartujesz sobie że mnie? Zabierasz mnie na przejażdżkę po to, żeby ktoś nas gonił? Narażasz siebie i mnie na duże niebezpieczeństwo. Nie chcę tego, nie chce tu być.-powiedziała przerażona.
-Nie planowałem tego!-warknąłem co niestety nie pomogło w tej chwili.
-Kim oni są?-zadała pytanie.
Wiedziałem, że ono padnie, ale nie moge jej powiedzieć kim oni są. To nie wchodzi w grę.
-Mniej wiesz, lepiej śpisz.-odparłem tajemniczo.
Dziewczyna złapała się za głowę. To dla niej za dużo.
-Luke, błagam cię. Powiedz mi w co ty się wplątałeś?-zdesperowana zadawała coraz więcej pytań.
-W nic, musisz mi uwierzyć.-zapewniałem, lecz to nie do końca prawda.
-To dlaczego uciekamy, nie możesz z nimi po prostu porozmawiać?-zaproponowała.
-To nie takie proste. Boisz się?-zapytałem, patrząc czy dalej za nami jadą, lecz wszystko pozostało bez zmian.
-Tak. Bardzo.-przytaknęła.
-Wszystko będzie w porządku. Nie pozwolę cię skrzywdzić.-odparłem, czy sam siebie zaskoczyłem.
Nie wiem czemu, ale czuję ogromną potrzebę chronienia jej.
Co się ze mną dzieje?
Vivian odwróciła głowę w kierunku szyby i zaczęła wycierać ręką zapłakaną twarz. Moja obietnica najwyraźniej ją uspokoiła i dobrze.
Niespodziewanie auto zajechalo nam drogę, nie mając innej drogi ucieczki musiałem się zatrzymać inaczej wjechał bym w nich, przeklnąłem cicho pod nosem.
-Czemu stoimy?-zapytała.
-Zostań w środku.-mowie do niej i wysiadam z auta.
Na poboczu staliśmy tylko my i oni, nawet nikt tedy nie przejeżdżał, ale się wkopałem.
Z Land Rovera wysiadł nie kto inny jak Jake. Mogłem się tego spodziewać. Co za chuj.
-Witam, witam Roberts. Dawno się nie widzieliśmy, prawda?-zapytał prześmiewczo.
-Tak. Czego chcesz?-zapytałem nie miło.
-Grzeczniej, bo porozmawiamy inaczej.-powiedział, a z samochodu wyszło dwóch osiłków.
No nie, czy to są jakieś jaja.
Dlaczego akurat dziś?
Kiedy jestem z Vivian?
-Nie wiedziałem, że jesteś, aż tak słaby, że musisz mieć pomocników. Trzech na jednego, nieźle.-powiedziałem zapobiegawczo, gdyż wiem, że Vivian to wszystko widzi.
-Jesteś tego pewien?-zapytał i wyciągnął z za paska broń.
Cholera nie, tylko nie to.
-Chyba nadszedł twój czas, Luke.-wycelował we mnie.
Nagle usłyszałem otwierające się drzwi samochodu.
Tylko nie ona.
-Zostawcie go.-krzykneła Vivian.
Boże dlaczego ona jest tak bardzo nie usłuchana.
-A któż to zaszczycił nas swoją obecnością, twoja nowa panienka.-powiedział Jake i odwrócił się w stronę Viv.
-Jake.-piwiedziała przerażona dziewczyna.
-Vivian?-nie dowierzał gangster.
Czy oni się znają?
-To nie możliwe, to nie prawda.-Vivian zaczęła chodzić od lewa do prawa.
-Co ty tu robisz?-warknął do niej.
Clark nic nie odpowiedziała, tylko dalej krążyła. O co tu chodzi?
-Skąd się znacie?-zapytałem na prawdę ciekawy.
Jake to mój największy wróg. Jest synem szefa jednego z największych gangów w Nowym Yorku. Mamy ze sobą na pieńku od pewnego czasu. Ostatnio posprzeczaliśmy się delikatnie mówiąc, o kasę z wyścigów samochodowych, na których często się pojawiam. Zaczął mi grozić, ale nie myślałem, że będzie chciał mnie zabić. On jest chory. Tylko pytanie skąd zna Viv, a Vivian jego, bo na sto procent nie że sklepu osiedlowego.
-Vivi, nie opowiesz swojemu chłoptasiowi naszej historii?-zapytał ją ten skurwiel.
Dziewczyna z wściekłością odwróciła się do nas przodem i szybkim krokiem podeszła do Jake.
Nie wiem skąd w niej tyle odwagi.
-Jak śmiesz tak do mnie mówić po tym wszystkim? Nie ma już Vivi.-oburzyła się.
-Zaraz, zaraz czy wy byliście parą?-zapytałem wkurzony zaistniałą sytuacją.
-Haha. Nie... Chociaż muszę przyznać, że wyrosłaś na seksowną laskę Vivi.-znów użył tego nie lubianego przez nią skrótu.
-Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.-zaczeła Vivian, widać, że mówienie o tym sprawia jej ogromny ból.
-Pewnego dnia...-kontynulowala.
-Zobaczyła coś, czego nie powinna widzieć. Cała drama.-przerwał jej Jake.
-Co takiego?-drazylem, zaniepokojony tym co zaraz usłyszę.
-Rozmowę. Eliota. Padły tam słowa, których nie powinna usłyszeć i tyle.-powiedział normalnie.
-Ale usłyszałam, nigdy nie zapomnę wam tego co mi zrobiliście.-krzykneła Clark.
O czym ona do jasnej cholery mówi ?!
-Vivian, zrozum. Pojawiłaś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze i tyle. Nie mogłem nic zrobić.-wypierał się.
-Mogłeś, ale nie zrobiłeś.-pociągnęła nosem.
Jake spojrzał na swoje buty. Kopnął jakiś kamyk po czym zwrócił się do mnie:
-Masz tydzień Roberts, doceń moja hojność. Kasa w sobotę jest moja. Jasne?-zapytał.
Kiedy nic nie odpowiedziałem powtórzył:
-Jasne?
-Nie jestem ci nic winien, posrańcu.-splunąłem na ziemię.
Jake zaśmiał się gardło.
-Tydzień.-dodał, po czym wsiadł z tymi gorylami do auta i odjechał.
***
-Vivian?-probowałem zwrócić jej uwagę na siebie, lecz to nic nie dawało.
Dziewczyna bardzo to przeżywała, widać.
Nie wiem jak bardzo ona i Jake byli ze sobą blisko, ale wiem, że musiał wyrządzić jej duża krzywdę.
Na pewno dowiem się co takiego ich poróżniło, gdyż nie podoba mi się, że ta delikatna osóbka jaka jest Viv, zadawała się z kryminalistą.
Ty też nie należysz do grzecznych chłopców.
Podszedłem do skulonej i przestraszonej dziewczyny, lekko dotknąłem jej ramienia.
-Daj mi spokój. Chcę wracać do domu.-zarzadała.
I nie dziwię się jej. Nie codziennie bierze się udział w "rajdach" po ulicy i widzi byłego przyjaciela z bronią wycelowaną we mnie.
Nawet nie chcę wiedzieć co ona myśli sobie teraz o mnie. Co prawda nie ma pojęcia o wyścigach i innych nie zbyt legalnych rzeczach, ale wie, że on chce ode mnie pieniądze, których i tak nie dostanie. Mam swój honor. Jak znam życie to Viv już ma w głowie jakieś czarne scenariusze.
Kurna, już byłem tak blisko, a teraz czuję, że nie ma mnie nawet na starcie.
Cofam się, a nie idę do przodu!
Po chwili namysłu odparłem:
-Oczywiscie, wsiadaj.-nie musiałem powtarzać dwa razy.
Oboje po chwili siedzieliśmy już w aucie. Nic nie mówiliśmy, panowała kompletna cisza, nawet radio nie grało.
Choć bardzo chciałem dowiedzieć się prawdy i zrozumieć o co w tym chodzi, nie mogłem spytać o to Vivian. Przynajmniej nie dziś.
Jestem na siebie zły, że naraziłem ją na takie niebezpieczeństwo. Przecież on równie dobrze mógł pociągnąć za spust. Mógł trafić w nią.
Chyba nie wybaczył bym sobie do końca życia, gdyby coś się jej stało.
Nie wiem, serio nie wiem od kiedy tak bardzo przejmuje się czyimś losem.
Niestety nie wróży to dobrze...
Zmieniam się, choć nie chcę to, to robię.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że Jake widział mnie z Viv. Jak znam życie będzie próbował uprzykrzać jej życie, tym bardziej, że zna ją i jej słabe punkty, ale nie pozwolę na to. Będę ją chronił.
Jestem wkurzony, że ten dzień tak się skończył. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej.
Powiem szczerze, liczyłem, że coś może się dziś wydarzyć.
Kiedy wjechałem w jej ulicę, w końcu się odezwała.
-Zatrzymaj się tutaj. Nie chcę, żeby Bella usłyszała silnik i się obudziła.-jej głos jest taki cichy i słaby.
Zrobiłem to o co mnie poprosiła. Wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy pieszo w kierunku jej domu.
-Jake i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Chodziliśmy razem do przedszkola, podstawówki i gimnazjum. Zawsze byliśmy nie rozłączni. On nie miał kolegów, a ja koleżanek. Byliśmy tylko my. Spędzaliśmy każdą chwilę razem.-zaczęła swój wywód, co bardzo mnie ucieszyło.
-Dwa lata temu wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło mnie i moje życie. Kiedyś taka nie byłam Luke.-spojrzała na mnie.
-Zmieniłam się przez to co się wydarzylo, co mi zrobili.
O czym ona mówi, kurwa mać?!
Co jej zrobili?!
-Bylam super laską, z którą każdy chłopka chciał się zadawać. Dziewczyny mi zazdrościły kolegów, ubrań, inteligencji, chociaż kiedyś wcale tak dobrze się nie uczyłam, bo chodziłam na imprezy i ogniska. Nie miałam na to czasu, tak po prostu. Szczerze byłam bardziej przebojowa niż Bell.-tu się zatrzymała, tak jakby potrzebowała przemyśleć to wszystko.
-Pewnego dnia byłam u Jake w domu. To nie była żadna nowość, chodziliśmy i nocowaliśmy u siebie prawie co każdy weekend. Nasi rodzice nie mieli z tym problemu, doskonale wiedzieli, że Jake traktuje mnie jak młodszą siostrzyczkę, którą trzeba się zaopiekować. Zasiedzieliśmy się, ja się zasiedziałam.
Było już późno. Jake odprowadził mnie do drzwi i zaproponował, że Carlos mnie odwiezie. Carlos to jego starszy brat.
Nie musi mi tego mówić doskonale go znam. Taki sam jak braciszek. Skurwiel.
-Odmówiłam mu, bo do domu miałam niedaleko i nie było sensu, żeby mnie odwoził. Pożegnaliśmy się, poszłam w kierunku mojej ulicy, ale na moje nieszczęście zaczęło padać i to mocno. Stwierdziłam, że przeczekam ulewę i schowałam się w takim starym tunelu, do którego nie można było wchodzić, ale ja lubiłam łamać zasady. Stałam tam jakiś czasu, do momentu kiedy usłyszałam rozmowę telefoniczną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ten facet nie mówił o morderstwie i amfetaminie. Byłam przerażona. Później usłyszałam jak mówi coś o jakimś Jaku. Wydało mi się to zabawne, że taki zabieg imion. Nie wiedziałam, że chodzi o mojego Jake dopóki nie zjawił się w tym wstrętnym tunelu. Kiedy usłyszałam jego głos, ten który zawsze mnie pocieszał, moje serce rozpadło się na milion kawałków.-po jej poliku spłynęła jedna samotna łza.
-Zrozpaczona zsunęłam się po ścianie, kopnęłam przez przypadek jakąś butelkę, która narobiła mnóstwo hałasu. Zaczęłam uciekać, ten chłopak Eliot, biegł za mną. Nie udało mi się złapał mnie. Zaprowadził z powrotem do tego tunelu i...-przerwała, a ja spodziewałem się najgorszego.
Z jej oczy zaczęło wylewać się strasznie dużo łez. Nie wytrzymałem podszedłem do niej i wziąłem w swoje ramiona. Nie mogłem patrzeć jak cierpi.
-Oni...oni...on, Eliot on mnie pobił. Jake, stał i patrzył na to wszystko. Nic nie zrobił! Nic! Pobił mnie do tego stopnia, że leżałam przez tydzień w śpiączce. Zostawili mnie tam samą, nieprzytomną. Przez rok dochodziłam do siebie, psychologowie, terapie i sny. Straciłam przyjaciół. Straciłam wszystko. Bardzo pomogła mi mama i Bella. Zakochałam się w książkach i nauce. Stałam się kujonką i odrzutkiem. Teraz znów odżywam. Dzięki Lucy, Tobie i...Mikowi.
No nie wierzę!
Witam Kochani!
Mamy 10 rozdział 😍😍😍!!!!
Przepraszam, że dopiero dziś wstawiam, ale wypadło mi coś bardzo ważnego 😕. Mam nadzieję, że Wam się podobał?
Akcja nabiera tempa i coraz bardziej poznajemy bohaterów 🤩.
Z racji, że doszliśmy już tak daleko, mam do Was pytanie...
Czy chcielibyście drugą część " Jesteś ( nie) tylko zakładem"?
Jeżeli tak to piszcie w komentarzach i zostawiajcie gwiazdeczki ⭐.
PS. Jak Wam minął pierwszy miesiąc w szkole? Mi ciężko ☹️.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro