Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty trzeci


Nagle wszystko się zatrzęsło. Przemieniłam swoje ubrania w strój roboczy i poszłam walczyć. Wielu dobrych agentów było zahipnotyzowanych, więc nie wiedzieli, co robili. Nie chciałam im zrobić krzywdy, a zwłaszcza zabić, więc ich usypiałam magią. Kierowałam się w stronę Tonego i Kapitana, by pomóc im z utrzymaniem statku. Biegłam korytarzem, obok celi Lokiego i ujrzałam wizję ze sceną, jak zabijają Coulsona. Automatyczne zmieniłam kierunek i wbiegłam tam już po wystrzeleniu z broni w Laufeysona. Chciałam podejść, ale Nick był pierwszy. Stałam tak i wpatrywałam się w ten bardzo przykry obraz, drżałam ze smutku, słone łzy spływały mi po policzkach, dopóty zielonooki mnie nie obrócił w swoją stronę. Spojrzałam na niego z żalem, ale gdy ujrzałam jego wzrok, uspokoiłam się. Jego ślepia wyrażały zagubienie myśli. Stałam jak sparaliżowana i nie miałam pojęcia, co zrobić i stałam tak dalej w jego ramionach. Miałam też wrażenie, że... te oczy już nie są dla mnie jak te, które kiedyś widziałam. Były czymś więcej. Serce mi szybciej zabiło, a ja się lekko zestresowałam, ale dlaczego? Dlaczego...

- Loki, wara od niej! - krzyknął Nick i prawie się rzucił na kłamcę, ale ten teleportował nas. Staliśmy teraz w jakiejś wielkiej jaskini, z której zrobiono halę robotniczą. W oddali było słychać szmer taki jak w już rozwalonej bazie z tesseraktem. Rozglądałam się dookoła i zastanawiałam się, co tu robię, a kłamca dalej mnie trzymał w ramionach.

- Co ja zrobiłem?... - szepnął, patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem. - Zabrałem wroga do bazy...

- Wiesz, że wygląda to znajomo? - Również szepnęłam.

- Jaskinia... - Mimowolnie cofnęłam się o krok, nieświadomie. Miałam wrażenie, że moje ciało samo chciało się przed nim bronić w razie czego. - Aida... - Ton miał zestresowany. - Ja... Nie wiem, czemu cię tu sprowadziłem. Nie sprowadziłbym przecież wroga do swojej bazy. Pewnie uciekniesz i powiesz swoim przyjaciołom, gdzie jestem i się tu zlezą i...

- Nie, Loki. Co się dzieje? - zapytałam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, co się działo z tym mężczyzną i nie byłam, czy to wyjdzie mu na dobre czy złe, tak nie było w moich wizjach...

- Nie wiem. Ostatnio nie panuje nad sobą. Szczególnie, gdy...

- Gdy co? - dopytałam się, gdy nagle przerwał. W tej chwili znowu spojrzał mi w oczu, w których było widać coś niezwykłego i nieznanego, ale chyba dobrego...

- Gdy jesteś w pobliżu. - Zbliżył się znów do mnie, ale tym razem się nie cofnęłam. Stanął tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami, nie mogłam oderwać od niego wzroku.

- Chyba wiem, o się dzieje - powiedziałam ze łzami w oczach, łapiąc jego twarz w swoje drobne dłonie. - Świadomie wmawiasz sobie, że jestem twoim wrogiem, że tego co zrobiłam, nie można wybaczyć, że cię nienawidzę - tu spojrzał na mnie z żalem - ale tak naprawdę, tak nie sądzisz. Jesteś coraz mniej do tego przekonany, masz nadzieję... - W końcu samotna łza spłynęła mi po policzku. Chciał ją zetrzeć, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń i zacisnął ją tak mocno, że kłykcie mu aż zbielały.

- Kłamiesz - wycedził, odwrócił się i zaczął odchodzić. Teleportowałam skrzypce w swoje ręce i zaczęłam grać tę samą melodię, co na moście, kiedy on zniknął na jakiś czas z mojego życia. Zatrzymał się, ale nie spojrzał na mnie.

- „ Loki... Nie wiem, czy mnie słyszysz - stał dalej odwrócony - ale wiem, że żyjesz. Przepraszam cię, choć wiem, że mi nie wybaczysz. Wiem, że już się nie uśmiechniesz szczerze przez moją muzykę. Znam cię. - Obrócił się z obojętną miną w moją stronę. - Moja obawa się ziściła. Skrzywdziłeś wielu, a teraz jesteś hen daleko, a wszyscy myślą, że nie żyjesz. Tylko ja wiem. Wiedziałam od początku. Mimo wszystko... Będę tęsknić." - Skończyłam i patrzyłam na niego pełnym rozpaczy wzrokiem.

- Po tym, co zrobię, masz się wynieść z mojego życia, bez żadnych pytań - powiedział władczo po chwili ciszy, na co przytaknęłam z goryczą. Nagle zniknął w zielonej mgle. Rozglądałam się dookoła mrocznej hali, ale nigdzie go nie widziałam. Sekundę potem zmaterializował się tuż przede mną, spojrzał głęboko w oczy... i pocałował mnie. Miałam szeroko otwarte oczy ze zdziwienia, ale po chwili... przymknęłam je i oddałam pocałunek, a on go jeszcze pogłębił. Rozchylił lekko moje usta i ugryzł moją wargę, by wkraść do moich ust. O dziwo nie oponowałam i zaczęliśmy walkę o dominację. Jeszcze parę dni temu wyśmiałabym każdego, kto by powiedział, że mnie i kłamcę łączy coś więcej niż przyjaźń czy nienawiść, ale teraz... Miałam wrażenie, że przepadłam i już czułam jak będzie boleć rozłąka z nim.

- Odejdź - szepnął załamany, po tym jak odsunął się ode mnie i oparł swe czoło o moje.

- Dlaczego? - spytałam załamana. Po moim policzku spłynęła łza, którą starł krótkim, ale czułym pocałunkiem.

- Miało nie być pytań. - Starał się być znowu oschły, ale głos mu zadrżał. - Bo i tak na nie nie odpowiem, bo nie jestem w stanie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro