Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzydziesty pierwszy


- Mistrzu Aido!!! - Nagle wbiegła do mojego pokoju zdyszana uczennica. - Jesteś proszona natychmiastowo do biblioteki.

- Stało się coś? - zapytałam zaniepokojona. Była noc, a mnie wołano akurat tam, coś musiało być na rzeczy...

- Bibliotekarz nie żyje - odpowiedziała.

Nie myśląc zbyt wiele, pobiegłam i padłam przestraszona na kolana przy koledze. Próbowałam magią jakoś go uratować, ale to nic nie dało, już odszedł. Gdy po chwili się uspokoiłam, dostałam jakiegoś deja vu. Czułam to, dopóki przed oczyma nagle nie znalazła się przestrzeń kosmiczna, w którą spadał Laufeyson. Na ten widok poczułam nieopanowany smutek, a w tle usłyszałam mój pełen goryczy krzyk: „LOKI!!!". Obudziłam z transu i wstałam gwałtownie, dysząc ciężko. Wszyscy obecni spojrzeli na mnie zdziwieni, a ja po prostu wybiegłam z budynku. Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Znowu ten potwór siedział mi w głowie, wszystko kręciło się wokół niego! Gdy dobiegłam do ogrodu, ryknęłam wściekła, dzięki czemu pozbyłam się napięcia z mojego ciała.

- Czemu siedzisz mi w głowie? - szepnęłam załamana po chwili i oparłam się głową o najbliższe drzewo.

- Może nie chcesz bym odszedł... - Nagle usłyszałam jego głos w głowie.

- WYNOCHA!!! - wydarłam się ponownie na całe gardło. Nie usłyszałam już nic. Z braku sił i fizycznych, i psychicznych usiadłam, by spojrzeć przez łzy w niebo. Byłam zła na siebie, bo faktycznie... chyba moja podświadomość nie chciała go wyplenić z mojej głowy. Może naprawdę jest zbyt ważny, bym mogła o nim zapomnieć...

- Jest zbyt ważny, by o nim zapomnieć - powiedział jakiś staruszek bardzo pewny swego. Po pierwsze: kompletnie nie wiedziałam, kim jest, a po drugie: nie wiedziałam, jak tu się w ogóle znalazł.

- Kim jesteś? - zapytałam zaciekawiona jego osobą. Po trzecie: nie wiem, czemu się go w ogóle nie bałam.

- Dobrze wiesz, kim jestem, kochaniutka, tylko mnie nie pamiętasz. Jestem z innego wymiaru jak ty - odparł spokojnie i spojrzał na mnie znacząco. Trochę mi przypominał takiego Gandalfa.

- Skąd wiesz? Mówiłam o tym tylko Heimdallowi - mruknęłam zdziwiona.

- No cóż... Wiem, kogo sprowadzam z innych wymiarów. - Zachichotał.

- Doprawdy? - prychnęłam. Niezły komik był z tego dziadka.

- Z domu jesteś Marc, a w twoim świecie nie było ani tych zakonników, ani Avengersów, ani nikogo niezwykłego, a w tym Lokiego. Tam są tylko fikcją, postaciami na wielkich ekranach. W swoje siedemnaste urodziny zobaczyłaś meteor i poprosiłaś o szczerość na świecie. Wystarczy? - Teraz to on prychnął, a mnie przysłowiowo szczena opadła. Intrygująca postać...

- Dobrze, powiedzmy, że ci wierzę - odparłam, mierząc go wzrokiem. - Dlaczego mnie więc sprowadziłeś?

- To też wiesz, tylko musisz sobie przypomnieć.

- Mówisz to, co wszyscy wokół. Jak mam to zrobić? To prawda, mam wrażenie, że coś chce uciec z mojego umysłu, ale nie mam pojęcia, jak to mogę uwolnić. Powiedz mi, proszę...

- A skąd ja mam wiedzieć? Wszechwiedzący nie jestem - zamlaskał, jak to starcy mają w zwyczaju, wzruszając ramionami i zniknął.

Nie miałam pojęcia, o co z nim chodziło i w ogóle skąd on się urwał, ale poczułam do niego sympatię. A co najśmieszniejsze... Wierzyłam we wszystkie te bzdury, które właśnie powiedział.

***

Pewnego dnia siedziałam sobie spokojnie ze Starożytną w jednym z jej kwater, można by powiedzieć, że to było jej biuro. Gawędziłyśmy sobie miło, co jakiś czas rzucając rady uczonemu siedzącemu nieopodal nas.

- Dzisiaj zapowiada się bardzo ciekawy dzień - powiedziała w pewnej chwili Starożytna.

- Pełen wrażeń, to na pewno. - Przytaknęłam. - Może zawrzemy nowe znajomości?

- Kto wie, moja droga, kto wie... A jak tam lekcje historii? Dobrze cię uczniowie przyjęli?

- Staram się przekazywać wiedzę jak najciekawiej, ale nie jestem pewna, jak to odbierają, więc to ich powinnaś spytać. - Zaśmiałam się na wspomnienie płonącej makiety klasztoru. chyba o tym nie wiedziała i nie musiała wiedzieć...

- Rozumiem. - Zachichotała. Może jednak ktoś jej o tym wspomniał?

Nagle Mordo (jeden z naszych wojowników) wszedł do pomieszczenia z zaniedbanym, brodatym mężczyzną. Ten gdy tylko wstał, rozejrzał się trochę zestresowany dookoła, a jego wzrok spoczął na mistrzu, który siedział z nami w pomieszczeniu.

- Witaj, Starożytny... - mruknął, ten tylko na niego spojrzał jak na idiotę. Już słyszałam, jak nowego będziemy z uczonymi wieczorem obgadywać. Może tego po nich nie widać, ale niezłe z nich wszystkich plotkareczki...

- Herbaty? - zapytała grzecznie moja przyjaciółka naszego gościa.

- Tak, poproszę - mruknął, nawet na nią nie spojrzawszy. Wciąż obserwował uczonego. Mężczyzna prawie podskoczył, gdy mistrz Shu wstał i pokłoniwszy się Starożytnej, po prostu wyszedł. 

- Dziękuję! - krzyknęła tylko za nim, następnie zwróciła się ponownie do Stephena. - Co pana do mnie sprowadza?

- A... Emm... - Ten zaczął się jąkać ze zmieszania. - Podobno możesz mnie wyleczyć - mruknął w końcu i pokazał swoje ręce, które widziały wiele operacji. I na sobie, i na innych.

- Ja nie leczę! - Zaśmiała się serdecznie. - Prędzej ona – wskazała na mnie - ale raczej ci nie pomoże.

- No, nie. - Wyszczerzyłam się.

- Tu ludzie uczą się opanować swoje wewnętrzne ja, panować nad sobą. Mogą nawet się regenerować. Komórka po komórce - wytłumaczyła tym swoim marzycielskim tonem, który tak lubiłam.

- Ale przecież to nie możliwe. Naukowcy i medycy nie potrafią dokładnie nawet sami stworzyć tkanki, a co dopiero zwykły człowiek - odpowiedział twardo.

- Doktorze Strange - wtrąciłam się, wstając, by do niego podejść - nie jest pan chirurgiem trzymającym się reguł. To, co tu się dzieje, nie ma wzorów, składników, a nawet materii. Jest to siła bardziej skomplikowana, a mimo wszystko prosta. Magia jest po prostu nauką, której nie rozumiemy. Proszę to zapamiętać, bo naprawdę dużo razy się to panu przyda, by nie oszaleć. - Poklepałam go po ramieniu i podałam herbatę do rąk.

- Oczywiście... - mruknął i zmierzył mnie wzrokiem.

- Starożytno, może pokażesz mu o co chodzi? - Podniosłam brew rozbawiona, a ona kiwnęła tylko na to głową z tajemniczym uśmiechem na ustach.

- Otwórz swoje wewnętrzne oko - mruknęła i znalazła się przy nim w przeciągu sekundy, a następnie zacisnęła kciukiem na środek jego czoła. Mężczyzna "odleciał", a ja postanowiłam się zbierać.

- To ja już pójdę, lekcje wzywają! - Pomachałam przyjaciółce.

- Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro