Rozdział dwudziesty ósmy
Thor wyciągnął mnie z windy i zaprowadził mnie prosto pod celę. Mówiłam, że sama mogę tam pójść, ale gościu chyba przejrzał mój niecny plan i słusznie mi nie wierzył.
- Masz gościa, bracie - oznajmił tylko i zaraz po tym zostawił nas samych. Loki nie zdążył nawet nic powiedzieć, blondyn tak szybko się zmył. Przez chwilę miałam wrażenie, że był szczęśliwy i trochę zestresowany? Dziwny typ...
- Co cię sprowadza? - zapytał już tym swoim władczym tonem chama, podchodząc do szyby. Automatycznie cofnęłam się, co nie uszło jego uwadze. - Jesteś za szybą, nie musisz się mnie obawiać. Podejdź.- Nie mam zielonego pojęcia, ale automatycznie zaufałam jego słowom i podeszłam. Robiło się coraz dziwniej...
- Podobno byłeś mi bliski - powiedziałam zachrypniętym lekko głosem, patrząc na niego uważnie.
- Byłem - odparł obojętnym tonem.
- Ale czy z wzajemnością? - Bardzo długo przyglądał mi się, ale jednak się odezwał.
- Jesteś tylko Midgardką. Sama pomyśl, kim taka osoba jak ty, mogłaby być dla mnie, boga kłamstw? - Spojrzał na mnie z obojętną miną, ale jego oczy zdradzały ból. Co było nie tak z tym człowiekiem?
- Kimś kto... - Zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć...
Pojawiła się przed moimi oczami kolejna wizja. Widziałam siebie w tej jaskini, byłam na skraju wytrzymałości. Kłamca kpił ze mnie z wielką przyjemnością, robiąc mi przy tym krzywdę. Tym razem dobrze go widziałam. W końcu ta druga ja nie wytrzymała i krzyknęła: „Obiecałeś!!!". Loki się wymigiwał, że nie wie, o co chodzi, ale ja opowiedziałam mu historie: „Dawno, dawno temu żyła sobie dziewka ze swoją siostrą i matką wdową. Nagle jednej z sióstr zapragnął książę... Książę nie mógł się zdecydować, więc z ich matką zorganizowali jakby konkurs. Wygrała siostra tej dziewki, ale ona nie mogła się z tym pogodzić. Nie chciała przegrać z młodszą siostrą. Wiesz, co było dalej?„. Loki odpowiedział, że ją zabiła. Coś jeszcze mamrotałam, ale nie mogłam tego zrozumieć. On tylko syknął na to pewny siebie: „O nie, nie jest... Ja osiągnę sukces". Obudziłam się z transu i zorientowałam się, że leżę na podłodze, ale... w ramionach kłamcy. Patrzył na mnie zatroskany...
- Byłam dla ciebie kimś... kto nie mylił się, co do ciebie i przez to mnie zabiłeś - szepnęłam ze łzami w oczach. Spojrzał na mnie przez moment ze z niedowierzaniem miną, ale po chwili znikł w zielonej mgle i pojawił się w celi z obojętnym wyrazem twarzy.
- Owszem, zabiłem cię. Okazałaś się być mniej wytrzymała niż sądziłem i jak każda zabawka - tu spojrzał na mnie z kpiną - zepsułaś się.
- Jesteś potworem - powiedziałam i teleportowałam się do swojego pokoju. Byłam tak kończona fizycznie i psychicznie, że obiecałam sobie jedno: nigdy więcej nie spojrzę na tego potwora...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro