Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Vivian

—Viv wstawiaj.–usłyszałam nad swoją głową. Z niechęcią otworzyłam zasypane oczy, które zaraz przetarłam. Usiadłam na łóżku i sięgnęłam po moje czerwone okulary, które noszę tylko w domu. Moja mama stała przede mną z łyżką kuchenną w ręku i zacięta miną. Nawet nie wyobrażacie sobie jak śmiesznie wyglądała.

—Jest w pół do ósmej.–oznajmiła patrząc na mnie z politowaniem.

O Mój Boże...
Czy ja zaspałam? Nie to nie możliwe. Ja nigdy nie zas... Spojrzałam na zegarek i zrozumiałam. 7: 32.

—Zaspałam.–krzyknęłam i podniosłam się z łóżka tak szybko, że niestety wylądowałam na podłodze razem z kołdrą.

Moja mama zamiast mi pomóc stała i się śmiała. Rozumiecie? Bo ja nie. Zdenerwowana szybko pobiegłam do łazienki. Po drodze zgarnęłam jeszcze dżinsy i biały sweterek, który był moim ulubionym. Cała pielęgnacja trwała chyba najkrócej w całym moim życiu. Włosy upięłam jak zwykle w schludnego koka, a twarz przemyłam ulubionym płynem. Uprzedzę wasze pytanie. Nie, nie maluję się. Nie uważam żeby było mi to potrzebne, zresztą nawet jak bym chciała to nie umiem i nie wiem co do czego służy.

—Viv. Złaź bo nie zdążysz.–zawołała mama.

—Lecę.–krzyknęłam spanikowana, chwytając plecak i zarzucając go na ramię. Szybko zbiegłam po schodach spiesząc do wyjścia. Jednak zatrzymał mnie głos siostry.

—Poczekaj, podwiozę cię.–rzuciła ubierając buty.

—Okej.–powiedziałam przestępując z nogi na nogę.

—Vi? Chcesz tak wyjść?–zapytała. A ja nie wiedziałam o co jej chodzi. Pokiwałam głową z niezrozumieniem.

—Buty, nie kapcie głupolu.–zaśmiała się patrząc na moje stopy.

—O Matko.–westchnęłam i również zaśmiałam się z własnej głupoty. —Dzięki.–dodałam.

—Dobra wychodzimy.–odparła moja siostra Bella.

—Stop. Nie wyjdziesz bez kanapki. Nic dziś nie zjadłaś. Proszę.–podała mi bułkę, mama.

—Dziękuję. Kochana jesteś.–pocałowałam jej policzek.

***

—Ile masz dziś lekcji.–zapytała Bell, patrząc na drogę.

—Osiem.–odpowiedziałam z pełnymi ustami.

—Odebrać cię?–zadała kolejne pytanie.

—Nie trzeba.–powiedziałam z uśmiechem, patrząc na siostrę, która była moim zupełnym przeciwieństwem.

Bella Clark jest ode mnie starsza o rok. Chodzimy do tej samej szkoły w NY. Kocha football i w ogóle sport, który niestety nie jest moją mocną stroną. Oprócz tego różnimy się wyglądem. Ludzie, którzy nas nie znają nigdy nie biorą jej i mnie za siostry. Ja jestem ciemną brunetką o długich włosach, delikatnej urodzie i niebieskich oczach. Natomiast Bell jest tą przebojową blondynką o średnio długich włosach, urodzie lekko podkreślonej makijażem i zielonych oczach. Do tego ja jestem raczej cicha i spokojna, a Bella lubi zaszaleć. Czasem sama się zastanawiam czy nikt mnie nie podmienił w szpitalu, bo moja mama również należy do osób tętniących życiem. Natomiast jeżeli chodzi o mojego tatę...to już go z nami nie ma. Odszedł dwa lata temu, kiedy miałam 15 lat. Zginął na akcji w Pakistanie. Był żołnierzem. Bardzo źle to zniosłam i bardzo mi go brakuje, ponieważ to on zawsze najbardziej mnie rozumiał.

—Jesteśmy.–z zamyślenia wyrwał mnie głos siostry. 

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam moja szkołę.

—Okej, dziękuje bardzo. Która godzina?–zapytałam zbierając się do wyjścia.

—Pięć po ósmej.–powiedziała odrywając wzrok od zegarka.

O nieee! Jestem spóźniona. Szybko otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu z zamiarem jak najszybszego znalezienia się w klasie.
Nie żegnając się z Bell, ruszyłam przed siebie.

—Hej Vi, plecak.–krzyknęła przez otwarte okno samochodu.

Jezu co z tobą nie tak Vivian?

Wszystko...

—Na razie.–chwyciłam plecak i biegiem ruszyłam do szkoły.

—Co ty byś beze mnie zrobiła, dzieciaku?–krzyknęła za mną, ale nie zwróciłam już na to uwagi, tak samo na to jak mnie nazwała. Teraz miałam jeden cel, znaleźć się jak najszybciej na lekcji.

***

Do szkoły wpadłam niczym torpeda.
Musiałam zaraz znaleźć się w sali od biologii. Całe szczęście, że pani jest miła i mnie lubi. Nie to co pan od matmy, on to dopiero siekiera.
Spojrzałam na ekran telefonu, było już dziesięć po. 

 Boże, dlaczego?

Nagle poczułam ogromny ból. Wpadłam na kogoś. Siła uderzenia była tak duża, że poleciałam do tyłu i upadłam na podłogę. Uniosłam głowę i nie wierzyłam, że można mieć takiego pecha, jak ja dziś. Przede mną stał nie kto inny jak... Luke Roberts. Kapitan szkolnej drużyny koszykówki i najbardziej przystojny chłopak w New York School. 

—No i co się tak patrzysz? Na przyszłość uważaj jak chodzisz.–powiedział i jak gdyby nigdy nic odszedł.

Wiecie co do tego opisu należy jeszcze dodać?

 AROGANCKI.

Kapitan szkolnej drużyny koszykówki, najbardziej przystojny chłopak w New York School oraz najbardziej arogancki człowiek jakiego dane było mi poznać.

O tak, teraz się zgadza.

Byłam tak bardzo zdezorientowana całą tą sytuacją, że kompletnie zapomniałam, że spieszę się na lekcję. Niezgrabnie podniosłam się z podłogi i szybko popędziłam w stronę klasy. Gdy nareszcie się pod nią znalazłam było już dwadzieścia po. No po prostu świetnie. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do klasy.

—Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.–powiedziałam szybko i spojrzałam na klasę, która zawzięcie coś pisała. Czyli kartkówka. Jak dobrze, że powtórzyłam sobie ostatnią lekcję.

—Dzień dobry. Nic nie szkodzi Vivian. Siadaj i przepisz pytania z tablicy, mamy kartkówkę.–odparła pogodnie.

—Dobrze.–powiedziałam i usiadłam na swoim miejscu, wyjmując kartkę. 

Całe szczęście, że jest ta kartkówka. Może to paradoksalne, ale bardzo staram się nie zwracać na siebie uwagi, a wiecie jak to jest kiedy ktoś się spóźnia. W klasie zapada cisza, wszystkie pary oczu zwrócone są na ciebie. Ehh. Okropne uczu...

—Vivian?–zapytała nauczycielka.

—Tak?–odparłam przerażona.

—Ładne okulary.–uśmiechnęła się i wróciła do sprawdzania kartkówek poprzedniej klasy.

Jakie okulary?

 Dotknęłam swoją twarz i zrozumiałam, że nie zdjęłam ich i nie założyłam soczewek. 

Co się dzisiaj ze mną dzieje?

Właśnie w tym momencie cała moja otoczka pękła, wszyscy patrzyli tylko i wyłącznie na mnie. Moje policzki przybrały kolor purpury, miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a jeszcze wcześniej uciec z tej sali jak najdalej. W jeden dzień zniszczyłam prawie dwa lata pracy. To nie tak, że nikt w mojej klasie mnie nie zna, ale starałam się przynajmniej żeby nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. To pierwszy raz, kiedy wszyscy patrzą tylko i wyłącznie na mnie i niestety źle się z tym czuję. Teraz nie zostaje mi nic innego jak czekać na upragniony dzwonek.

***

Lunch w naszej szkole niczym nie różnił się od innych. Wyglądało to tak jak w książkach i filmach o USA. Każdy miał swoje wyznaczone miejsce, przy którym codziennie siadał i jadł. Na samym środku był stolik przeznaczony dla tak zwanej elity, w której skład wchodziła drużyna sportowa i cheerleaderki (zazwyczaj puste lale). Stoliki po prawej koło okna były dla tych normalnych, gdzie siadały najczęściej grupy znajomych. Zaś po lewo czyli koło ściany i śmierdzących koszy na śmieci było miejsce dla takich jak ja. Outsiderów i kujonów. Zawsze siadam sama tak jak na lekcjach. Teraz nasuwa się pytanie.

Dlaczego nie siadasz z siostrą?

A no dlatego, że Bell ma swoich znajomych, co prawda jest w szkolnej drużynie footballu, ale nie siada po środku. Jak to ona mówi.
" Nie będę się zniżać do ich poziomu". Kiedyś przyjaźniła się z Mary, jedną z cheerleaderek, ale szybko się to skończyło kiedy okazało się, że ta wykorzystywała ja i jej naiwność do odrabiania prac domowych, robienia prezentacji i takich tam. Bell od tego czasu przestała się z nią zadawać, nie potrafiła tego pojąć, że dała się tak łatwo nabrać. Wracając do tematu moja siostra wiele razy prosiła, żebym z nią usiadła, ale jak już mówiłam siedzi tam z przyjaciółmi wydaje mi się, że szczerymi, a ja czułabym się tam tylko jak piąte koło u wozu. Dlatego wolę siedzieć tu w kącie, sama tak jak na lekcjach, bo tylko wtedy mogę się skupić.

—Vivian Clark?–zapytał jakiś kobiecy głos za mną. 

Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta dziewczyna w kręconych włosach.

—Tak?–odparłam niepewnie.

—To dobrze.–powiedziała i dosiadła się szybko do mojego stolika.

—Ohh. Przepraszam, jestem Lucy. Lucy Wotson.–podała mi rękę. Kiedy już chciałam się przedstawić szybko zaprzeczyła ruchem głowy i dodała:

—Nie przedstawiaj się. Vivian Clark, nowa.

Jaka nowa?

—Wybacz, ale nie rozumiem.–odparłam nieśmiało, bo niestety rzadko zdarzały mi się takie sytuacje.—Nie jestem nowa.–dorzuciłam widząc, że nie tylko ja, nie wiem o co chodzi.

—Ach tak? To przepraszam, nigdy wcześniej cię nie widziałam, więc moja podświadomość podpowiedziała mi, że jesteś tu nowa czyli moja rada i ostrzeżenie nie jest ci potrzebne, bo zapewne już o tym wiesz. W takim razie sorry i na razie.–powiedziała szybko, wstając z krzesełka na przeciwko.

Jaka rada, jakie ostrzeżenie? Ludzie.

—Poczekaj. O czym mówisz?–zatrzymałam ją.

—Słuchaj. Widziałam dziś ciebie i Robertsa. Na korytarzu. Widziałam twoja minę, każda jest nim tu zauroczona, ale to nie chłopak dla ciebie. On jest specyficzny i to negatywnie, więc nie radzę się z nim zadawać.–powiedziała, a mnie wmurowało.

—Ale ja nic...–nie dane było mi dokończyć, bo drzwi do stołówki otworzyły się z ogromnym hukiem. Cała sala ucichła, a ja już wiedziałam kto idzie. 

Chcąc, czy nie chcąc odwróciłam się za siebie i ujrzałam te piękne czekoladowe tęczówki Luka Robertsa.

Zaraz, zaraz co?!

Kiedy cała grupa usiadła, Lucy znów się odezwała.

—Sama widzisz. To ludzie, z którymi nie chcesz się zadawać. Typy z pod ciemnej gwiazdy.–skwitowała.

W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale muszę przyznać jej rację, że jest to podejrzana grupa od, której powinnam trzymać się z daleka szczególnie teraz przed końcem roku. Muszę skupić się tylko i wyłącznie na nauce.

—Okej, to miło było cię poznać Vivian. Mam nadzieję, że do zobaczenia. Pa.–pomachała mi ręką, nowo poznana dziewczyna.

—Pa.–odpowiedziałam zdezorientowana, bardziej do siebie niż do niej.

***

Dzisiejszy dzień był naprawdę dziwny. Dużo się działo, więc cieszę się, że mogę wrócić już do domu jak nigdy. Po prostu jak nigdy. Do mojego miejsca zamieszkania nie mam daleko. Pieszo dwadzieścia minut. Bardzo lubię chodzić, dlatego do szkoły rzadko jeżdżę samochodem tylko w wyjątkowych sytuacjach takich jak dziś. No, ale cóż. Jestem zdania, że nic nie dzieje się bez powodu. Choć wielu uważa, że to moja fanaberia. Nawet mama i Bell. Jedyna osobą, która pod tym względem się ze mną zgadza to moja babcia od strony taty. Wspaniała kobieta, a właśnie muszę ją niedługo odwiedzić. Z tą myślą weszłam do domu.

—Cześć.–krzyknęłam.

—O hej, kochanie. Dobrze, że jesteś zaraz obiad, leć umyj ręce.

—Dobrze mamo.–przytaknęłam i poszłam do łazienki.

***

—I jak? Smakuje wam?–zapytała mama mnie i Bell.

—Tak.–powiedziałyśmy jednogłośnie i wszystkie zachichotałyśmy.

—Cieszę się, bo to nowa receptura, od babci Loli.

Babcia Lola to mama mojej mamy. Z nią widujemy się często, czasem mam wrażenie, że za często. Kocham ją, ale i tak lepiej dogaduje się z babcią Sophie.

—A właśnie mamo, w piątek jest impreza u Liama. Mogę iść?–zapytała moja siostra.

Hmm. Jeżeli jest impreza u Liama to moja siostra sobie jej nie odpuści. Dlaczego? Otóż podkochuje się w nim od pierwszej klasy liceum, a jest w ostatniej. Liam jest miłym i sympatycznym chłopakiem. Kiedyś nawet pomógł mi pozbierać książki, które wypadły mi z ręki przez jakąś goniącą się parę. Ale nie rozumiem jedynego. Jak taki fajny i pogodny chłopak może się zadawać z tak czarnym charakterem jaki posiada Luke. Tak, Liam to najlepszy przyjaciel Luka. Prawda, że nie możliwe? A jednak.

—Bello. Ostatnio cały czas imprezujesz. To ostatni rok nauki. Postaraj się. Przecież chyba chcesz mieć jak najlepsze wyniki i dostać się do collagu.–powiedziała srogo na nią patrząc.

—Wiem, ale tak bardzo cię proszę.–błagała.

—Dobrzeee.... ale jeżeli Viv też pójdzie.–powiedziała z chytrym uśmiechem.

—Co?–znów krzyknęłyśmy razem.

—Przecież Vi nigdy nie chodzi na takie wyjścia.–odparła zbulwersowana Bella.

—To mój warunek.–powiedziała mama, idąc do kuchni w celu  włożenia brudnych naczyń do zmywarki.

—Vi.–spojrzała na mnie siostra.

—Nawet tak na mnie nie patrz. Dobrze wiesz, że nienawidzę takich domówek.

—Proszę, wiesz jak bardzo mi zależy.–o nie bierze mnie pod włos.

—Nie jestem przekonana.–zapierałam się.

—Proszę, proszę, proszę. Nie musisz być długo.–upadła na kolana, składając rękę jak do modlitwy.

—Okej, okej. Tylko wstań.–powiedziałam śmiejąc się.

—Dziękuję.–powiedziała rzucając mi się na szyję.

—Nie ma za co. Ale tylko ten jeden jedyny raz i tylko na chwilę.–dziewczyna już nic nie odpowiedziała tylko wdzięcznie się uśmiechnęła.

—Mamo! Idę, to znaczy idziemy.–szybko się poprawiła.

—Jak to?–zapytała zdziwiona mama.

—Normalnie. Vi się zgodziła.–dodała odchodząc od stołu.

Tak, zgodziłam się. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta decyzja, której nigdy nie powinnam była podjąć zmieni całe moje życie o 180 stopni...

________________________________________________________________________________

Cześć Kochani 😘
Mamy pierwszy rozdział! Jak Wam się podoba? Rozdział ma ponad 2000 słów. Czy taka długość Wam odpowiada? Piszcie w komentarzach. Kolejny rozdział w przyszłym tygodniu. Dobrej nocki 😗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro