Rozdział pięćdziesiąty piąty
Dwa lata później...
Przeżyłem jej odejście tylko dzięki chłopcom. Całe królestwo odczuło jej stratę, nie było tak dobrze jak kiedyś... Jej zaklęcie obronne słabło i znów tajemnicze cienie stały się problemem. Rok temu uznaliśmy, że ona po prostu nie żyje, bo znając ją, uwolniłaby się. Dzieciom było strasznie ciężko bez matki i to jeszcze w tym wieku, kiedy jest najważniejsza... Była panią naszych serc, a bez niej jest nam naprawdę trudno. Oswoili się z jej śmiercią, znieśli żałobę, razem daliśmy radę, choć i tak wiem, że nie zastąpię im jej. Czasami nachodzą mnie myśli, czy było warto kochać... Może teraz bym władał światem na własnych zasad, bez uczuć, a szczególnie żalu i smutku. Po prostu Asgard upadał. A wszystko przez Hel, gdyby nie ona, to... nadal bym miał żonę, a moje dzieci matkę! Często szedłem samotnie do pokoju i wyżywałem się na meblach, by rozładować swój ból, który coraz bardziej przeradzał się z żalu w gniew... Ten potwór powracał, a ja nie miałem kotwicy, jedynie chłopcy mnie trzymali przy zdrowym rozsądku.
Pewnego dnia wzniesiono alarm, donośny i na pewno słyszalny na cały Asgard. Wiedziałem doskonale, co on oznaczał. Pobiegłem szybko ubrać zbroję i wziąć broń. Dzieci były w bezpiecznym miejscu, więc mogłem iść stawić czoła zabójczyni mojej żony! Na głównym placu, przy bramie z mostu, stały oddziały żołnierzy. Wyszedłem na sam środek i czekaliśmy na niechcianego gościa... Oto i po chwili pojawiła się ona! Kobieta trupio blada o włosach czarnych jak smoła, tak samo jak jej dusza. Miałem wrażenie, że patrzy na nas jak na dzieci, które uparcie coś robią, ale im się to nie udaje... Gdyby mój wzrok zabijał, już dawno leżałaby martwa. Podeszła spokojnie do nas i uśmiechnęła się.
- A o to dzielni żołnierze Asgardu! I oczywiście z najmożniejszym wodzem na czele, Lokim Laufeysonem, a może Starkiem? Co u dzieci? - zapytała szyderczo.
- Nie twój interes - wycedziłem gniewnie.
- Masz rację, ale twojej żony już owszem! - Wyszczerzyła się, a ja spojrzałem na nią z niedowierzaniem. - Ale skoro nie chcesz jej powiedzieć, to wielka szkoda. Tak wielka jak zniszczenie tego wspaniałego miejsca. - Pokazała rękami wszystko dookoła.
- Nie dostaniesz Asgardu! - ryknąłem.
- Żywego nie, bo Asgard... - Spojrzała na mnie obojętnie. - Już jest martwy.
Powiedziawszy to, zaatakowała z całą siłą. Nie wiedziałem, że jedna osoba może zrobić coś takiego. Zmiotło z nóg wszystkich prócz mnie, a pobliskie drzewa zaczęły się walić. Po stanowiłem uderzyć. Stworzyłem iluzję i prze teleportowałem się za jej plecy, a wtedy użyłem silnego zaklęcia, które lekko ją tknęło. Odwróciła się ze słowami i przekąsem: „W plecy to tak nie honorowo!" i zaatakowała, ale tym razem tylko mnie. Jak my walczyliśmy wokół pojawiły się te cienie i walczyły z żołnierzami, lecz... niestety przegrywaliśmy, bo jak walczyć z czymś takim. Chwilowo nie zwracałem na to uwagi, ponieważ musiałem się zemścić, odebrała mi miłość! Zabiła ją i jeszcze śmiała z niej kpić! Nie daruję! Moja skóra stała się niebieska i pokryła się runami. Walka była zacięta, a ona nagle stworzyła ostrze i drasnęła mnie dotkliwie w bok. Krzyknąłem i padłem na ziemię, starając jakoś odpierać jej kolejne (o dziwo lżejsze) ataki. Nagle przestała w ogóle i stanęła nade mną z wyrazem triumfu na twarzy.
- Ona naprawdę była litościwa, skoro cię przygarnęła. Takiego nic nie wartego olbrzyma, nawet rodzice cię nie chcieli! - Zakpiła. - Tak jej współczułam, kiedy zobaczyłam, co przez ciebie przeżywała, a było to okropne! A ona? Zawsze ci wybaczała, aż w końcu skończył się czas ulgi i co? - Przybliżyła swoją twarz do mojej. - Zrozumiała, że cię nie kochała i nigdy nie będzie kochać, a na pewno nie kocha cię teraz- wycedziła i w tej samej chwili stało się coś dziwnego, ale zbawiennego.
Jakaś siła, moc, nie wiem, coś nas uratowało. Rozbłysło nad całym Asgardem i wypędziło wszystkie cienie, a Hel... wróciła z krzykiem do Helheimu. Kiedy wszystko się uspokoiło i ogarnąłem, że to na razie koniec, po prostu położyłem się swobodnie i zacząłem myśleć, że jestem największym farciarzem na świecie, jeśli chodzi o śmierć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro