Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty piąty


W końcu wsiedliśmy do samolotu i polecieliśmy w stronę okolic Stark Tower. Objaśniano nam mniej więcej wszystkie informacje, ale ja nie słuchałam. Myślałam o tym, co się stanie, jeśli będę walczyć właśnie z nim. Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie, nie po tym, co się między nami stało. Po paru minutach wysiedliśmy, dołączył do nas Thor i zaczęła się walka, co tu więcej mówić. Chitauri wyglądali gorzej, niż się spodziewałam, ale nie oni wybierali. Walczyłam głównie magią, bo mieli te swoje działka, więc walka wręcz nie wchodziła w grę, no może czasem. Musiałam przyznać, że mimo naszych wielkich starań, ludzie i tak ginęli. Co próbowaliśmy ich uratować, to gdzieś indziej atakowano. Rozdzielenie się też nie pomogło. W międzyczasie doszedł dr Banner i zamienił się w pana Hulka. To nam sporo pomogło. Zmobilizowaliśmy się ponownie i zaatakowaliśmy wroga ze zdwojoną siłą. Widziałam Clinta, próbującego zestrzelić jelonka, ale coś mu nie pykło, bo tamten złapał strzałę tuż przed swoją twarzą. Nagle zauważyłam coś czego nie było w wizjach. Hulk walczył z jakimiś Chitauri i jeden przez jakiś przedśmiertny tik strzelił prosto w kłamcę, a ten o tym nie wiedział. Nie mógł wystarczająco szybko się zorientować... Po sekundzie poczułam wielki ból na moim całym brzuchu. Kaszlnęłam  krwią i zaczęłam spadać bezwładnie z ogromnej wysokości. Mianowicie... Zanim pocisk dosięgnął Lokiego teleportowałam się, by go osłonić, co mi się udało. Byłam tak oszołomiona bólem, że nie widziałam i chyba nawet nie słyszałam. Miałam wrażenie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie. Szykowałam się na mój koniec, który miał nadejść po spotkaniu z ziemią, ale ten moment nie nadszedł. Złapały mnie czyjeś silne ramiona. Lecieliśmy na tym ustrojstwie kosmitów, a trzymał mnie szmaragdowooki brunet. Uśmiechnęłam się do niego lekko, ale był tak skupiony na celu swej podróży, że tego nie zauważył. Powieki coraz bardziej mi ciążyły, miałam ochotę pójść spać, a rano... No właśnie, to rano może nie nadejść i z moim obecnym stanem na pewno nie nadejdzie. Loki wleciał do salonu w Stark Tower i położył mnie delikatnie na kanapie. Złapał za rękę i zaczął coś bełkotać pod nosem, chyba rzucał na mnie jakieś zaklęcia. Po chwili odzyskałam świadomość, pewnie dzięki czarownikowi, ale znając życie tylko na chwilę. Dalej próbował coś ze mną zrobić, wyleczyć mnie, ale nie dawał rady. Klął pod nosem, zaklinał Chitaurich. Chciałabym, żeby coś wiedział, nawet jeśli nic do mnie nie czuje, ale jak miałam mu cokolwiek powiedzieć, skoro ciągle się miotał?

- Loki - wychrypiałam, próbując złapać jego ręce.

- Poczekaj, wyleczę cię! - krzyknął przerażony.

- Loki, przestań, to nic nie da...

- Musi dać, Aida, ty nie możesz... - jęknął załamany.

- Mogę, chyba nie mam już siły. Po prostu... - nagle w pomieszczeniu znalazł się jeszcze ktoś. Spojrzałam na niego i okazał się być to starszy Loki. Wiedziałam, że nie mógł uwierzyć, że to już koniec. - Nie mogę ukończyć zadania. Przepraszam, Loki.

- Co? - Młodszy z nich złapał mnie mocno za rękę.

- Trochę czasu przed moim przybyciem do was... - Kaszlnęłam krwią. - Przybyłam... - Próbowałam, ale nie miałam już nawet siły mówić, ciągle kaszlałam tą cholerną krwią.

- Nie mów nic o zadaniu, nie przemęczaj się, proszę, bo cię z tego nie wyciągnę.

- Ty musisz wiedzieć - szepnęłam, głaszcząc go po bladym policzku. Loki nieświadomie wtulił się w moją dłoń, był teraz taki bezbronny...

- To ty musisz wiedzieć. Od razu kiedy do nas przybyłaś, zadziwiłaś mnie. Potem jeszcze ta akcja w bibliotece. Wiedziałem, że jesteś... tą jedyną. Kiedy na rynku przypadkiem musnęłaś moje usta... Myślałem, że oszaleje, przez motyle w brzuchu, jakie wywołałaś! Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje, do teraz tego nie rozumiem... Kiedy byłaś u Heimdalla i opowiadałaś mu swoją historię, podsłuchiwałem i poczułem do ciebie nienawiść. Torturowałem cię, kpiłem, tamto uczucie zakopałem gdzieś naprawdę głęboko. Tak głęboko, że myślałem, że zniknęło na dobre. Ale gdy już umierałaś... Spojrzałem na ciebie i pomyślałem: „ Jaki normalny człowiek, by zgodził się na takie zadanie? Ona nie jest normalna. Skoro się zgodziła, to znaczy, że robiła to dla mnie...". Rozumiesz? Dopiero wtedy to do mnie dotarło, to dobre uczucie wróciło. Naprawdę się o ciebie martwiłem. To ja cię uratowałem, choć myślałem, że na daremne. Później przez Thanosa znów mi się pomieszało. Cała ta żądza władzy... Ciągle ją w sobie mam, ale gdy cię widzę... przechodzi mi. Chcę być tylko z tobą... Jesteś moją słabością, a słabości nienawidzę, ale ciebie jednocześnie... kocham. Dlatego nie chciałem mieć cię u boku, bo niszczyłaś i ciągle niszczysz tego potwora, jakim jestem - nieświadomie stał się Jotunem. Wpatrywałam się w jego krwistoczerwone oczy, które naprawdę bardzo kochałam. - Ale gdy przychodzi myśl, że ty odejdziesz, nie wiem, co robić. Czy dać ci odejść, czy zostawić egoistycznie przy sobie. Pod wpływem impulsu zabrałem cię do tamtej hali i to przez to, że mi znów zagrałaś... Chciałem tylko cię pocałować, a gdy to zrobiłem, nie chciałem cię już nigdy puścić. Nie mam prawa mieć cię u swego boku, ale też nie chcę byś odeszła, a konkretnie nawet tego nie jestem pewien, ale Aida...

- Chyba muszę odejść. - Przerwałam mu zachrypłym tonem. - Nie mam siły, by cię dalej oszukiwać. Wiem jak to się wszystko skończy, ale nie wiem, jak skończysz się ty i to mnie najbardziej martwi. - Kaszlnęłam. - Mam być twoim powodem do życia. Poprosiłeś mnie o to ty z innego wymiaru. Ja też nie jestem z tego, ale ty mnie sprowadziłeś, bym ciebie uratowała. Loki, tak bardzo mi na tobie zależy, że nie mam siły na kolejne rozłąki i oszustwa i z mojej, i twojej strony. Przepraszam, że cię zawiodłam... - wyznałam, a moje powieki coraz bardziej zaczęły mi ciążyć.

- Nie zamykaj ich! Nikogo nie zawiodłaś, to ja ciebie zawodzę! Teraz ja powinienem być twoim powodem do życia, a co? Pozwalam ci umierać prawie na moich rękach! Nie zgadzam się! - wykrzyczał drżącym głosem, płacząc.

- Wiem, Loki, ja też tego nie chcę, ale chyba nie mam wyboru, prawda? - szepnęłam i uśmiechnęłam się do niego przez łzy. - Pa... Pamięt-taj.

- Tak? - Spojrzał na mnie załamany.

- Kocham cię i zawsze będę o tobie pamiętać, nieważne, gdzie się znajdę - wyznałam i pocałowałam go czule w lodowate usta. Nie czułam już praktycznie nic, więc nie przeszkadzało mi to. Nie miałam już sił, by go pogłębić, ale Loki go odwzajemnił i to mi wystarczyło. Poczułam smak jego słonych łez, następnie opadłam bezwładnie w jego ramiona, tracąc jakikolwiek kontakt ze światem. Tak się skończyło moje zadanie.

Przynajmniej tak myślałam...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro