Rozdział dwudziesty drugi
Męczyliśmy się z Lokim kilka ładnych dni, ale i tak wszystkich spławiał. W końcu przyszła kolej na mnie. Wysłali mnie do niego samą, samiutką. Od tamtej nocy nie mówiłam nikomu, bo po co. Miałam taki mętlik w głowie, a on pewnie nawet tego nie pamięta albo myśli, że to był sen. Kiedy byłam już niedaleko więzienia, dołączył do nie stary Loki, który szedł sobie obok, jakby nigdy nic.
- Dawno się nie pokazywałeś - mruknęłam i spojrzałam na niego znacząco.
- Nie miałem powodu, by się pokazywać - odparł beztrosko.
- Co chcesz mi dzisiaj przekazać niezwykłego?
- Wiesz, że on kłamał prawda?
- Kiedy dokładnie, bo było tego sporo?
- W Asgardzie - Chyba nie wiedział o mojej nocnej wizycie, aż dziwne.
- Mam po prostu nadzieję. - Teraz napadła mnie niepewność. Mógł nawet w śnie kłamać. Jest w tym mistrzem przecież.
- Pamiętaj... - powiedział i zniknął jak ja wczorajszej nocy.
Wystukałam w panelu hasło i weszłam z obojętną miną do bożka. Siedział sobie spokojnie na pryczy i rozmyślał. Stanęłam naprzeciwko i przyglądałam mu się z wielką uwagą. Nie pozostało w nim nic ze śpiącego Lokiego.
- Uważaj, bo ci oczy wypadną - mruknął i spojrzał na mnie, wstając i podchodząc w moją stronę.
- A tobie mózg wyparuje - odpowiedziałam, wzdychając. - To ty się stałeś wyższy, czy ja niższa? - zapytałam, podnosząc głowę tak, by móc patrzeć w jego szmaragdowe oczy. Był chyba z głowę wyższy.
- To ja urosłem. Co cię do mnie sprowadza?
- To co wszystkich, ale i tak wiem wszystko, a jeszcze znając ciebie, to i tak mi nie powiesz, więc w sumie nie wiem, co mam tu robić. - Wzruszyłam ramionami.
- Możesz wyjść, mówiąc, że nic ze mnie nie wyciągnęłaś.
- Jakoś nie chcę. Wiesz - spojrzałam na ścianę zamyślona - mam jednak pytanie.
- Coś czuję, że będę musiał go wysłuchać... - Westchnął.
- Kiedy zaginąłeś... Słyszałeś jakąś melodię? Słowa? - Spojrzał na mnie zadumanym wzrokiem, jakby coś wspominał. Jego usta lekko drgnęły w górę, ale tylko dobry obserwator to by zauważył.
- Nie - odparł oschle. - Teraz moja kolej. Aida, boisz się mnie? - Spojrzał poważnie w moje oczy, miałam wrażenie, że wierci we mnie dziurę.
- Loki... - Teleportowałam się do jego celi i stanęłam tuż przed jego obliczem. - O dziwo się nie boję. Mam wiarę w ciebie, że jednak nic mi nie zrobisz. Proszę, powiedz mi, czy powinnam się ciebie bać.
- Po tym wszystkim, co ci zrobiłem? Jako normalna osoba, powinnaś. Lecz ty nie jesteś normalna i... chyba to twoja największa zaleta... - Miałam wrażenie, że chce się uśmiechnąć, ale nie mógł. Nagle jakby go piorun uderzył, zmienił się diametralnie. - Idź już - rozkazał oschle.
- Loki?
- Odejdź.
- Zostanę. Widzę w tobie dobro. To dlatego wierzę. Loki, to nie musi się tak skończyć tak, jak myślisz.
- Będzie tak jak jest mi pisane i ty dobrze wiesz! Nie wiem, co się stanie dalej, ale ty chcesz mnie od tego usilnie odwieźć! Nie wierzę ci! A teraz odejdź, ty nędzna Midgardko! - ryknął wściekły prosto w moją twarz, a mi łzy stanęły w oczach. Nie rozumiałam, czemu tak się zachowywał...
- Kiedy zrozumiesz? - zapytałam drżącym głosem i teleportowałam się do kajuty. Usiadłam na łóżku i patrzyłam bez celu w przestrzeń. Nie szlochałam, nie łkałam, po prostu łzy leciały mi z oczu. Dlaczego to tak boli, kiedy mnie tak nazywa, czemu?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro