Rozdział piąty
Rano ubrałam się w wygodną, zieloną sukienkę, zjadłam śniadanie i udałam się do ogrodu, gdzie Frigga miała mnie nauczać. Okazało się, że ludu z TARCZY coś tam mnie nauczyło, ale nie za wiele. Już po piętnastu minutach byłam cała mokra, a po pół godziny wznieciłam mały pożar. Jednak Frigga przyznała, że jak na taką moc i brak wcześniejszej nauki szło mi całkiem nieźle. Opowiedziała mi, że na którejś ze swoich lekcji, Loki, który aktualnie jest bardzo zdolnym magiem, poszczuł samego siebie lwem, którego sam wyczarował. Mimo współczucia, zaśmiałam się.
Po tej jednej lekcji były kolejne i kolejne... Tyle minęło czasu, że już nie potrzebowałam lekcji z Friggą. Ku zdziwieniu samego Odyna, w rok nauczyłam się panować nad własną mocą, moje umiejętności porównywano nawet do królowej i Lokiego, którzy byli mistrzami w tym fachu. Brałam to z przymrużeniem oka, bo na pewno tak nie było. Moje lekcje się skończyły, pozostała mi tylko praktyka, ale tego nie było tak dużo, więc zaczęłam się nudzić. Po pewnym czasie zaczęłam trenować szyuki walki razem z Sif, co naa bardzo zbliżyło do siebie. Dobrze, że Nick mnie jakoś wyszkolił, bo brunetka by mnie chyba zabiła przy pierwszym starciu. Z Lokim rzadko rozmawiałam, ale jednak zdarzało to się. Z młodszych ludzi chyba tylko do mnie pałał niechęcią na tyle, by w ogóle mnie ignorować, czy obrażać.
Pewnego dnia nie miałam kompletnie nic do roboty, nawet Sif nie mogła ze mną powalczyć. Choć w sumie nie wydawało się to dla mnie takie złe. Przez to, że nie mogłam tu oglądać seriali, ciągle lubiłam być czymś zajęta, bo książki czasem po prostu mnie męczyły, ale dzisiaj chyba zaczęłam doceniać święty spokój. Poszłam sobie do ogrodu, usiadłam pod rozłożystą wierzą i wpatrywałam się w niedalekie jeziorko, w którym wesoło podskakiwały co jakiś czas kolorowe rybki. Nagle poczułam jak ktoś się do mnie dosiadł.
- Piękny dzień, nieprawdaż? - spytała Frigga ze swoim łagodnym i miłym uśmiechem.
- Bardzo. - przytaknęłam.
- Może wybrałabyś się na spacer po mieście, co? Pojutrze jest uroczystość koronowania Thora, a ty nie masz sukni - żachnęła energicznie.
- Nie spodziewałam się, że w ogóle się na niej znajdę. - Zaśmiałam się trochę zakłopotana.
- Przecież jesteś już jak rodzina, skarbie. Proszę, idź zaszaleć, by zachwycić wszystkich! - Uśmiechnęła się z iskierkami podekscytowania w oczach.
- No dobrze, ale nie znam miasta...
- Loki chętnie się z tobą przejdzie. - Machnęła ręką, jakby to nie był żaden problem.
- Loki? - Prawie się zachłysnęłam samym powietrzem.
- Aido, on tak rzadko gdzieś wychodzi, a w sumie z tobą dogaduje się najlepiej. Chciałabym, żeby miał jakiegoś przyjaciela. Żona też by mogła być, ale powolutku... - dopowiedziała szybciutko.
- Słucham?! - "krzyknęłam", chichocząc.
- Nic, złotko, nic. To co pójdziesz z nim?
- Tak, czemu nie? - Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko do kobiety.
- To poczekaj na niego przy bramie dobrze? Zaraz przyjdzie.
- Dobrze, do widzenia! - zawołałam za nią, bo już zaczęła iść w stronę pałacu.
- Miłych zakupów!
Kobieta pobiegła po syna. Gdy zniknęła za filarem, teleportowałam się pod bramę i czekałam. Po jakiś dziesięciu minutach pojawił się tuż przede mną Loki z obojętną miną. Zachichotałam na to lekko.
- Czemu chichoczesz? - zapytał, podnosząc brew. Widać, że mu się nie chciało nigdzie iść.
- To musi być skaranie boskie dla ciebie, co? Zakupy z babą! - Udałam przerażoną.
- No z typową kobietą tak, ale z ty nie jesteś normalna, więc nie wiem czego się spodziewać - oznajmił złośliwie.
- I słusznie! - odpowiedziałam beztrosko, na co się strasznie zdziwił.
- Wiesz, że u Asgardki bym dostał za to w twarz?
- U Midgardki też, spokojnie, to ja jestem dziwna. - Uśmiechnęłam się chytrze i puściłam mu oczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro