Rozdział dwudziesty szósty
Oczami Lokiego...
Wpadła wprost w me ramiona. Wydawało mi się, że trzymam porcelanową lalkę, a nie kobietę. Jej cera stała się idealnie biała, a usta i obszar wokół oczu siny. Zrozumiałem, że tak reaguje na chłód wychodzący z mojego ciała. Nie chciałem jednak się zmienić. Chciałem być przy niej swoim prawdziwym obliczem. Jako jedyna... akceptowała mnie takiego. Nie chciałem zrozumieć, dlaczego zawsze ona. Miałem wrażenie, że bolałoby to zbyt mocno. Klęczałem tak i obejmowałem ją mocno moimi niebieskimi ramionami i płakałem w jej brązowe włosy. Nie wiem czemu, ale bolało mnie najbardziej to, że miała uśmiech wymalowany twarzy. Lekki i spokojny, jakby pogodziła się ze śmiercią, a to było chyba było najgorsze. Była na nią gotowa, a nikt normalny nigdy nie jest. Choć ona nie jest normalna, a przecież to w niej kochałem... I nadal kocham. Nie chcę mówić o niej w czasie przeszłym, ale jak inaczej? Nagle poczułem czyjąś dłoń na moim barku. Przestraszony, że to jakiś Avenger, odwróciłem się gwałtownie na klęczkach, ale spotkałem ślepe oczy jakiegoś starca.
- Wiem, co teraz czujesz. Przeżywam to samo - powiedział z żalem w głosie.
- Nikt inny nie może tego czuć, co ja do niej - warknąłem. Skąd się w ogóle tu ten cały dziad wziął?!
- Masz rację. Ale tak wyszło, że jesteśmy tym samym. - Spojrzałem na niego zaskoczony. To o nim mi mówiła... - Tak, to ja ją sprowadziłem. Miała być z tobą do końca, ale nie przewidziałem, że do tego dojdzie, że będzie w stanie poświęcić dla ciebie życie.
- Dlaczego ona? Dlaczego w ogóle ją sprowadziłeś? Gdyby nie ty, miałaby spokojne życie... Beze mnie.
- Oboje nie bylibyście do końca szczęśliwi. Ona, by żyła tylko niespełnionym marzeniami jak ty.
- Mnie nie należy się szczęście. Wyrządziłem wszystkim tyle, że... to ja powinienem teraz być na jej miejscu. To ja powinienem ją uratować! - ryknąłem na siebie zrozpaczony.
- Właśnie po to ją sprowadziłem. Byś żył i żył szczęśliwie.
- Już mówiłem.
- Ona tak nie uważa.
- Co z tego?! - zapytałem go załamany. - Nic nie ma już do powiedzenia. Przeze mnie. Nie uratuję jej już!
- Wiesz dlaczego umarła?
- Bo mnie osłoniła...
- Taka osoba jak ona nie umarłaby od takiego strzału, a szczególnie po twoich zaklęciach - powiedział, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę, choć może miał rację. - Powiedziała powód. Nie miała siły. Myślała, że ciągle zawodzi i chciała byś żył lepiej. Bez niej. Jak jej powiedziałeś. Ona jest twoją słabością, a ty ich nienawidzisz. Zrezygnowała.
- Ale mówiłem, że ma nie umierać... Że ją kocham!
- Powiedziałeś, że nie wiesz czy dać jej odejść czy zostawić ją przy sobie. Po prostu pomogła ci wybrać. Teraz ty podejmij decyzję. Bez niej jesteś już tylko potworem, coś o tym wiem, ale może jej poświęcenie da ci siłę.
- By zatrzymać wojnę? - zapytałem głupio.
- Wojna zaraz się skończy dzięki jej przyjaciołom. Chodzi o twój dalszy los - oznajmił i zniknął, zostawiając mnie samego. Spojrzałem na Aidę, na mój szczery i jedyny uśmiech. Naszła mnie ochota na pożegnanie. Spodziewam się, że to będzie najodpowiedniejszy moment, bo jak zlecą się Avergersi, zapuszkują mnie i nie będę już miał okazji.
- Aido, nie wiem co mam ci jeszcze powiedzieć. Powoli we mnie zostaje tylko potwór bez uczuć. Jestem nim i już nic nie ma szansy tego zmienić. Byłaś moją ostatnią nadzieją. Nawet nie powiedziałem ci tego głupiego słowa „przepraszam". Więc przepraszam cię za wszystko. Za to że cię okłamywałem, że kpiłem, torturowałem... a nawet zabiłem. Odepchnąłem, kiedy ciebie potrzebowałem. Nawet nie wiem, czy ty kiedykolwiek potrzebowałaś mnie. Nie byłem ci opoką, a powinienem. Jedyne, co miałaś z tego wszystkiego to skrzypce... - Wyczarowałem je i włożyłem jej w ramiona.
- LOKI!!! - Nagle usłyszałem jak do pomieszczenia zwalił się Stark. Gdy zobaczył ranę dziewczyny stanął i próbował nie wierzyć własnym oczom. - Coś ty jej zrobił?! Zabiłeś ją... Zabiłeś ją!!! O nie jeleniu, od mojego gniewu już nic cię nie uratuje i mam gdzieś czy jesteś bogiem czy nie! - Już chciał się na mnie rzucić w tej całej swojej zbroi, ale Barton i Thor go powstrzymali.
- Tony, daj mu dokończyć. Nie zabił jej, ona go uratowała - powiedział stanowczo Barton. Puszka się uspokoiła i już z całą tą widownią mówiłem dalej.
- Byłaś taka szczęśliwa tylko z powodu tej jednej rzeczy. Tam na rynku zobaczyłem prawdziwe szczęście tych ludzi i coś co zapadło mi w pamięć już na zawsze. Twój śmiech. Zarażałaś nim innych, nawet mnie. Nigdy się szczerze nie śmiałem, zawsze sztucznie, na pokaz. Wtedy pojawiłem się tuż przed tobą i naprawdę chciałem rzucić wszystkie moje przekonania, pocałować cię i być szczęśliwy do reszty życia. Zobacz jak drobne rzeczy, zmieniają wszystko. Efekt motyla. Już nigdy tego nie zapomnę. Może gdybym to wtedy zrobił... Teraz byś żyła i grała mi na skrzypcach. - Przytuliłem ją znowu mocno do piersi, zamknąłem oczy i cicho łkałem.
Słyszałem, jak dyskutują o tym, by mi ją zabrać i czekałem na to z pokorą, ale... coś się nie udało. Odepchnęła ich... biało-zielona mgła. Zaczęło być jej coraz więcej wokół naszej dwójki. Pierwszy raz nie miałem pojęcia kompletnie, co się dzieje i co robić. Byłem znieruchomiały. Mgła zaczęła się przeplatać przez nasze ciała, na początku wolno, ale była coraz szybsza. Na końcu już tylko okrążyła Aidę i uniosła ją w powietrze. Nagle mnie też podniosło i unosiliśmy się tak bezwładnie. Chciałem ją chwycić za rękę, ale tornado, jakie się działo wokół, mnie odpychało. Po chwili wszystko nagle zniknęło. Spadłem, ale do stojącej pozy i w ostatniej chwili chwyciłem dziewczynę w ramiona. Stałem tak i wpatrywałem się w nią z niecierpliwością. To musiało coś znaczyć!... Nagle otworzyła swoje brązowe oczy i wzięła wielki haust powietrza, a następnie oddychała trochę histerycznie rozglądając się po pomieszczeniu. Zmierzyła wszystkich szczęśliwym wzrokiem, ale jak spojrzała na mnie... Krzyknęła zaskoczona i wyszarpała się, by spaść na podłogę. Blaszak podszedł do niej natychmiast i otulił ją mocno.
- Spokojnie, już nic ci nie zrobi. - Próbował ją uspokoić, ale ona i tak wpatrywała się we mnie przerażona.
- Kim on jest? Tony, czemu on trzymał mnie w objęciach?!
- Nie pamiętasz mnie? - Podszedłem o krok do przodu, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszałem.
- Nie zbliżaj się! - krzyknęła, a raczej pisnęła i schowała głowę w ramię Starka.
- Tony, wyprowadź ją lepiej... - rozkazał łagodnie Steve.
- Nie, ona na pewno mnie pamięta, tylko stroi żarty! - Zaśmiałem się nerwowo. - Aida, to ja, Loki!
Po tym tylko wtuliła się jeszcze bardziej w ojca i aż zadrżała zestresowana. Następnie wyprowadził ją on i Natasza. Załamany, padłem na kolana i nie mogłem uwierzyć. Po tym, co jej powiedziałem, po tym co się stało... Ona mnie po prostu nie pamięta!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro