Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy

 - Rozumiesz? Będzie wojna, a oni mnie nie słuchają! - wydarłam się zdenerwowana. Trochę poleciałam ze zwierzeniami... - Nie mogę tego tak zostawić. Wiem, co z tego wyjdzie i nie chcę do tego dopuścić!

- Ale Aida, wiesz, że nie możesz... - próbował mnie jakoś uspokoić, ale kobieta w ciąży, to istna bomba.

- No i co z tego?! Ostatnim razem nie zmieniłam praktycznie nic i zginęło wielu ludzi! - krzyknęłam, a on otulił mnie ramionami, co trochę ukoiło moje nerwy.

- A czy w tej też tak będzie? - spojrzał na mnie wymownie.

- No, nie... ale to i tak będzie boleć mnie w serce! Steve był przyjacielem Hawarda, a aktualnie Tonego, ale jest Bucky i o niego wszystko idzie! Kiedy go wzięli i zrobili z niego Zimowego Żołnierza, to zaprogramowali go, dosłownie! Parę słów i robił wszystko... Stark mu tego nie wybaczy. Nie tak szybko...

- Najwyraźniej tak musi być, nie możesz ogarniać życia wszystkich dookoła! - Zachichotał. A ja wpadłam na pomysł... - Teraz myśl o dzieciach i Lokim. Zajmij się nimi, bo to właśnie twoje życie. Tony da sobie radę. Jedyne, co możesz zrobić...

- To mogę załagodzić sytuację! - pisnęłam podekscytowana.

- Co?!

- Peter Parker! - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Nie. Nie, nie, nie, nie! - zaprzeczył, okrążając kanapę. - Może i raz ratowałem z nim świat, ale to... było, jakie było! Nie bądź pochopna w swych decyzjach, ostrzegam cię.

- Ale się uparłeś na biednego Petera... - mruknęłam z przekąsem. - Tym razem zajmie się nim Stark. A dokładniej, będzie pośrednikiem. Tony nie będzie mnie słuchał, ale znam parę sztuczek, które mu pomogą po wojnie. Masz jakieś pudełko? Szkatułkę?

- Yyy... No, mam. Poczekaj chwilę... Proszę. - Dał mi ciemnobrązową szkatułę wielkości pięści. Skupiłam się, zamknęłam oczy i do środka przekazałam pewne wspomnienia.

- Okej... To lecę do Petera!

- A nie możesz tego sama podrzucić? - Spojrzał na mnie zrezygnowany.

- Nie wejdę do wierzy co najmniej do końca wojny, bo nie wytrzymam z tą dwójką. Peter się nada. Dzięki, Stephen, za wszystko! - Przytuliłam przyjaciela.

- Strasznie mącisz, ale nie ma za co. - Odwzajemnił uścisk i pognałam do młodego. Teleportowałam się pod sam jego dom, bo po co się męczyć. Zapukałam grzecznie do drzwi i otworzyła mi je miło i ładnie wyglądająca kobieta o brązowych oczach.

- Witam. - Uśmiechnęłam się do niej uprzejmie.

- Dobry wieczór – odpowiedziała miły tonem.

- Zastałam może Petera?

- Tak, a w jakiej sprawie pani do niego przychodzi?

- Jestem Aida Stark i mam dla niego pewną prośbę. Niedługo mój ojciec wszystko pani wytłumaczy, ale przed tym muszę mu coś powiedzieć.

- Zapraszam, jest na górze, moja droga.

- Dziękuję. - Weszłam na górę i zapukałam do odpowiedniego pokoju.

- Ciociu, nie jestem głodny! - krzyknął chłopak, lekko zdyszany. Hm... Ci Spider-Mani.

- Widzisz, a ja wręcz przeciwnie! - Zaśmiałam się, zastając Petera w stroju bohatera, ale bez maski. - Witaj, Peter.

- A! - Przestraszył się, ale po chwili zdębiał. - Pani...

- ... Dziewięciu Światów, była Mścicielka, itd. Aida Stark miło mi, Peterze Parkerze. - Wyciągnęłam do niego dłoń, którą nieświadomie uścisnął.

- Ale?!...

- Spokojnie, wiedziałam to przed twoim wypadkiem z pająkiem. - parsknęłam. - Mam do ciebie prośbę. Przekaż to - podałam mu małe pudełko - mojemu ojcu po wojnie, dobrze?

- Jakiej wojnie, co to jest? - Biedaczek, kompletnie nic nie rozumiał.

- Tajemnica, a o wojnie dowiesz wkrótce. Ale pamiętaj, koniecznie po wojnie.

- Dobrze, pani Stark. To największy zaszczyt pomóc królowej Asgardu! - powiedział to z taką powagą, że nie mogłam nie zachichotać.

Pożegnałam się i ruszyłam do domu. Heimdall szybko mnie przetransportował do Asgardu. Przywitałam się z nim i nie czekając długo na Gorgo, pojechałam do pałacu. Konia zaprowadzono do stajni, a ja po odniesieniu rzeczy ruszyłam do ogrodu, by się już całkowicie uspokoić. Przechadzałam się spokojnie, czując ulgę. Tu mogłam w końcu odpocząć. Zatrzymałam się przy źródełku i patrzyłam sobie na nie, dopóki nie oplotły moją talię czyjeś silne ramiona. Uśmiechnęłam się do siebie i pocałowałam czule męża na powitanie. Odwzajemnił to z wielką ochotą.

- Ładnie tak się nie witać z mężem?- spytał, podnosząc brew.

- Królowej wszystko wolno! - Uśmiechnęłam się niewinnie.

- Oj, królowi chyba należą się przeprosiny – zacmokał.

- Może... Królowa przeprosi, jak go spotka. - Zaśmiałam się.

- Teraz to poleciałaś! - prychnął i zabrał mnie do środka.

Zasiedliśmy razem do kolacji i zaczęłam opowiadać, co było słychać na Ziemi. Miałam w zwyczaju, opowiadając coś, bardzo gestykulować, co zawsze śmieszyło Lokiego. Śmiał się, a ja jeszcze bardzie gestykulowałam, by się przestał śmiać i zrozumiał powagę sytuacji. Jednak jak powiedziałam, że prawie zginęłam, to w końcu się opanował. Nie mógł uwierzyć, że mimo tego, że wiedziałam, co się stanie, to i tak tam poszłam. No i zaczęła się kłótnia stulecia o moje i dzieci bezpieczeństwo. Skończyło się na tym, że spaliśmy w oddzielnych komnatach. Czasami nie wyrabiam po prostu z tym jeleniem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro