Rozdział trzydziesty piąty
Nagle pochylił się nade mną strażnik.
- Przepraszam, ale nie wolno tu być cywilom... - Pokazałam mu swoją twarz spod zielonego kaptura i chyba była to jednoznaczna odpowiedź. - Ach, no dobrze - mruknął dyplomatycznym tonem. Był dosyć przystojny. Posiadał krótką brodę, brązowe oczy, ładne rysy twarzy i był dobrze zbudowany, jak to strażnik.
- Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się do niego. - Jak cię zwą?
- Mordal, pani - wyznał z lekkim uśmiechem.
- Mordalu mów mi po imieniu, Aida. - Podałam mu rękę, którą lekko musnął.
- Miło poznać - powiedział, uśmiechnąwszy się szerzej i odszedł na obchód, a ja odprowadziłam go wzrokiem.
- Mistrzyni podrywu się znalazła. - Usłyszałam prychnięcie tuż za sobą.
- Fajnie wiedzieć, że uprzejmość to już podryw. - Odgryzłam się kłamcy.
- Co tu robisz? - zapytał, a raczej warknął.
- Siedzę. - Wzruszyłam ramionami.
- W Asgardzie - dopowiedział zażenowany.
- Przybyłam po odpowiedzi.
- Jakie?
- Ty nie bądź taki wścibski - syknęłam ze śmiechem.
- A ty miałaś się do mnie nie odzywać. Coś się zmieniło? - Podniósł brew, zakładając ręce na piersi.
- Wiele się zmieniło... - szepnęłam zamyślona i nagle usłyszałam, jak ktoś kogoś smaży. Obeszłam celę u ukryłam się za rogiem. Obserwowałam, jak mroczny elf zabija strażników i zaczął iść w stronę wrót, rozwalając bariery innych cel. Więźniowie wychodzili i już knuli. W końcu stanęłam przed nimi, zasłaniając jedyną drogę ucieczki.
- Aida, wracaj! - warknął Loki. Spokojnie, był dalej w swoim lokum, bo chyba nie przypadł stworowi do gustu.
- A panowie gdzie się wybierają? - zapytałam uprzejmie, zdejmując kaptur.
- Tam gdzie nasze miejsce - ryknął któryś.
- A to w drugą stronę. Pokazać wam drogę? - spytałam beztrosko, zakładając ręce na piersi.
- Dobrze wiemy, gdzie iść i nie przeszkodzisz nam - powiedział elf, ale tylko ja go zrozumiałam.
- I tu się mylisz - powiedziałam w jego języku, na co Laufeyson się ostro zdziwił.
W tej chwili dołączyli do mnie straże i Thor. Ten odwalił swoją pogadankę i zaczęliśmy walczyć. Aktywowałam swoje miecze i zaczęłam rozwalać przeciwników. Nie wiedzieli trochę, o chodzi, bo poznali nową broń, ale mnie to nie przeszkadzało. Nie byli jakoś trudni do pokonania. Niestety fart mi tak zrobił, że walczyłam tuż przed celą kłamcy. Idiota gapił się bezczelnie...
- A ty co się gapisz?! - warknęłam zirytowana.
- Ciekawi mnie twoja broń. Z czego jest?
- Z energii mojego ciała. W klasztorze się nauczyłam - odpowiedziałam i kopnęłam kogoś w ryj.
- Zostałaś zakonnicą? - prychnął.
- Nie, nie zostałam - odparłam zażenowana i pokonałam kolejnego przeciwnika. Nagle doznałam wizji. Widziałam scenę, kiedy Frigga umiera. To miało się zaraz stać. Obudziłam się i obróciłam w stronę Thora.
- Thor! Biegnij szybko do matki!
- Co jest?!
- Nie pytaj, tylko biegnij! - Nie powinnam tego robić, ale chciałam ją uratować. Miałam tylko nadzieję, że zdążyłam, przez moje chwilowe zawahanie...
Po jakiś 15 minutach skończyliśmy walkę i zapuszkowaliśmy wszystkich prócz tego przerośniętego elfa, który zniknął. Nie zwracając na nic uwagi, poprułam do komnaty Friggi. Zdyszana wbiegłam tam jak burza, ale zobaczyłam opłakujących ją Thora i Odyna. Łzy zaczęły spływać po policzkach niczym wodospady. Jane przytuliłam mnie, a ja oddałam mocno uścisk. Miałam do siebie żal, bo mogłam ją uratować, ale nie mogę ingerować w teraźniejszość, nie aż tak... Nie mogę!
- Aido... Powiesz Lokiemu? Proszę - szepnął Thor, na co przytaknęłam, wiedziałam, że nie chciał widzieć jeszcze bólu jego brata. Powoli udałam się tam załamana. Po chwili stanęłam naprzeciwko jego celi i spojrzałam na niego pełnym żalu i bólu wzrokiem.
- Coś się stało? Nic nie zrobiłem. - Podniósł ręce w geście obronnym.
- Loki, nie o to chodzi... - mruknęłam i znowu zaczęłam płakać.
- Hej, nie płacz... - Zaczął miękko, ale nie dałam mu skończyć.
- Zanim powiesz, że będzie dobrze. Frigga... nie żyje - wydusiłam z siebie i spojrzałam mu w oczy.
- Nie... - Usiadł z bezsilności na podłodze. Teraz byliśmy równi. - Mogłaś ją uratować... - mruknął, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.
- Słucham? - Nie zrozumiałam go.
- Wiedziałaś! Ona mogła żyć, bo ty wszystko wiedziałaś i mogłaś ją uratować! - ryknął.
- Skąd wiesz?... - Spojrzałam na niego przerażona, a on na mnie wściekle... Tak jak wtedy. Nagle znowu doznałam wizji. Stałam w skarbcu, a przede mną był wściekły Loki.
„- Wiedziałaś o wszystkim... O wygnaniu, ataku. Wiedziałaś, że byłem to ja, a nie wydałaś mnie. Dlaczego? - zapytał.
- Nie mogę ingerować w teraźniejszość - odpowiedziałam."
Obudziłam się i spojrzałam na niego stanowczo.
- Dobrze wiesz, że nie mogę ingerować aż tak w teraźniejszość- powiedziałam i odwróciwszy się, odeszłam. Czułam, że odprowadza mnie wzrokiem, ale nie miałam zamiaru się oglądać. Ale musiałam mu przyznać rację. Mogłam ją uratować...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro