Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział siedemnasty


Rankiem usłyszałam pukanie do drzwi. Pozwoliłam wejść i jakaś dziewczyna przyniosła paczkę od Starożytnej. Otworzyłam ją i okazał się być to strój bitewny. Dołączony był też liścik, na którym było napisane: „Na tę i przyszłe twe walki". Uśmiechnęłam się i obejrzałam strój. Był to długi, bo prawie do ziemi, płaszcz bez rękawów, z ogromnym kapturem, zapinany w chińskim stylu, na którym był ledwo widoczny wizerunek tygrysa, a reszta była ciemno zielona. Dalej była bluzka bez ramion, czarna oraz bardzo ciemne, brązowe spodnie z przyjemnego i mocnego materiału. Na koniec zostały buty... Okazały się być to skórzane, wysokie, czarne trampki, które miały trochę ulepszeń, by były zdatne do walki i innych takich. Z nich się trochę uśmiałam, ale przebrałam się w strój. Był idealny. O ustalonej wcześniej godzinie wyszłam na dziedziniec, gdzie byli wszyscy, ale na „ringu" byłam tylko ja i Starożytna. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła mnie w stroju, a następnie zaczęła.

- Oto twój egzamin. Są tu wszyscy, byś przyzwyczaiła się, że może kiedyś będziesz musiała walczyć na pokaz.

- Rozumiem. Więc... zaczynamy?

- Zaczynamy - odpowiedziała i ruszyła na mnie.

Zablokowałam jej atak i odepchnęłam ją. Automatycznie „aktywowałyśmy" swoje bronie ze swojej wewnętrznej mocy. Ona miała wachlarze, a ja dwa bardzo drobne, ale długie miecze. Walczyłyśmy zaciekle, ale Starożytna była zdecydowanie silniejsza. Naprawdę nie było łatwo. Atakowała pewnie, z rozwagą, ale i bardzo szybko. Miałam o wiele mniejsze doświadczenie niż ona, lecz miałam dobrą wytrzymałość, więc jakoś szło. Pozdrawiamy Lokiego, bo dzięki niemu jestem wytrzymała. Nie mam pojęcia, ile trwała walka, ale po jakimś czasie jeden z mężczyzn walnął w wielki, mosiężny gong, co oznaczało koniec. Obie stanęłyśmy naprzeciwko siebie i podziękowałyśmy za walkę. Powoli się wszyscy rozchodzili komentując, to co się tutaj stało, a ja czekałam, w sumie nie wiem na co. No i po chwili się doczekałam. Podeszła do mnie Starożytna.

- Zdałam?

- Zdałaś. Możesz wracać do domu, jeśli chcesz.

- Czas wrócić do Tonego. Na pewno się stęsknił. - Zachichotałam lekko.

- Na pewno. Helikopter jutro po ciebie przyleci - powiedziała, odchodząc.

- Dobrze... Zaraz, co?!

Nie odpowiedziała tylko zachichotała. Już mi załatwiła Tonego... W sumie widzi przyszłość, to co się dziwić. Poszłam do pokoju, spakowałam się i wzięłam książki do oddania. Pogadałam chwilkę z bibliotekarzem, pożegnałam się i poszłam spać. W sumie mogłabym zarwać nockę i odespać w helikopterze, ale boję się, że Tony coś wymyślił, dlatego wolałam być wyspana.

Na szczęście było całkiem spokojnie. Po prostu był helikopter. Pożegnałam się mniej więcej ze wszystkimi i na koniec zostawiłam sobie głowę klasztoru. Stanęłam przed nią i spojrzałam głęboko w oczy.

- No i znika nasza Aida... - Westchnęła smutno, ale z łagodnym uśmiechem.

- Jeszcze tu wrócę. Znaczy mam nadzieję! - Zachichotałam serdecznie. - Jakby się coś działo, to wzywajcie.

- Oczywiście, ty również. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to chętnie pomożemy - powiedziała i po chwili zastanowienia, przytuliła mnie.

Odwzajemniłam uścisk i z łezką w oku wsiadłam do mojego transportu. Pozwolono mi zachować parę rzeczy, które mogą mi się przydać. Lecieliśmy tak na najbliższe lotnisko, a stamtąd prywatnym samolotem, bo jakże by inaczej, poleciałam do Nowego Jorku. Lot nie był zbytnio ciekawy, bo po prostu spałam. Z lotniska odebrała mnie Pepper  i jej wiele opowiadałam o tym kwartale, a ona mi. Tony ciągle praktycznie siedzi w garażu i nie wychodzi. Już nie wiedziała, co robić, więc cieszy ją myśl, że może ja go wyciągnę. No i tak się stało. Tylko kiedy weszłam do jego syfu zwanym pracownią, to mnie mocno przytulił i zaprowadził natychmiast na górę, gdzie z Pepper i z nim spędziliśmy super czas. Jak w rodzinie... W sumie byli nią dla mnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro