Rozdział pięćdziesiąty siódmy
Od tamtego czasu sytuacja w Asgardzie była naprawdę napięta. Starałem się ogarniać królestwo, ale bez pomocy Thora nie dałbym rady, to było zbyt wiele... Nie mówiłem nic chłopcom, bo by byli w jeszcze gorszym stanie niż dotychczas, a już się pogodzili ze śmiercią matki. Teoretycznie tak było, ta kobieta już nie miała nic wspólnego z moją żoną, ona naprawdę zginęła. Chciała zawsze jak najlepiej dla przyjaciół i rodziny, a ta Dood tylko przejmowała się Hel. Po dwóch tygodniach W całym Asgardzie zatrzęsła się ziemia. Wiedząc, co to oznacza, zabrałem armię i wraz z bratem poprowadziłem ją na boginię śmierci. Stała tam, gdzie ostatnio, ale tym razem... Miała na usługach również lodowe olbrzymy. Spojrzałem na to zaskoczony i to nie w tym dobrym sensie. Miała jeszcze silniejszą armię niż ostatnio, ale... nigdzie nie widziałem Dood. Szukałem jej wzrokiem, ale nie była widoczna. Znam jej umiejętności na tyle, by wiedzieć, że mogła się nawet stać niewidzialna. Nikt nic nie mówił, po prostu ruszyliśmy na siebie i zaczęła się wojna nad wojnami, wojna o istnienie Asgardu, nasza apokalipsa. Tym razem używałem tylko magii, bo tylko ona działała, a z olbrzymami radzili sobie żołnierze. Walczyliśmy zaciekle, ale szło równie ciężko, co ostatnio, lecz tym razem nie mogliśmy liczyć na mannę z nieba, trzeba było liczyć tylko na siebie. Bitwy nie było końca, a niestety Asgard przegrywał. Po krótkim czasie z tysięcy zostały nas dziesiątki. W pewnym momencie Hel użyła wielkiej siły i pokonała niedobitków, a następnie ruszyła ku pałacowi, a ja z Thorem za nią. Nie mogliśmy pozwolić, by stała się panią tego miejsca... Wszystko, by umarło! Gdy dotarliśmy do sali tronowej, już się rozsiadła na moim tronie.
- Jest twardszy, niż się spodziewałam – mruknęła zniesmaczona.
- Poddaj się, albo skończysz marnie! - ryknął Thor.
- Ja? To nie moje wojsko padło w całości - zaszydziła. - Jeśli nie oddacie Asgardu po dobroci...
- To co? Zabijesz nas?! - krzyknąłem wściekły.
- Nie - odparła spokojnie. - Asgard przestanie istnieć, myślisz, że skarbiec powstrzyma siłę wszystkich magicznych przedmiotów, jakie Odyn i jego przodkowie uzbierali?
- Nie ma takiej siły, która by to wywołała - warknąłem.
- Może nie istniała w tym wymiarze... - Uśmiechnęła się obrzydliwie i przyciągnęła Mjolnir oraz włócznię Odyna. - Dziękuję za ostanie składniki waszego końca - powiedziała to i nagle rozpłynęły jej się w dłoniach. - Macie jeszcze jedną szansę albo Dood wszystko zniszczy. Jesteście bezbronni, więc chyba odpowiedź jest tylko jedna...
- Faktycznie - zauważył Thor. - Będziemy walczyć do końca! - Jego oczy zaświeciły i ukazały się pioruny. - Loki, do zbrojowni!
- To nic nie da - odpowiedziałem bez siły.
- Wam się wszystko udaje! Oszukaliście śmierć!
Ryknął to, a ja znalazłem promyk nadziei w sercu. Teleportowałem się tam i ujrzałem unoszącą się na środku pomieszczenia Dood. Miała zamknięte oczy, jakby śniła, a ze wszystkich przedmiotów zgromadzonych czerpała energię, która była widoczna w lekkich smugach o różnych kolorach unoszących się w powietrzu. Jej skóra była pokryta żyłami, ale nie były one niebieskie, a kolorowe. Wchłaniała wszystko, nawet ja się poczułem słabo. Hel musiała jej wydać rozkaz, bo nagle otworzyła oczy i przyspieszyła czynność, zaczęła nagle wokół niej zbierać ciemna chmura, która to prawdopodobnie miała być naszą zagładą, musiałem działać!
- Aida! - ryknąłem.
- Mówisz do mnie? - spytała beznamiętnie basowym głosem. To było przerażające.
- Oczywiście! - krzyknąłem zdeterminowany. - Jesteś nią!
- Mam na imię Dood, tak mi na imię nadała Hel, pani ciemności, moja pani.
- Nie jest twoją panią! Jest kompletnie odwrotnie! Aida, przypomnij sobie, kim byłaś i kim tak naprawdę jesteś!
- Jestem tylko bronią.
- Nie, jesteś radością! Przepływa ona przez ciebie, a ty możesz nią obdarzyć wszystkich... Nawet mnie, tego, który nie potrafił kochać!
- Bzdety, jestem jedynie ciemnością. Pani mówiła, że mnie nawróciła z okropnego człowieka, na godnego bytu. Więc, tak miałam na imię – mruknęła to tak, jakby to była najzwyklejsza w świecie ciekawostka.
- Masz tak na imię, rozumiesz?! - ryknąłem zdenerwowany.
- Mógłbyś w tej chwili zakończyć to wszystko, zabić mnie.
- Nie, bo ona jest w tobie!
- Nie ma jej, umarła przez... - nagle jakby jej błysnęło coś przed oczami – ciebie! To ty ją zabiłeś!
- Nie... Nieprawda! - krzyknąłem załamany.
- Dokończ swe dzieło! Zabij mnie i daj światu to, czego chcesz! Zabij mnie.
- Nie, Aida. Ty nadal tu jesteś i nie zabiję cię!
- W tym jestem lepsza... Nie kocham, nie mam żadnych uczuć. Zostało ci niewiele czasu - powiedziała beztrosko. - Zaraz zginiemy wszyscy i to znowu będzie twoja wina.
- Aida, nie mów tak... - Chmura już nawet objęła mnie, a byłem ładnych parę metrów o kobiety. - Nie uważasz tak.
- To czemu bym to mówiła? Zabij mnie! - ryknęła. - Zabij swoją ukochaną, bez niej będzie wszystkim lepiej! Zrób to! - Zbliżyła się i zaczęła wciągać moją moc i energię... Taki był plan Hel, jeszcze potrzebowała mnie.
- Aida... Lata temu sam cię prawie zabiłem. W tym miejscu się pokłóciliśmy. Wiedziałaś, że będę potworem, a i tak byłaś możliwie blisko. Zawsze dawałaś, a nigdy nie chciałaś niczego w zamian. Chcę spłacić dług, ale musisz mi na to pozwolić... - Spojrzałem na nią ze łzami załamania i zmęczenia, zostawało we mnie i w niej coraz mniej życia.
- Jej już nie ma... Masz jeszcze siłę, by mnie zabić, a ceną ratunku świata będzie jej śmierć. Zabij nas!
Nie odpowiedziałem nic, tylko wpatrywałem się w jej poranioną, bladą twarz, w jej białe oczy, które wyrażały tylko szaleństwo. Nie wiem, ile tak trwaliśmy, ale nagle usłyszałem bardzo znajomą melodię. Melodię mostu, którą mi grała, kiedy zaginąłem. Uśmiechnąłem się i nie wiem czemu, zacząłem cytować towarzyszące temu słowa...
- „Loki... Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale wiem, że żyjesz. Przepraszam cię, choć wiem, że mi nie wybaczysz. Wiem, że już się nie uśmiechniesz szczerze przez moją muzykę. Znam cię. Moja obawa się ziściła. Skrzywdziłeś wielu, a teraz jesteś hen daleko, a wszyscy myślą, że nie żyjesz. Tylko ja wiem. Wiedziałam od początku. Mimo wszystko... Będę tęsknić" - Skończyliśmy. Tak, my. Kobieta, patrząc w moje oczy, mówiła je razem ze mną, zmieniając swoją minę na coraz bardziej zdezorientowaną.
- Czemu to znam, co to jest? - zapytała zdziwiona i zmartwiona.
- Kiedy zaginąłem, przy tej melodii - o dziwo trwała dalej, ale czasem jakby wiatr ją zakłócał - wypowiedziałaś te słowa. Powiedziałaś je mimo to, że cię zabiłem.
- Dlaczego? - zapytała... swoim głosem!
- Ciągle zadaję sobie to pytanie... - Zaśmiałem się bez krztyny szczęścia.
Melodia nagle ustała, a Aida spojrzała za mnie zaskoczona. Ledwie żywy, odwróciłem się i ujrzałem trzech chłopców, którzy wpatrywali się w nas zapłakani, a przez wiatr ledwo co się trzymali na nogach. Nie mogli uwierzyć, że widzą własną matkę...
- Mamo? - zapytali jednocześnie, a ona oddaliła się lekko przerażona. Zaczęli się do mnie przybliżać, a ona się oddalała coraz dalej. - Mamo, czy to ty?
- Słucham? - Głos jej zadrżał. - Kim jesteście? Dlaczego nazywacie mnie per „mama" ? - Chłopcy stanęli przy mnie i pomogli mi wstać, a również ustać na nogach. - Co się dzieje?... - Miała łzy w oczach, a nie rozumiała czemu.
- Aida, to my... Twoi synowie, - wskazałem na chłopców - twój mąż, twoja rodzina. Prawdziwa rodzina! Mimo wszystko byliśmy nią, jesteśmy i zawsze będziemy... - Wyciągnąłem do niej rękę. - Przypomnij sobie, jak to było... Przypomnij sobie Tonego, swoich przyjaciół, Friggę... Przypomnij sobie, pani Radość, jak się stałaś się matką wszystkiego co istnieje, jak stałaś się matką Lotara, Tonego i Syriusza, Przypomnij sobie jak mnie uratowałaś... swoją miłością! - Patrzyła na mnie zdezorientowana, a po jej policzkach spływały powoli czarna ciecz. Po chwili jej oczy... zaczęły zmieniać kolor na jej naturalny, brązowy... Łzy stały się przezroczyste i ludzkie, a ona sama nabrała swojego dawnego blasku.
- Loki, dzieci... - szepnęła szczęśliwa. - Przepraszam, nie byłam na tyle silna, by was ochronić! Proszę, uciekajcie jak najdalej, byleby daleko ode mnie, proszę! - krzyknęła zdesperowana.
- Nie! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- To skończcie ze mną, to jedyny sposób...
- Aida, nigdy! - ryknąłem na nią załamany.
- Kochanie... Nie ma innego wyjścia, ja nie dam rady tego zatrzymać, tym razem was nie uratuję...
- No i co z tego? - odezwał się Lotar, a ona spojrzała na niego matczynym wzrokiem.
- Jesteśmy rodziną - stwierdził stanowczo Syriusz.
- I trzymamy się razem - skończył Tony.
- Nie możecie zginąć...
- Moja droga, wiesz jak to jest z losem. Nie da się go zmienić, a taki jest nasz – powiedziałem, uśmiechając się lekko i powoli z dziećmi do niej podchodziłem.
Z początku cofała się, ale w końcu zrozumiała, że nie ma to sensu i nawet się przybliżyła. Przykucnęliśmy razem, chłopcy weszli w środek i się otoczyliśmy ramionami. Malce zamknęły oczy i mocno się w nas wtuliły, a ja z Aidą spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
- Loki... Nie mówiłam ci tego, ale... nawet pani radości musi skądś czerpać swą moc. Tą mocą jesteś ty, to ty jesteś moją największą radością – szepnęła, patrząc na mnie znów wesołym wzrokiem, który kontrastował z jej łzami.
- Aida... Pamiętaj, jesteś moim szczerym uśmiechem. Pierwszym i ostatnim - powiedziałem to i pocałowałem ją krótko, ale czule w usta. Następnie wtuliliśmy się w siebie jeszcze mocniej i zamknęliśmy oczy. Czułem jak moja żona drży z bólu, który powodował nadmiar mocy w jej organizmie. Ostatnie, co usłyszałem to jej głośny krzyk, wyrażający cierpienie, żal i tęsknotę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro