...
Droga, którą teraz idziesz, wydaje się być kręta, lecz do przebycia.
Niestety to tylko pozory...
Kroczysz do nikąt, na pewną śmierć, zbliżasz się do lasu, który jest jednym z ostatnich przystanków przed wiecznym zapomnieniem.
Wchodzisz do niego, stawiasz spokojne kroki, idziesz przed siebie.
Drzewa stają się coraz to gęstsze i wyższe, stoją na baczność przez całe życie, ich głowy zadarte są do góry na calusieńką wieczność.
Robi się coraz ciemnej, jakby w tym miejscu czas miał inne tempo. Jego dotychczas, niemal, że niesłyszalne dźwięki, stają się coraz bardziej wyraźne i groźniejsze.
Ktoś za tobą idzie, nie czujesz niepokoju, nie zamierzasz się nawet odwrócić. Idziesz dalej z podniesioną głową, a drzewa jakby bledną i matowieją. Dźwięki brzmią dokładnie jak złowieszcza muzyka w horrorach.
Twoje ciało jest nadal nie wzruszone, rośliny są coraz bardziej zwiędnięte, a na suchych badylach, zamiast liści wyrastają liny związane w szubienicę. Co jakiś czas zwisały na nich martwe, białe ciała...
Za tobą usłyszałaś rozdzierający krzyk.
Ruszyłaś biegiem w stronę wyjścia z martwej gęstwiny.
Wyjście prowadziło do kościoła, kamienna wierza, wznosiła się ponad korony drzew, a dźwięk bijących dzwonów wypełnił poza leśną ciszę.
Ten dźwięk ogłuszał cię, zakryłaś uszy i zamknęłaś oczy, a po ich otwarciu, spod powiek wydostała się czerwona poświata. Niebo zalało się bezgwiezdną czernią...
W tym momencie podniosłaś się do siadu i mimo nocnej pory zeszłaś z materaca kierując się do wyjścia.
....
Oczy otworzyłaś dopiero rano, w nocy nic się nie działo.
#########
Jeszcze jeden rozdział dziś i tak wiem, że jest nie zrozumiałe, ale o to w tym chodzi.
Takie rozdziały będą się pojawiały ci jakiś czas i będą nazwane poprostu trzykropkiem.
Do nastepnego
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro